💦Rozdział 1💦
- Mam Cię oprowadzić po szkole... - powiedział szatym i niepewnie spojrzał na mnie się rumieniąc.
- Co się tak mi przeglądasz? - spytałam.
- Ładnie dziś wyglądasz... Chcesz się zaprzyjaźnić..? - dodał.
Byłam zaskoczona kiedy to zaproponował. Nikt nigdy wcześniej nie proponował mi przyjaźni, ponieważ poprzednio wyzywanie mnie od egoistek i psychopatek.
- Em... Halo!? - machnął mi przed twarzą swoją dłonią.
- Ja mam imię. - warknęłam, chłopak tylko westchnął.
- Jacke... - mruknął i dalej gadał o miejscach w szkole. Nie wiem czy miałam uznać to jako swoje imię, ale najwyraźniej chłopak po prostu się przedstawił.
Nie powiedział mi nic użytecznego. Ale powiedział znów coś czego bym się nie spodziewała...
- Chcesz przyjść do mnie? Mam odwołane lekcje przez ciebie, bez urazy. - powiedział, a ja wzruszyłam ramionami. - zgudź się proszę... Chcę cię lepiej poznać.
- Jak tak "ładnie" prosisz - powiedziałam. Żal mi było patrzeć na jego minę (sarkazm).
Po szybkim obchodzie z szatynem poszliśmy do szatni. Ku mojemu zdziwieniu chłopak wziął kurtkę w tak parny dzień.
Kiedy podeszliśmy pod jego dom, od razu zwróciłam uwagę na ogrodnika. Pewnie musiał mieć bogatych starych. W tym wszystkim nie zdążył się zapytać mnie o imię, więc kiedy jego rodzicie spytali chłopaka o moje imię, on się zaciął i zakłopotany, spojrzał na mnie. Jego starzy zgrzmocili go wzrokiem, a ja potrząsnęłam ręką jego starej. Chłopak był chyba w lekkim szoku. Podczas potrząsania ręki, jego starej, wykrztusiłam swoje imię.
- Shelley. - powiedziałam i spojrzałam, na czerwonego chłopaka który, właśnie drapał się, po potylicy (tylnia część czaszki).
- Jacke! - warknęła jego stara i szturchnęła go w ramię. Chłopak momentalnie się ocknął, po czym spojrzał zakłopotany na mnie i w końcu wziął mnie na góre, a raczej pociągnął za nadgarstek. Rękaw od jego czyściutkiej, białej bluzy się podwinął, i wtem zauważyłam liczne siniaki na jego nadgarstku... Nawet nieliczne zadrapania. Wskazywało to na jedno... Był nękany.
W końcu kiedy byliśmy na samej górze jego domu, weszliśmy do jednego pokoju, a dokładniej mega małego pomieszczenia. Na początku myślałam że to żart, ale potem przestałam się w swojej podświadomości śmiać kiedy zauważyłam prawie zmasakrowane drzwi od strony wewnętrznej pomieszczenia.
Byłam przekonana, że chłopak jest rozpieszczony, ale widzę że jest poszkodowany, w tej całej sytuacji.
- Fajne drzwi.. - rzuciłam kiedy nastała długa cisza.
- Dzie... Podobają ci się..? - spytał, a ja pokiwałam głową. - dzięki...
- Nie ukrywaj... Widać od razu że cię w szkole nękają, a w domu traktują jak najniższy stopień w watasze (od słowa "wataha"). - powiedziałam, a chłopak jakby zamarł na chwilę.
- Nie prawda. Ze, mną jest ,wszystko w porządku! - pod koniec lekko podniósł głos, na co to wskazywało, że chłopak jest zdenerwowany.
Usiadłam na podłodze przy jego łóżku... A bynajmniej przy czymś co miało wyglądać na łóżko. Na podłodze były dwie dość spore, drewniane palety, a na nich nieduży materac, na sprężynach. Obok stało kartonowe pudło, z zaklejonym wieczkiem, aby nic nie wpadło do wnętrza pudełka. Na oknie, stało kilka książek, w rogu po drugiej stronie od łóżka stała "szafa", a bynajmniej coś na wzór niej. Drzwiczki od mebla były wyrwane z jednej strony, z jednego zawiasu, a drugie trzymały się na słowo honoru.
Chłopak usiadł na materac, lecz po chwili wstał i potarł jeden ze swoich pośladków. Mruknął coś pod nosem niezrozumiałego i usiadł na podłodze obok mnie.
Cisza była naprawdę lekko mówiąc... Denerwująca. Chłopak najwyraźniej został urażony przeze mnie... Postanowiłam to jakoś, odkręcić. Nie chciałam mieć go na sumieniu, czy coś.
- Dasz swój telefon? - zapytałam i skinęłam głową, na jego, co chwila brzęczący telefon.
Chłopak bez zastanowienia podał mi telefon. Nie przeszukałam jego telefonu, po prostu natknęłam się, na kilka wiadomości, podczas kiedy to ja wpisywałam swój numer telefonu, do jego telefonu. Wiadomość były obraźliwe i lekko przygnębiające. Najczęściej padały takie typu Po co jeszcze żyjesz? Albo takie Życie ci nie miłe?, Idź się zabij! I takie tam gorsze.
Kiedy zapisałam swój numer w kontaktach, uśmiechnęłam się i oddałam chłopakowi jego telefon. On go chwycił, i z lekkim wysiłkiem rzucił za plecy na materac.
- Sprężyny... - walnęłam tak z nikąd, dla rozluźnienia atmosfery. Chłopak wywrócił oczami i poszedł do łazienki.
- Nie mam co prawda jakiś luksusów na strzychu, bo tak właściwie tu jesteśmy... - powiedział i wyszedł z pomieszczenia które miało zastępować mu łazienkę. - całe poddasze jest moje... A sama widziałaś jaka willa.. Ile pokoi. Mam trójkę rodzeństwa... Każde ma po trzy pokoje... A ja jedno poddasze, w sumie strych. - dokończył i otworzył pudło prY paletach. Wyciągnął niego dwie szklanki i butelkę z przeźroczystym płynem w środku. Kiedy chłopak, otworzył butelkę, od razu zorientowałam się, że to woda gazowana. Chłopak delikatnie przechylił butelję, aby woda, nie chlapnęła, na wszystkie strony świata.
Podał mi napełnionymi szklankę, a drugą zostawił pustą ma pudle.
- Trzymaj...
- Oni cię nie wychowali... Mam rację? - spytałam niepewnie. I chyba najwyraźniej, trafiłam w dość, czuły punkt dla niego.
Chłopak odwrócił wzrok i spuścił głowę.
- Wychowywałem się sam... W wieku sześciu lat... Już sam gotowałem, robiłem zakupy i sprzątałem. Oni nawet nie kiwnęli palcem. Ciągle chcieli tylko dzieci i dzieci. W końcu moja matka zaszła w ciążę, przy mojej sporodzie mojej siostry zmarła... Wtedy ojciec..
Zakochał się w kobiecie, która aktualnie jest, naszą macochą. Zresztą widziałaś jak się zachowywała w stosunku do mnie... Te siniaki są po części, że szkoły... A po części z domu... Miałem być najstarszy ale niestety Elizabeth przyszła pewnego razu że swoim starszym ode mnie o dwa lata synem... Był gorzej rozpieszczony bachorem ode mnie. Ja sobie radziłem ze wszystkim, a on bez niczyjej pomocy hy sobie kanapek nie zrobił. Kiedy mnie zaczął ojciec chwalić, za rzeczy, który Mike nie mógł zrobić samodzielnie... Zaczął mnie bić... Mike... On znęcał się nade mną... I dalej to robi. Znęca się i grozi że jak pójdę go zgłoszę, to rodzice oddadzą mnie do sierocińca... I wezmą kogoś lepszego... Na moje miejsce... - tutaj chyba uciął najwyraźniej. Nic nie mówił, już dalej. Nie chciałam naciskać, no bo co klby mi to dało? Atak furii i podpisy oko? Albo wykręcona ręka?
- Jacke... Nie wiedziałam... - powiedziałam, ale tym razem bez sarkazmu. Naprawdę czułam że tym razem muszę mu współczuć...
Ogarnięta wyszłam z łazienki. Usłyszałam dźwięk coś na zasadzie "plum" I podeszłam do telefonu, ja serce nocnej. To była wiadomość od Jacke'a.
Nie pozostało mi nic innego jak odpisać. Choć zastanawiałam się, na początku czy to przypadkiem, nie mój telefon, zrobił mi psikusa.
Byłam lekko zdziwiona ponieważ jest godzina już... Ojoj. Jest już godzina jedenasta w nocy. Skoro Jacke, tak prosi... A rozumiem raczej, że nie ma jakichś przyjaciół, więc po chwili odpisałam.
Po chwili dostałam adres. Udałam się w stronę szafy, z której wyjęłam, jakieś ciemne ubrania. A bynajmniej, takie szukałam, ale rezultat wyglądał miej więcej tak:
Ubrałam szybko to na siebie i pognałam do wyjścia. Założyłam szhbko adasie (adidasy) i założywszy kaptur na głowę wyszłam nie informując siostry o tym.
W parku było dość ciemno, a moją jedyną deską ratunku, była latarka w telefonie. W końcu doszłam do Alek w której miało dojść, do spotkania. Na jednej z ławeczek, pośród krzwczków siedziała za kapturzona postać. Obeszłam ją, ale zaraz jak się okazało to był Jacke. Jego oczy świeciły, się od łez, bodajże.
Chłopak bez zastanowienia wtulił się w moją postać i zaczął łkać. Przytuliłam go do siebie, i w nadziei że za sekundę będzie wszystko okej, usiadłam z nim na ławce.
- Ja naprawdę, nie chcę tam wracać... Jest koszmar... Mike wrócił do domu naj##any jak szpak... Elizabeth pogoniła go z salonu, prosto na moje poddasze. Nie mam teraz gdzie spać, ani gdzie mieszkać... - powiedział to dokładnie tak, jak ja zanim, dowiedziałam się że mam siostrę.
Chłopak pociągnął nosem i go przetarł wierzcchem dłoni.
- Możesz przyjść do mnie. Myślę, że to nie byłby, problem abyś mógł zostać. Moja siostra myślę, że cię polubi. Jest naprawdę sympatyczna. Choć czasem mnie przeraża. - nim się obejrzałam wychodziliśmy już z alejki w której to, zaczęło się nasze spotkanie, o tak doś' późnej porze.
Po drodze do domu była ta niezręczna cisza, która najwidoczniej ani na moment, nas nie opuszczała. Zwykle nie miałam się komu wygadać, więc zazwyczaj mówiłam, albo sama do siebie, albo rozmawiała że swoim wyimaginowanym przyjacielem (w swojej wyobraźni).
Kiedy już byliśmy przed moim domem, w salonie zapaliło się światło, a na podjeździe do garażu stał radiowóz policyjny. Nie myślałam że Lydia zawiadomi szeryfa. Kiedy się domyśliłam, czemu tak naprawdę wezwała szeryfa.
Westchnęłam i udałam się otworzyć, skrzypiące drzwi od mojego domu. Drzwi się nagle niespostrzeżenie, otworzyły, a w nich stanęła Lydia z szeryfem Stylinskim.
Moja twarz zrobiła się nagle jak buraczek cukrowy. Chłopak chrząknął aby zwrócić na siebie, uwag| szeryfa i mojej siostry. Lydia zgrzmociła mnie wzrokiem. Ponieważ mieszkałyśmy bez rodziców, to Lydia sprawowała nade mną opiekę, na zmianę z Stilesem.
- Jacke?! -powiedział szeryf do szatyna, a ja chwilowo zamarłam.
- O... Cześć stryjku... Miło cię widzieć... - szatyn mówił dość krótkimi jednostkami, więc trudno kiedy było rozgryść, czy mówił to na serio czy nie.
- Wyjaśniłam siostrze dlaczego tutaj nocujesz. Zroumiała cię. Powiedziała że możesz tu zostać na tak długo jak sobie chcesz. - oznajmiłam wchodząc do pokoju z dwoma kubkami, z gorącą czekoladą, i pływającymi piankami na wózku unoszącej, się lekko pianki z mleka.
Niestety kiedy weszłam do pokoju na łóżku zostałam Jacke'a, który właściwie nie spał, a przysypiał. Zostawiłam kubki na klacie od biurka, ale długo one tam nie postały, ponieważ, szatyn wraz z cichutkim stuknięciem szklanki o blat biurka, się ocknął i spojrzał na mnie.
- Shelley... - powiedział nie pewnie.
- No mów co ci leży na sercu. - zaśmialiśmy się na chwilę.
- Gdybym... Gdybym potrzebował czegoś... Mogę zwrócić się do ciebie o prośbę..? - spytał, a ja pokiwałam głową.
Za jego plecami zapaliłam lampki i szybko poszłam po koc, który specjalnie chyba czekał na te okazję aby w końcu uczyć go po raz pierwszy. Rozłożyłam go delikatnie i ostrożnie aby nie wylać gorącej czekolady. Kacke zaproponował abyśmy zagrali w pytanie i odpowiedź, coś na zasadzie "Q&A". Zgodziłam się.
Niektóre pytania, były czasem lekko porąbane więc omijaliśmy je czasem.
- Okej ostatni moje pytanie na które odpowiadamy znów, obydwoje... - powiedział i chwilę się zastanowił nad zadanie tego ostatniego już, dzisiaj pytania. - całowałaś się już kimś? - spytał, a ja poczółam że robię się czerwona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro