Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zostaw mnie w spokoju!

-Mark-

Stoję na przedpokoju i nie chcę wierzyć własnym oczom. W moim domu jest ta osoba co dla mnie NIE ISTNIEJE. Ten, który mnie zostawił na pastwę losu przychodzi do mojego domu.  Po jaką cholerę on tu przychodzi?! Niech zniknie z mojego życia raz na zawsze! I zostawi mnie w spokoju! Mój brat dla mnie jest NICZYM!

Zapadła niezręczna cisza. Odezwał się nagle mój brat.

-Mark siadaj do stołu. Specjalnie dla ciebie zrobiłem kolację.-uśmiechnął się do mnie.

-Nie zamierzam jeść z tobą.- powiedziałem to z nutką pogardy w głosie

-Ty niewdzięczny gówniarzu! Ja to zaraz nauczę cię dobrych manier!- ta...powtórka z rozrywki. Ojciec mnie zbije, a brat ucieknie.

Już podniósł na mnie rękę, ale stało się coś czego się nie spodziewałem....

-Dobrze tato, już wystarczy. Ty też idź  usiądź do stołu. -...zatrzymał rękę ojca zanim zdążyła mi przyłożyć.-Mark, a może jednak zjesz z nami?- i znowu ten udawany uśmiech.

-Nie, wole iść do pokoju.- nie czekałem nawet na odpowiedź, tylko poszedłem do swojego pokoju.

Najprościej w świecie chciałem wziąć  żyletkę i robić sobie nowe rany, ale przecież obiecałem, prawda? No, ale jedno cięcie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wziąłem, więc żyletkę i zrobiłem pierwsze nacięcie. Miało być tylko jedno...niestety na jednym nie potrafię skończyć. Robiłem jedno cięcie za drugim, a z nich wypływało coś pięknego, ciecz o rubinowej barwie. Strasznie lubiłem oglądać jak kropelki krwi spadają na mój bandaż. Niestety tą wspaniałą czynność zakłócił mi mój brat.

-Czego?- spojrzałem na niego pustym wzrokiem

-M-M-Mark......co ty r-robisz?- w jego oczach widać było strach i rozczarowanie, ale mnie to tylko bawiło.

-Tnę się nie widać?

-Mark.....dlaczego?- łzy zaczęły mu spływać po policzkach,

-Bo ból jest lepszy, niż rozwiązanie problemu..

-.....- gdyby nie to, że chciałem zachować obojętność, śmiałbym się z niego

-A teraz jeżeli możesz zostaw mnie w spokój, zamierzam to kontynuować.

-A-ale Mark....ty nie możesz..

-Tak? To spójrz- wziąłem żyletkę i przeciąłem wzdłuż wszystkie rany.

-Mark! Przestań do cholery jasnej!- ooo drodzy państwo już podniósł na mnie rękę. W tym ojciec i mój brat są podobni.

-Ta uderz mnie i tak się przyzwyczaiłem.

Zamiast mnie uderzyć, objął mnie.

-C-co ty robisz?!- chciałem go odepchnąć, ale przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej.

-Proszę nie rób tego.

-A weź spadaj na drzewo. To wasza wina!- wstałem i wyrzuciłem brata z pokoju.

-Mark!

-......- nie zamierzałem mu odpowiadać. Wolałem pokrążyć się we własnym cierpieniu. A tak w szczególe.......złamałem obietnicę...

Następnego dnia wziąłem wszystko co potrzebne i zacząłem iść do szkoły. Dzień jak co dzień tylko, że dzisiaj jakoś nie dostałem sierpowego od ojca. No nic, dużo się ostatnio działo. Ciekawi mnie jak tam związek John'ego i Look'a. Hm....skoro Tony jest moim przyjacielem to pójdę przywitać tego samotnika.

-Heeeejka Tony.- przytuliłem go od tyłu.

-Ach to ty smarkaczu.- odwrócił się do mnie poczym się uśmiechnął.

-Nie jestem smarkaczem! Pragnę ci przypomnieć, że chodzimy do tej samej klasy.

-Taa. Nadal nie mogę w to uwierzyć.- czy on naprawdę musi się ze mną droczyć?

-Maaaaaarkisiuuu-no zgadnijcie kto mnie tak nazywa.

-Cześć Look.- bieg w moją stronę zostawiając John'ego w tyle

-Heeeeeejo.- zrobił tą swoją głupawą minę, ale później spojrzał na Tony'ego i wziął mnie na stronę.

-Co tu robi Tony?- mówił szeptem.

-Jest moim przyjacielem. A co?

-Od kiedy przyjaźnisz się z tym osetem?

-Od nie dawna i proszę też uważajcie go za przyjaciela.

-Doooobra dla ciebie Markiiiisiu wszytko.....ale skąd tak nagle...chwila...omg!

-Chwila jakie omg?

-Zakochałeś się w nim!

-Co?!- no to stwierdzenie mojego debilnego przyjaciela oblałem się rumieńcem.

-No to co mówię. Zakochałeś się w nim!

-Cicho idioto, bo cię usłyszy! Po pierwsze nie jestem w NIKIM zakochany, po drugie jak usłyszy te twoje idiotyzmy to się przestraszy, a po trzecie jest tylko moim przyjacielem.

-Ta ta ta. Gadaj se, a ja swoje i tak wiem.

-Po prostu traktujcie go jak przyjaciela.

-Łoookej, ale musi zaakceptować mój związek.

-Spoczko, uczulę go na to. Tylko nie róbcie niczego przy nim.

-Okk. Pójdę przywitać Tooonisia.- chcę zobaczyć minę Tony'ego jak Look go tak zawoła.

-Toooonisiu.- od razu skoczył na Tony'ego.

-Jestem TONY, nie Toniś.

-I jesteś od dzisiaj naszym przyjacielem z przezwiskiem Toooniś.- uśmiechnął się do niego uroczo.

-No....dobra, ale nie mów na mnie Toniś!

-Toooooooooniś- Look zaczął wrzeszczeć na cały korytarz....

-Hahaha..-.....a ja padałem ze śmiechu. Jak (trochę) pozbierałem się przedstawiłem John'ego.

Dzień minął zwyczajnie, no nie ciąłem się (a to już sukces)....ale nie wiem dlaczego. Wcześniej też próbowałem przestać i nic z tego nie było. A.....teraz boję się złamać obietnicę drugi raz. Już rozchodziliśmy się do domu.

-To narka Maaaaarkisiu i Tooonisiu.

-Nie nazywaj mnie Tonisiem!- no Look i Tony to jakby......wybuchowe połączenie.

-To my pójdziemy w tą stronę.- Look wziął za rękę John'ego i posłał mi oczko, a ja za to posłałem mu mordercze spojrzenie.

-To narka.- pomachałem im- A ty Tony gdzie mieszkasz?

-Za tym zakrętem.

-Masz strasznie blisko do szkoły.

-No, wiesz mieszkam sam.

-Dlaczego?

-Moi rodzice się rozwiedli, a moja mama często jedzie w delegację.- mieszkać samemu hm......w moim przypadku to by było cudowne

-A nie czujesz się samotny?

-Samotny?.......Nikt nawet mnie o to nie zapytał....- aj palnąłem (jak zawsze) jakąś głupotę. Przez to żenujące spuściłem głowę.

-W sumie jak byś chciał możesz mnie odwiedzać.- posłał mi piękny uśmiech. Poczułem jak nagle pieką mnie policzki.....chwila! Czy ja się rumienię?!

-D-dobrzę.

-Mark jesteśmy przyjaciółmi prawda.

-Nom, a cio?

-To może wymienimy się numerami telefonów?- szczena mi opadła. Największy samotnik z całej szkoły sugeruje takie coś. Nie to, że nie chciałem tego, ale myślałem, że ja będę musiał go oto błagać. Z drugiej strony to mnie ucieszyło.

-Dobra.- tym razem to ja mu posłałem uśmiech

Wymieniliśmy się numerami, a potem odprowadziłem go pod dom.

-To cześć.

-Ta cześć smarkaczu.

-Nie jestem smarkaczem!

Po tym pożegnaniu poszedłem do domu.

-Już jestem.

-.....-dziwne w domu nikogo nie było

Wszedłem do pokoju, rzuciłem plecak i padłem na łóżko. Dzień nie był aż tak męczący, ale od razu zasnąłem.

.

.

.

.

Było ciemno i ciasno. Czułem zapach spalenizny i krwi. Ciągle płakałem choć nie wiem dlaczego. Na przeciwko mnie leżała półżywa kobieta. Mówiła coś do mnie, ale ja nie wiedziałem co. Podała mi dłoń. Trzymałem ją, ale.....nagle ta dłoń przestała mnie ściskać. Zacząłem krzyczeć.

Obudziłem się przerażony. Serce biło mi jak oszalałe. Była trzecie w nocy, a w domu nikogo nie było. Chciałem iść po żyletkę.....jednak nie mogę złamać obietnicy drugi raz. Zadzwoniłem do Tony'ego.

-H...alo?

-Tony....

-To ty smarkaczu? Dlaczego dzwonisz o 3 w nocy?

-Boję się....

-Hę? Czego?

-Tony możesz przyjść proszę..

-Dobra, dobra podaj adres i daj mi 5 minut.

Podałem adres i rozłączyłem się. Czekając na niego, płakałem cicho ze strachu...

#_#

Ohajooooo

Po długim oczekiwaniu (bardzooo przepraszam :-P) Doczekaliście się następnego rozdziału. Serdeczne arigato za gwiaztki i komentarze *cieszy się* baaaaaaardzo prooooooooszę o gwiaztki i komentarze A teraz uciekam bo muszę przygotować się do jutra *chichra się* nie martwcie się dla was też mam niespodziankę *poda już na podłogę ze śmiechu, bo koleżanka ją rośmiesza* to sayonarka ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro