Sami w składziku i........czyjaś klaustrofobia?
-Mark-
Wziął mnie za rękę i wyprowadził z sali, prowadził przez korytarze, aż dotarliśmy do składzika w sali gimnastycznej.
-Musimy pogadać.- powiedział stanowczo.
-O czym?- wiedziałem jaki temat rozmowy będzie poruszany, ale miałem cichą nadzieje, że nie zacznie tego tematu.
-To co widziałaś w kiblu ma pozostać tajemnicą.
-Spoko nikomu nie powiem.-chciałem jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. To nie tak, że go nie lubiłem, ale sam sprawiał wrażenie jakby wszystkich chciał zamrozić swoim lodowatym wzrokiem.
-Tego akurat to ja sam dopilnuję....- zaczął iść w moją stronę i tak o to tym sposobem przygwoździł mnie do ściany.
-O co ci chodzi?- próbowałem się wyrwać spod trzymających mnie rąk,
-Po prostu chcę, żeby to zostało tajemnicą....- pochylił się nad mną, a jego rude włosy opadały mi na twarz....właśnie nie miałem jeszcze okazji opisać, więc był wyższym ode mnie chłopakiem o rudych przydługich włosach i szarych oczach.......a i jeszcze miał kilka kolczyków w lewym uchu
- Słuchaj po pros.....- w czasie swojej wypowiedzi ktoś przekręcił klucz w zamku-....stu mi zaufaj.
-Zdaje mi się, że ominiemy kilka lekcji.- powiedział to z uśmiechem na ustach.
-No nie.....- po czym usiadłem na ziemię i skuliłem się. Składzik nie był mały, ale przez te niepotrzebne graty (które zajmowały 3/4 miejsca) to faktycznie było ciasno. No i mój lęk.....powrócił.
-Stary coś nie tak?
-Mam klaustrofobię.
-Tony-
No świetnie, utknąłem w składziku z jakimś klaustrofobem. No nie gorzej być chyba nie mogło gorzej. No nic postaram nie zwracać uwagi na tego foba i se zapale. Wyjąłem macha i już miałem zapalić, gdy ten koleś zaczął coś bełkotać.
-Ja.....nie...chciałem..
-Hm? Czego zaś znowu nie chciałeś?
-Przepraszam......mamo..- mówi do mamy? Pewnie coś mu pokręciła w tym łbie.
-Przepraszam........, że umarłaś...- Wait! Chwila czy ja dobrze usłyszałem?
Przepraszał za to, że umarła?!
Nagle zaczął odwijać swój bandaż i wyjął coś z kieszeni. Łzy mu ciągle leciały z tych jego pięknych oczu......chwila czy ja powiedziałem, że jego oczy są piękne? Przebywanie z nim zamienia mnie w wariata. Przyjrzałem się jego ręce, była pełna blizn i nowych cięć. Byłem zaskoczony, kto by przypuszczał, że "pan zawsze uśmiechnięty" się tnie. Miał coś w ręce chwila.......to żyletka! Nie wiem czemu, ale nie chciałem, żeby się ciął chciałem go..........ochronić? Cholera, im dłużej tu jestem to tym bardziej mi się pieprzy w głowie.
Próbował wykonać pierwsze nacięcie, ale mu na to nie pozwoliłem, wyszarpałem żyletkę z jego ręki.
-Oddaj....-mówił łamiącym się głosem.
-Nie, bo się potniesz.
-Ale ja potrzebuję bólu!- próbował wyszarpać żyletkę z mojej ręki
-Nie. Nikt tego nie potrzebuję.- po wielu nie udanych próbach chłopak uspokoił się na chwilę, ale tylko na chwilę.
-T-ty nie.......rozumiesz....- zaczął rozdrapywać swe rany, jakby tego było mało krew z jego ran leciała ciurkiem.
Podszedłem do niego i chwyciłem jego ręce. Zacząłem owijać bandażem jego pocięty nadgarstek.
-Zostaw!- chciał się wyrwać , ale (na szczęście) jestem od niego silniejszy. Obandażowałem jego nadgarstek i przytuliłem go do siebie.
-Jak będziesz się ciął to zada ci to więcej bólu niż masz teraz.- uwierzcie ja coś o tym wiem.
-A-ale.....ja chce, żeby bolało...
-Nie. Nikt tego nie chce, a w szczególności ty.- wzmocniłem uścisk, a zielonooki chłopak wylewał na mnie swoje łzy.
-Dzięku.....- chłopaczek nie dokończył zdania, bo zemdlał w moich ramionach. Trochę mu współczuje.
.
.
.
.
.
Wait! Ja Tony współczułem komuś?! Chyba mi się tym łbie już mocno popieprzyło. No, ale cóż jest taki słodki i bezbronny.
Przytuliłem go mocniej i ucałowałem w czółko. Dlaczego? Nie mam pojęcia, po prostu tak mi kazało ciało. W tym samym momencie ktoś otworzył składzik.
-Chłopcy, a co wy tu robicie?- zapytał stary nauczyciel z wf.
-Mieliśmy sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu.- ściemy to ja mam już wyćwiczone na następne 20 lat.
-Dobrze w takim razie możecie iść. A co się stało Mark'owi?
-Ma klaustrofobię i zemdlał.- to akurat nie mijało się z prawdą
-Oh, to nie dobrze . Proszę zanieś go to pielęgniarki, tam się przynajmniej wyśpi.
-Ok.- wstałem i kroczyłem w stronę piguły. Taki zbieg zdarzeń to ja rozumiem.
-Dzień dobry.- przywitałem się i pokazałem mój sztuczny uśmiech.
-Dzień do......a temu co się stało?
-Zemdlał jak zamknięto nas w składziku.
-Dobrze połóż go na tym łóżku- piguła wskazała łóżko pod oknem.
-Ok. A czy mogę z nim zostać, bo biedaczek się przestraszy jak się obudzi.
-W drodze wyjątku możesz zostać z kolegą.
Położyłem chłopaka na łóżku i usiadłem na najbliższym krześle. No odpuszczę wszystkie lekcje i będę nawet miał to usprawiedliwione, lepszych wagarów chyba nie miałem. Chociaż zaciekawiło mnie dlaczego, taki chłoptaś jak on się tnie. Chyba w jego rodzinie musi być naprawdę źle. Jeszcze to przepraszanie zmarłej matki, to nie było normalne.
No cóż, to nie moja sprawa, ale jakoś chcę go od tego wszystkiego odciągnąć, aby nie cierpiał. Głupie, co? Po spotkaniu z nim jakoś dziwnie się zachowuje. No nic, wyciągnąłem telefon i zacząłem sprawdzać wiadomości.
-Mark-
Obudziłem się w gabinecie pielęgniarki i poczułem ciężar na sobie. Chwila dlaczego Tony śpi na moich nogach?! Nie chciałem go obudzić, lecz niestety z zaskoczenia poruszyłem nogami, budząc go przy tym.
-Przepraszam- wyszeptałem cicho.
-Choć zbieramy się, już dawno po lekcjach.- wstał i wziął swoją torbę.
-Ty idziesz ze mną?
-No, a co nie zostawię takiego ciamajdy, bo coś sobie jeszcze zrobi.
-D-dobrze.- wstałem i zarzuciłem plecak na ramiona.
Szliśmy prawię całą drogę w ciszy, aż Tony ją przerwał.
-Mam do ciebie prośbę.- zaskoczył mnie. On i prosić o coś kogoś graniczyło z cudem.
-Jaką?
-Przestań się ciąć.- to zdanie wyprowadziło mnie z równowagi. Skąd on mógł to wiedzieć do jasnej cholery!
-A-ale ja się nie tnę.- próbowałem udawać idiotę jak na mnie w końcu przystało.
-Ta, a co ukrywasz za bandażem?- spojrzałem na nadgarstek, bandaż był inaczej zawiązany niż jak ja to robiłem i był jeszcze lekko zakrwawiony.
-Proszę nie mów nikomu.- spuściłem głowę
-To mi obiecaj, że przestaniesz się ciąć.- nie wiem dlaczego go to obchodziło, ale trochę mnie to ucieszyło.
-D-dobrzę, ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?
-Zostańmy przyjaciółmi.- uśmiechnąłem się do niego
-No.....dobra.- sapnął ciężko
Szliśmy jeszcze tak 5 min, zobaczyłem mój dom.
-Dobra to lecę.
-Alibederczi- pomachał do mnie i poszedł
Wszedłem do domu. Pewnie dostanę ochrzan za to, że tak późno wróciłem, albo kilka nowych siniaków.
-Już jestem.
-Witaj w domu.- odwróciłem się i zobaczyłem go
O nie, był u mnie ktoś kogo uważałem za nie istniejącego, a tą osobą był......
#_#
Ohajo, ale chyba trochę za późno na to. Przepraszam za moje błędy gramatyczne, stylistyczne, ortograficzne czy językowe. Po prostu się nimi nie przejmujcie. Serdeczne Arigato za komentarze i gwiazdki :-). Nie wiem czy ten rozdział jest długi czy krótki, bo po treningu z kosza miałam bardzo mało energii, żeby go dokończyć, bo wasza kawaiil musiała biegać około 30 kółek (bo ktoś tu nie umie*czyli ja* trafić do kosza 15 trafionych z dwutaktu lewą ręką)
No, ale nic je nowy rozdział i to trzeba docenić. Dzięki za czytanie meinego opowiadańka *uśmiecha się* i proszę was o gwiastki oraz komentarze
To
.
.
.
.
Sayonara
.
.
Do zobaczenia w następnym rozdziale *chichra się *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro