Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

DZIEŃ 1


- Xavier! Spóźnisz się na zbiórkę! Co ty tam robisz?

- Chwilunia, pakuję plecak! - odparł chłopak.

Na podłodze w pokoju o szarych ścianach klęczał chudy, wysoki nastolatek o jaśniuteńkiej skórze, czerwonych, roztrzepanych włosach sięgających do ramion i szmaragdowych, wąskich oczach. W skupieniu wypakowywał kolejne przedmioty z leżącego na ziemi czarnego plecaka.

Do jego pokoju wkroczyła pewnym krokiem wysoka kobieta. Z rezygnacją spojrzała na bałagan, jaki panował wokół chłopaka.

- Ty sobie żartujesz? Masz zbiórkę za pół godziny, nie zjadłeś jeszcze śniadania, a ty wywalasz wszystko na podłogę? - zapytała, niedowierzając.

- Lina, wypakowuję niepotrzebne rzeczy - wytłumaczył jej - wczoraj zupełnie bez powodu wsadziłem tu rakiety do chodzenia po śniegu i...

- Xav... Nie wierzę w ciebie... - kobieta przetarła dłonią oczy - Tak czy siak, chodź już zjeść.

- Poczekaj, wyjmę jeszcze pochłaniacz wilgoci.

- Po co ci...? - Lina nie dokończyła pytania.

- Dobra, już. Po jedzeniu to wpakuję i będę gotowy.

Xavier pospiesznie zjadł pyszne śniadanie. Od niedawna mieszkał z przyrodnią siostrą i jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić do tak smacznego jedzenia. Gdy chodził do Akademii Aliusa posiłki dostawali z cateringu, zazwyczaj odgrzewane w mikrofalówce.

- Jestem gotowy - stwierdził, gdy skończył dopakowywać plecak. Nie dodał jednak, że w ostatniej chwili wyjął mapę Meksyku. Nie chciał jeszcze bardziej załamywać Liny.

- Świetnie! Zaraz jedziemy, tylko umyję talerze.

- Nie mogę się doczekać tego obozu - oznajmił Xav, stając w drzwiach kuchni, obładowany ekwipunkiem.

- Wiem, mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić - powiedziała kobieta, odstawiając talerz na ociekacz - Trenowałam Marka. To porządny chłopak.

- Porządny i uparty.

- To prawda - Lina uśmiechnęła się - a teraz chodź już, bo się spóźnisz.


***


Gdy Xavier dotarł na miejsce, spotkał Marka - nastolatka o średnim wzroście. Na czole miał pomarańczową opaskę, która podtrzymywała jego jasnobrązowe włosy.

- Cześć! - wykrzyknął - Miło cię widzieć!

- Siema - odparł Xavier.

- Jak się czujesz przed biwakiem?

- Mam wrażenie, że coś pójdzie nie tak jak trzeba.

- Na przykład?

- Zapomnimy namiotów, czy coś w ten deseń.

- Nie kracz - bananowy uśmieszek wkradł się na twarz Marka. W międzyczasie za chłopakiem pojawiły się sylwetki kolejnych osób. Dwójka graczy ze starego Raimona: Kevin i Nathan.

- O, wy też już dotarliście! Totalnie nie wierzę, że naprawdę jedziemy razem na calutkie dziesięć dni! Będziemy dużo grać i śpiewać piosenki przy ognisku i...

- Znam kilka piosenek - mruknął Jim, stojący za Xavierem.

- Ło, stary, ty tu jesteś?! - chłopak aż podskoczył.

- Stoję tu od kilku minut.

Foster nie miał czasu na odpowiedź, gdyż zza rogu wyłonili się kolejni obozowicze - Caleb, David i Jude. Za nimi szły Celia i Silvia. Z innej strony przybyli Shawn, Hurley i Jordan. Ten ostatni na powitanie przybił z Xavierem piątkę.

- Ratunkuuuuu! - od strony ulicy dobiegł ich rozpaczliwy krzyk. Wszyscy odwrócili wzrok w tamtym kierunku, zaniepokojeni wołaniem o pomoc. Jakaś niska osoba biegła jak szalona, uciekając przed wyższą, ewidentnie wkurzoną. Po chwili rozpoznali w nich kolejno Scotty'ego i Willy'ego.

- Czyli jesteśmy w komplecie? - zapytał Mark. Jego koledzy i koleżanki przytaknęli - Dobra, to teraz tak: Hurley, zapakujesz namioty? Stoją w naszym domku klubowym.

- Jasne, koleszko! - licealista pobiegł we wskazanym kierunku.

- Caleb, weź też torby z jedzeniem.

- Skoro muszę...

Drużyna zajęła się rozmową. Pan Veteran, kierowca autobusu, poprosił o pomoc w czymśtam Hurley'a i Caleba, którzy odstawili torby na bok i poszli z nim. Totalnie zapomnieli o namiotach i jedzeniu.

- Dzień dobry, drużyno! - przywitał ich trener Hillman - Co prawda nie jadę z wami na tą wspaniałą wycieczkę, ale przyszedłem tylko życzyć wam spokojnej podróży i wypoczynku pełnego wrażeń!

- Dziękujemy - odparł w imieniu wszystkich Mark - W drogę!


***


Ostatecznie i tak musieli jeszcze poczekać. Nelly przyjechała swoją limuzyną i trzeba było przepakować jej rzeczy do bagażnika. A było tego naprawdę sporo. Po tej wyczerpującej (dla Jude'a i Davida, którzy na swoje nieszczęście stali najbliżej) czynności dziewczyna zajęła swoje stałe miejsce obok Celii i Silvii. Na przednim siedzeniu od strony wejścia usiedli Jude i David. Z własnej woli wyrzekli się najlepszych miejsc, co zszokowało siedzących z tyłu Scotty'ego, Nathana, Kevina i Shawna. Oprócz tego na podwójnej kanapie usadowili się Xavier i Jordan, za nimi Tori, Caleb, Shawn i Hurley. Jima, jako "najcierpliwszego" ulokowano koło Willy'ego. Obok Marka zostało puste miejsce.

- I jak, gotowi? - pan Veteran odpalił silnik. Budynek Gimnazjum Raimona szybko zniknął im z oczu, ustępując miejsca domom mieszkańców Inazuma Town. Gdy z niego wyjechali, podziwiali piękne i rozległe łąki. Widoki zwaliłyby ich z nóg, gdyby nie to, że siedzieli. Bezkresne, błękitne niebo z niewielkimi chmurkami zapowiadało słoneczną pogodę na cały dzień.

- Wiesz co, Mark? - Xavier wcisnął głowę pomiędzy siedzenia przed nim - Wydaje mi się, że o czymś zapomnieliśmy. O czymś bardzo ważnym...

- Bez kitu... Tylko o czym? - chłopak oderwał wzrok od widoków zza szyby i spojrzał na kanapę - Axel! - krzyknął z przestrachem.

- Co "Axel"? - zapytał Hurley.

- Zapomnieliśmy o Axelu!

W piłkobusie zapanowała cisza. David walnął głową w szybę. Zerknął za okno. Uniósł się i spojrzał z niedowierzaniem. Przetarł oczy ze zdumienia.

- Jude, zerknij tu na chwilę - szepnął - Czy mi się wydaje, czy...

- Tak, to bez wątpienia Axel - chłopak potwierdził jego przypuszczenia - Panie Veteran, niech się pan zatrzyma!

Autobus zahamował. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich trochę zdyszany, zagubiony kolega. Miał białe włosy, postawione na sztorc i niemal czarne oczy.

- Ja nie wierzę, Axel - oniemiał Jordan - Biegłeś tu od szkoły?

- Ta.

- Ale przecież to ponad dziesięć minut drogi!

- Możliwe.

- Dobra, nieważne. Siadaj! - zachęcił go Mark. Axel usiadł obok kolegi. Autobus ruszył.


***


- Dalej musicie iść sami - powiedział pan Veteran - Rzeczy tu zostawię, znajdźcie miejsce na biwak i je weźcie.

- Dziękujemy panu bardzo! - wykrzyknął Hurley. Był pełen energii i bardzo cieszył się wspólnym wyjazdem drużyny, zresztą, tak jak każdy. Pod przewodnictwem Marka ruszyli w głąb lasu.

Otaczały ich ogromne drzewa i niziutkie krzaczki, słyszeli śpiew ptaków i pękające co jakiś czas pod ich stopami gałązki. Wdychali ciepłe, czyste powietrze. Oprócz dźwięków przyrody, panowała cisza mącona tylko ich rozmowami. Korony drzew prawie nie przepuszczały światła, więc ścieżka była skąpana w półmroku. Leciutki wiatr poruszał liśćmi.

Po kilkudziesięciu minutach szukania tego IDEALNEGO miejsca, w końcu natrafili na urokliwą polanę. Gdy na nią weszli, ich buty wręcz zapadły się w mięciutkim mchu. Pojedyncze promienie słońca dawały niesamowity, wręcz bajkowy efekt. Czuli się, jakby nagle znaleźli się w świecie fantasy

- Dobra, to tak - zaczął Mark - kilka osób musi tu zostać, bo inaczej zabłądzimy. Celia, Silvia i Nelly, pilnujcie miejsca - zadecydował.


***


Z niewielkim trudem wrócili do swoich bagaży i już ze zdecydowanie większym trudem zaczęli je dźwigać z powrotem. Kilku chłopaków musiało jeszcze wziąć plecaczki czy walizki dziewczyn, które zostały na polanie. Szli tak na oko, starając się zapamiętywać punkty charakterystyczne ich trasy. Tak oto odkryli drzewo z wyciętym i namalowanym na korze dziwnym symbolem. Niebieski kształt, czerwony trójkąt z białym koziołkiem. Oprócz tego zauważyli przewrócony świerk. Xavier podszedł do niego i uszczknął kawałek korzenia, który schował do kieszeni.

W końcu wrócili i ustalili właścicieli poszczególnych toreb. Jude zauważył, że było ich podejrzanie mało, ale nie wypowiedział swoich przypuszczeń na głos. I tak nikt by go nie posłuchał, wszyscy biegali wokół lub włazili na zwisające konary drzew.

Zabawa nie mogła jednak trwać wiecznie. Zbliżał się zmrok, a oni wciąż nie mieli gdzie spać.

- Gdzie są nasze namioty? - zapytał zaniepokojony Axel.

- Co? - Mark nadal był zaaferowany niedawną grą w berka.

- Namioty.

- Co z nimi?

- Nie ma ich.

- Ja nie wierzę... HURLEY?!

- Tak, panie kapitanie? - z drzewa spadł pocisk w postaci licealisty z opaloną skórą.

- Gdzie są namioty?

- Eeem... Prawdopodobnie zostały na murku przy szkole - chłopak podrapał się po karku, jednocześnie zezując na biegających gdzieś w oddali Scotty'ego i Caleba.

- Żartujesz?

- No w tej sytuacji jestem śmiertelnie poważny - wyraz jego twarzy doskonale temu zaprzeczał - Mark, spoko oko maroko, luzik-bluzik i ogólnie puśćmy to z prądem.

- Z jakim prądem, nie mamy gdzie spać! - stwierdził złowieszczo milczący dotąd Jude. Hurley'owi zrzedła mina. Mark z całych sił próbował nie wybuchnąć złością. Opanował się i powiedział z wymuszonym uśmiechem:

- Dobra, jakoś przeżyjemy. Przynajmniej mamy jedzenie.

- Calebie Stonewallu, jak mogłeś nie wziąć toreb z żywnością?! - rozległ się krzyk Nathana.

- No to nie mamy jedzenia - skwitował Axel.

- Namiotów też - dodał David.

- Jesteśmy zgubieni! - spanikował Willy.

- Spokojnie, ludzie - do akcji wkroczył Xavier - Na szczęście od dawna interesuję się survivalem, więc damy radę.

- Czym się interesujesz? - dopytał Mark, ciągle zdruzgotany odkryciem.

- Survivalem. Sztuką przetrwania.

- Ja też jakiś czas temu czytałem na ten temat książkę - Jude wzruszył ramionami, stając obok drzewa.

- Ja jako dzieciak należałem do harcerstwa - dodał Axel - Myślę, że to może być sprawdzian dla naszych umiejętności i ciekawa przygoda.

- No dobra... - Mark przyznał mu rację - Widzisz, Xav, mówiłem, żebyś nie krakał.

Chłopak w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.

- Przejmiecie dowodzenie - powiedział nieoczekiwanie kapitan.

- Podzielmy się na drużyny - zaproponował Jude po chwili namysłu - Ja mogę się zająć jedzeniem, Axel ogniem, a Xavier, jako, że ma największą wiedzę, schronieniem.

- Wchodzę w to!

- Chyba nie mam wyjścia, więc ja też.

- No dobra! Obóz Inazumy uważam za rozpoczęty!

- Tak!

Wszystkich opanowała radość. Powrócili do zabaw i biegania po lesie, w którym zapadał zmrok. Jude, Axel i Xavier powiedli spojrzeniami po kolegach z ekipy.

- Trzeba tylko jeszcze im powiedzieć - mruknął cicho Foster - że my faktycznie nie mamy gdzie spać i co jeść.


***

1533 słowa...

A oto pierwszy dzień przygód naszych ulubionych piłkarzyków. Jak sobie poradzą? Kto zabłyśnie?

Czekamy na opinie!

BiBiankaPL i SURVIVALOWIEC




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro