część trzecia
Bądźmy szczerzy.
Kiedy poznajemy coś nowego, intrygującego wszystko wcześniejsze traci swoją wartość. Dzieje się tak prawie ze wszystkim, nie jesteśmy niczemu (ani nikomu) w stu procentach wierni. Rzeczy nowe wypierają te sprzed lat.
Porównać to można również do znajomości z ludźmi. Tracimy zainteresowanie osobami, z którymi przeżyliśmy nie jedną wiosnę w momencie, w którym spotykamy na swojej drodze kogoś nowego. Nasza uwaga jest już wyłącznie skupiona na tej jednej osobie. Składamy sobie obietnice, że nie stracimy kontaktu z dawnymi przyjaciółmi, ale wyjątkowo rzadko wszystko idzie po naszej myśli.
Theodosia już od dwóch tygodni co wieczór sama wymyka się do opuszczonego domu. No, nie do końca takiego opuszczonego. Mimo tego, że Philip nie zamieszkuje owego budynku, czego się od niego dowiedziała, to i tak często w nim przebywa. Kiedy w grafiku młodej dziewczyny trafi się okienko, od razu idzie spędzić wolny czas w towarzystwie swojego kolegi. W taki właśnie sposób z planu dnia zniknął czas spędzany wspólnie z Lewisem, Clarkiem i Pompem. Theodosia nie odczuwała aż tak tego zastąpienia - w końcu dalej z nimi pisała, przeprowadzała rozmowy wideo, zagadywała na dworze, jednak zdecydowanie rzadziej porównując do tego co było wcześniej. Czuła, że ich traci, a mimo wszystko nie chciała tego. Czuła, jakby byli ze sobą skłóceni, chociaż nigdy im się to nie zdarzało.
Ciężko zrobić pierwszy krok w dobrym kierunku. Na szczęście ominęło ją to i pierwszy przełamał się Lewis, który zaproponował jej wspólne spotkanie na moście. Tak więc, po lekcji gry na fortepianie i lekcjach łaciny, oraz po godzinie zaplanowanej na czytanie książki miała udać się w jedno z ich wspólnych, szczególnych miejsc.
Kiedy wskazówka zegara już prawie wskazywała osiemnastą, Theodosia zbiegła po schodach niemal się wywracając. Przykucnęła, aby ubrać swoje poniszczone po wielu przeżyciach, ale najwygodniejsze trampki. Z wieszaka ściągnęła szarą bluzę zarzucając ją niedbale na siebie. Przekraczając próg usłyszała za sobą:
- A dokąd to młoda damo?
- Tata? - zapytała z pełnym zdziwieniem. Widząc swojego ojca opierającego się o framugę drzwi uśmiechnęła się blado. - Idę się spotkać z kolegą z sąsiedztwa, wrócę jakoś za godzinę.
- Kiedy ty tak urosłaś...- odezwał się smutno przyglądając się swojej piętnastoletniej córce. Theodosi na język już cisnęło się zdanie „kiedy nie było cię w domu", jednak powstrzymała się, zostawiając uwagę ojca bez komentarza - Może pójdziesz ze mną na cmentarz, na grób matki?
- Mówiłam, jestem umówiona. Sam wiesz, że rzadko mam czas wolny. Nie dziś. Do później – wyszła, zamykając za sobą drzwi.
*
Kiedy przyszła na umówione miejsce Lewis już na nią czekał. Jak zawsze ubrany zbyt elegancko. Betonowy most nad rzeką, przez który przebiega jedna wąska droga, nie należy do zadbanych. Gdzie nie spojrzysz, ujrzysz wulgarny tekst, graffiti wykonane przez nastolatków, wyznania miłosne lub zwyczajne, dla prostych osób, nieszczególne słowa. Meriwether siedział na krawędzi mostu z nogami spuszczonymi w dół. Theodosia milcząc dołączyła do niego. Za nimi na chodniku można było ujrzeć wielki, zajmujący pół mostu, napis: PATRIOTA. Był to pierwszy tekst napisany tutaj sprejem. Pojawił się niemal od razu w dzień zakończenia konstrukcji, co rozzłościło robotników, jednak to już nie była ich sprawa. Nikt nie wiedział przez kogo została umieszczona ta treść, ani co miała na celu, ale z czasem przyjęto tak nazywać ten most.
- Wiesz, ja po prostu... - zaczęli jednocześnie. Zdali sobie z tego sprawę i zaczęli się śmiać.
- Ty pierwsza - ustąpił blondyn.
- Nie miałam czasu.
- Wiesz że to słaba wymówka? - zaśmiał się krótko - Znam przecież twój plan dnia i twoje lekcje na wakacje. Nie oszukasz mnie - podrapał się nerwowo po karku - Nasza ostatnia wspólna wyprawa była z... wtedy kiedy badaliśmy tamten dom z końca osiemnastego wieku. Mogłaś powiedzieć, że nie chcesz już więcej ekspedycji.
- O nie, nie, nie. To nie tak, że nie chce, po prostu... za jakiś czas do tego wrócimy, obiecuje. Będzie tak jak dawniej, tylko nasza trójka - zapewniła z wspierającym uśmiechem.
- Chciałaś powiedzieć czwórka, jeszcze Pompy - uśmiechnął się pod nosem, wzrok cały czas mając skierowany w dół, na rwącą rzekę do której wrzucał odłamki jakiegoś patyka.
- Szok - powiedziała zdumiona. - Pierwszy raz to ty poprawiłeś mnie, nie ja ciebie! Przyzwyczaiłeś się do jego obecności?
- Tu cię zaskoczę! Można rzec, że nawet go polubiłem! Miły jest, denerwująco miły, prawie tak jak Clark, ale da się wytrzymać. - spojrzał w stronę Theodosi z uśmiechem.
- A jak pomiędzy tobą, a Williamem? - poruszała dwuznacznie brwiami z szelmowskim uśmiechem.
- Co się tak szczerzysz!? - zaśmiał się histerycznie - A jak ma być, tak jak zawsze - odwrócił wzrok i dodał ciszej:
- Chociaż od jakiegoś czasu sytuacja jest napięta...
- Jak napięta? Coś się wydarzyło? - dopytywała dociekliwie.
- To dość długa historia...- zaczął - Więc, przeprowadzałem z Clarkiem dziwną rozmowę, w pewnym momencie zeszliśmy na temat tabu wśród nas, czyli na uczucia i te inne sprawy. - Theodosia nerwowo poprawiła się na swoim miejscu nie wiedząc czego się spodziewać - Wtedy, tak szczerze, wyrzuciłem z siebie to co czuje do... - spojrzał ukradkiem na wyczekującą dokończenia czarnoskórą przyjaciółkę - pewnej dziewczyny...- westchnął, czując kamień na sercu.
Theodosia starała się ukryć zdziwienie. Rozczarowała się takim obrotem sprawy, miała nadzieje na inne zakończenie, przybrała jednak twarz w uśmiech, nie chcąc tego dać po sobie poznać. Po przypomnieniu sobie kilku osobistych rozmów przeprowadzonych z Williamem momentalnie zrobiło jej się go żal.
- Z Williamem? - dopytała.
- No tak, przecież...
- O dziewczynie? - weszła mu w słowo.
- Tak, co w tym takiego dziwnego. Patrzysz na mnie jak na idiotę, nie jestem idiotą - zapewnił.
- Nie masz problemów ze wzrokiem? Naprawdę?
- O co ci chodzi?
- Dobra pomińmy ten szczegół - podniosła dłonie w geście poddania. - Mów dalej - kiwnęła głową zachęcająco.
- I żale się, że ta dziewczyna całkowicie odseparowuje się ode mnie od jakiegoś czasu, co jest dość przykre - tłumaczył czując skrępowanie - I był taki moment, znaczy nie! Te momenty były już wcześniej... William nagle zmienił swoje zachowanie. Tak jak kiedy zaczęliśmy temat był bardzo pewny siebie, później zachowywał się tak obojętnie, bez empatii, cynicznie, to do niego nie podobne. Zawsze udzielał mi rad był takim słońcem, stałym, spokojnym, promienistym, a wtedy jak burza, rzucający ostre słowa, nie wahał się, niszczył. Jak mówiłem, zawsze udzielił jakiejś porady, podczas tej rozmowy udzielił tylko jednaj. - westchnął ciężko starając się opanować kołatające serce. - Tylko nie patrz teraz na nas w inny sposób, zapewne zrobił to pod wpływem emocji... - Theodosia słuchała słów blondyna z zaciekawieniem. - Po zapytaniu się go, jak mam tej dziewczynie wyznać to co czuję on... chwycił mnie za kołnierz, przyciągając do siebie i... no wiesz, pocałował... Matko jakie to krępujące - Merthiwer schował zarumienioną twarz w dłonie, a Theo starała się stłumić pisk, który niemalże z siebie wydała po usłyszeniu tych słów. - Po zakończeniu pocałunku... rzucił coś w stylu „zrób coś podobnego" - zacytował - I sobie poszedł. I nie chciał rozmawiać.
- O mój Boże. - wysiliła się na niedługi komentarz.
- Tak, też tylko to miałem w głowie.
- Był namiętny?
- Co?
- Pocałunek - wyjaśniła ze śmiechem.
- Nie, stop, skończ, anuluj - Lewis również zaczął się śmiać, przymykając usta Theodosi dłonią. - To. Tylko. Mój. Przyjaciel. - objaśniał jak małemu dziecku.
- Ja bym się teraz zastanowiła czy tylko! - nie mogła ukryć radości.
- Przestań! Nie czuję nic do niego! - wywrócił oczami.
- Dlatego byłeś taki przeciw Pompowi! - zdała sobie sprawę z kilku rzeczy. - Ha! Że ja wcześniej nie zauważyłam! Przecież ty tak patrzyłeś oczyma pełnymi zazdrości!
- Nieprawda! Co to w ogóle znaczy patrzyć oczyma pełnymi zazdrości? Po co ja ci to mówiłem! - pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Jesteś czerwony jak buraczek.
- Miedzy mną, a Williamem nigdy nie będzie nic więcej! - zapewnił. - Zmywajmy się stąd, idziemy do sklepu po lody? Gorąco jest - wstał i podał pomocną dłoń przyjaciółce.
Theodosia bez zastanowienia chwyciła wyciągniętą w jej kierunku dłoń i przy jej pomocy podniosła się. Gdy tylko ustała na równych nogach Merthiwer przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- Obiecaj mi, że wrócisz do naszej paczki.
- Obiecuje. Daj mi parę dni - wymamrotała mu w szyję.
- Co wy beze mnie zrobicie? - zaśmiała się nerwowo - A teraz mnie puszczaj, bo dusisz!
- Już, już krasnoludku - wypuścił dziewczynę ze swoich objęć i poczochrał ją po głowie.
Panna Burr z ukosa spojrzała na opaloną twarz przyjaciela, na którą padały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- A całowaliście się tak jak na filmach? - zapytała, przygryzając wargę.
- Skończ już z tym! - szturchnął niższą towarzyszkę łokciem - Jak zaczniesz fangirlować w sklepie, to osobiście cię z niego wyniosę - zapewnił.
W odpowiedzi dostał złowieszczy śmiech.
*
Nazajutrz Theodosi już od rana nie było na zamieszkiwanej parceli. Po dowiedzeniu się o zmianach planów w jej grafiku zajęć i o wolnym dniu, w oka mgnieniu zniknęła ze wzroku wszystkich służących w posiadłości Burrów. Wsiadła na rower i ile sił w nogach pedałowała do swojego ulubionego miejsca od ostatnich dwóch tygodni, z nadzieją na spotkanie piegowatego poety, jak to określał się Philip.
Zdziwiłaby się gdyby go nie spotkała, był w ich miejscu zawsze! Nigdy nie umawiali się na odpowiednią godzinę, a za każdym razem znajdowali się o tych samych porach. Nie widziała go tylko raz. W dniu, w którym przyszła zbadać dom wspólnie z swoją grupą przyjaciół. Było to następnego dnia po poznaniu Philipa, a przebywali tam kilka godzin, chociaż Theodosia oczywiście była w budynku krócej, ponieważ nie mogła przegapić lekcji francuskiego. Po zapytaniu się chłopców czy kogoś spotkali ci jednoznacznie stwierdzili, że nikogo nie było, za to niespodziewanie jedna książka z regału sama z siebie spadła na ziemie.
Philip jest bardzo intrygującym chłopakiem. Od ostatnich dwóch tygodni zajmuje sporą część umysłu czarnoskórej. Co prawda nie wie o nim za wiele, a tyle razem rozmawiają. Chłopak widocznie unika tematów, które mogą naprowadzić na coś związane z jego osobą. Jest bystry i czujny, ma w sobie również coś magicznego. Theodosia nie potrafi tego wyjaśnić słowami. Piegus emituje aurą, od której dziewczyna nie może się oderwać. Jego tajemniczość, uprzejmość, kultura jest taka niespotykana w dzisiejszych czasach. Philip jest niczym wyjęty z epoki renesansu, pod każdym względem! Ubiór, styl wypowiedzi, zainteresowania. Jeszcze jego brak wiedzy o rzeczach tak powszechnych w dzisiejszych czasach, co nie raz zadziwia, ale i bawi Theodosię do łez.
Dziewczyna powolnym ruchem otworzyła ciężkie, skrzypiące drzwi. Do pokoju głównego pod kątem wpadały promienie porannego słońca, dzięki którym miejsce nie wyglądało tak ponuro jak zazwyczaj. Kurz leżący od wieków na ławie uniósł się na skutek rzucenia z hukiem na stolik solidnej książki. Theodosia speszyła się pod wpływem tego nagłego dźwięku. Podniosła wzrok na chłopaka, którego skóra, blada niczym ściana, mogłaby odbijać światło. To on właśnie niedawno rzucił przedmiotem, opadł na poniszczoną kanapę, a jego piegowata, w połowie rozjaśniona przez słońce twarz w wysokim stanie skupienia obserwowała książkę. W końcu chwycił ją w swoje smukłe dłonie zaczynając przebierać pomiędzy stronami. Obok niego leżał niewielki notes, pozapychany dodatkowymi kartkami. Theodosia dowiedziała się któregoś dnia, iż jest to zbiór jego wierszy, które pisał lata temu. Powolnym krokiem weszła w głąb salonu, dalej nie zostając zauważoną.
- Do twarzy byłoby pani w sukni balowej - rzucił Philip nie odrywając wzroku od trzymanej księgi. - Tylko bez owego narzędzia tortur, inaczej zwanego gorsetem. Styl rządzi się własnymi prawami, zaś zdrowy rozsądek przegrywa z modą. Ciężkie to były terminy. Niewyobrażalna ilość kobiet żegnała się z światem wskutek wewnętrznego upływu krwi - zerknął w stronę Theodosi, która stała jak wryta przez nagłe słowa chłopaka. Linia jego ust wykrzywiła się w satysfakcjonujący uśmiech, od którego czarnoskórej niemal miękły kolana.
- Pozostanę przy szortach – stwierdziła, siadając z lewej strony pogrążonego w lekturze Philipa.
- Kobiety i spodnie... - zaśmiał się kpiąco. - Kiedy to się tak świat zmienił? - pytał jakby sam siebie. Odwrócił wzrok od książki i przeszył ostrym spojrzeniem Theodosię – Chociaż nie trudna to sztuka zauważyć, że pani nogi wyglądają w nich wyjątkowo powabnie - uśmiechnął się szarmancko.
- Nie wiem co pan ma na myśli. Zapomina się pan – czuła, jak przeszła ją fala gorąca.
- Skądże, przyzwoitość jest główną cechą mojej grupy społecznej. Jako lepiej urodzona persona, musiałem zostać obeznany z zasadami savoir vivre'u. Mogę cię zapewnić, iż znajdowały się tam również zalecenia odnośnie filtrowania z pięknymi kobietami - przytrzymał łokieć na stole opierając głowę o otwartą dłoń. Obrócił twarz w stronę onieśmielonej dziewczyny, a gdy ich spojrzenia się spotkały puścił oczko w jej kierunku. - Nieustannie i skrupulatnie należy pilnować etykiety... inaczej dopadną nas plotki! - powiedział z udawaną dramaturgią. Zamknął grupą księgę. Oparł się z siłą o kanapę, przez co uwolniły się z niej drobinki wielowiekowego kurzu, a następnie nonszalancko zerknął z ukosa na dziewczynę:
- Oh, najdroższa... a co ty tutaj tak wcześnie?
- A więc historia jest bardzo ciekawa i porywająca, no słuchaj - ożywiła się nagle, w głębi wciąż czując się niepewnie - Zrobili mi dzień wolny!
- Fascynujące - zakrył usta dłonią kryjąc przy tym uśmiech - Jednak tak nagle? Dzień wolny?
- Tak! Ja też byłam zdziwiona! Jak nigdy dali mi spokój - sunęła dłońmi po kanapie - Mój ojciec jest niewyobrażalnie nadopiekuńczy. Dba o mnie i stara się mi zapewnić jak najlepszy poziom edukacji. Racja, rozwijanie się jest ważne, ale ja potrzebuję przerwy. Jestem tylko dzieckiem. Jeszcze ta jego irytująca troska i dbałość o bezpieczeństwo! Nie można nic zrobić! Nie jestem dzieckiem!
- Twoja wypowiedz w małym stopniu ocieka hipokryzją - wszedł jej w zdanie.
- Cichaj - nakazała z uśmiechem - tak mu zależy na mnie i mojej przyszłości, a nie interesuje się moją teraźniejszością... Potrzebuje go. Jednak tego „kochanego ojca" nigdy nie ma w domu. A to jakaś delegacja, a to jakaś sprawa, to się zamknie w biurze. Czuję, jakbym mieszkała z obcym człowiekiem. Oddalamy się od siebie, a tak nie wiele nas dzieli.
- Nie zdajesz sobie sprawy jak doskonale cię rozumiem – jej rozmówca westchnął ciężko. - Mój ojciec jest moim wzorem! Mówią, że odznaczam się tą samą wirtuozerią i umysłem co mój tata. Nie raz jednak tracił moje zaufanie. Kochający i czuł dla rodziny... do czasu, gdy polityka nie wchodzi w grę - zacisnął usta w prostą linie. Przybliżył się niezauważalnie do czarnoskórej.
Theodosia nie mogła ukryć zdumienia, w jakie wprawił ją Philip po dobrowolnym wyrzuceniu z siebie słów o życiu prywatnym. Może tak właśnie wygląda przyjaźń? Wyrzucić z siebie to, co się od lat trzyma w sercu?
- Moje imię chyba pamięta tylko z powodu, że noszę je po matce - westchnęła ciężko, zdobywając się na kontynuowanie historii - która zmarła na raka żołądka, gdy miałam z jedenaście lat... oboje się załamaliśmy po tym wydarzeniu, jednak nie szukaliśmy w sobie wsparcia - wyżaliła się, czując jak robi jej się jakoś lżej na sercu.
- Śmierć zbyt wcześnie żniwa swe zbiera... - przesunął dłonią po materiale, zbliżając ją do drobnej rączki Theodosi. Ostatecznie przełamał się i splótł ich palce.
Dotyk.
Tego oboje potrzebowali od lat. Szczególnie swojego dotyku. U tej dwójki był on czymś magicznym. Za każdym razem przy choćby przypadkowym szturchnięciu się, przechodziło ich razem nieznane uczucie, zwarcie. Przez zamglony umysł Theodosi przelatywały nieznane sceny, które nigdy nie miały miejsca. Wspomnienia, lecz z pewnością nie jej własne. Nie była pewna czy to aby na pewno sprawa wyobraźni, która płata jej figle. Mimo wszystko nie chciała puszczać dłoni... przyjaciela? Nie tylko w jej głowie działy się dziwne rzeczy, z sercem było znacznie gorzej. Uczucie, które umiała określić, ale nie chciała, narastało. O zgrozo. Tylko nie to.
- Czy może tak pozostać? - usłyszała tuż obok.
•••••
I... nie mam w sumie nic tu do przekazania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro