🧣
występują spoilery do 2 partu.
<><><><><><><><><>
— Jojo — usłyszał nagle bardzo dobrze mu znany głos. Szatyn odwrócił się i ujrzał przed sobą także kojarzoną przez niego osobę.
— Cae- — nie pozwolono mu dokończyć, ponieważ Zeppeli złożył na jego ustach szybki, lecz szczery pocałunek. Po tym geście stanął do niego plecami, czerwony aż po same uszy.
— Caesar...? — powiedział cicho Joseph, patrząc zdziwiony na mężczyznę przed nim. Także zarumieniony, dotknął swoich ust, trochę jeszcze nie dowierzając, co się stało.
— Powodzenia w walce z Logginsem — po tych słowach odszedł. Zostawił go samego w jego pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Joseph uśmiechnął się do siebie, siadając na krańcu łóżka. Oparł się na swoich łokciach, a dłonie położył na swoich policzkach. Jak widać, blondyn odwzajemniał jego uczucia. Zastanawiał się, czy mu o tym powiedzieć, chociaż szczerze mówiąc, raczej nie zamierzał. Przeszkadzałoby to w ich treningach, a atmosfera między nimi mogłaby być strasznie niezręczna.
Stało się. Caesar go wyprzedził. Z jednej strony był mu wdzięczny, ale pomimo tego nadal też wahał się, czy ich relacja nadal nie będzie sprawiać problemów w walce. Nawet nie miał ochoty wtedy o tym myśleć. Nie mógł cofnąć czasu. W sumie i tak by nie chciał.
—
Udało mu się pokonać Esidisi. Tak naprawdę, miał walczyć z Logginsem, lecz on był wtedy martwy. Jeden z Pillar Menów zabił go. Wiedział, że blondyn się martwił, więc starał się oczywiście przeżyć, głównie właśnie dla niego. Nie chciał, aby się na nim zawiódł. Na szczęście tak nie było. Był z niego dumny. Oprócz rozmowy, Caesar pozwolił mu nawet na parę bliskości, gdy już sytuacja z Karsem się uspokoiła. Później poszli jeszcze gdzieś razem, na krótki spacer.
Wtedy już nie mieli zbytnio czasu na treningi, jak już to jedynie krótkie, poranne ćwiczenia. Często coś razem jedli, a Joseph jak zawsze trochę mu podokuczał, ponieważ uwielbiał to, jak reagował. Uważał, że to urocze. Czasami nawet dawał mu założyć swój zielono-żółty szalik. Po prostu spędzali czas ze sobą, co sprawiało, iż obydwoje byli szczęśliwi.
Aż do pewnego dnia, który Joseph zapamiętał na zawsze. Pokłócili się. Nie potrafił go zatrzymać, a co najważniejsze, nie poszedł z nim. Spóźnił się, przyszedł, gdy było już po wszystkim. Ile dałby, żeby cofnąć wtedy czas, odłożyć na bok swoją dumę. Po prostu tego żałował, nawet nie mógłby stwierdzić jak bardzo. Niestety, było już za późno.
—
Uśmiechnął się, wspominając te wszystkie chwile, które spędzili razem. Nie mieli nawet czasu, aby nacieszyć się sobą. Schował twarz w dłoniach, czując, jak jego policzki stawały się powoli mokre. Jedyne co po nim zostało, to ta głupia opaska, którą nosił wokół głowy. Chciałby opowiedzieć mu, co się dalej stało. Chciałby zrobić z nim jeszcze tyle rzeczy. Chciał, żeby zwyczajnie nadal tu był. Ale go już nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro