Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

DZIEŃ 10


Nad lasem wstało słońce. Jego ciepłe promienie oświetlały drzewa, z których skapywały krople deszczu - ostatnie ślady wczorajszej burzy. Na niebie nie było żadnej chmurki, wiatr dmuchał spokojnie. Rześkie, o tej porze chłodne powietrze nie miało w sobie ani trochę zaduchu z poprzednich dni.

Drużyna Inazumy szła w milczeniu. Pokonani agenci mieli doprowadzić zwycięzców aż na sam brzeg i pozwolić im odejść. Mimo, że Mark zagadywał ich co jakiś czas, rozmowa się nie kleiła, także ta pomiędzy zawodnikami jednej drużyny. Członkowie TT prawdopodobnie wymieniali między sobą krótkie komunikaty, ale nie dawali tego po sobie poznać.

Gdy już dotarli do celu, agent TT01 stanął przed Markiem.

- Jako, że jesteś kapitanem, to na twoje ręce chcemy złożyć podziękowania.

- Podziękowania? - zdziwił się Evans.

- Tak. Dzięki temu, że nas pokonaliście, pan Tepu wyrzucił nas ze swojej organizacji i teraz jesteśmy wolni.

- Nie mogliście sami wystąpić? - dociekał Axel.

- Nie. Miał na nas brudy i dowody. W naszych kontraktach wyraźnie napisał, że w przypadku dobrowolnego odejścia, ujawni wszystkie kompromitujące nas informacje.

- Czemu się zgodziliście?

- Nie mieliśmy wyjścia. Nasza misja odprowadzenia was jest naszą ostatnią misją jako agenci TT - odwrócił się i dał sygnał do powrotu. Nagle stanął - A! I jeszcze jedno. Pokazaliście nam prawdziwą piłkę nożną i jej piękno. Dziękujemy.

Po tych słowach cały oddział wymaszerował gdzieś w las.

Zapadło milczenie, przerywane jedynie śpiewem ptaków i szumem wiatru.

- Niesamowite - stwierdził Xavier - Wyjechaliśmy na zwykły obóz, a ostatecznie pokonaliśmy mafię i pomogliśmy grupce ludzi wydostać się z niewoli. Co za historia!

- Dzięki nam już nigdy nikt nie będzie kradł papieru toaletowego ze szkół! - wykrzyknął dumnie Hurley i po chwili sam zaczął się śmiać z idiotyczności tego, co powiedział.

- Mniej więcej - uśmiechnął się David.

- Wiecie, fajnie się gada, ale ja tam bym chciał wrócić do obozu - wtrącił Caleb - Za parę godzin przyjedzie po nas pan Veteran.

- Tak szybko?! - zdziwili się.

- Dziś jest dziesiąty dzień naszego obozu. Ostatni.

- No, faktycznie - posmutniał Mark - Rozpocznijmy więc rejs!

Napotkali jednak spory problem. Inazuma była doszczętnie zniszczona przez burzę, która przeszła nad lasem, gdy oni byli zamknięci w bazie mafii. Tratwa zamieniła się w stos luźnych desek. Nie mieli, jak wrócić.

- Hm... Właściwie... To sprawa się skomplikowała - zamyślił się Xavier.

- No co ty nie powiesz? - rzucił Kevin.

- Możemy przepłynąć całe jezioro - zaproponował Hurley.

- Nie wszyscy dadzą radę - zaoponowała Silvia.

- Śmiem twierdzić, że nikt oprócz pana surfera - mruknął pod nosem Caleb.

- W takim razie pójdźmy lądem. Sprawa rozwiązała się sama.

- Nie zabłądzimy? - zapytał sceptycznie Shawn.

- Nie, jeżeli będziemy iść wzdłuż brzegu! - wykrzyknął Mark.


***


Dotarcie do plaży, a następnie do obozu nie zajęło im dużo czasu. Poruszali się szybko, bez ociągania. Po drodze zauważyli wiele złamanych gałęzi i przewróconych drzew.

- Mocarna ta burza - stwierdził Kevin.

- Nie mniej mocarna, niż gniew Nathana - zachichotał Scotty i natychmiast oberwał - Posmakowałem go już nie raz.

Swift tylko machnął ręką. Miał dosyć ciągłych docinek młodszego chłopaka, ale postanowił być mądrzejszy i nie dać się sprowokować. Odszedł więc parę kroków.

Gdy doszli do obozu, zastali istne pobojowisko. Jeden z szałasów został kompletnie zniszczony przez odłamaną gałąź. Reszta zamieniła się w sterty patyków.

- Wiecie, może to lepiej, że popłynęliśmy na tą szaleńczą wyprawę...? - zapytał Willy.

- Zdecydowanie lepiej! - wybuchnął Jordan.

- To było pytanie retoryczne! RETORYCZNE! - zawołał Glass - Wiesz, co to jest?!

- Nie i nie mam zamiaru o tym myśleć w wakacje!

Tym zdaniem Greenway skutecznie uciszył obruszonego kolegę.

Walizki i torby pozostały w szałasach, więc musieli je stamtąd powyciągać. Dokopanie się do bagaży w trzech rozsypanych budowlach nie stanowiło większego problemu, gorzej z tymi przytrzaśniętymi drzewem. Kombinowali bardzo długo, aż w końcu wymyślili, że kilka osób podniesie gałąź, a ktoś inny sprawnie wyjmie stamtąd wszystkie przedmioty.

- Wyciągaj to szybciej! - stęknął David, próbując nie wypuścić ciężkiej kłody z rąk.

- Staram się! - odkrzyknął mu Hurley.

- Zaraz puszczę! - odezwał się głos Kevina.

- Nie puszczaj, chcę dojechać w całości!

- To się pospiesz! - popędził chłopaka Axel.

- Ostatnia waliza... Co tam jest?! - wydarł się Kane.

- Możemy puszczać? - zapytał Caleb.

- Co?

- MOŻEMY JUŻ PUŚCIĆ?! To jest ciężkie! - powtórzył Jude.

- A! No, chyba tak!

Gałąź runęła na glebę. Trzymający ją, zziajani członkowie drużyny otrzepali ręce.

- Zdecydowanie trzeba zacząć chodzić na siłownię - oznajmił Kevin.

- Mi to wystarczy na kolejne dwieście lat - wysapał David.

Spojrzeli na zegarek. Pan Veteran miał się zjawić za kilka minut. Złapali więc swoje walizki, czy torby i siedli na nich. Patrzyli z pewną nostalgią na miejsce ich obozowiska. Przeżyli tu tak wiele...

- A! Właśnie! Jeszcze zdjęcie! - krzyknęła Celia. Rozstawiła statyw, ustawiła na nim aparat i włączyła samowyzwalacz.

- UŚMIECH!

Fotografia wyszła świetnie. Nikt nie zamknął oczu, ani nie zasłonił kogoś innego. Co prawda część zrobiła głupie lub poważne miny, ale Celia stwierdziła, że będzie z czego się pośmiać za kilka lat. Ledwo zdążyła schować statyw, podjechał piłkobus. Powitali go okrzykiem radości. Mimo, że na obozie bawili się świetnie, zmęczyli się i chcieli wrócić do domów, do normalnego jedzenia. Jako pamiątkę wzięli sobie po kawałku zwęglonego drewna z ogniska.

- Jesteście, dzieciaki - przywitał się z nimi pan Veteran - Jak minął obóz?

- Intensywnie - wydusił ze śmiechem Xavier.

- Widać to po was - kierowca pokręcił głową - Pakujcie walizy i jedziemy.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Bagaże ledwo się zmieściły, a i tak część trzeba było wziąć do środka, na kolana. Usiedli w podobnej konfiguracji, jak podczas przyjazdu. Tym razem Mark sprawdził, czy nikogo nie zapomnieli.

- Dobra, lista! Scotty, Axel, Kevin, Xavier, Shawn, Willy, Jordan, Celia, Hurley, Nelly, David, Jude, Caleb, Nathan, Tori, Silvia i Jim - wyczytane osoby potwierdzały swoją obecność - Wszyscy - stwierdził zadowolony Evans.


***


- X, Y, Z - zaczął Jordan.

- Stop! - przerwał Xavier.

- Litera B.

- O! Tej jeszcze nie było - Mark wziął się natychmiast za wpisywanie haseł do poszczególnych kategorii. Po mniej więcej minucie Xavier i Hurley niemal w jednej chwili przerwali uzupełnianie kolumn.

- Państwo - zakomenderował prowadzący grę Axel.

- Bhutan - rzucił Jordan.

- Też mam - oznajmił Mark.

- Belgia - przeczytał Xavier.

- Bułgaria - podążył za nim Hurley.

- Skąd wy wzięliście takie państwa?! - zdziwił się Evans.

- Wystarczy uważać na geografii.

Odpowiedzi udzielali według kolejności z pierwszej kolejki.

- Miasto?

- Buzen.

- Bandai.

- Brno.

- Bruksela.

- Co to w ogóle za nazwy, ludzie!

- Europa, kolego, Europa - wyjaśnił Axel - Zwierzę?

- Bawół.

- Nic nie mam.

- Borsuk.

- Bażant.

- Roślina? - Axel podsumował punkty.

- Nie mam.

- Też nie mam.

- Bluszcz.

- Borówka.

- Imię?

- Barbara.

- Bartosz.

- Bronisław.

- Bronisława.

- Piłkarz i drużyna.

- Dylan Bluemoon, Gemini Storm - triumfował Jordan.

- Bellatrix, Gaia aka Genesis - Xavier odłożył kartkę.

- Rocky Black, Liceum Mary Times Memorial - Hurley wzruszył ramionami.

- Ludzie, ale wy jesteście nienormalni! Kombinujecie jakichś ludzi z kosmosu, zamiast spojrzeć przed siebie! Axel Blaze, Gimnazjum Raimona! - zdziwił się Mark.

- Wzięliśmy tych "ludzi z kosmosu", jak ich określiłeś... - zaczął tłumaczyć Foster.

- I słusznie, ziemianinie - wtrącił Greenway głosem Janusa.

- ...ponieważ wiedzieliśmy, że weźmiesz Axela - Xavier stłumił śmiech spowodowany wypowiedzią Jordana.

- A... Aha...

- Dobra, mam wyniki - niezręczną ciszę przerwał Axel - Wygrał Hurley z przewagą pięciu punktów nad drugim Xavierem. Jordan był trzeci, a Mark ostatni.

- Znowu przegrałem? - nie dowierzał Evans.

- Dokładnie tak.

- Widzisz, ludzie z kosmosu zapewnili nam wygraną - Greenway i Foster przybili z Hurleyem tak zwaną piętnastkę. Oczywiście nie wyszła równa, a Blaze zauważył, że uczestniczy tam sześć rąk, więc w sumie, powinna być trzydziestka. Chłopaki obronili się, mówiąc, że przecież jak są dwie ręce, to jest piątka. Ostatecznie przekonali Axela do swojej racji.

- To co teraz? - zapytał Hurley - Zagraliśmy już chyba we wszystkie możliwe gry!

- Pomyślmy... Pomidor?

- Był.

- Tasiemiec?

- Graliśmy.

- Skojarzenia?

- Ta.

- No to fakt, nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

- Ja idę spać - oznajmił Jordan, okrywając się bluzą i opierając głowę o szybę.

Hurley zachichotał demonicznie i zatarł ręce.


***


- No rób to zdjęcie szybciej, bo się obudzi! - popędził Xaviera Mark.

- Poczekaj, muszę dobrze skadrować! - zganił go chłopak.

- Uważaj, otwiera oczy!

Jordan, zaintrygowany hałasami podniósł się do pionu. Mark klęczał na swoim fotelu, przez co jego głowa wystawała nad oparciem. Xavier trzymał w dłoniach aparat Celii, a Hurley przyglądał się całej akcji z głową wciśniętą między fotele Greenwaya i Fostera.

- Kto otwiera oczy? - zapytał z zaciekawieniem.

- Eeeem... Nikt... - zakłopotał się Kane.

- Słyszałem wasze wrzaski. Pokaż aparat - zażądał.

- Ale... Tu nic nie ma - zapewnił go Xavier.

- No pokaż! - zirytował się Jordan.

- Nie... - Foster próbował powstrzymać śmiech.

Nie czekając więc na nic, Greenway wyrwał aparat koledze i wszedł w galerię. Ujrzał tam samego siebie w warkoczu. Złapał się za włosy i ogarnął, co się stało. To on był przedmiotem dyskusji, która go obudziła.

- Bardzo śmieszne - fuknął w kierunku "zdrajców" - Zabawne, jak przeterminowany szpinak.

Wtedy Xavier i Hurley ryknęli śmiechem.

- PRZETERMINOWANY SZPINAK SPLECIONY W WARKOCZ! - wykrzyczał między kolejnymi napadami ostrego chichotu Kane.

Jordan nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu.

- Dobra, wybaczam - stwierdził łaskawie.


***


- I proszę bardzo, jesteśmy na miejscu! - oznajmił pan Veteran, parkując przed Gimnazjum Raimona - Dziękuję za wspólną podróż i życzę miłej resztki wakacji.

- Dziękujemy!

Banda obozowiczów wybiegła z autokaru i rzuciła się do bagażnika, aby powyjmować swoje walizki. Na niektórych czekali stęsknieni rodzice, niektórzy od razu mieli pojechać do szkolnych internatów.

Gdy Scotty zabrał już swoje manatki, podszedł do Nathana.

- Wiesz co... Dziękuję ci za ten wspólny czas - wymamrotał - I za tę niepowtarzalną możliwość wkurzania cię.

- Ta, nie ma za co - Swift poklepał go po głowie - Trzymaj się.

Xavier pożegnał się ze wszystkimi, jak trzeba, po czym chwycił plecak i walizkę. Ruszył w kierunku auta Liny. Otworzył drzwi z rozmachem i wsiadł do środka. Od razu zapiął pasy.

- Cześć, siostra.

- Cześć. Jak było?

- Dobrze.

- Więcej konkretów? - zapytała z nadzieją kobieta.

- Jakich?

- Po prostu opowiedz, co się działo każdego dnia.

- Erm... To będzie długa historia...


***

1608 słów...

Takim oto sposobem dotarliśmy prawie do końca tej opowieści... Jeszcze tylko epilog i będzie można tak powiedzieć!

Wyraźcie swoje opinie i wrażenia!

Pozdrawiamy,

BiBiankaPL i SURVIVALOWIEC



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro