Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Relacje ojcowsko- synowskie"

-Dlaczego to zrobiłeś?- krzyknąłem, gdy tylko przekroczyłem próg gabinetu ojca. Howard spojrzał na mnie spod kilku kartek jakichś na pewno ważnych dokumentów.

-W tym domu się nie krzyczy- powiedział ze stoickim spokojem i znów spojrzał na dokumenty.- Co takiego zrobiłem?

-Przejąłeś prawa nad Rogersem.

-I co z tego?

-Co z tego? Co z tego?! Słyszysz się? Jesteś głupi czy tępy? Chcesz adoptować tą sierotę?

-Antony Edwardzie Stark! Jak ty się do mnie zwracasz?- podniósł się i znów spojrzał na mnie. W jego oczach było widać, że nie jestem dla niego wart więcej niż stary, zdezelowany komputer sprzed dwudziestu lat.- Nic dziwnego, że Steven nie chciał cię znać.

W tamtej chwili poczułem jakby mi wbił kołek w serce. I to taki osikowy, i bardzo tępy by sprawiał jak najwięcej bólu. Zawsze tak było. Od podstawówki, gdy pierwszy raz przyprowadziłem Steve'a do domu by się z nim bawić, ojciec mi go wypominał, że jest lepszy, milszy, kulturalniejszy i mądrzejszy. Ciekawe w czym?

Nasze relacje ojcowsko- synowskie przypominały bardziej relacje szefa- sknery i pracownika z problemami finansowymi i długami hazardowymi.

Bez słowa wyszedłem z gabinetu i skierowałem się w kierunku pokoju, który miał być przeznaczony dla Rogersa. Nawet nie wiem dlaczego tam poszedłem. Jestem chyba masochistą bo uwielbiam wracać do wspomnień, w których jesteśmy przyjaciółmi, a ojciec ciągle mnie do niego porównuje.

Pokój był urządzony w dość skąpy i staroświecki sposób lat 30. Były tam trzy półki z książkami historycznymi, duże i wygodne łóżko, obok którego stały przywiezione niedawno walizki, i drewniana szafa na ubrania. Ściany wyglądały jak zbudowane z czerwonych cegieł, a podłoga wyłożona była ciemną płytą.

Nie wiedziałem czy Steve nadal się interesuje drugą wojną światową ale muszę przyznać, że na pewno będzie zadowolony.

Usiadłem na łóżku i spojrzałem na jedną z walizek. Czarna, najzwyklejsza, wtapiająca się w odcień ciemnej podłogi a jednak najbardziej przyciągała wzrok. Miałem chyba rozdwojenie jaźni. Przy wszystkich czułem nienawiść do Rogersa ale gdy byłem sam z myślami, tęskniłem za latami dzieciństwa i jego osobą. Najgorsze było to, że żadnej z tych dwóch ról nie udawałem.

Otworzyłem walizkę a na początku moim oczom ukazały się trzy grube zeszyty w podobnych, skórzanych okładkach z jego inicjałami, S.G.R.

Wziąłem pierwszy z brzegu i otworzyłem gdzieś na środku. Było tam wklejone zdjęcie a obok niego szkic zrobiony na jego podstawie. Zdjęcie klasowe zrobione rok temu. Przerysował je identycznie. Z wyjątkiem jednego małego szczegółu. W miejscu gdzie na zdjęciu stałem ja, była pusta przestrzeń.

-Hej, Steve. Co robisz?- spytałem siedzącego przy ścianie przyjaciela. Rogers spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął na mój widok.

-Nic ciekawego. Tak sobie rysuje- powiedział, pokazując na kartkę ozdobioną szarym ołówkiem. Nawet nauczyciele mówili, że talent ośmioletniego chłopaka przewyższa zdolności artystyczne nie jednego nastolatka.- Ale nie wiem czy mi wyszło.

-Pokaż.- chwyciłem za wyrwaną z zeszytu kartkę i przyjrzałem się delikatnym kreskom.- To pani Brown?- w odpowiedzi dostałem kiwnięcie głową.

-To miał być projekt na prawdziwą kartkę na jej urodziny. Ale boję się, że jak to zobaczy to się obrazi.- pani Brown była jedną z nielicznych nauczycielek, które potrafiły przypaść do gustu nawet największemu chuliganowi, takiemu jak na przykład Wade Wilson. Niby taki nie groźny, miły i zabawny ale jak mu odwali petarda to potrafi latać po szkole z katanami i bronią palną.

-Żartujesz? To jest świetne. Powinieneś zająć się rysowaniem i kto wie, może za kilka lat zostaniesz artystą. 

-Serio tak myślisz?- zabierając mi kartkę i wypatrując na mojej twarzy kłamstwa albo brzydoty w rysunku. Ciekawe było to, że to właśnie dzięki mnie ruszył w tym kierunku.

-Oczywiście. Ja bym cię nigdy nie okłamał. Tylko pani Brown ma włosy dłuższe.

Z moich oczy poleciały dwie łzy, które natychmiast starłem z powierzchni zdjęcia. Odłożyłem fotografię i położyłem szkicownik na miejsce. Zamknąłem walizkę i wyszedłem z pokoju.

W swojej pracowni zamknąłem się na następne kilka, ewentualnie kilkanaście, godzin. Praca nad zbroją Iron-mana pochłonęła mnie całkowicie i nawet nie zauważyłem kiedy Jarvis oświadczył mi, że jest już grubo po ósmej i pora przygotować się na przyjazd przyszłych współlokatorów i jednego wroga.

Winda jak zwykle się wlekła z piętra na piętro jak żółw na hamulcach, co, o dziwo, dzisiaj mi nie specjalnie przeszkadzało. Cicha muzyczka leciała z głośników, znajdujących się w kącie, powoli uspokajając moje szybko bijące serce.

Gdy drzwi otworzyły się na piętrze, na którym mieszkam, wszedłem do swojego pokoju i zabierając z szafy czarną koszulkę i wygodne spodnie, wszedłem do łazienki.

Zimna woda spod prysznica spływała po mojej skórze, zmywając z niej brud kilkunastu godzin w pracowni.

Dopiero gdy uświadomiłem sobie ile czasu spędziłem na kąpieli, postanowiłem wyjść i ubrać się w naszykowane ubrania by powitać resztę naszej przyszłej ekipy, która dopiero weszła do mojej wieży. W salonie czekał jiż na mnie ojciec. Oczywiście ubrany był w garnitur szyty na miarę.

Przewróciłem oczami i spojrzałem na otwierające się przed moimi nowymi druhami drzwi windy. Zabawę czas zacząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro