"Zawsze będziesz moją różyczką"
-Nie chcę mi się wstawać.- jęknął Tony zaraz po odsunięciu się ode mnie. Było lato a z jakiegoś powodu zrobiło mi się nagle bez niego zimno. Podkuliłem nogi i rozciągnąłem się na całej powierzchni łóżka.
-Ale musimy. Trzeba iść na śniadanie.- powiedziałem ale sam nie ruszyłem się nawet o milimetr. To co mówiłem, nie pokrywało się z tym co robiłem.
-Wstaniemy razem?- spytał ściskając moją dłoń. W odpowiedzi kiwnąłem głową. Jednak pomimo słów, żaden z nas się nie ruszył. Było nam zbyt wygodnie. Poza tym nie bardzo uśmiechało mi się odsuwać się i nie mieć możliwości ponownego przysunięcia się do swojego chłopaka. Jak to wspaniale brzmi.
-Nie no. Trzeba wstać. Musimy iść do szkoły.- wyciągnąłem ręce przed siebie z nadzieją jakiejkolwiek reakcji ze strony reszty mojego ciała.
-Nienawidzę poniedziałków.- usłyszałem tylko głos Tony'ego, zakopującego się pod stertą poduszek. Trzeba ruszyć tyłek by się przebrać, byliśmy tak leniwi, że zasnęliśmy w ubraniach, i stawić czoła nowemu dniu.
-Ja też.- opuściłem ręce po dłuższej chwili. Nie było sensu tracić na takie coś siły. Położyłem się na boku, twarzą do Tony'ego i wtuliłem się w niego. Nagle wzięła mnie senność.
-Kto w ogóle wymyślił by chodzić do szkoły w wakacje?- pretensje do świata było wyraźnie słychać spod grubych poduszek.
-To szkoła TARCZY.- nie usprawiedliwiało to jednak wszystkiego co się działo. W szkole TARCZY nie było żadnych dni wolnych poza weekendami. Święta też nie były żadnymi wymówkami. Jedynie choroba albo zwolnienie ze strony rodziców.
-Zróbmy sobie dzień wolny.- podniósł głowę. Nogę założył na moje nogi, oplatając się wokół nich tak, bym nie mógł się ruszyć.
-Chciałbym ale to jest niewykonalne.- powiedziałem a potem ziewnąłem przeciągle, otwierając usta tak szeroko, że chyba coś mi w szczęce strzeliło.
-Powiedzmy, że jesteśmy chorzy.
-Obaj na raz?- spytałem.
-Wanda, Pietro i Clint potwierdzą.
-Co?
-Powiedziałem im o nas. Chciałem cię przeprosić w szczególny sposób ale nie wiedziałem co mam zrobić.- wyraźnie radość z niego uszła. Zastąpił ją smutek, złość i... wstyd. Podniósł się i objął rękami nogi.- Oni wymyślili pomysł z grą w podchody. Chciałem by wszystko wyszło jak najlepiej z romantyczną kolacją ale jak zwykle spieprzyłem.
-To nie prawda. Nie mów tak. Jedyne co ci nie wyszło to sos do makaronu i szczerze jestem z tego faktu zadowolony.
-Jak to?
-Gdyby ci wyszedł, starałbyś się ciągnąć sztuczną atmosferę by wszystko szło tak jak chciałeś. Kocham cię za to jaki jesteś naprawdę. Nie sztucznym romantykiem ale egoistycznym geniuszem. Nie przeszkadzają mi twoje wady, które potrafią być zaletami.- powiedziałem najbardziej szczerze jak tylko potrafiłem. Nie lubiłem gdy Tony się nad sobą użala.
-Kocham cię, różyczko.- oparł swoje czoło o moje.- A tak z innej beczki.- położył dłoń na moim policzku i musnął swoimi ustami moje.- Wszystkiego najlepszego.
Zamrugałem dwa raz, przez chwilę nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-To dzisiaj?- spytałem dla pewności. Ten się zaśmiał i przejechał dłonią po moich włosach, odgarniając je z mojej twarzy. Promienie słońca jeszcze bardziej oświetliły jego twarz.
-Tak. Dzisiaj moja różyczka ma urodziny.- uśmiechnął się szeroko i przybliżył jeszcze bliżej, przez co mogłem poczuć jego delikatny zarost na policzku.
-Proszę cię, przestań mnie tak nazywać.- uderzyłem go w razie, odsuwając się od niego na kilka centymetrów.
-Zawsze będziesz moją różyczką. Musisz się z tym pogodzić.- podniósł się z łóżka, ciągnąc mnie za sobą. Stanęliśmy boso na zimnej podłodze a on objął mnie mocno ramionami. Słyszałem spokojne bicie jego serca.
-Chyba będę musiał.- zaśmiałem się.
-Panie Stark, pańska matka wzywa pana do salonu na dwudziestym piątym piętrze.- odezwał się lokaj, którego źródła głosu nie potrafiłem nigdy zidentyfikować. To tak jakby latał sobie w tej pustce jak jakaś niewidzialna mucha.
-Wróciła?- Tony odsunął się ode mnie.
-Niecałą godzinę temu, sir.
-W takim razie chodźmy.- złapał mnie za dłoń i biegiem ruszył przez w kierunku windy. Droga biegu nie była długa ani tym bardziej zagracona ale Tony jakimś cudem uderzył nogą w kant szafki stojącej metr od nas, gdy wybiegał z pokoju.
-Ona wzywa ciebie, nie mnie.
-Steve, nie miałem ciebie przez dwa pieprzone lata. Chcę nadrobić ten czas.
-Po pierwsze, język. Po drugie, niech ci będzie.- windą zjechaliśmy na odpowiednie piętro, gdzie czekali na nas rodzice Tony'ego. W sumie to czekali na niego ale ja przyszedłem w bonusie.
-Tonuś, skarbie, tak bardzo tęskniłam.- razem z Howardem zaśmiałem się pod nosem, gdy Maria złapała policzki Tony'ego i zaczęła je masakrować jak jakaś dawno niewidziana ciotka.
~~~
Gdy moja mama zaczęła się ze mną witać, zaczerwieniłem się na widok śmiechu Steve'a. Był uroczy ale w tamtej chwili poczułem, nie tyle wstyd co zakłopotanie.
-Ciebie też dobrze widzieć, mamo.- przytuliłem ją. Od zawsze miałem dobry kontakt ze swoją mamą. Kiedyś Steve sobie żartował, że czasami grałem maminsynka. Może to i prawda.
Zaraz po przywitaniu się ze mną, przywitała Steve'a. Nie w taki sam czuły sposób jak mnie ale i tak poczułem zazdrość. Chwila, co? Czy właśnie przez myśl mi przemknęło, że własna matka miała by mi podrywać chłopaka?
Po krótkiej rozmowie co u niej się działo przez te kilkanaście tygodni, podczas których była w innym kraju na wolontariacie medycznym, czy jak to się tam zwało, poszła gdzieś razem z tatą.
Razem ze Steve'm usiedliśmy na kanapie. Oparł się o mnie.
-Idziemy na cheeseburgera?- spytał Steve, popierając mój pomysł by nie iść do szkoły.
-Jak ja cię po prostu kocham. Kocham cię razy trzy tysiące, skarbie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro