"Chodź na salę i walcz"
Winda się otworzyła i wyszła z niej moja nowa drużyna. Nie poznałem tylko jednego chłopaka. Kroczył z młotek do mielenia mięsa w ręce. Jeżeli zniszczył coś w mojej cudownej linuzynie, którą sam udoskonalałem, zabije. Ojciec szturchnął mnie i zmusił do sztucznego uśmiechu.
-Mam też miło.- uśmiech, tym razem szczery, w moim kierunku posłał Barton. Jedynym z tego towarzystwa, który nie interesował się wnętrzem wieży, był Steven. Niby każdy był tu po kilka razy a jednak ciągle ich to zachwycało. I to powodowało, że czułem pewnego rodzaju dumę. Oczywiście ojciec musiał się odezwać. Widziałem ten uśmiech.
-Zgodnie z poleceniami Furego dzisiejszy dzień macie wolny, a jutro wyjaśnię wam plan waszych nowych zajęć. Jarvis pomoże wam znaleźć wasze pokoje. Gdy się zakwaterujecie, chciałbym byście przyszli na piętro wspólne, które jest dwa piętra pod nami.
Wszyscy jak pieski kiwnęli głowami. Ja ciągle stałem przy ścianie ale nikt nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Ojciec przepuścił ich a oni przeszli obok. Gdy Jarvis wskazywał ich pokoje, ja udałem się do pracowni, by móc ukończyć zbroję. Mogłem się w pełni skupić na pracy.
~~~
Muszę przyznać, że pokój nie wyglądał tak strasznie jak się spodziewałem. Nie to, że nie wierzę w gust dekoratorski Starków ale po prostu trochę powątpiewałem.
Usiadłem na łóżku i wyciągnąłem z plecaka książkę. Przejechałem palcem po napisie "5 lat wśród nas" i podniosłem okładkę. Na stronie tytułowej było zdjęcie moje, Melody i Granta. Książka okazała się być albumem. Mnóstwo zdjęć i rysunków wychodzących spod dłoni młodszych dzieci. Zdjęcia robione były na wycieczkach szkolnych, które organizowała szkoła.
Przekładałem kartki aż nie natrafiłem na tylną okładkę, oznaczającą koniec stron. Zamknąłem książkę i z powrotem schowałem ją do plecaka.
Zgodnie z prośbą Howarda, zaraz po zapoznaniu się z nową przestrzenią osobistą, wsiadłem do windy i pojechałem na piętro wspólne. Nie było tylko Clinta. Usiadłem na sofie, przypominającej kształtem półksiężyc.
Dopiero gdy brunet przyszedł, Howard rozpoczął swój monolog. Nie uważałem go jako tako za złego ojca ale będę szczery mówiąc, że go nie słuchałem. Udawanie, że to robię szło mi nawet całkiem dobrze. Pewnie i tak mówił to samo co Fury wczoraj w gabinecie; że projekt "Avengers" jest tajny, działa oparty na ramionach TARCZY i tak dalej. Wszyscy uważają mnie za kogoś posłusznego i wykonującego to co ktoś mu każe. Z tego powodu Stark często nazywa mnie "potulnym żołnierzem" ale chyba zapomniał, że niektórzy z nich też wykonują rozkazy.
-Tak jak nakazał Fury, jutro wyjaśnię wam wszystko szczegółowo. Do widzenia- powiedział i wyszedł. Zamknąłem oczy starając się udawać kogoś kto rozmyśla nad tą sprawą ale na prawdę chciałem...
-Wydaje się, że chyba tylko ja jestem tu obcy- odezwał się obcy blondyn z młotem.- Pozwólcie, że się przedstawię, przyjaciele.- stanął na środku byśmy go widzieli.-Nazywam się Thor Odison, syn Odyna, władcy Asgardu.
Mimo początkowego spięcia, spowodowanego ostatnimi słowami, wszyscy, łącznie ze mną, przywitaliśmy go. Oczywiście nie obyło się bez przechwałek, w których udziału nie brałem tylko ja, Bruce i Natasha. Wanda była raczej neutralna.
Jednak gdy wszyscy zaprezentowali swoje moce, nawet Bruce, co nie skończyło się dobrze, spojrzeli na mnie. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Zbyt ciekawiła mnie czarna dziura w sofie wyłożonej białą skórą, którą zrobił Stark tym swoim skafandrem. Ciekawe było to, że Natasha nigdy nie wspominała o swojej przeszłości z Rosji, a nagle wyszło, że była agentką KGB. O sokolim wzroku Clinta akurat wiedziałem.
-Ja nie mam żadnych mocy- rzuciłem krótko i z lekkim uśmiechem, oparłem ręce o zagłówek sofy.
-Gdyby tak było, dyrektor Fury nie kazałby ci dołączyć do Avengers, przyjacielu.
-Może.- podniosłem się i posyłając im lekki uśmiech ruszyłem do windy. Nie uszedłem kilku kroków, gdy tuż przed moją twarzą przeleciało błękitne światło z rękawicy rzekomego Iron-mana. Odwróciłem się do niego twarzą.
-Chciałeś mnie zabić?- krzyknąłem w jego kierunku. Stanął dwa metry przede mną i wyciągnął ręce w moją stronę.
-Chodź na salę walcz. Przekonamy się czy Fury dobrze zrobił przysyłając cię tutaj.
-Ty masz skafander. Steve nie ma żadnej broni- odezwała się Natasha w moje obronie, chociaż jej nie potrzebowałem bo i tak nie miałem zamiaru z nim walczyć.
-Ojciec zrobił broń dla prawie każdego z...
-Nie mam zamiaru walczyć.- odwróciłem się i miałem wejsć do windy, gdy usłyszałem dźwięk otwieranej maski zbroi a potem jego roześmiany głos.
-Jaki ojciec, taki syn. Tchórz.- krew mnie zalała i pomimo ostrzeżeń reszty oraz mojego wewnętrznego rozsądku, zgodziłem się na tą walkę. Stark ściągnął z pracowni Howarda coś na wzór tarczy. Okrągły dysk był pomalowany na niebiesko, czerwono i biało, a na samym środku widniała gwiazda.
Sala ćwiczebna była spora. My zajęliśmy miejsca na samym środku, a reszta schowała się za, prawdopodobnie, kuloodporną szybą i wpartywała się w nas. Wypuściłem powietrze z ust i spojrzałem na tarczę. Mam nadzieję, że dobrze dedukuje, że jest okrągła nie bez powodu. Chyba dobrze by się nią rzucało. Mam nadzieję, że gdy to zrobię nie wyjdę na idiotę.
~$$$~
Kto wygra? To zależy od was. Steven Rogers czy Antony Stark?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro