Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

część druga

Bądźmy szczerzy.

William Clark i historia nie idą ze sobą w parze. To nie tak, żeby historia szła mu źle, skądże! Uczy się na bieżąco, dostaje same piątki, ale wszystko co wbija sobie do głowy, szybko z niej wyparowuje. Gdyby jakiś nauczyciel wpadł na pomysł zrobienia sprawdzianu z całego semestru, ten piątkowy uczeń zdecydowanie dostałby dwóję.

- Politykiem - odparł pewnie.

- Tak, w końcu o tym wspominałem, ale...

- Pani Brown często coś tam o nim wspominała!

- Zgadza się... - gestykulował zachęcając Clarka do dalszej wypowiedzi.

- Jest na dziesięciodolarówce! - rzekł pewnie.

- Idziemy w dobrym kierunku - przyznał - Dalej?

- Nie, już nie wiem więcej - machnął niedbale dłonią.

- W takim razie, Hamilton był również...

- Politykiem, twórcą dolara amerykańskiego, jednym z ojców założycieli naszego cudownego kraju, facetem o genialnym życiorysie! Z małego, nic nie znaczącego śmiecia stał się dumą narodu! Powiadają, że był nieziemsko przystojny, z czym chyba jestem w stanie się zgodzić. Przy okazji postrzelony przez mojego pra, pra, pra któregoś tam dziadka - przemówił dziewczęcy, melodyjny głos.

Chłopcy jak na komendę obrócili się za siebie. Na miętowym, delikatnym rowerze siedziała czarnoskóra przedstawicielka płci pięknej. Rozpuszczone, średniej długości, kręcone włosy powiewały jej na wietrze. W dłoni trzymała telefon, który po napisaniu krótkiej wiadomości schowała do plecaka. Atomsfera stała się napięta, a wszechobecna cisza zdawała się przygniatać Theodosię z każdej strony.

- No co? Nie wiedzieliście? - odezwała się wreszcie, oczekując jakiejkolwiek reakcji.

- Cześć Theo.

- Cześć Pomp - uśmiechnęła się krótko do chłopca z bukietem stokrotek w dłoni.

- Czekaj, czekaj. Kto do cholery ją tu zaprosił? - zapytał podniesionym tonem Lewis - Clark?

- Nie patrz tak na mnie!

- Nikt mi nic nie mówił... - przyznała niepewnie dziewczyna.

- Przecież to nie możliwe! Teleportacja? Siła umysłu? Nadludzki węch? Śledziła nas! Zdecydowanie!

- Niedawno skończyłam lekcję pływania, kiedy miałabym czas was śledzić?

- Właśnie wiem. I to mi się tu nie zgadza. W takim razie J A K? - przeliterował ostatnie słowo.

- Lokalizacja na snapchacie - wzruszyła ramionami.

- Przecież nikt z nas tego nie uży... Clark!

- To automatycznie tak się zapisuje! - starał się wykręcić.

- Mój kochamy Lewisie, a czemuż to nie chciałeś mnie tutaj z wami? Przecież zawsze miło nam się spędza czas. Pamiętaj kto tu kieruje grupą - puściła nieudolnie oczko do jasnowłosego. Z uśmiechem zbliżyła się do chłopców i przybiła z każdym żółwika. Na dłużej zatrzymała się przed najwyższym chłopkiem, który zmierzył ją wzrokiem.

- Theodosiu, której czarne, niczym moje serce, oczy tak pięknie lśnią w blasku zachodzącego różowego słońca, dodając im niewyobrażalnego piękna, jakbyś została trafiona strzałą amora, który zawładnął twoimi uczuciami, a różowy poświt jest tego dowodem... - potok słów wylewał się z niego w obecności młodej dziewczyny. Poczuł jak William szturcha go ramieniem, aby się opamiętał - Chciałem zbadać coś sam, jak za dawnych lat. Tylko ja i Clark... i Pomp - westchnął.

- Ale się na to nie zgodzę, lamusie - sprawnie ominęła chłopca, przy okazji popychając go na stojącego obok Williama, który błyskawicznie złapał lecącego rówieśnika pod pachy, tym samym ratując go od upadku na twardą ziemię.

Clark zerknął kątem oka na zbliżającą się do grożącego zawaleniu budynku dziewczęcą sylwetkę. Gdy dziewczyna oddaliła się na tyle, aby go nie słyszeć zaczął:

- Szkoda, że mi nie mówisz takich rzeczy. - pomógł przyjacielowi podnieść się na równe nogi - Typ romantyka do ciebie nie pasuje, na pewno też nie pasuje on Theodosi. Nie ważne jak będziesz się starał, ona tego nie czuje, zrozum to wreszcie - otrzepał niewidzialne paprochy z barka Lewisa, po czym zatrzymał na nim dłoń przyciskając ją trochę mocniej, niż powinien. Opuścił głowę i dodał cicho: - Zauważ to, co masz przed nosem - podniósł wzrok, aby widzieć dobrze mu znaną twarz, ta jednak skierowana była w drugą stronę, przez co mógł ujrzeć tylko jej idealny profil.

- Idę za nią - rzucił szybko blondyn, po czym już go nie było.

Clark, wpatrzony w dwójkę przyjaciół, którzy prawie turlali się ze śmiechu po trawie, z przerażającym domem na tle, nie zauważył kiedy znalazł się ramię w ramię z równie wyprostowanym, młodszym o zaledwie dwa lata chłopakiem.

- Jeszcze tak mało wiesz, Pomps - westchnął zmęczony sytuacja.

- Robię ja postępy - odparł ze zmieszaną mimiką twarzy.

- Szkoda, że ja żadnych nie robię - pokręcił głową z niedowierzaniem w swoją bezradność.
Spoglądał to na stojącego obok Jeana, to na spacerującego przed nim Meriwethera - Nie będziemy tu stać jak kołki, prawda? Idziemy ku przygodzie! - podał dłoń niskiemu brunetowi czekając na reakcje. Czując dotyk zimnej dłoni wzmocnił uścisk. - Może chcesz przeliczyć te stokrotki? - spytał spokojnie. Chciał zająć czymś swoje myśli a przy okazji znaleźć zajęcie dla trzynastolatka na tę niedługą przechadzkę.

*

- Uważam, że to jednak zły pomysł - przyznał szczerze.

- Przestań, nie takie rzeczy się robiło. Podnieś mnie, te okna są za wysoko.

- Lub ty jesteś za niska - przewrócił oczami, podszedł do drobnej dziewczyny łapiąc ją pod pachy i podnosząc do odpowiedniej wysokości.

- Czuję się jak Simba, gdy mnie tak trzymasz - zaśmiała się krótko. Złapała się parapetu o własnych siłach wdrapała się na niego.

Kiedy Theodosi nie była już potrzebna pomoc Lewisa, ten również dołączył się do wyglądania przez szybę. Za względu na swój wzrost nie miał z tym problemu, tylko podniósł się na palcach, aby mieć lepszą widoczność.

- Wygląda na taki nienaruszony w środku. To przecież niemożliwe - stwierdziła z zdziwieniem Theodosia.

- Stolik z filiżanką prawie w ogóle nie jest zakurzony.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - dopytała.

- Ktoś tam musiał być - usłyszeli za sobą zestresowany głos piegusa i odwrócili się w jego stronę.

- Nikt tutaj nie przychodzi - zapewniał blondyn.

- Może ktoś tam mieszka... – rzekła, sama niepewna swoich słów Theodosia. Do okna pomaszerował Clark wyciągając rękę do dziewczyny, na znak czego pomogła mu ona wdrapać się na to samo miejsce.

- Może duch? - odezwał się, mający w zwyczaju milczeć chłopiec.

- Pomp, ta legenda jest tylko bajką, bujdą - zapewnił go Lewis.

- Każda ma jednak w sobie ziarnko prawdy... - podkreśliła ciemnoskóra.

- Dajcie spokój, siły nadprzyrodzone i tak dalej, gownóprawda - Clark sprawnie zeskoczył z parapetu - Zaraz będzie się ściemniać. Wracajmy do domu i tak nic tam dziś nie znajdziecie, chyba że bezdomnego, który przychodzi tam przenocować, a nie jakiegoś ducha - wzruszył ramionami i ruszył w stronę z której przyszli.

- Clark ty nie rozumiesz! Obserwowałem to miejsce z daleka, nikt tu nie przebywa! - krzyczał biegnący za nim Lewis. - Pomp nie zostawaj w tyle, idziemy. Theo, ty też! - zawołał w stronę pozostałych.

Dziewczyna odgarnęła kurz z szyby, aby mieć lepszy widok na pomieszczenie za oknem. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy ujrzała cień męskiej sylwetki na ścianie. Przerażona zeskoczyła na ziemie odsuwając się od budynku. Strach malujący się na jej twarzy był w stanie nawet ujrzeć Jean, który na co dzień ma problem z odróżnianiem emocji.

- Theo, wszystko w porządku? - zapytał łapiąc rękaw jej swetra. Dziewczyna niemalże wyzionęła ducha na dźwięk jego głosu.

- Tak, wszystko dobrze - po uspokojeniu serca, które trzepotało niczym ptak zamknięty w klatce, złączyła ich dłonie razem. Odwróciła się w stronę chłopaków stojących przy jej rowerze i czekających na nich. Willam ewidentnie opowiadał jakąś wciągającą historię, ponieważ mocno gestykulował, co było u niego charakterystyczne.
- Musimy ich dogonić - uśmiechnęła się do młodszego kolegi. Ostatni raz zerknęła na budynek. Mogłaby się założyć, że ktoś obserwuje ich z okna.

*

Zegar zawieszony na ścianie modrego koloru wskazywał jedenastą. W rezydencji rodziny Burr świeciło się tylko jedno światło, rzecz jasna w pokoju młodej Theodosi. Dziewczynie nie spieszyło się do łóżka. Aktualnie siedziała na dywanie i w blasku lampki nocnej czytała grubą książkę, myślami jednak była o wiele dalej. Cień postaci z opuszczonego domu dręczył ją niemiłosiernie. Jej przemyślenia co jakiś czas przerywał Lewis wysyłający do niej w wiadomości zdjęcia smutnych kotów. Chwilami dostawała nowego SMSa od Clarka. W większości były one przepełnione zdjęciami jego samego. Gdyby zapisywała wszystkie przesłane jej przez niego fotografie mogłaby stworzyć w galerii swojego telefonu różnorakie foldery pod nazwami: Clark i ścielenie łóżka, Clark i podlewanie kwiatów, Clark i płatki z mlekiem, Clark i zdjęcia z dzieciństwa, Clark i znudzony Lewis, Clark i podłoga i tak w nieskończoność. Pisanie z Williamem było ciężkie. Mało pisał, unikał większości tematów, jakby bał się, że źle się to dla niego skończy. Z tego powodu nawzajem przesyłali sobie zdjęcia tego, czym aktualnie się zajmują. Z Lewisem jest całkiem inaczej, jest to typ wygadany. Jego wiadomości są pełne... wszystkiego. Często narzeka na sprawy codzienne, innym razem żali się po kłótniach z Clarkiem, raz ponosi go euforia po zakupie nowej, idealnie na nim leżącej koszuli, czy też opisuje najnowsze odkrycia. Theodosia musiała przyznać, że cieszył ją fakt posiadania takiej dwójki przyjaciół, a od niedawna nawet trójki. Chociaż o załapanie kontaktu z Jeanem było ciężko, Theodosia uwielbiała milczeć wspólnie z nim. Oddawać się ciszy i fascynować się wszystkim dookoła. Przebywanie z osobą o takim schorzeniu pomaga dostrzec niesamowitość świata.

Czas na zegarku nieubłaganie się dłużył, dywagacje w umyśle młodej dziewczyny kłębiły się i nie dawały jej spokoju. Nienawidzi niewiedzy. Uwielbia szukać odpowiedzi i ma zamiar znaleźć ją i teraz. Kto był dzisiaj w budynku, który obserwowali? Odpowiedź na to dręczące pytanie była jej celem.

Czarnoskóra nie mogąc dłużej wytrzymać, wyłączyła wszystkie światła w swoim pokoju. Na łóżko nawaliła kilka poduszek oraz miśków, przykrywając je pierzyną i starając się nadać im kształt sylwetki śpiącego człowieka. Z szuflady pod biurkiem wyciągnęła latarkę oraz nóż kuchenny, który trzyma tam specjalnie do takich akcji oraz gdy zapomni wziąć sztućce z kuchni - w zwyczaju ma jeść w swoim pokoju. Może nie jest to wyspecjalizowana broń, jednak zawsze lepiej mieć coś przy sobie. Poza tym odpowiedzialny ojciec nie kupiłby swojej niewinnej córeczce sprzętu obronnego, w końcu ona „tylko siedzi w domu". Bezszelestnie otworzyła okno, rozchylając je na oścież. Powiew zimnego powietrza z trzaskiem zamknął drzwi. Dziewczyna zaklęła pod nosem, mając nadzieję że nikogo nie obudziła. Przełożyła nogi za okno i usiadła na parapecie.

Tuż pod jej pokojem znajdowała się sypialnia służby domowej. Miała to szczęście, że okno niżej nie posiadało parapetu, ale za to odstawał od niego mały daszek oparty na kolumnach, na którego wejście nie jest kłopotliwe dla tak zwinnej osoby jaką była Theodosia. Jednym susem zeskoczyła na zadaszenie. Jak na zawołanie w oknie za nią zapaliło się światło. Bez przemyślenia padła na płask, modląc się w duchu, aby nikt nie zauważył na zasłonach jej cienia. Po niedługim czasie światło zgasło. Theodosia westchnęła z ulgą. Zjechała nieco niżej. Daszku i ziemi nie dzieliła duża odległość, mogłaby spokojnie zeskoczyć - przy okazji łamiąc sobie nogę, patrząc na jej szczęście. Jednak drabina (którą przyniesiono tu z pół roku wcześniej, gdy była potrzebna do wdrapania się na budynek, aby uratować biednego kota sąsiadki, który jak to z kotami bywa wejść potrafi, ale z zejściem już ciężej) dalej nie została sprzątnięta, dzięki czemu Theodosia mogła bezpiecznie zejść na podłoże.

Dalsza droga nie sprawiała problemu. Przebiegła podwórko i przeskoczyła przez płot w mgnieniu oka. Przystanęła, starając się złapać uciekające powietrze. Zaśmiała się krótko usatysfakcjonowana swoim wyczynem. Z krzaków wyciągnęła deskorolkę Clarka, który zostawił ją tam któregoś dnia i zapomniał odebrać. Wskoczyła na deskę i ruszyła w kierunku opuszczonego budynku.

*

Stała w miejscu, w którym zaparkowany był jej rower kilka godzin wcześniej, kiedy przebywała tu z przyjaciółmi. Podmuchy wiatru kołyszące samotnymi drzewami, światło księżyca padające na poniszczony z zewnątrz dom oraz odgłosy sowy tylko pobudziły strach młodej dziewczyny. Jednakże jej odwaga i determinacja, które nigdy jej nie opuszczały nie pozwoliły jej na rejteradę. Odłożyła deskorolkę na ziemię i zrobiła kilka kroków w stronę domu, starając się zachować ciszę. Wszystko mogło pójść zgodnie z planem, gdyby nie fakt, iż nie wyciszyła dźwięków w telefonie i nagle ciszę dramatycznie przerwała wpadająca w ucho melodyjka.

- Aj! - pisnęła przerażona, w pierwszym momencie nie wiedząc skąd dochodzi utwór. Łapiąc się za serce wyciągnęła telefon i przykucnęła w wysokiej trawie. Momentalnie ściszyła urządzenie. Zerkając na ekran przeczytała:
„Clark chce przeprowadzić rozmowę wideo"
- Zabiję go.

Dziewczyna wcisnęła zieloną słuchawkę.

- Czego chcesz?- syknęła do telefonu.

- Co tak nerwowo? Jest ważna sprawa - zawiadomił głos w komórce.

- Jak ważna?

- W skali od 0 do gofra z bitą śmietaną, to taki gofr z dodatkami.

Theodosia zerknęła na ekran, widząc na nim Clarka będącego w trakcie zmieniania kamerki. Sama swoją wyłączyła, aby nie zdradzić swojego położenia.

- Więc jak widzisz - zaczął - gram sobie w simsy, no to tworzę sobie idealnego sima, ale nie wiem jak mu dać na imię - przekierował widok na komputer.

- Zastrzelę cię, obiecuje. Nazwij go Meriwether.

- Co?! - jego głos się speszył - Dlaczego akurat tak, dlaczego to pierwsze imię jakie przyszło ci do głowy? Jest coś pomiędzy wami?

- Tak, dwa domy i drzewo. Pierwsze jakie przyszło mi na myśl, ponieważ twój sim wygląda dokładnie jak on.

- Nieprawda! Mniejsza, a jakie nazwisko?

- Sam sobie wymyśl. - rzuciła idąc powolnym krokiem w stronę budowli.

- Może coś z datą... co o tym myślisz? - dziewczyna mogła przeczytać na ekranie nazwę „Trzylipcowy".

- To tak jakby miał trzy lipy - zauważyła uśmiechając się pod nosem.

- Lewis lubi rośliny, więc może być.

- Czyli tworzysz Lewisa! - powiedziała przez śmiech.

- Nie, nieprawda! Zaraz czy ja słyszałem sowę?

- Nie...- przeciągnęła - Zdawało ci się.

- Theo gdzie ty jest...- czarnoskóra wcisnęła czerwoną słuchawkę, nie słuchając dłużej chłopca, z którym niedawno rozmawiała.

Drzwi budynku były tuż przed nią. Otwierała je powoli starając się uniknąć skrzypienia, jednak jej wysiłek poszedł na marne. Stała w półmroku. Przez nie zasłonięte okna do pomieszczenia wpadało białe światło księżyca, jednak ze względu na nagromadzony na nich kurz, biały blask rzucał na meble szary poświt. Włączyła latarkę i przeszła się po pokoju, przy każdym kroku wydając skrzypnięcie. Zachowywała pełną czujność.

Przejrzała wszystkie pokoje na parterze, dzięki czemu nabrała pewności, iż nikogo z nią tu nie ma. Poczuła lekkie rozczarowanie. Chciała dokonać odkrycia i zadziwić nim przyjaciół. Na piętro nie było nawet co zaglądać, poza tym nie było to do końca możliwe, całe schody były zawalone gratami. Nikt nie dałby rady przez nie przejść, a widząc nagromadzony na nich kurz na pewno nie były od dawien dawna ruszane. Zdegustowana tym, iż jej wyobraźnia musiała ją oszukać wróciła do salonu, który był pierwszym pokojem po wejściu do środka. Pod ścianą stał mały, stary fortepian. Nie mogąc powstrzymać swojego zamiłowania do gry na tym instrumencie usiadła przy nim i powoli podniosła klapę. Swoje zgrabne dłonie ułożyła na klawiszach, aby chwilę później pogrążyć dom w melodii.

Jej muzycznego słuchu nic nie oszuka. Tym bardziej rozbijająca się szklanka.

Odskoczyła od instrumentu łapiąc latarkę. Zaświeciła ją rozglądając się dookoła.

- Kto tu jest!? - zapytała łamliwym głosem siląc się na jakakolwiek pewność.

- Chyba ja się powinienem o to zapytać - usłyszała męski głos, którego do tych czas nie znała. Pokierowała latarkę w kierunku słyszalnego dźwięku, jednak jej wzrok nikogo nie napotkał. - Pięknie grałaś, nie powinienem ci przerywać, jednakowoż zdumiałem się. Ktoś? Tutaj? O tej porze?

- Gdzie jesteś?

- Gdzie mógłbym być! Tuż obok! Od tylu lat...

- Kim jesteś...?

- Kimś zapomnianym - zdołowany, smutny głos był zaraz bliżej. - A ty piękna damo? Co cię tu sprowadza? Czemu zawdzięczam sobie twoje odwiedziny? - szarmancki głos był tuż za nią.

Theodosia w pół obrocie uderzyła mężczyznę w twarz otwartą dłonią, popychając tym samym oszołomionego przeciwnika na ścianę. Jednym ruchem wyciągnęła nóż kuchenny z plecaka przykładając go do szyi, jak zauważyła z twarzy nie wyglądającego niebezpiecznie, chłopaka. Przedstawiciel płci przeciwnej musiał być w zbliżonym do niej wieku lub trochę starszy. Bladą twarz ozdabiały piegi o jasnym pigmencie. Długie do ramion, kręcone włosy miał ułożone w artystycznym nieładzie, wzrostem równał się z Lewisem, jednak był zdecydowanie szerszy w ramionach. Theodosia starała się powstrzymać śmiech na widok jego zszokowanej twarzy. Nikt nie byłby w stanie określić kto tu się bardziej kogo bał.

- Poczułem to - odezwał się wreszcie.

- Miałeś poczuć - stwierdziła.

- Kobiety zawsze takie były? - spytał, rozmasowując obolałe miejsce

- Od zarania dziejów.

- Słyszysz mnie... - układał sobie powoli wszystkie fakty w głowie.

- Tak, bardzo dobrze, gadałeś tu już od kilku minut. Już koniec?

- Czy to jest nóż do masła? – zapytał, zerkając na dłoń czarnoskórej.

- Mocno naostrzony - poinformowała.

- Może obgadamy wszystko pokojowo, madam? - chwycił przedramię Theodosi chcąc ją odsunąć od siebie, przeszkodziło mu w tym jednak dziwne uczucie, które przeszło ich razem. Brązowe oczy skierował na Theodosie. Kiedy ich spojrzenie się spotkało oboje speszeni odwrócili wzrok - Czy szanowana pani mogłaby odłożyć swą broń? Stresuje się pod jej naciskiem.

- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie zaatakujesz? – dziewczyna nabrała większej pewności. Nie dała się zwieść gładkim słówkom, cały czas starała się być czujna i dbać o swoje bezpieczeństwo.

- Zastanowiłbym się kto tu chce kogo zaatakować - zaśmiał się krótko. W momencie, w którym jego towarzyszka odłożyła nóż do plecaka, wyprostował się pewniej. Wyciągnął dłoń w kierunku młodej damy w geście przywitania. - Philip - przedstawił się.

- Theodosia – chciała odwzajemnić uścisk, jednak chłopak delikatnie złapał jej dłoń i złożył na niej krótki pocałunek, na co dziewczyna zareagowała momentalnie, wyrywając swoją dłoń - Ej, ej, ej romantyku to nie te czasy - zakomunikowała speszona.

- Nie te? Cóż, może zechcesz zostać na dłużej? Lub jeżeli nie masz nic przeciwko, może zdołałabyś odwiedzić mnie jutro, droga Theodosiu? - uśmiech zadowolenia zagościł na jego twarzy - Tylko proszę, bez noży.

- Czuję, że nie będę z tym miała problemu - odwzajemniła uśmiech. - Mam w zapasie widelce.

•••••
To już połowa! Mówiłam, że będzie króciutki.
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro