Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

część czwarta

Bądźmy szczerzy.

Staramy się z całych sił, aby wszystko ułożyło się jak najlepiej, a najzwyczajniej w świecie nic nie idzie po naszej myśli. Nie przewidujemy, nie bierzemy pod uwagę niektórych faktów, czy też nie znamy prawdy. Prawdy, o której za jakiś czas ma się przekonać Theodosia.

- Musisz ich poznać! - młoda dziewczyna od kilku minut skakała wokół Philipa powtarzając te słowa.

- Moja droga, to nie jest najlepszy pomysł - a młody chłopak od tych kilku minut starał się jej w delikatny sposób uświadomić, iż to nie będzie łatwe.

- Gadasz głupoty! Moje pomysły w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach są zwyczaj najlepszymi ideami!

- Theo, są po prostu pewne sprawy, z którymi ciężko się pogodzić i na które nie mamy wpływu...

- Co to za smętne gadanie? Musisz się pogodzić z tym, że nie masz wpływu na zatrzymanie mnie przed dążeniem do spełnienia tego planu - z impetem wskoczyła na małą ławę w salonie, co nie wróżyło dobrze - stolik ze względu na swój wiek zachwiał się. Po utrzymaniu równowagi zaczęła:
- Ogłaszam wszem i wobec, iż gwarantuje doprowadzenie do spotkania moich jedynych bliższych osób ze sobą, co doprowadzi do ich zjednoczenia! Tym samym tworząc z nas jedną, wielką, kochającą się rodzinę! - uśmiechnęła się, dodając sobie uroku.

Philip z kanapy obserwował dokonania dziewczyny nie mogąc ukryć uśmiechu. Wstał i również wskoczył na starą, drewnianą ławę.

- Ej to mój stolik! W co my się bawimy? Podłoga to lawa? - zapytała zirytowana - Ten stolik nie wytrzyma naszego ciężaru.

- Mogę ci gwarantować, że się nie połamie - powiedział pewnie, stając bliżej czarnoskórej

- Chyba będę musiała złożyć reklamacje na te słowa - tracąc równowagę chwyciła się ramienia Philipa czując przy tym tą magiczną fale wspomnień. Chłopak dla pewności złapał dziewczynę w talii, zdecydowanie się do niej zbliżając. Spojrzeli sobie w oczy czując przepływ iskierek i wszystkich nagromadzonych w sobie uczuć.

- Co mogę zrobić, aby cię zdobyć? - spytał nonszalancko.

- Poznać moich przyjaciół! - rzuciła gwałtownie wyrywając się z objęć Philpa i schodząc na podłogę.

- Z tego nie wyjdzie nic dobrego - rzekł stanowczo, podążając za Theodosią, która chodziła w kółko po pokoju głównym.

- Naprawdę świetni ludzie! - zignorowała uwagi  starszego chłopaka. - Lewis jest gadatliwy, w miarę dojrzały, chodził na jakieś treningi łowieckie ostatnio i lubi modnie się ubierać. Clark kocha góry, kwiaty i Lewisa, ale nie potrafi tego przyznać cały czas udając zauroczenie w jakiejś dziewczynie z klasy. Wspólnie tworzą duet do śpiewania piosenek z Disney'a. Kiedyś zorganizuje im miesiąc miodowy nad wodospadem Niagara!

- Wodospad Niagara? - zapytał niepewnie.

- Jasne! Nie mów, że nie wiesz gdzie to? Mam takie marzenie, aby tam spędzić miesiąc miodowy...- rozmarzyła się. - Wszystko przede mną. Kontynuując, jest jeszcze Pomp! Chłopak jest chory na autyzm, ale dominuje u niego wiedza z dziedzin biologii i geografii! Jest uczciwy i milczący, naprawdę ciężko z nim o rozmowę. Jego zwyczajem jest trzymanie się blisko Clarka - po dokończeniu krótkiego oddzielnego opisu każdego swojego przyjaciela, zauważyła jak intrygujące osoby są w zasięgu jej dłoni. A ona ich traci!

- Zależy ci na nich – stwierdził Philip. - Zależy ci również na mnie - uśmiechnął się półgębkiem - Rozumiem twoje intencje, jednak muszę cię zapewnić, że to nie wróży nic dobrego - sumienie powoli dawało o sobie znać.

- Ach... - westchnęła zrezygnowana - Skończ. No dalej, przecież nie musi być aż tak źle. Nawet jak nie wyjdzie, to poznają mojego przyjaciela. Nie mogę przecież cię ukrywać.

- „Muszę się ukrywać." - chciał wypowiedzieć to zdanie, jednak wiedział, że dalsza konwersacja zeszłaby na niewygodny temat, na który nie jest gotowy, a ma mało czasu.

- Dobrze. Zrobię to. I już na wstępie chce przeprosić za to, kim jestem. Jeżeli coś się nie ułoży zwalam winę na swoją osobę.

- Philip, nie masz za co przepraszać! Co miałoby się nie ułożyć? - podeszła do instrumentu ustawionego pod ścianą - Nauczyłam się dziś kilka nowych utworów z lekcji gry na pianinie. Zagramy? - zasiadła do zabytkowego instrumentu.

- Wszystko może runąć... - westchnął pod nosem, czego na szczęście nie wyłapał muzyczny słuch przyjaciółki. Przyodział twarz w szeroki uśmiech, aby nie dać po sobie poznać strachu przed spotkaniem. Dosiadł się do Theodosi obserwując jak jej drobne, dziewczęce dłonie z gracją jeżdżą po pożółkłych klawiszach - Później gramy coś mojego!

*

Słońce zachodzące na horyzoncie barwiło kłębiaste chmurki na różnorakie kolory. Wszystko dookoła emitowało energią i życiem, a wśród tego wszystkiego i Theodosia, która wpasowała się w klimat, sprężystym krokiem idąc na miejsce spotkania z przyjaciółmi, chcąc przedstawić im nowego jegomościa. Natomiast sam Philip nie cieszył się tak z kontaktu z obcymi. Podążał smętnie za Theodosią głowiąc się nad czymś. Dziewczyna z kręconymi włosami związanymi w kucyk, który podskakiwał to w jedną to w drugą stronę przy każdym kroku, dopowiadała kilka informacji o swoich kolegach, które nie dochodziły do uszu zamyślonego chłopca o bladej cerze.

- Słuchasz mnie jeszcze? - spytała zwalniając kroku i idąc w ramie w ramie z piegusem.

- Oczywiście czcigodna pani - wywołał blady uśmiech na twarzy najbliższej. Oh, jakby on chciał zachować go dla siebie, widzieć go codziennie jak dotychczas, a wraz z nim czarne niczym zbiór wszystkich tajemniczych ciemności z całego świata oczy i robiące się przy nich kurze łapki od śmiechu. Marszczący się śmiesznie nosek, gdy Philip opowiada jej zabawną historię. Sprężynki na głowie, które mógłby gładzić w nieskończoność, lecz zdarzyło mu się dotychczas raz i to przypadkiem. Jej piękne dłonie poruszające się odważnie po klawiszach pianina, a w raz z nimi słuchać tych niezliczonych melodii. To wszystko ma zostać zakończone? - Wspominałaś o statku. - dodał, budząc się z rozmyślań.

- Przezacny paniczu, pragnę waćpana poinformować, że o żadnym statku nie było mowy - zaśmiała się krótko - No Philip! Wcale mnie nie słuchałeś! - szturchnęła chłopca ramieniem czując przy tym nagły rozbłysk niedoszłych wydarzeń, uczucie nie do zapomnienia.

- Droga pani, pragnę przypomnieć, iż wspominałaś to i owo o patronie, statku z początku dziewiętnastego wieku. Noszącym łamiącą serca historię.

- Philip, mostowi daleko do jakiegoś pseudo Titanica. Patron to nazwa mostu, na którym się mamy spotkać, to już przed nami - Podniosła wzrok z chłopaka na wybrane miejsce widząc dyskutujących znajomych. - To oni - kiwnęła głową w ich kierunku - Chyba o nas rozmawiają - powiedziała z ekscytacją.

- Po czym to wnioskujesz?

- Obserwują nas! Co wygląda dość przerażająco.

- Fakt, że patrzą w naszym kierunku nie musi być od razu oznaką, iż o nas rozmawiają - podążył za wzrokiem dziewczyny.

- Ale widzisz, my robimy tak samo. Obserwujemy i gadamy na ich temat.

- Oh, faktycznie. Nie mam więcej uwag.

Coraz bardziej zbliżali się do początku tym samym dokonując końca. Philip ledwo wytrzymywał presję. Tyle ile uczuć zaistniało w nim w przeciągu kilku dni, nie miało miejsca od setek lat. Poczucie winy narastało, mógł wytłumaczyć swoje położenie już przy pierwszym spotkaniu, a zwlekał do dnia ostatecznego, czym zapewne podwójnie złamie serce dziewczyny. Nieustraszonej młodej dziewczyny dążącej do celu, której już nie zatrzyma.

Dzieliło ich kilka metrów od zaniepokojonej trójki chłopców w podobnym wieku. Theodosia wyprzedziła Philipa i podbiegła do kolegów.

- Cześć chłopaki. - przybiła z każdym żółwika jak to mieli w zwyczaju. - Nawet nie wiecie jak się cieszę! Matko, dawno się nie widzieliśmy. Także od czego zacząć... ach no przecież - to jest Philip - wskazała za siebie nie odwracając wzroku od przyjaciół. – Philip, podejdź bliżej nie wstydź się! Trochę obawiał się tego spotkania - mruknęła - Od lewej: Merthiwer, William i Jean! - powiedziała dumna cała w skowronkach.

- Theo? - zaczął William.

- Tak?

- Wszytko w porządku?

- Głupie pytanie - zrobiła nie określony ruch dłonią - W jak najlepszym! Jak nigdy dotąd!

- Mogę ci zadać pewne pytanie? - mówił z delikatnością jakby obawiał się, że spłoszy Theodosię jak dzikie zwierze.

- Bez problemu - uśmiechała się pewnie. Świeciła jaśniej, niż słońce na niebie.

- Chcę... Eh, Theo wiem, że to może być dziwne, ale tu nikogo nie ma poza naszą czwórką.

Dziewczynę przeszła fala gorąca, jak przy popełnieniu głupiego nie przemyślanego błędu, jednak z jakiego powodu? Rozejrzała się. Clark miał absolutną racje... nikogo z nią nie było.

- Pewnie uciekł! Jaki tchórz! - prychnęła rozbawiona, czując narastający stres - No ale widzieliście go jak do was szłam, prawda? W końcu rozmawiałam z nim.

- Theo... - rudowłosy zrobił krok do przodu, na co pełna obaw przyjaciółka cofnęła się kroczek w tył. Powoli położył swoją dłoń na ramieniu czarnowłosej, i kontynuował - Mówiłaś sama do siebie...

W dziewczynie coś się złamało. Przecież to nie mogło być tak. Tyle wspólnych dni wakacji nie spędziła sama, jest tego pewna! Spędziła je w obecności Philipa, który nie spodziewanie gdzieś zniknął. Był przy niej, czuła go. Więc o co chodzi?

- C-co ty gadasz - zaśmiała się histerycznie.
- T-to nie praw-wda - jąkała się.

- Bądź szczera. Masz problem? Możemy o tym porozmawiać. - mówił spokojnie Clark.

- Może się tu przydać pomoc specjalisty. Podejrzewam schizofrenię - ogłosił Lewis, za co dostał od Williama zabójcze spojrzenie.

- O nie, nie, nie! - zaprzeczała dziewczyna z drżącym głosem. - Wszystko jest w jak najlepszy porządku! Nie jestem chora! I nie padłam na głowę! Cooo może jeszcze mi powiecie, że was też sobie wymyśliłam! Nie! Philip również jest prawdziwy! Jaszcze zrozumiecie! - nawet nie zauważyła kiedy zaczęła krzyczeć. Chłopcy z wytrzeszczonymi oczyma przyglądali się jej. Serce kołatało, uderzając w żebra, dziwne że tym samym ich nie połamało. Zerknęła na przerażone twarze, sama nie czuła się najlepiej. Ruszyła ile sił w nogach w innym kierunku. Nie chciała, miała dość. Zignorowała wołania chłopców. Musiała uciec, nie chce robić z siebie dłużej pośmiewiska.

Musiała uciec, i dobrze wiedziała gdzie chce się udać.

*

Zadyszana wbiegła do budynku nie przejmując się jego stanem, i tym iż przy takim trzaśnięciem drzwiami wszystko może runąć jej na głowę, choć jakby nie patrzeć już tak było. Z łzami w oczach i brakiem pewności zaczęła wołać.

- Philip! Philip!? - zaszlochała cicho. Czyżby naprawdę zwariowała? -Philip, błagam... Philip.- tracąc nadzieję oparła się o drzwi i sunęła po nich, ukryła mokrą od pierwszych łez twarz w dłoniach.

- Dokładnie. Philip Hamilton - podniosła głowę jak na zawołanie. W progu drzwi kuchennych z innego stulecia stał oparty nonszalancko o framugę piegus. Nie zerkał na skuloną w cieniu zapłakaną przyjaciółkę, wyglądał przez szybę z zamglonym wzrokiem i pozbawioną emocji twarzą - Tak właśnie, Philip Hamilton. Zmarł na wskutek postrzelenia w pojedynku z dwudziestego czwartego listopada tysiąc osiemdziesiątego pierwszego roku, przez George Eackera. Miał przeżyć oddając honorowy strzał ku niebu, miał zadziwić was wszystkich. Jednak Eacker oddał strzał przed końcem odliczania - przejechał dłonią po twarzy.

- J-Ja nie rozumiem - przyznała zakłopotana dziewczyna.

Chłopak westchnął ciężko, opuścił wzrok starając się ułożyć wypowiedź w jak najprostszy sposób. Uznał, że pójdzie na skróty mówiąc wprost jak to wygląda.

- Jestem martwy. Od dwustu siedemnastu lat jestem martwy. Moje ciało od lat leży w Nowym Jorku na Trinity Church Cemetery i robi za nawóz dla narcyzów. Jestem duchem moja droga - zerknął na próbującą podnieść się z ziemi roztrzęsioną Theodosie.
- Tak bardzo przepraszam - podszedł do przyjaciółki obejmując ją tym samym dodając sił - Usiądźmy na wersalce.

Po rozłożeniu się na siedzisku i ochłonięciu Theodosia obserwowała każdy milimetr Philipa, dopóki ten również na nią nie spojrzał.

- Od czego zacząć? - zapytał najbliższy jej serca.

- Chyba od samego początku. Dlaczego tu jesteś?

- Utknąłem pomiędzy światem żywych i zmarłych. Pierwsze tygodnie po śmierci nie wiedziałem nawet, że nie żyję - rozmasowywał skronie rozmyślając - Nie zdawałem sobie z tego sprawy, wszystko wydawało się być jawą, nadal widziałem świat fizyczny, tak realnie... jednak po ujrzeniu własnego nagrobka przypomniałem sobie kilka faktów. Błąkam się po świecie nie mogąc trawić do świata zmarłych, do rodziny. Tak bez przerwy, chciałem już uzyskać pełen spokój ducha - wspominał beznamiętnie.

- Dlaczego nie możesz trafić do...nieba?

- Powodów może być kilka. Naczytałem się tych książek na około - zrobił nieokreślony ruch dłonią wskazując napchane regały - Niektóre dusze nie trafiają do zaświatów z powodów błędów, które miały naprawić, niedokończonych celów. Moim celem było wygrać pojedynek, zabić George'a. Tak przynajmniej mi się zdaje, nie jestem w stanie tego sam określić. Myślałem, że po jego śmierci również napotka mnie to szczęście i znajdę się w krainie cieni.

- Dużo jest takich dusz? Dlaczego ciebie widzę? - zadawała pytania.

- Czuje się jakbym był na posterunku - zaśmiał się krótko - Pewnie miliony, może nawet teraz kilka jest w tym pokoju. Duch nie widzi drugiego ducha. Tak samo jak człowiek nie widzi ducha, chociaż duch ma taką możliwość. Chyba że... spotykają się dwie bratnie dusze - zrobił dłuższa przerwę zerkając na Theodosię i czekając na jej reakcje.

Dziewczynie przyspieszyło serce, a na twarz wkradł się nieduży uśmiech.

- Co masz na myśli? - dopytała.

- Jesteśmy sobie pisani, madam - zbliżył się zakładając przyklejony do mokrej od łez twarzy Theodosi, falowany kosmyk za uszy. - Wiesz...lata temu, zdarzyło mi się już z tobą spotkać - uśmiechnął się - Wiosna tysiąc osiemset dwunastego roku, czas w którym poznałem Theodosię Burr.

- Nie podawałam ci nigdy mojego nazwiska. Skąd wiesz?

- Tak, tak. Pozwól, że wyjaśnię. Chodziłem po świecie jako samotna dusza, potykając się o tłumy nie widzących mnie ludzi. Sam jak palec w milionowym mieście. Wtedy spotkałem ją - Theodosię. Zaczęło się od tego, że zapytała mnie o drogę. Byłem w niemałym szoku! Proszę państwa, ta kobieta mnie o coś zapytała! Widziała mnie! Później odeszła. Nie pozwoliłbym jej tak zniknąć, więc kilka razy ją śledziłem - podrapał się nerwowo po karku. - Szybko nawiązaliśmy więzi. Znaliśmy się już wcześniej, nasi ojcowie nie przepadali za sobą. Już na początku opowiedziałem jej jak wygląda moja sytuacja, ona to zrozumiała. Uwielbiałem spędzać z nią czas! Chociaż ciężko z tym było, mężatka po stracie syna... robiła jednak wszystko, aby zobaczyć mnie chociaż raz dziennie. Do czasu gdy nie nadszedł styczeń - westchnął ciężko na to wspomnienie. - Wsiadła na statek. Z brzegu machałem w jej kierunku i tak wyglądało nasze ostatnie spotkanie. Nie wróciła. Okręt zaginął. Miałem jej do powiedzenia mnóstwo rzeczy. Teraz znowu mam ją przed sobą - złapał dłoń młodszej dziewczyny i splótł ich palce.

Przez Theodosie przeszło to wspaniałe uczucie, a wraz z nim fala wspomnień, ciężkich do opisania. Przymykając na moment oczy mogła ujrzeć przed sobą Philipa o kilka odcieni ciemniejszego, ze statkiem morskim w tle oraz tłumem pań ubranych w suknie po same kostki czy też dżentelmenów w frakach. Mrugnęła kilka razy wracając do rzeczywistości.

- Te wspomnienia... też je masz, prawda? To nie twoja wyobraźnia. Sam to pamiętam. Spoglądnij wstecz - dzień w którym starałaś się mnie zadźgać nożem do masła. Widziałaś mnie. Byłem oszołomiony. Jeszcze twoje imię - Theodosia, to było zbyt pewne. Później widziałem każdy piękny blask w twoich oczach, który przypominał mi oczy mojej najbliższej. To te same oczy, które skrywają tą samą duszę. Moją bratnią duszę, moje dopełnienie. Moją miłość... Jak żałuje, że nie znałem cię bliżej za życia! Ile to by zmieniło... Jednak cieszę się, że świat dał mi tę drugą szansę - wziął Theodosię w ramiona. Przytulał dalej zszokowaną dziewczynę, gładząc ją włosy i ciesząc się z jej obecności. - Naprawdę masz włosy jak baranek. Nieważne jak daleko będziesz, moje serce zawsze będzie należeć do ciebie. Jesteś lekiem na wszelki ból. Jesteś światłością co daje energię. Ja tworzę ból. Ja jestem ciemnością co wysysa chęci. Razem jesteśmy jednością. Uzupełnieniem - złapał drobną twarz dziewczyny w dłonie przyciągając ją do siebie tym samym łącząc ich usta w długim pocałunku. Miliony zdjęć, chwil przelatywało przez umysł Theodosi, nie wspominając już o tym co działo się w głowie jej bratniej duszy. Czuła, jakby świat się zatrzymał specjalnie dla tej chwili. Nie było wielkiej eksplozji, czy fajerwerk, byli tylko oni, razem, na tej starej śmierdzącej kanapie.

- Ja-a – starała się wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa po zakończeniu pocałunku - Philip ty... co się dzieje z twoim ciałem? Jesteś coraz bladszy!

Chłopak spojrzał po sobie.

- Faktycznie. - odpowiedział z spokojem. - Chyba tak wygląda koniec. Moja materia się przemienia... - ujrzawszy łzy w oczach ukochanej dodał:
- Ej, proszę nie, nie płacz, kochana. Wypełniłem swój cel. Najwyraźniej było nim wyznanie uczuć swojej pokrewnej duszy - uśmiechnął się starając się wesprzeć najdroższą. Głos stopniowo robił się zaraz cichszy  - Spotkamy się po drugiej stronie. Dziękuje za wszytko.

Przyłożył rozmywającą się z powietrzem dłoń do policzka przyjaciółki, gładząc jej delikatną cerę. Otworzył usta po raz ostatni jednak nie wydobył się z nich już żaden dźwięk. Młoda panna Burr, jednak bez problemu mogła odczytać z ruchu warg co mówił jej ukochany.

- Ja ciebie też, Philip... - odpowiedziała łamiącym się, cichym głosem. Starała się jeszcze ostatni raz dotknąć jego bladej piegowatej skory za nim jej miłość całkowicie rozpłynęła się w powietrzu tym samym znikając na zawsze z jej oczu.

*

Wakacyjne dni dłużyły się od ostatniego czasu. Szczególnie, gdy spędza się je wśród czterech ścian. Szczególnie, gdy nikt cię nie rozumie. Szczególnie, gdy wszystko się straciło.

Szczególnie, gdy jesteśmy sami.

Theodosi miesza się w głowie od ostatnich trzech dni. Trzech dni bez Philipa. Siedemdziesiąt dwie godziny bez Philipa. Reszta życia bez Philipa.
Dwadzieścia jeden dni od poznania Philipa.
Jak w tak krótkim czasie można zakochać się w kimś po uszy, a później te osobę stracić. Są momenty, których słowa nie ujmą. Istnieje cierpienie zbyt okropne, by je nazwać.

Theodosia miała dość. Nie odróżniała już rzeczywistości od fikcji. Bała się o to czy jej najbliżsi nie mieli racji. Może wszystko było iluzją? Jej głupią wyobraźnią? Philip nigdy nie istniał, a ona oszalała? Nie potrafiła określić z czym się zgadza, a z czym nie. Czuła jednak nie przemijającą pustkę i tęsknotę. Myśli w głowie niszczyły jej osobę, nocami przybywały cienie kopiące leżącego. Jedyne czego była pewna to fakt, iż dłużej tego nie wytrzyma.

Napiła się soku pomarańczowego, tylko ze względu, iż taka była jej potrzeba biologiczna. Obojętne jej było wszystko, ludzie, rzeczy, potrzeby. Nie pamięta ostatniego dania. Jej pamięć uległa niesamowitej destrukcji. Wszystko w umyśle latało nie poukładane. Losowe myśli nie mające na tyle sensu, aby warto było się na nich skupiać.

Przez ostatnie trzy dni wyszła z domu tylko raz. Odwiedziła opuszczony dom z końca osiemnastego wieku. Przyszła sprawdzić czy Philip faktycznie zniknął. Miała nadzieję, że ujrzy jego bladą piegowatą twarz pogrążoną w skupieniu przed notatnikiem z wierszami. Nadzieja matką głupich. Nikt nie znajdował się w budynku oprócz zapłakanej Theodosi. Po Philipe pozostał spis wierszy. Nadzieję na to, iż chłopak nie był stworzeniem jej wyobraźni, szybko zostały rozwiane, ze względu na brak dat, które utrzymałyby dziewczynę w pewności.

- Wychodzisz? - doszedł do jej uszu znajomy, spokojny głos ojca, gdy ta stała już przed drzwiami wyjściowymi z domu.

- Możliwe.

- Coś nie pewna ta odpowiedź - zaśmiał się skrępowany - Nie chcesz może porozmawiać? Ostatnio dostałaś serię dni wolnych, zawsze je wykorzystywałaś. Nawet nie zdążyłem się z tobą pożegnać przed tym wyjazdem na kilka dni do Europy, bo już od rana cię nie było...

- Nigdy się nie żegnałeś - zauważyła.

- Racja, jednak trzeba wprowadzić kilka zmian, prawda? - Theodosia przewróciła oczami na te słowa. „Teraz mu się wzięło na rewolucję" przeszło dziewczynie przez myśl - Jeśli masz jakiś pro...

- Nie, nie mam - weszła mu w słowo.

- Ciężko jest być ojcem - rzucił, jakby sam do siebie - Jadę dziś na cały dzień do Washingtonu, może masz ochotę mi potowarzyszyć?

- Niestety, mam inne plany - oznajmiła niechętnie.

- Nigdy nie rób dzisiaj tego co możesz zrobić jutro. Opóźnienie może dać wyraźne światło na to co najlepiej wybrać.

- Hasło nowej kampanii? - dopytała z kpiną - Ostatnio twoje sława mówiły „ Nigdy nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić dzisiaj.". Chyba będę trzymać się tego.

- Jak widać ciężko u mnie z dotrzymywaniem słowa.

- Będę już wychodziła - poinformowała zakładając plecak. Otworzyła drzwi chcąc uciec jak najszybciej, jednak siła wyższa kazała jej zatrzymać się w progu i dodać kilka prostych słów, których dawno w stronę ojca nie wypowiedziała:
- Miłej drogi. Kocham cię, tato.

Szybko znalazła się po drugiej stronie drewnianego potężnego wejścia. Zapewne były to jej ostatnie słowa.
Zapewne jest to jej ostatnie wyjście.

*

Un

Dochodziła dwunasta, prażące słońce wznosiło się  nad widnokręgiem.

Deux

Żółtopomarańczowa kula, której promienie po raz ostatni dotykały ciemnej skóry uczonej dziewczyny.

Trois

Stała na krawędzi najsłynniejszego mostu w miejscowości.

Quatre

Myśli nie dawały spokoju, serce pogrążone było w pustce.

Cinq

Moment, w którym pogrążyła się tak bardzo, że prościej jest rzucić się w głąb.

Six

Wszystko zostało wyjaśnienie na kartce, teraz przed nią tylko ostatnia decyzja.

Sept

Porywcza głęboka rzeka pod jej stopami, silny prąd, fale uderzające o odstające skały.

Huit

Spokojna i opanowana podniosła oczy ku niebu.

Neuf

Zobaczmy gdzie ją woda poniesie.


•••••

Trochę z opóźnieniem.
Nie wyrzucajcie jeszcze tego z biblioteki.
Dodam jeden króciutki rozdział, a później nawiązania.
Może nieraz dodam one-shota odnośnie tego au, ale na to raczej nie ma co liczyć, nawet nie wiem czy ktoś będzie czytał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro