Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Witamy w Stark Tower"

Gdy tylko obudziłem się rano i spojrzałem na pustą szafę, z której już wczoraj musiałem posprzątać ubrania i zawieźć do Stark Tower, moje wnętrzności urządziły sobie tor przeszkód o pierwsze miejsce przy gardle. Chyba wygrał żołądek. Patrząc na wciąż otwartą szafę, opadłem plecami spowrotem na łóżko i zakryłem twarz poduszką, broniąc się od światła dziennego, wpadającego przez odsłonięte rolety. Na szczęście, jak się okazało, moje podejrzenia co do złamanych żeber były nietrafione. Z wszelkich obrażeń został mi tylko bolący nos, nadgarstek, kilka małych blizn i siniaków.

-Steven!- krzyknął mój wychowawca, wbiegając mi do pokoju. Zamaszystym ruchem zdarł ze mnie kołdrę i zaśmiał się nieszczerze. John Milles był miłym, przyjacielskim człowiekiem po czterdziestce ale jego optymizm czasami mnie denerwował. Jak można być szczęśliwym, gdy ktoś wrzuci ci budyń wraz z miską pod bieliznę?

-Już wstaje- jęknąłem, nadal mając głowę pod poduszką. Tym razem jego śmiech był szczery. Ściągnąłem poduszkę z głowy i spojrzałem na niego z politowaniem.

To nie jest tak, że jestem leniem. Po prostu zamieszkanie pod jednym dachem z osobnikiem o nazwisku Stark (a nawet z dwoma osobnikami) odbierało mi siły fizyczne i te psychiczne.

-Dostałem wiadomość od pana Starka, że za niecałe półgodziny przyjedzie po ciebie samochód. A inni też chcą się z tobą pożegnać- powiedział wskazując na drzwi, zza których po chwili wyłoniła się pofarbowana na zielono z czerwonymi pasemkami czupryna Melody, mojej przyjaciółki i jedynej dziewczyny, która siłą swojego krzyku, codziennie wypędza mnie z łazienki.

Uśmiechnąłem się lekko i wstałem z łóżka, ignorując zimne panele. Przeciągnąłem się i słysząc trzask w kościach, ziewnąłem. Dziewczyna się zaśmiała i wyszła z pokoju wraz z panem Millesem, rzucając tylko na odchodne "ogarnij się i przyjdź na stołówkę". Wziąłem naszykowane wczorajszego wieczora ubrania i szybkim krokiem popędziłem do łazienki. Od dwóch lat, w końcu, mogłem spokojnie wykonać prysznic i umyć zęby. Po porannej toalecie, trwającej około dwudziestu minut, wróciłem do pokoju i wziąłem plecak z rzeczami, które wolałem mieć przy sobie.

Zgodnie z prośbą Melody zszedłem do stołówki, gdzie czekała chyba połowa osób z domu dziecka. Po przekroczeniu progu zdębiałem na dźwięk wystrzelającego kolorowego conffetti.

-Nie pozwolimy ci odejść bez pozytywnego wspomnienia- powiedziała czerwono-zielono włosa i wraz z kilkoma innymi osobami podała mi niewielkiego rozmiaru książkę. Na samym środku pisało "5 lat wśród nas" a obok wielka uśmiechnięta buźka i czapeczka urodzinowa. A ja cały czas stałem w oszołomieniu.

-Ja... dziękuje. Nie spodziewałem się.- uśmiechnąłem się lekko.

-Zawsze, nawet bez prezentów i conffetti, żegnamy tych, którzy nas spuszczają. Przecież o tym dobrze wiesz.- na przód zgromadzienia wyszedł Grant Kovolski. Chłopak w połowie był rosjaninem. Jego rodzice zostawili go z kartką zawierającą jego imię i datę urodzin na dworcu, prawdopodobnie wjechali do Stanów Zjednoczonych nielegalnie.- Było by więcej ale dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili.

-To i tak wiele.- ostatnie pięć minut żegnałem się z wszystkimi. Prawie każdemu, kto patrzył na mnie jakbym miał wyjechać na drugi koniec świata, chciałem powiedzieć, że zobaczymy się w szkole ale to nie byłaby prawda. Fury utworzył w triskelionie specjalny oddział szkolący, więc będę się z nimi widywać tylko po lekcjach.

Gdy wyszedłem z budynku, czekał na mnie czarny, na pewno strasznie drogi samochód, a obok niego stał lekko masywnej budowy mężczyzna z powagą wymalowaną na twarzy. Na plakietce przyczepionej do marynarki pisało "Harold Joseph "Happy" Hogan"

Pomachałem wszystkim ostatni raz i wsiadłem do samochodu. Gustowna kanapa, bo zwykłymi fotelami nie można było tego nazwać, była obita czarną skórą i mieściła się równolegle do drzwi oraz za kierowcą, którego siedzenie było od nas odgrodzone przyciemnianą szybą. W samochodzie znajdowała się już Natasha, Wanda i Pietro. Bez słowa usiadłem obok nich i oparłem głowę o zagłówek. Naprzeciwko nas był mini barek a nas nim spory telewizor, w którym leciał jakiś nudny program kulinarny.

Przez następne dwadzieścia minut do limuzyny wsiadł Clint, Bruce i jakiś obcy mi długowłosy blondyn ubrany w strój rodem ze średniowiecza lub jakiejś mitologii z młotem w ręce.

Nikt się nie odzywał. Siedzieliśmy w głuchej ciszy, która mimo sytuacji nie była niekomfortowa. Clint i Pietro oglądali program o naleśnikach, Natasha słuchała muzyki na słuchawkach, Bruce pisał coś na kartce, Wanda chyba grała w coś na telefonie a nowy bawił się młotem. Ja wolałem siedzieć i nic nie robić. Jednak moja ręka sama z siebie wpełzała do plecaka by opuszkami palców dotknąć wypukłej cyfry 5 na książce, którą dostałem od Melody i innych.

Na szczęście dojechaliśmy dość szybko do celu podróży i mogliśmy wyjść z samochodu, w którym chociaż przytulnie, było trochę nie wygodnie. Więc ucieszyłem się, gdy w końcu mogłem wyprostować swoje nogi.

Zaraz na kierowcą weszliśmy do wieży a potem do windy. Jazda dłużyła mi się niemiłosiernie a palce nerwowo zaciskały na pasku plecaka, gdy przypomniałem sobie, że najbliższe trzy miesiące spędzę w tej przeklętej wieży. Drzwi otworzyły się a przed nami pojawili się Howard i Antony Stark.

-Witamy w Stark Tower.

~$$$~
Mam nadzieję, że wszyscy widzieli zwiastun najnowszsgo Spider-mana.

Peter: It's me!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro