DZIEŃ 7
- Odkrywco siedmiu kałuż, nadchodzimy! - wykrzyknął Scotty, wbiegając na plażę.
- To nie jest odkrywca siedmiu kałuż! - wydarł się tuż za nim Hurley - To jest "Inazuma"!
- Zawsze możemy zmienić imię - stwierdził Banyan, gdy reszta grupy już dotarła pod tratwę - To jest strasznie nieciekawe.
- Zgadzam się z przedmówcą - nieoczekiwanie poparł go Caleb.
- No co wy?! Nie wolno zmieniać imienia statku! To przynosi na niego nieszczęście!
- Wierzysz w te bajeczki konserwatywnych marynarzy? - nie dowierzał Stonewall.
Hurley tylko westchnął.
Tymczasem reszta drużyny powoli ładowała się na pokład. Osoby najlepiej pływające obsiadły zewnętrzne krańce tratwy, inni ściskali się w środku. Mark postanowił przerwać dyskusję, czy może raczej kłótnię Scotti'ego, Caleba i Hurleya.
- Chłopaki! Chodźcie! Odpływamy!
Skłóceni koledzy wgramolili się między resztę. Pogoda była coraz gorsza. W powietrzu czuć było charakterystyczny zaduch przed burzą, a chmur przykrywających niebo przybywało. Wiatru nie było. Od jeziora bił orzeźwiający chłód.
Rejs przebiegał im raczej spokojnie. Najsilniejsi zawodnicy wiosłowali na przemian, aby się zbytnio nie zmęczyć, reszta odpoczywała, rozmawiając lub podziwiając widoki. Słyszeli śpiew ptaków, które dawały prawdziwy koncert. Woda była klarowna i przejrzysta. Kamienie na dnie wydawały się bardzo bliskie, jakby na wyciągnięcie ręki. Przepływające rybki mieniły się w pojedynczych promieniach słońca, którym udało się przebić przez ciężkie chmury.
Zapatrzony w te widoki Scotty poczuł senność. Rozglądał się coraz węziej otwartymi oczami, czasami przecierając je zaciśniętymi piąstkami. Zapomniał gdzie jest, atmosfera tego lasu nieco go oczarowała. W końcu poddał się i zamknął oczy. Wsłuchiwał się w śpiewy ptaków, które go usypiały. Odpłynął.
Obudził się w zaskakujący sposób. Najpierw poczuł, jak do jego snu wdziera się czyjś głos, krzyczący jego imię. Później stracił oparcie, a następnie wleciał głową do wody. Spanikował i nabrał solidny wdech. Problem w tym, że znajdował się już pod powierzchnią jeziora, więc zamiast oczekiwanego powietrza, w jego nosie pojawiła się woda. Szybko wydobyto go na tratwę, ale jeszcze przez kilka następnych chwil próbował złapać oddech. Odkaszlnął i spojrzał z sympatią na kolegów.
- Mówiłem ci. Zmiana imienia statku przynosi pecha - dobitnie podkreślił Hurley - Masz nauczkę i dowód, że to nie tylko bajeczki, a rzeczywista zasada.
- Patrzcie! To ta zatoka! - wykrzyknął ktoś.
Wpłynęli za tajemniczy półwysep. Woda zmętniała i ściemniła się. Słońce na dobre zniknęło, tak, jak i okropny zaduch. Pojawił się natomiast zimny i porywisty wiatr. Scotti'emu, który był cały mokry po wypadnięciu z łodzi, zaczęły szczękać zęby.
Wyprowadzili "Inazumę" na brzeg. Xavier przywiązał ją do drzewa jakimś specjalnym węzłem, który był możliwy do rozwiązania w jeden, konkretny sposób. Oczywiście potencjalny złodziej mógłby po prostu odciąć linę, ale to zostało przemilczane. Atmosfera tego miejsca przytłoczyła wszystkich i odebrała im chęci do rozmów. Stali więc w ciszy i zastanawiali się, co dalej. Tajemniczego neonu nie widzieli.
- Co to było? - zapytała Tori, odwracając się gwałtownie. Koledzy i koleżanki spojrzeli na nią ze zdziwieniem - Słyszałam coś...
- W... Wydawało ci s... Się...
Nikomu nie było teraz do śmiechu. Nawet zapalonych wcześniej do wielkich odkryć liderów opuściła motywacja do zwiedzania. Celia przykleiła się do brata i nie odstępowała go na krok. Gdzieś daleko słychać było śpiew małego ptaka. Normalnie nikomu by to nie przeszkadzało, ale teraz dodawało to temu wybrzeżu dodatkowej porcji grozy.
Nagle coś psyknęło. Cała drużyna, jak jeden mąż, odwróciła się. W miejscu, w którym wcześniej nie było nic, zobaczyli świecący neon. Jasny, biały, mrugający nieregularnie.
- To ten neon... - wyszeptał pobladły Hurley.
Nikomu nie uśmiechało się zwiedzanie budynku, który dopiero teraz wynurzył się z półmroku. Był to prosty, betonowy kloc o wysokości dwóch, może trzech pięter. Nie miał okien, tylko jedno jedyne wejście, nad którym wisiał napis "Tepu". Teren budynku, prawdopodobnie magazynu, otaczał postrzępiony, przerwany w wielu miejscach drut kolczasty. Wszędzie dookoła walały się stare pudła. Przewrócona na drogę tabliczka informowała, że "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony".
- Na pewno chcemy tam iść? - zapytała niepewnie Nelly.
- Nie chcemy - wypowiedział się Axel - Ale musimy sprawdzić, co tam jest i czy nie zagraża nam to.
- Wolałbym już siedzieć w obozie i grać w piłkę na nierównym boisku - jęknął David.
- Dobra, ludziska! Nie ma co siedzieć i się bać! Czas odkryć to, co nieznane! - wyrwał się do przodu Mark.
Chcąc nie chcąc, musieli za nim podążyć, gdyż Evans przekraczał już próg starego magazynu.
***
Od kilkunastu minut krążyli po budynku, penetrując jego najdrobniejsze kąty, podzieleni na grupy. W środku okazało się, że faktycznie był to magazyn. W dosyć sporych pomieszczeniach przy ścianach stały metalowe półki, jednak nic na nich nie stało. Na sufitach wisiały stare jarzeniówki, z których część pobłyskiwała co jakiś czas, przyprawiając "zwiedzających" o dreszcze przerażenia. Roślinność, jaką tam znaleźli, w niczym nie przypominała jakichkolwiek znanych im elementów flory: Długie, plączące się odnogi świecących lekko kwiatów, zwisające z półek kiście winogronopodobnych owoców, które jednak lśniły upiorną, ostrzegawczą żółcią, czy wydzielające obrzydliwe zapachy, kolorowe mchy porastające zbutwiałe, drewniane drzwi oddzielające poszczególne sekcje magazynu. Co jakiś czas przebiegały też obok nich powykrzywiane w przedziwny sposób szczury.
Nagle Celia zauważyła leżącego w kącie psa. Miał matową sierść i zaropiałe oczy. Jedna z jego łap była nieproporcjonalnie długa. Dziewczynie zrobiło się żal zwierzątka, więc podeszła do niego i chciała go pogłaskać.
- Celia, nie! - wykrzyknął ktoś za nią, odciągając ją w tył. I dobrze zrobił, bo pies kłapnął tylko szczękami w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jej ręka - Nie podchodź do tych zwierząt, one mogą być jakieś skażone, czy agresywne - Jude pogładził siostrę po włosach. Spojrzał z wdzięcznością na Caleba, który pierwszy zauważył niebezpieczną sytuację i dał mu znać. Stonewall prychnął i odwrócił się.
W środku pachniało mieszanką słodkich pyłków kwiatów i mdlącego odoru stęchlizny i Bóg-wie-czego-jeszcze. Zapachy te w dziwny sposób oddziaływały na zawodników. Część szła jak w letargu, automatycznie i bezrefleksyjnie, a drugiej części wyostrzały się zmysły, zwiększając czujność.
- Hej, Jude... - głos Davida przeszył ciszę - Co to jest w ogóle to "Tepu"? To jakaś firma?
- Dobre pytanie... Mam wrażenie, że słyszałem gdzieś już tą nazwę, ale nie mam pojęcia, gdzie.
- Zobaczcie, tu są jakieś metalowe drzwi! - zawołał Hurley, przerywając rozmowę.
- "Gabinet kierownika"... - przeczytał Willy - Bingo! Dowiemy się czegoś! Wchodzimy!
Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Drzwi zamknięto. Grupa stała bezradnie przed nimi, próbując wymyślić sposób na wejście do środka.
- Odpuszczamy? - zapytał Dave.
- Chyba tak. Nie mamy przy sobie niczego, co mogłoby nam pomóc. Wracajmy - stwierdził Jude.
- Nie rozumiem, po co komu jakiś stary magazyn, w którym nie ma nic, oprócz zmutowanych zwierząt i smrodu? - głowił się Hurley - Jeżeli to faktycznie duża firma, to zamiast opuszczać magazynu, zbudowaliby obok drugi, połączony z tym!
- To wszystko się nie klei - zgodziła się z nim Celia - Przeniesienie wszystkiego do nowego magazynu kosztuje znacznie więcej, niż dobudowanie dodatkowych pomieszczeń!
- A może... Może to tak naprawdę jest dygresja? - Caleb ściągnął na siebie wzrok kolegów i koleżanki - Może dzięki temu czemuś nikt nie zwraca uwagi na coś ważnego?
- Na przykład na... - zastanowił się David.
- Główną siedzibę firmy, w której odbywają się jakieś nielegalne procedery! - wykrzyknął Willy.
- Ma to sens... - pokiwał głową Jude - Szkoda, że nie mamy jak sprawdzić, czym jest "Tepu", chociaż przysięgam, że słyszałem gdzieś tą nazwę.
- Mogło ci się pomylić - wzruszyła ramionami Celia - Albo jakiś zawodnik z innej szkoły miał tak na nazwisko.
- Może tak, a może nie - westchnął Sharp.
- To wszystko jest za bardzo zagmatwane! - stwierdził z rezygnacją Hurley.
- Zgadzam się - dodał Willy.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, abyśmy tu nocowali - powiedział David.
- Przedyskutuję to z Xavierem i Axelem - obiecał Jude - A teraz, proponuję wrócić na zewnątrz.
Nikt nie oponował, więc powoli zeszli po schodach w dół. Caleba zastanawiało jeszcze, jaki sens mają schody w magazynie - przecież znoszenie przetrzymywanych tu rzeczy musiało być katorgą! Nie podzielił się jednak swoimi przemyśleniami. Wolał to rozważyć sam.
***
Ostatecznie Jude'owi nie udało się przekonać reszty liderów do zmiany noclegowni. Gdy zaczęło się ściemniać, rozpoczęli przygotowania do snu. Tak, jak pierwszej nocy, każdy miał oczyścić wybrane przez siebie miejsce z szyszek, igieł i patyków. Tym razem Jordan zrobił to o wiele dokładniej, niż wtedy. Miał nadzieję, że będzie mu wygodniej.
Rozpalili ognisko i usiedli dookoła niego. Opowiadali sobie nawzajem, co widzieli w budynku.
- Natrafiliśmy na sporą dziurę w podłodze. Prawdopodobnie zapadła się z powodu piwnicy, która została źle wykopana - zdał raport Axel.
- Zwiedziliście ją? - dopytywał Xavier.
- Nie, była zbyt niebezpieczna.
- Jude? A wy?
- Znaleźliśmy gabinet kierownika, ale niestety nie mogliśmy do niego wejść. Drzwi były metalowe i zamknięte - odpowiedział Sharp.
- My z kolei odkryliśmy inny budynek. Stoi w głębi lasu. W oknach świeciło się bardzo blade światło, widzieliśmy też podobny neon, jak ten na magazynie - zrelacjonował Xavier.
- Czyli Caleb miał rację - wyszeptał David - To tylko dygresja...
- Trzeba koniecznie to sprawdzić! - wybuchnął radością Mark. Wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata.
- Nie ma opcji - zaakcentowała Nelly - Jutro z samego rana wstajemy, wsiadamy na tratwę, grzecznie wracamy do obozu i zapominamy o całej sprawie.
***
1461 słów...
Jaka jest szansa na to, że rada Nelly zostanie wysłuchana? No, raczej mała, żeby nie powiedzieć, bliska zeru!
Jak zwykle, prosimy o Waszą opinię i pozdrawiamy,
BiBiankaPL i SURVIVALOWIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro