Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. Zmiany w domu

Frank oznajmił reszcie klasy, że jest zbyt duży na zabawki i o dziwo jego wypowiedź wcale nie wywołała takiej salwy śmiechu, jak przypuszczał. Pod ławką wciąż trzymał czarny długopis, nerwowo obracając go między palcami. Nauczycielkę uraczył krótką historią o tym, jak bezcelowe jest posiadanie zabawek i jak można spożytkować czas w bardziej użyteczny sposób. Chociażby, rysując, sprzątając, czy pomagając rodzicom. Został wówczas określony mianem "samodzielnego" i wyraz ten mocno utkwił mu w pamięci. Z tego dnia zapamiętał jednak coś jeszcze. W szatni trzy dziewczynki dziurawiły cyrklem wykonaną z taniego, cienkiego plastiku lalkę czwartej koleżanki. Ta, chcąc przypodobać się grupie, nie protestowała, nawet gdy jej oczy zaczęły się szklić. Musiała walczyć o reputację. Uznać zwierzchnictwo silniejszych. Nie odezwała się, ani słowem, gdy uczennice zaczęły wyłamywać plastikowe nogi i ręce.

— Zostawcie. To jej własność — zaprotestował Rivers, sięgając po zawieszoną na pobliskim wieszaku poprzecieraną kurtkę.

— Zjeżdżaj Frank — odpowiedziała Lydia McKellar.

Była to wyjątkowo ładna dziewczynka o gęstych, jasnych włosach, zwykle związanych w dwa grube kucyki. Miała rumiane policzki i duże niebieskie oczy. Tego dnia była ubrana w błękitną, wyprasowaną sukienkę, białe rajstopy i lakierowane buciki na rzepy. Do szkoły przyniosła interaktywnego pieska, który szczekał, chodził lub machał uszami, gdy tylko ta wydawała mu polecenie. Nikt inny takiego nie miał.

— Chciałabyś, aby ktoś połamał mu łapy? — skinął na białego pudelka.

Lydia spojrzała na przestraszoną koleżankę, której właśnie zniszczyła zabawkę. To nie wystarczyło. Wymagała od niej bezwzględnego posłuszeństwa.

— Nic nie odpowiesz, Amy? — szturchnęła ją łokciem.

Dwie pozostałe dziewczynki milczały, w pełni podporządkowując się temu, co wedle życzenia ogłosi ich sześcioletnia królowa.

— Zjeżdżaj Frank — powtórzyła niczym echo ofiara Lydii.

Tego dnia Francis zrozumiał jedno. Nie tylko on nie był już dzieckiem. W ich wieku niektórzy widzieli więcej i szybciej pojmowali zasady obowiązujące w otaczającym ich świecie. Poniekąd samodzielność, o której wspomniała nauczycielka, cechowała też Lydię. Miała świadomość własnych możliwości i potrafiła wykorzystywać je, by osiągnąć cel. Kolejną godzinę Rivers przesiedział w szatni, czekając, aż Scott skończy zajęcia. Niedługo później pojawiła się matka, aby odebrać ich z placówki i zaprowadzić do domu. Na obiad dostali gotowe danie w postaci tłuczonych ziemniaków i marchewki z groszkiem.

— I jak tam twój dzień? Jak poszło z zabawką? — zapytał Scottie, który najwyraźniej zapomniał o ich porannej sprzeczce.

Frank również nie żywił do brata urazy. Czuł nawet lekkie wyrzuty sumienia, za to, że rankiem sprowokował awanturę.

— Jakoś się rozmyło. Jak twoje chipsy?

— Wylosowałem kapsel, a potem udało mi się trochę powygrywać. Mam szczęście, ale umiem też podpuścić innych. Naiwniacy. Nie potrafią grać.

Wieczorem na ścianie między oknem a materacem Francisa zawisł nowy obrazek. Na wyrwanej kartce z zeszytu w kratkę widniał szkic korpusu z powyrywanymi kończynami. W nocy lalka Amy nie dawała mu zasnąć, a gdy tylko zdołał zamknąć oczy, śnił, że nią jest. Tak, jakby jego dziecięca dusza została uwięziona w powłoce z cienkiego, taniego plastiku.

***cztery lata później***

Chipsy i ich zawartość nie znajdowały się już w kręgu zainteresowań Scotta Baldwina. W chłodny zimowy dzień jedenastolatek siedział na jednym ze schodków na klatce schodowej. Dzielnica, na której znajdowały się niskie, komunalne bloki nie cieszyła się najlepszą reputacją wśród mieszkańców Heywood. Zamieszkiwały ją osoby, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej, a wśród nich nie brakowało narkomanów oraz osób mających inne problemy z prawem.

— Matka mówiła, że jutro trzeba ogarnąć dom. W środę przychodzi ktoś z kuratorium — powiedział Frank, mocno zaciągając się szlugiem — Hej, strzepuj popiół do słoika. Sąsiadka sprzątała — pouczył brata, podsuwając mu szklane naczynie.

Scott z niedowierzaniem pokręcił głową. Rozejrzał się po obdrapanych ścianach wymazanych graffiti, omiótł wzrokiem sufit, z którego tynk schodził płatami i zatrzymał spojrzenie na brudnych, popękanych oknach. Momentami bawiła go determinacja brata, by zachowywać pozory normalności. On już dawno zrozumiał, że przed wizytą kuratora było trzeba po prostu zamieść brudy pod dywan. Matka starała się hamować z piciem. On z kolei udawał, że nie widzi problemów. Przyznawali im świadczenia i jakoś ich życie zdołało się kręcić przez kolejne miesiące. Mimo wszystko Scottie, uległ proszącemu spojrzeniu Francisa i faktycznie strzepnął popiół do słoika. Ostatnimi czasy zmagali się z pewnym paradoksem. Polegał na tym, że mieli większy dostęp do papierosów, niż żarcia, a jak mawiają, gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

— Dobra, dobra. Nie marudź, Bambi.

Po raz pierwszy do Francisa zwrócił się tak sprzedawca w sklepie osiedlowym, spokojnie tłumacząc mu, że siedem dolarów to za mało, by pokryć koszta wszystkich zakupów. Cyferki się zgadzały, a jednak nie uwzględniono w nich tych wszystkich podatków. Sprzedawca jednak ulitował się, aby dorzucić chłopcu dodatkowo listek gumy balonowej, twierdząc, że ma proszące spojrzenie. Zupełnie, jak jelonek Bambi. Nieprzyzwyczajony do życzliwości Frank wpatrywał się w niego wielkimi, brązowymi oczami, a jego mina wyjątkowo rozbawiła przyglądającego się całej sytuacji z boku Scotta. Od tamtej pory właśnie tak zwracał się do młodego. Na początku ten trochę się burzył, ale potem było mu wszystko jedno.

— Po prostu stwierdzam fakt. Ludzie i tak o nas gadają, nawet tutaj — przyznał, spuszczając wzrok.

Zgasił papierosa o betonowy schodek, a następnie wrzucił go do słoika. Drobną dłoń odruchowo wsunął pod nogawkę spodni, drapiąc się w kostki i łydki. Na jego skórze wciąż były widoczne czerwone plamy, a wręcz rozrastały się i mocno swędziały. Matka wspomniała, że to pewnie "jakaś alergia". Szorowanie tych miejsc jednak nie pomagało i nie bardzo wiedział, co ma z tym zrobić.

— Ludzie zawsze gadają i będą gadać. Najważniejsze, to pokazać im, kto tu rządzi. — rzekł Scott, szturchając brata łokciem.

— Obiektywnie mówiąc, to nie my i raczej nie zapowiada się na to, aby w najbliższym czasie nasza sytuacja miała ulec zmianie — przyznał Francis, spoglądając na Scotta.

Baldwin wciąż miał w sobie to coś, czym przyciągał do siebie to ludzi. Może urok osobisty, może coś w mimice, a może ta pewność siebie, która nie opuszczała go bez względu na okoliczności. Nadal był pięknym dzieckiem. Jak na swój wiek był stosunkowo wysoki, miał gęste jasne włosy i czysto niebieskie oczy. Ludzie lubili przebywać w jego otoczeniu. Napawał ich pozytywną energią.

— To nieprawda — oznajmił podniesionym głosem.

Frank znieruchomiał. Spojrzał na twarz brata i odniósł wrażenie, że maluje się na niej radość. Paradoksalnie, w młodszym chłopaku wzbudziła ona poczucie niepokoju. Od zawsze odczuwali inaczej i mieli inne podejście do życia. Scott był typem optymisty, a Francis sceptyka.

— O czymś nie wiem?

Duże, brązowe oczy Franka błyszczały. Dłonie zaczynały mu drżeć i z chęcią sięgnąłby po papierosa, jeżeli jeszcze jakiś by im się ostał. Wyglądał, jak przeciwieństwo Scotta. Z wiekiem włosy pociemniały. Były falowane, w kolorze ciemnej czekolady. Skórę miał ziemistą, policzki nieco zapadnięte, a usta wąskie i popękane.

— Matka wspomniała, żebym jeszcze ci nie mówił — przyznał, ale Frank wciąż nie przestawał patrzeć na niego prosząco.

Był to ten sam wzrok, który skłonił sprzedawcę do podarowania mu darmowej gumy balonowej. Uwadze Scotta nie umknął fakt, że pod oczami chłopaka były dwie, symetryczne kropki. Odkąd Caitlyn odpowiedziała mu anegdotę o starym Franku, uparcie jedną domalowywał. Coś, co początkowo było jedynie dziecięcą fanaberią, najwyraźniej mocno weszło mu w krew.

— Mam dziesięć lat. Nie mogę się wyprowadzić— powiedział zapobiegawczo.

Scotta rozbawiła jego poważna mina. Poczochrał brata po włosach i mocno zagarnął go ramieniem.

— Ależ nikt nie każe się nikomu wyprowadzać! — rzekł z przekonaniem — Istotne jest jednak to, kto niebawem wprowadzi się do nas.

Ciało Franka w jednej chwili skostniało, a po jego kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wprowadzi? Do tego małego, komunalnego mieszkania? Pomysł z założenia mu się nie podobał. Matka wystarczająco często wyznaczała mu miejsce w szeregu, a raptem miał pojawić się ktoś nowy. Ktoś, kto miał być dla niego tajemnicą.

— Powiedz mi. Ja... ja muszę wiedzieć — rzekł cicho, uparcie usiłując powstrzymać drżenie rąk, które powoli przenosiło się na jego ramiona i plecy — Kontakt z obcymi ludźmi mnie przeraża. Powinienem się przygotować.

Scottie podrapał się w czubek głowy. Zlustrował Franka od stóp do głów i faktycznie, zaczęło do niego docierać, że ta niewątpliwie radosna informacja, może nie cieszyć brata w tym samym stopniu.

— Mój ojciec wraca z Kalifornii. Matka jest szczęśliwa i prawdę mówiąc, ja też. Zawsze byłem go ciekawy po tylu opowieściach.

***

Z przyjazdem pana Baldwina wiązał się szereg przygotowań. Zaczęło się od trzepania zszarzałego dywanu (który Frank najchętniej by podpalił) i prania firanek, które wisiały na swoich miejscach, odkąd chłopiec sięgnął pamięcią, a skończyło na robieniu nietypowych zakupów. Francis wiedział, że sprawa była poważna, gdy matka wysłała go do sklepu po wołowinę. Czy właśnie nastawał kres tostów z masłem orzechowym i dań gotowych do podgrzania w mikrofalówce? Niczego nie mógł być pewien. Brał jednak pod uwagę taką ewentualność. Najbardziej niepokoiło go jednak głębokie przeczucie, że trochę odstawał od tego pozornie sielankowego, rodzinnego obrazka. Rozumiał ekscytację Scotta i naprawdę mu się nie dziwił. Gdyby to jego ojca latami przedstawiano jako supermana, z pewnością towarzyszyłyby mu podobne emocje. Niestety, o starym Franku Caitlyn nie mogła powiedzieć niczego dobrego, a w każdym razie nigdy nawet się nie starała. Francis nie chciał, aby i w nim pan Baldwin zobaczył winnego cierpienia kobiety, ale w głębi duszy właśnie taka reakcja wydała mu się najbardziej prawdopodobną.

Był sobotni ranek, gdy matka nakazała mu ugotować ryż i pokroić warzywa na sałatkę. Scott również zaangażował się w przygotowania. Zbierał butelki tak ochoczo, jak nigdy, a po wyniesieniu śmieci, zabrał się za nakrywanie do stołu. Frank niepewnie spoglądał w stronę nieużywanego od lat piekarnika, w którym rumieniła się (a przynajmniej miała) tajemnicza pieczeń w ziołach.

— Jesteś pewien, że twój ojciec o mnie wie? — szepnął dyskretnie Frank, w stronę Scotta, który wychylił się przez kuchenne okno, by zapalić szluga.

Nowa zasada niepalenia w salonie akurat przypadła Francisowi do gustu, ale nie spodziewał się, że jej rezultaty będą długoterminowe. W ciągu kilku niezwykle stresujących dni zdążył przyswoić trzy fakty. Po pierwsze, pan Baldwin przyjedzie w sobotę po piętnastej. Po drugie, wprowadzi się na stałe. Po trzecie, ma dla Caitlyn i syna jakąś niespodziankę. Na tym wiedza chłopaka, niestety, się kończyła.

— Wie. Przecież przez ciebie zostawił matkę — odpowiedział beznamiętnie Scottie, wypuszczając dym z ust.

Nóż obsunął się z warzywa i zamiast po skórce pomidora, przejechał po palcu Francisa. Chłopak nawet nie syknął. Obserwował, jak gęsta, czerwona ciecz powoli wypływa na plastikową deskę. Ten widok przyniósł mu dziwne ukojenie. Na tyle duże, że po chwili sam delikatnie przeciął kolejny palec. Jego rówieśnicy bawili się w dźganie ołówkami i uciekanie, co wydawało im się ryzykowne i bardzo bolesne. Frank był zaskoczony tym, z jaką łatwością przyszło mu przecięcie własnej skóry. Nim jednak brat zdążył to zauważyć, zjadł resztkę brudnego pomidora, opłukał dłoń pod zlewem i niedbale owinął ją wiszącą na rączce piekarnika brudną szmatką. Matka była zła, gdy marnowali ręczniki papierowe.

— Pieprz, sól i olej do tego sosu? — zmienił temat.

Dopiero teraz Scott zgrabnie zeskoczył z parapetu i otworzył drzwi obklejonej magnesami i naklejkami lodówki.

— Wiesz co, Bambi, mama kupiła takie coś. Było w promocji za dolara — pomachał mu przed oczami dressingiem w plastikowej butelce — Myślisz, że się nada?

— Idealnie. Daj!

Francis złapał w locie rzucony przez brata przedmiot. Po chwili z salonu dobiegła ich żywa muzyka. Caitlyn włączyła radio, gdzie akurat leciał jakiś znany hit. Sok z pomidora zabił metaliczny posmak krwi w ustach Franka. Ta wyciekająca z placów krzepła coraz bardziej, a gdy podawał bratu sztućce do przetarcia, ten niczego nie zauważył. Szarlotka-gotowiec z Wallmarta czekała w lodówce. Gotowany ryż niezwykle trudno było spieprzyć. Podobnie, jak sałatkę z gotowym dressingiem. Największy niepokój Francisa budziła jednak wołowina.

— Martwi mnie ta pieczeń w rękawie. A co jeżeli twój tata przekroi, a jego talerz zaleje się krwią?

Scott zacmokał cicho. Ukucnął przed szybką od piekarnika, wpatrując się w mięso. Nie miał pewności, czy wyprodukowany w latach siedemdziesiątych gazowy sprzęt wciąż działał tak, jak powinien.

— Pamiętasz, jak robiliśmy frytki? Wtedy się podgrzały — rzekł optymistycznie.

— Tak, ale to mięso jest grube, Scottie. Na pewno grubsze, niż pięść.

Z salonu dobiegł ich śpiewny głos matki, która kręciła się wokół stołu w pełnym makijażu i obcisłej czerwonej spódnicy. Na głowie wciąż miała wałki. Zachwiała się, poprawiając jeden z talerzy.

— Bambi, ona chyba jednak piła — ocenił teraz już wyraźnie zaniepokojony Scott.

Zależało mu, aby jak najlepiej zaprezentować się przed ojcem. Od matki wiedział, że miał być dla nich także wsparciem finansowym. Cieszył się z tej wizyty i nie chciał być odtrącony.

— Kroimy to mięso w plastry? Takie, jak na steki? — zaproponował Frank.

Starszy brat spojrzał prosto w jego ciemne, duże oczy. Wiedział, że od tego obiadu w dużej mierze zależała jego przyszłość. Nie chciał, aby jakaś pomyłka zniechęciła ojca.

— Matka mówiła, że chce podać całą pieczeń. Mięso w jednym kawałku — przypomniał.

— Tak, ale kiedy to powiedziała, była zupełnie trzeźwa. Ona je doprawiła i tak dalej, a teraz? Teraz jest zupełnie nieobecna!

Scott przygryzł wargę. Frank jak zwykle myślał racjonalnie. Chociaż w budzie nikt nie słuchałby jego rad, Baldwin wiedział, że nie był głupi i potrafił przewidzieć skutki konkretnych działań.

— Dobra. Krój — polecił po namyśle Scott.

Frank otworzył szufladę, by sięgnąć po kolejny, tym razem ostrzejszy nóż. Opłukał go pod zlewem, a następnie dokładnie wytarł. Położył dłoń na rączce od piekarnika, gdy nagle usłyszeli dzwonek do drzwi.

— Mamy przejebane — ocenił Scottie, patrząc to na Franka, to na Caitlyn, która pędem rzuciła się do łazienki, by poprawić fryzurę.

Gdy drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, Frank poczuł nerwowy ścisk w żołądku. Konfrontacja z wielką miłością matki była dla niego przerażająca. Caitlyn przez lata dawała mu odczuć, że stanął na drodze ich szczęściu. Oparł się plecami o ścianę, fantazjując o byciu niewidzialnym. Wiedział, że jest jak pisklę w cudzym gnieździe i musiał trzymać się go kurczowo, aby nie zostać zepchniętym z i tak już obumierającego drzewa.

— Gary! — zawołała głośno Caitlyn, rzucając się mężczyźnie na szyję.

Ten objął ją w pasie i pocałował tak namiętnie, że Scott i Francis poczuli się odrobinę niezręcznie. Wymienili krótkie porozumiewawcze spojrzenie, ale żaden z nich nie skomentował sytuacji. Dobrym znakiem było to, że mężczyzna nie wyczuł od kobiety alkoholu. A może wyczuł, ale wcale mu to nie przeszkadzało? Gdy w końcu odsunęli się od siebie, pan Baldwin położył na podłodze dużą sportową torbę i pokrowiec na laptopa, które najwyraźniej stanowiły cały jego dobytek. Wyprostował się i spojrzał w stronę Scotta, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Nie można było zaprzeczyć, że Scott Baldwin bardzo przypominał swojego ojca. Gary był wysokim mężczyzną w typie surfera, o przydługich jasnych włosach i dużych niebieskich oczach. Na jego twarzy widoczny był kilkudniowy zarost, miał wyraźnie zarysowane jabłko Adama i dołek w brodzie. Skinął na syna, który ośmielony jego pogodnym wyrazem twarzy, pewniej zbliżył się do ojca. Ten poczochrał jego włosy tak, jakby nie widział Scotta zaledwie tydzień, a nie kilkanaście lat.

— Mam dla ciebie prezent — powiedział.

Rozpiął zamek torby, a następnie wyciągnął białe pudełko, które wręczył synowi. Stojący pod ścianą Frank zbliżył się o krok i nieznacznie pochylił w stronę brata. Usłyszał jego stłumiony pisk i szybko zrozumiał, że Scott był w posiadaniu wyjątkowego artefaktu, dzięki któremu jego pozycja miała gwałtownie wystrzelić w górę. To nie było byle jakie pudełko, ale opakowanie od najnowszego iPhone'a. Scott podskakiwał i dziękował kilkukrotnie, pospiesznie rozpakowując podarunek. W tym czasie Gary rozejrzał się po pomieszczeniu, cmokając głośno.

— No, trzeba będzie wprowadzić tu małe zmiany. Przyda się nowy telewizor, może kanapa... — Wymieniał, w zamyśleniu gładząc podróbek. — A tam? To drugi pokój? — Wskazał obdrapane drzwi po drugiej stronie pomieszczenia.

— Nie, nie. Tam mamy taki mały składzik. Scott spał dotychczas ze mną, ale w zaistniałych okolicznościach, chyba trzeba będzie pomyśleć o jakimś przemeblowaniu — stwierdziła Caitlyn, wieszając się na ramieniu partnera.

Francis wyczuł, że jego obecność była niebezpiecznie długo ignorowana. Jednocześnie bał się podjąć, chociażby próbę nawiązania z Garym kontaktu wzrokowego. Ten stan niepokojąco się przedłużał. Przecież mężczyzna wiedział, że Frank stał tuż obok w tym samym pomieszczeniu. Dlaczego się nie odzywał? Dlaczego nawet na niego nie spojrzał? Serce Franka zaczęło bić szybciej. Niepewność potęgowała niepokój. Rozmawiano o zmianach, które wkrótce miały nadejść, ale nikt nie uwzględniał w nich jego osoby. Rivers wiedział, że na pewnym etapie to będzie musiało się zmienić, nie wiedział jednak kiedy. Z duszą na ramieniu czekał na jakąkolwiek reakcję. Domyślał się, że nie będzie pozytywna, ale niewiedza była najgorsza. Jedyne czego chciał, to wiedzieć, na co się przygotować. To przecież niewiele. Tak niewiele.

— Myślę, że nasz Scott jest już na tyle duży, aby spać sam. Jak już wspominałem, zakup kanapy, czy jak wolicie, łóżka, jest po mojej stronie. Może da się przerobić ten składzik na taką mini sypialnię? — zapytał Gary.

— Dla Scotta byłaby raczej za mała. Może niech zajmie obecne miejsce Franka, a Frank przeniesie się tam? — zaproponowała Caitlyn.

Rivers nie widział nigdy tak uśmiechniętej matki. Nawet nie wiedział, że była zdolna do teatralnie żywej mimiki. Gdy jednak wypowiedziała na głos imię Francisa, tym samym kierując na niego uwagę pana Baldwina, poczuł, jak serce zaczęło dosłownie łomotać w środku. W klatce piersiowej czuł niemalże ból i dziecięca wyobraźnia, podsuwała mu obrazy, w których organy zaczęły uderzać o żebra z wielkim impetem, uporczywie chcąc się wydostać. Faktycznie, był jak jeleń. Młody, który natknął się na drapieżnika i wiedział, że nie było odwrotu. Gdy ciemne oczy spotkały wreszcie te niebieskie, Frank zrozumiał, iż w tej bajce spłonie w pożarze lub zostanie zagryziony przez wilki. To była historia bez happy endu.

— Chcesz tak, Scott? — zapytał syna Baldwin, wciąż patrząc prosto w oczy młodszego chłopaka.

Francis był kompletnie przerażony. Najgorsza w zaistniałej sytuacji była dla niego przeciągająca się niewiedza. Czy zaślepiony iPhonem brat zdołał zobaczyć jego strach? Usłyszeć kołatanie serca? Zauważyć, że nie ma pojęcia, jak odnaleźć się w obliczu nowego zagrożenia?

— Możemy tak zrobić. — Odpowiedział, z wielkim poruszeniem oglądając ze wszystkich stron nowy telefon.

Rivers zrozumiał, że nie może liczy na ratunek ze strony Scottiego. Pozostało więc znaleźć wymówkę. Taką, dzięki której będzie mógł zniknąć Gary'emu z oczu i z powrotem zacząć normalnie oddychać.

— Sprawdzę, czy mięso się nie spiekło — wychrypiał w końcu i nie czekając na pozwolenie, pospieszył w kierunku kuchni.

Cały czas czuł na sobie spojrzenie Baldwina. Przyglądał mu się tak, jakby lustrował wzorkiem błąkającego się po pokoju szczura.

— Nigdy nie widziałem tak brzydkiego dziecka. Jest upośledzony? — Gary zwrócił się do Caitlyn, jednak na tyle głośno, że Francis wszystko słyszał.

W zasadzie, odniósł wrażenie, że po prostu miał to usłyszeć. Był obrażany na wielu płaszczyznach, ale dotychczas nie zdarzyło się, aby ktoś podważył jego inteligencję. Przeciwnie, słyszał nawet, że jak na swój wiek był bardzo dojrzały.

— Lekko cofnięty — odpowiedziała po namyśle.

Gdy tylko Gary odsunął przed nią krzesło, od razu usiadła na wyznaczonym miejscu. Chwilę po niej to samo uczynił Scott, który pod wpływem natłoku pozytywnych myśli zapomniał, aby pomóc bratu w kuchni. Pan Baldwin, jako ostatni zajął trzecie miejsce przy stole. Na czwartym położył sportową torbę, z której tym razem wyciągnął butelkę czerwonego wina i korkociąg. Rozlał jej zawartość do stojących na blacie trzech szklanek. Również do tej, należącej do małoletniego Scotta, głośno stwierdzając, że przecież "jest już mężczyzną". Strach Francisa, stopniowo przeradzał się we wściekłość. Matka mogła obrażać jego wygląd, ale nie miała prawa sugerować, że jest "cofnięty", po tym jak wiele razy ogarniał dom. Jak sprzątał, przygotowywał posiłki dla siebie i brata, przypominał jej o spłacie zaległych rachunków. W głowie wyliczał sytuacje, w których spinał na agrafki to wszystko, co w ich życiu wisiało na strzępkach. Baldwin nie mógł nachwalić się pieczeni, która po nacięciu zdążyła się dopiec, Caitlyn chichotała, jak małolata, a Scott raczył ojca opowieściami o tym, jakich to ma znajomych i jak skutecznie oszukuje na sprawdzianach, lub manipuluje nauczycielkami, aby uzyskać lepsze stopnie. Gary był pod wrażeniem, albo tylko udawał. Jako że miski z ryżem i sałatką stały na stole, Frank musiał zadowolić się pieczenią, która na szczęście została w piekarniku. Odkroił niewielki kawałek mięsa, obficie polał go sosami i usiadł na parapecie. Jadł w kompletnej ciszy, wpatrując się w ciemną ulicę za oknem. Nie wiedział jeszcze, że w ciągu najbliższych lat, nigdy nie przyjdzie mu zasiąść do stołu, przy którym będzie siedział pan Baldwin. Przynajmniej do czasu, kiedy w ich życiu nie pojawi się pewien wyjątek.

_______________________________

W tym tygodniu pojawi się jeszcze jeden rozdział. Chciałabym zobaczyć, czy ta historia Was zainteresuje. Potem będę wrzucała 1-2 rozdziały tygodniowo. Będę bardzo wdzięczna za feedback!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro