Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Idę do szkoły i dowiaduję się o sobie

Najlepsze jest to, że nie dowiaduję się o sobie od samego siebie czy bliskich mi osób. Tylko od przypadkowych ludzi w szkole. Motto szkoły to "Bez złośliwości wobec równych", czy jakoś tak, ale wątpię, aby wszyscy uczniowie się tego trzymali. Wiecie, to nastolatkowie, a oni mają dość... zawyżone ego. 

W każdym razie nie teraz o tym. Najpierw wstałem i ubrałem się. W mundurek... Był ohydny, ale to warunek chodzenia do szkoły. Czemu tam akurat musiałem iść? Bo chodził tam mój ojciec i miał tam wtyki, więc łatwo było mnie tam wcisnąć bez dodatkowych opłat.

Obudziłem się chwilę przed 6. Spokojnie usiadłem, przetarłem dłońmi twarz i odgarnąłem włosy do tyłu, ziewając głośno. Chwilę posiedziałem, budząc się, po czym wyłączyłem alarm, który na pewno zbudził wszystkich domowników. Niech wiedzą, że czas na nowy dzień. Spałem w samej koszulce i bokserkach, a że byłem tak wcześnie rano jeszcze padnięty, to w tym ubiorze poszedłem na dół do kuchni. Ojciec już tam siedział i szykował dla wszystkich kubki. Usiadłem przy stole, oparłem głowę na ręce i patrzyłem na niego jak zasypuje mi i mamie kawę. 

-Gdzie ta twoja? ­- Spytałem spokojnie, nie spuszczając wzroku z jego rąk.

-Jeszcze śpi, wściekła. Obudziłeś ją tym budzikiem, ustawiłbyś go ciszej. ­- powiedział łagodnie, uśmiechając się do mnie czule.

Wyglądał jakby go to wcale nie obeszło, w końcu sam musiał wstać - a ten budzik tylko mu pomógł.

Westchnąłem cicho i podniosłem się. Po chwili do kuchni weszła moja mama, ubrana w spodnie od piżamy i koszulkę. Przeciągnęła się, ziewnęła i usiadła obok mnie, całując mnie w głowę.

Codziennie rano to samo, jakby nie mogła inaczej okazywać swoich matczynych uczuć. Nie miałem jej tego za złe, była moją matką i miała do tego prawo.

-Jak się spało, Max? ­- Spytała, patrząc na ojca. Miła i ciepła atmosfera, nie ma co.

-Normalnie, jak codziennie. A te lustro w łazience już było zbite jak tam poszedłem. - powiedziałem beznamiętnie gdy podano mi kawę. Posłodziłem sobie dwoma łyżeczkami cukru i zacząłem mieszać.

-Wiem, Eva je stłukła bo pająk na nim był. - wyjaśnił mężczyzna, widocznie zażenowany.

Eva to jego żona. Wysoka, z wielkimi cyckami, nienaturalnie chuda. Dodatkowo platynowe włosy i czarne oczy, co rzadko idzie w parze. Farbowana, jak nic. Ale o ile się do mnie nie odzywała w sposób, jakbym jej zepsuł szminkę, to była okej. Chyba, że miała gorszy dzień, który zdarzał się ostatnio coraz częściej.

Mama westchnęła ciężko biorąc kawę do rąk, ale nic nie powiedziała. Piliśmy w ciszy, tata przeglądał wiadomości, mama sprawdzała jakieś papiery do mojej szkoły. Ja tylko ich obserwowałem i czekałem na coś co sprawi, że ten dzień nie będzie tak nudny, czyli na wyjście do szkoły.

Przeliczyłem się i nim doszło do czegokolwiek do kuchni wparowała Eva. Miała na sobie prześwitującą piżamę, na szczęście pod spód założyła majtki. Cycki nieraz widziałem, jakoś nie pociągały mnie te należące do niej.

-Co do ma być do jasnej cholery?! Kto normalny o tej godzinie budzi wszystkich i to jeszcze tym psychicznym kawałkiem!? ­- wydarła się, ale głównie patrzyła na mnie. Rzuciła na blat mój telefon, który rozpadł się pod wpływem uderzenia, ale nie przejąłem się tym. Tatuś chciał nam zrekompensować swoją ucieczkę więc kupi nowy.

-Budzik, abyś wreszcie wstała i zaczęła coś robić. ­- mruknąłem, zgarniając części telefonu.

Złożyłem go w całość i próbowałem włączyć, ale się nie udało.

-Budzik? To cholerstwo nazywasz budzikiem?! JOHN! -­ wrzasnęła na mojego ojca, który natychmiast wyprowadził ją z kuchni i zaprowadził do sypialni.

-Kupimy nowy. -­ zapewniła mnie mama, która nawet na chwilę nie oderwała wzroku od papierów.

-Nie musimy. Ojciec kupi, jest w tym świetny. -­ wyjaśniłem i wstałem, zostawiając złom na blacie.

Westchnąłem ciężko i ruszyłem do mojego pokoju by ubrać się w coś normalnego. Oczywiście łazienka zamknięta, więc nawet nie liczyłem na chwilę by ogarnąć swoją twarz. Zresztą nie zależało mi na tym. Szybko ubrałem mundurek, który mój ojciec załatwił za połowę ceny, po czym zszedłem na dół. Usiadłem przy blacie i dopiłem kawę.

-Pojedziemy po szkole do jakiejś knajpy na pizzę? -­ zaproponowała moja rodzicielka, chowając papiery do czarnej teczki. Wręczyła mi ją i wstała. Podeszła do lodówki i zaczęła wyciągać składniki na kanapki dla mnie i dla siebie.

-Czemu nie, chyba że masz inne plany. -­ odpowiedziałem. Odłożyłem kubek do zlewu, który moim zdaniem był niepotrzebny w momencie gdy mieli zmywarkę i wróciłem na swoje miejsce.

-Dzisiaj pracuję tylko do 16, około 17 byłabym u ciebie pod szkołą. Co ty na to? Może na jakieś zajęcia po lekcjach pójdziesz, czy coś. ­- zaproponowała łagodnie.

-Dobrze wiesz, że jestem społecznie nieprzystosowany, nie zamierzam tego zmieniać. Poza tym jestem tam nowy, na samym początku dadzą mi niezły wycisk abym się zniechęcił. -­ mruknąłem.

Dostałem zaraz miskę z płatkami, mama uśmiechnęła się czule, co odwzajemniłem. Tylko do niej się uśmiechałem, chociaż nieco sztucznie. Wiedziała to, ale widziała też, że się staram.

-Nie groź nikomu, proszę. Wytrzymaj chociaż rok w tej szkole. -­ szepnęła i wróciła do kanapek.

Uśmiech zszedł z mojej twarzy, westchnąłem cicho. To była moja matka. Czułem coś na miarę miłości, o jakiej mi mówił psychiatra, ale nie umiałem tego okazać. Nie posiadałem empatii, uczucia i ludzkie zachowania były dla mnie tajemnicą, którą próbowałem odkryć.

Do kuchni wszedł ojciec ubrany w elegancki garnitur. Usiadł obok mnie i uśmiechnął się.

-Co robisz dzisiaj po szkole? -­ spytał. Nie, nie pójdę z tobą nigdzie... Zabierzesz tę kobietę.

-Idę z mamą na pizzę. Ty możesz iść na jakąś kolację z Evą. -­ odparłem, jedząc spokojnie płatki.

Chyba ta informacja nie była mu na rękę, faktycznie chciał mnie gdzieś zabrać. Ups, spóźnił się. Co miałem mu powiedzieć? Reszta czasu minęła nam w ciszy, rodzice czasami zerkali na siebie z nienawiścią czy czymś podobnym. Widać było, że mieli konflikt.

Gdzieś o godzinie 8:30 do kuchni wparowała Eva, więc razem z mamą szybko wyszliśmy z domu. Miałem nową torbę, na którą już wszyłem kilka znaczków różnych zespołów i serii książek. A, znalazła się jedna ciekawa. Była tam ręka Boga, która trzymała odwrócony, zakrwawiony krzyż. Ciekawe czy mama była zadowolona. Nie wyglądała jakby to aprobowała, ale nic nie powiedziała.

Jechaliśmy przez las, piękny i mroczny, więc całą drogę się na niego gapiłem. Nie rozmawialiśmy, słuchaliśmy wiadomości w radiu. Po kilku minutach byliśmy pod szkołą, mama pocałowała mnie w głowę, powtórzyła co mi wolno a czego nie, przypomnieliśmy sobie wspólnie zasady, które ustaliliśmy razem z psychiatrą i wyszedłem, machając do niej. Uśmiechałem się przy tym lekko, więc gdy odjechała spochmurniałem i obejrzałem mundurek. Jak można było w tym chodzić cały dzień? Gorzej, cały tydzień?

Spojrzałem następnie na budynek i na ludzi, którzy już szli w jego stronę. Wszyscy tacy sami, jak miło... Ruszyłem w stronę szkoły, oglądając każdego z osobna. Szukałem grupy ludzi, do których mógłbym się zaliczyć, ale nikogo takiego nie było w pobliżu. Wyciągnąłem z torby minimapę owej szkoły i ruszyłem na poszukiwania sekretariatu, który był w samym sercu budynku. Połowa korytarzy nie będzie przeze mnie wykorzystywana, ale były różne klasy i różne wydziały. To w końcu liceum...

W sekretariacie dowiedziałem się gdzie mam lekcję. Odbyłem też krótką rozmowę z panem dyrektorem, który wyjaśnił mi zasady. Powiedział, że mimo mojej choroby, będę traktowany jak normalny uczeń, ale jakbym miał jakiś problem, zawsze mogę iść do pani psycholog. Dla mnie to dobry układ, uczciwy. Nie czułem się lepszy czy gorszy, byłem normalnym nastolatkiem. Dobra, byłem socjopatą, ale nie psycholem, który powybija całą szkołę tego samego dnia. Wraz z panią sekretarką ruszyłem do klasy, zahaczając po drodze o szafkę, w której zostawiłem kurtkę. Nie ubierałem jej, ale przydałaby się, gdyby potem pogoda miała się pogorszyć. Kobieta opowiadała mi o szkole i miejscach, które mijaliśmy. Na korytarzu nie było nikogo, co oznaczało, że zaczęła się lekcja. W końcu doszliśmy do sali numer 200­coś. Sekretarka zapukała grzecznie i po usłyszeniu cichego "proszę", otworzyła drzwi. Wpuściła mnie pierwszego i zamknęła za nami salę.

-O, kogóż my tu mamy, czyżby to nie pan... ­- sprawdziła w dzienniku. Nie lubiłem czegoś takiego, mogła wcześniej sprawdzić kto przyjdzie.

-Max Hunter. -­ podpowiedziałem, stając na środku i patrząc na klasę. A więc to są ci ludzie, z którymi będę musiał spędzić trzy lata? Super, wszyscy tacy sami. Dlatego mundurki dla mnie były czymś najgorszym, sprawiały, że ludzie stawali się nijacy. I tak tacy byli, a teraz wyglądali jednakowo.

Nauczycielka wydawała się zła, że odezwałem się niepytany. Wiecie, coś jak "kolejny chcący się wyróżnić" czy coś w tym stylu. Westchnęła tylko cicho i wstała.

-Dobrze, Max, powiesz nam coś o sobie? -­ spytała łagodnie. Obejrzałem ją całą szybko i uniosłem lekko kąciki ust. Średniego wzrostu, brązowe włosy, lekki makijaż i profesjonalny strój pani profesor. Typowo.

-Niewiele mogę o sobie powiedzieć, nie znam się na tym. Pierwszy raz zmieniam szkołę. - powiedziałem, spoglądając na klasę.

-Och, a skąd pochodzisz? -­ Pytała dalej, krzyżując ręce na piersi. Sekretarka wyszła, nie przerywając nam.

-Z Salt Lake City, cicha i mała miejscowość. Jestem człowiekiem, z którym większość z was nie chciałaby mieć nic wspólnego, więc może mogę już usiąść? ­- spojrzałem na nauczycielkę. Ta zmrużyła oczy, przez co wydawała się nieco złowroga. Klasa od razu ucichła i spuściła głowy w dół. 

Kobieta uśmiechnęła się złowieszczo. Zaczyna się wesoło.

-Wiem, co masz na myśli, Max. Masz stwierdzonych kilka chorób psychicznych, przez co jesteś czymś na miarę psychopaty. -­ powiedziała łagodnie, opierając się biurko biodrami.

-Wolę raczej określenie człowieka z wyobraźnią. I jestem socjopatą, psychopata by od razu panią ukarał. -­ odparłem spokojnie, patrząc na nią beznamiętnie. Ona chyba miała nadzieję, że się jej wystraszę, bo nieźle się zdziwiła.

-Siadaj w pierwszej ławce. Jeszcze nauczę cię dyscypliny. -­ mruknęła złowrogo, co wydawało mi się śmieszne. Ona myślała że co? Przyjechał jakiś dzieciak ze wsi i będzie trząsł portkami? Usiadłem w pierwszej ławce przy drzwiach i położyłem torbę na ławce. Książki miałem, ale nauczyciel musi zasłużyć na ich wyciągnięcie. Reszta lekcji minęła tak, jakbym tylko ja tam był, a nauczycielka sprawdzała na co mnie stać.

Szkolny tyran w wersji kobiecej i dorosłej. Miała pecha, bo akurat angielski to był przedmiot, który umiałem najlepiej, a teksty i książki jakie kazała mi streścić już znałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro