"Relacje ojcowsko- synowskie"
-Dlaczego to zrobiłeś?- krzyknąłem, gdy tylko przekroczyłem próg gabinetu ojca. Howard spojrzał na mnie spod kilku kartek jakichś na pewno ważnych dokumentów.
-W tym domu się nie krzyczy- powiedział ze stoickim spokojem i znów spojrzał na dokumenty.- Co takiego zrobiłem?
-Przejąłeś prawa nad Rogersem.
-I co z tego?
-Co z tego? Co z tego?! Słyszysz się? Jesteś głupi czy tępy? Chcesz adoptować tą sierotę?
-Antony Edwardzie Stark! Jak ty się do mnie zwracasz?- podniósł się i znów spojrzał na mnie. W jego oczach było widać, że nie jestem dla niego wart więcej niż stary, zdezelowany komputer sprzed dwudziestu lat.- Nic dziwnego, że Steven nie chciał cię znać.
W tamtej chwili poczułem jakby mi wbił kołek w serce. I to taki osikowy, i bardzo tępy by sprawiał jak najwięcej bólu. Zawsze tak było. Od podstawówki, gdy pierwszy raz przyprowadziłem Steve'a do domu by się z nim bawić, ojciec mi go wypominał, że jest lepszy, milszy, kulturalniejszy i mądrzejszy. Ciekawe w czym?
Nasze relacje ojcowsko- synowskie przypominały bardziej relacje szefa- sknery i pracownika z problemami finansowymi i długami hazardowymi.
Bez słowa wyszedłem z gabinetu i skierowałem się w kierunku pokoju, który miał być przeznaczony dla Rogersa. Nawet nie wiem dlaczego tam poszedłem. Jestem chyba masochistą bo uwielbiam wracać do wspomnień, w których jesteśmy przyjaciółmi, a ojciec ciągle mnie do niego porównuje.
Pokój był urządzony w dość skąpy i staroświecki sposób lat 30. Były tam trzy półki z książkami historycznymi, duże i wygodne łóżko, obok którego stały przywiezione niedawno walizki, i drewniana szafa na ubrania. Ściany wyglądały jak zbudowane z czerwonych cegieł, a podłoga wyłożona była ciemną płytą.
Nie wiedziałem czy Steve nadal się interesuje drugą wojną światową ale muszę przyznać, że na pewno będzie zadowolony.
Usiadłem na łóżku i spojrzałem na jedną z walizek. Czarna, najzwyklejsza, wtapiająca się w odcień ciemnej podłogi a jednak najbardziej przyciągała wzrok. Miałem chyba rozdwojenie jaźni. Przy wszystkich czułem nienawiść do Rogersa ale gdy byłem sam z myślami, tęskniłem za latami dzieciństwa i jego osobą. Najgorsze było to, że żadnej z tych dwóch ról nie udawałem.
Otworzyłem walizkę a na początku moim oczom ukazały się trzy grube zeszyty w podobnych, skórzanych okładkach z jego inicjałami, S.G.R.
Wziąłem pierwszy z brzegu i otworzyłem gdzieś na środku. Było tam wklejone zdjęcie a obok niego szkic zrobiony na jego podstawie. Zdjęcie klasowe zrobione rok temu. Przerysował je identycznie. Z wyjątkiem jednego małego szczegółu. W miejscu gdzie na zdjęciu stałem ja, była pusta przestrzeń.
-Hej, Steve. Co robisz?- spytałem siedzącego przy ścianie przyjaciela. Rogers spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął na mój widok.
-Nic ciekawego. Tak sobie rysuje- powiedział, pokazując na kartkę ozdobioną szarym ołówkiem. Nawet nauczyciele mówili, że talent ośmioletniego chłopaka przewyższa zdolności artystyczne nie jednego nastolatka.- Ale nie wiem czy mi wyszło.
-Pokaż.- chwyciłem za wyrwaną z zeszytu kartkę i przyjrzałem się delikatnym kreskom.- To pani Brown?- w odpowiedzi dostałem kiwnięcie głową.
-To miał być projekt na prawdziwą kartkę na jej urodziny. Ale boję się, że jak to zobaczy to się obrazi.- pani Brown była jedną z nielicznych nauczycielek, które potrafiły przypaść do gustu nawet największemu chuliganowi, takiemu jak na przykład Wade Wilson. Niby taki nie groźny, miły i zabawny ale jak mu odwali petarda to potrafi latać po szkole z katanami i bronią palną.
-Żartujesz? To jest świetne. Powinieneś zająć się rysowaniem i kto wie, może za kilka lat zostaniesz artystą.
-Serio tak myślisz?- zabierając mi kartkę i wypatrując na mojej twarzy kłamstwa albo brzydoty w rysunku. Ciekawe było to, że to właśnie dzięki mnie ruszył w tym kierunku.
-Oczywiście. Ja bym cię nigdy nie okłamał. Tylko pani Brown ma włosy dłuższe.
Z moich oczy poleciały dwie łzy, które natychmiast starłem z powierzchni zdjęcia. Odłożyłem fotografię i położyłem szkicownik na miejsce. Zamknąłem walizkę i wyszedłem z pokoju.
W swojej pracowni zamknąłem się na następne kilka, ewentualnie kilkanaście, godzin. Praca nad zbroją Iron-mana pochłonęła mnie całkowicie i nawet nie zauważyłem kiedy Jarvis oświadczył mi, że jest już grubo po ósmej i pora przygotować się na przyjazd przyszłych współlokatorów i jednego wroga.
Winda jak zwykle się wlekła z piętra na piętro jak żółw na hamulcach, co, o dziwo, dzisiaj mi nie specjalnie przeszkadzało. Cicha muzyczka leciała z głośników, znajdujących się w kącie, powoli uspokajając moje szybko bijące serce.
Gdy drzwi otworzyły się na piętrze, na którym mieszkam, wszedłem do swojego pokoju i zabierając z szafy czarną koszulkę i wygodne spodnie, wszedłem do łazienki.
Zimna woda spod prysznica spływała po mojej skórze, zmywając z niej brud kilkunastu godzin w pracowni.
Dopiero gdy uświadomiłem sobie ile czasu spędziłem na kąpieli, postanowiłem wyjść i ubrać się w naszykowane ubrania by powitać resztę naszej przyszłej ekipy, która dopiero weszła do mojej wieży. W salonie czekał jiż na mnie ojciec. Oczywiście ubrany był w garnitur szyty na miarę.
Przewróciłem oczami i spojrzałem na otwierające się przed moimi nowymi druhami drzwi windy. Zabawę czas zacząć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro