Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Łatwizna"

Nie chciało mi się czekać na polecania Fury'ego. Wolałem dostać współrzędne i ruszyć samemu by pokazać całemu światu, a zwłaszcza ojcu, że jestem coś wart. I nie chodzi mi tu wcale o pieniądze na koncie. Bo gdyby patrzeć na mnie względem tego, to byłbym wart kilka miliardów, jak nie więcej.

Jednak podobnie jak chamskie odzywki na zebraniu, wyruszenie solo, zabraniały mi błękitne tęczówki Rogersa. Chyba Fury miał racje. Taki z niego dowódca, że nawet bez słów umie wydawać rozkazy. Wnerwia mnie to. Wszyscy się z nim liczą, pan-pieprzenie-idealny.

Gdy omówiliśmy plan, mogliśmy ruszyć w kierunku Kalifornii. Ciepłe miejsce sobie wybrała Hydra. Nigdy nie myślałem, że tam może rozwijać się jedna z macek Hydry. Quinjet czekał na nas na dachu budynku. Mimo, że mogłem lecieć samodzielnie a rozkazów, do połowy których bym się nie dostosował, słuchać na słuchawce, musiałem lecieć razem z nimi ze względu na długość trasy. Musieliśmy przelecieć całe Stany w szerz a najgorsze było to, że nie było czasu na podziwianie widoków.

W połowie drogi omówiliśmy plan jeszcze raz. Baza Hydry znajdowała się na terenie otoczonym lasem. Słowem, wchodzimy, bierzemy co nasze, przez przypadek robimy rozrubę demaskującą nasze zabawy i dajemy drapaka na wstecznym by nie usmażyli nas na jednej z kalifornijskich pustyń na kilkumetrowych kijkach do mega szaszłyków.

Łatwizna.

Jednak gdy tylko pojawiliśmy się na wskazanym miejscu, okazało się, że łatwizna to była na kartce z przestarzałymi planami architektonicznymi. W rzeczywistości budynek był trzy razy większy, miał więcej zabezpieczeń, więcej patrolowców i zasięg nam zaniemógł.

Wylądowaliśmy... em... zostaliśmy zestrzeleni niedaleko bazy.

-Ma ktoś jeszcze mądre pomysły?- spytałem, gdy wylądowałem razem z Thorem na podłożu. Tylko my mogliśmy latać. I Wanda nieźle sobie radziła.

-Powinienem się cieszyć czy bać, że Fury wysłał tylko naszą siódemkę?- spytał Pietro dobiegając do nas. Z tego stresu chyba zrobił sobie rundkę po okolicy.- Z jednej strony są problemy, z drugiej, nie ma siary wśród innych.

-To Kapitan tu decyduje.- uśmiechnąłem się na widok piorunów w oczach Rogersa. Miał na sobie granatowy kostium z gwiazdą na piersi. Kapitan Ameryka. Ha. Nie mogli wymyśleć niczego innego.

-Zbadasz teren- powiedział zakładając tarczę na plecy. Gdyby nie ona, nadział by się na sosnę jak szaszłyk. Co ja mam z tymi szaszłykami? Spojrzałem na niego.

-Ja?

-Umiesz latać. Po za tym, sam powiedziałeś, że ja tu decyduje.- skurczybyk. Zawsze łapał mnie za słówka. W sumie nie tylko mnie. Za każdym razem, gdy groziło mi wydalenie ze szkoły, w podstawówce, znajdował jakieś luki i zostawiano mnie w spokoju. Szepnąłem pod nosem kilka przekleństw i wzbiłem się w powietrze.

~~~
Gdy Stark odleciał, razem z resztą ruszyliśmy w kierunku bazy Hydry. On miał zbadać wszystko z góry, zaś Pietro, korzystając z super szybkości, miał sprawdzić dalsze tereny na wypadek szybkiej i nieplanowanej ucieczki. Wiedzieli o naszej obecności więc to było dość ryzykowne ale miałem już gotowy plan. W kwestiach fazowych nie różnił się wiele od pierwotnego ale było kilka różnic wykonawczych. Zamiast po cichu, zaatakujemy z całej siły, podczas gdy Stark, korzystając z zamieszania, odzyska dane. To była moja pierwsza misja jako dowódca i nie chciałem by była ostatnia.

Baza mieściła się na wzgórzu. Przypominała ogromny zamek z cegły. Z jednej strony żałowałem, że nie mogliśmy zabrać ze sobą Bruce'a. Fury kazał po cichu i Hulk by się nie nadał ale w ten wersji planu... przydałby się. Stark wylądował kilka metrów od nas a Pietro nadal biegał gdzieś po lesie.

-Mury są grube ale stare więc myśle, że łatwo będzie je zburzyć. W naszą stronę jedzie kilka opancerzonych samochodów, po czterech ludzi w każdym.

~~~
Plan Steve'a był prosty i łatwy do zapamiętania. W dodatku Tony grał w nim główną rolę więc nie powinno żadnemu z nich to sprawiać problemu. Ruszyli na przód, podczas gdy ja, siedząc na drzewie, miałem pilnować okolicy quinjeta, by agenci Hydry nie odebrali nam jedynego pojazdu. Nie mam niestety pojęcia co robił Pietro i jaki miał być cel biegania między drzewami. Dopiero gdy reszta avengers zniknęła za drzewami a z oddali dało się słyszeć strzały i wybuchy, wyciągnąłem łuk i rozglądałem się po okolicy.

Krzyki agentów Hydry słyszałem w słuchawce, podobnie jak rozkazy Steve'a i komentarze Starka. Natasha co jakiś czas ich uciszała z Thorem a ja co jakiś czas się wtrącałem, mówiąc, że to ważne.

-Okey, Nat. Ja już się uciszam, bo będzie zabawa.- nałożyłem strzałę, tą wybuchową, która mi się cholernie spodobała na symulacjach, i wystrzeliłem ją w kierunku jednego z samochodów, na którym siedziało czterech ludzi. Wybuch był niezwykły, a podmuch wiatru mu towarzyszący, prawie zmiótł mnie z drzewa.

Moja krótka misja trwała kilka minut i kilka wystrzałów. Nie wiem co się działo u reszty ale na pewno byłoś ciekawego, chociaż gdy wrócili, nie byli uśmiechnięci. Quinjet był w całości, lekko zadrapany ale wróciliśmy do Nowego Yorku. Potem dopiero dowiedziałem się, czemu byli tacy markotni. Na odprawie Fury nam przekazał szczegóły tych danych.

~$$$~
Przepraszam, że rozdział taki do dupy ale nie umiałam tego wszystkiego inaczej napisać. Obiecuje poprawić się w następnych rozdziałach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro