"Tylko na tyle cię..."
Steven stał kilka metrów ode mnie ściskając spoconą ręką uchwyty tarczy. Nie wiem czy ze złości, czy ze strachu. Nasza walka, przyznaję, była zaciekła. No właśnie, była. Przez pierwsze dwadzieścia sekund kiedy mogłem w pełni pokazać wyższość zbroi. Latałem kilka metrów nad chłopakiem i strzelałem do niego z repulsorów. Jedyne co robił to się osłaniał. Siła zbroi była nieporównywalna do jego tarczy. Do czasu aż Rogers odkrył kilka zastosowań dysku. Rzucił ją w moją stronę lecz zrobiłem unik a ona odbiła się od ściany.
-Tylko na tyle cię...- przerwałem czując ból w plecach i uczucie upadania na ziemię. Spojrzałem na Stevena. Złapał rozpędzoną tarczę w locie, nawet się nie raniąc.
Podniosłem się i wtedy zaczęła się prawdziwa walka pełna przekleństw i szybkich ruchów. Niedopracowana zbroja krępowała moje ruchy lecz niedoszlifowane ruchy blondyna dawały mi przewagę. Jednak jego tarcza spowodowała liczne i niezbyt delikatne uszczerbki na powierzchni zbroi. Na szczęcie byłem tak genialny, że zamontowałem funkcję przewodywania ruchów przeciwnika i już po kilku chwilach skafander przejął kontrolę, powalając Steve'a na ziemię. Tarcza upadła kilka metrów od niego. Uśmiechnąłem się pod maską. Przycisnąłem prawym butem jego prawą rękę i zdjąłem maskę z twarzy. Uderzenie mnie w kolano albo w brzuch nic nie da, był uziemiony; wygrałem.
Jednak przyznam, że go nie doceniłem a mój program nie przewidział jego ruchu. Steven obrócił się, klękając na kolana i ryzykując złamanie ręki, przepchnął mnie bokiem a następnie podniósł się na równe nogi. Teraz to ja leżałem. Zdąrzyłem się podnieść zanim zaatakował.
Podbiegł do leżącej na ziemii tarczy. Nie miał czasu jej podnieść bo stałem tuż obok niego. Uderzył więc jej krawędź butem a ona podskoczyła do góry. Gdy tarcza była na wysokości mojej klatki piersiowej, podniósł nogę i kopnął ją tak, że odbiła się ode mnie i powaliła z powrotem na podłogę. Jednak w trakcie upadku wystrzeliłem do niego z repulsora. Padł na ziemię. Żaden z nas nie miał siły wstać; to chyba oznaczało remis ale mamy od tego w końcu Jarvisa, który w tym przypadku jest sędzią.
-Biorąc pod uwagę różne typy broni, czas i typ walki oraz przygotowanie, w skali od jeden do stu, Pan Stark zdobył 74 punkty a pan Rogers pięć mniej.
~~~
Gdy myślałem, że nadgarstek w końcu da mi spokój, Stark wyskoczył z tą walką i teraz boli mnie jeszcze bardziej. Chociaż to po części moja wina. Mogłem przeboleć tą obrazę i w spokoju wyleczyć rękę. Jednak wewnętrzna część mnie, zabrania mi odpuścić, gdy ktoś porówna mnie do ojca.
-Przegrana boli, co?- zapytał kpiąco Stark, gdy wychodziliśmy z sali. Przemilczałem jego uwagę, zaciskając szczękę, darowałem sobie zaciśnięcie pięści. Nie tylko przegrana, zwłaszcza z tobą.
-Daj spokój. To tylko trening. Nie ma się czym chwalić.- podeszła do nas Natasha razem z resztą. Pietro trzymał w ręce pudełko z pieczonymi nogami kurczaka. Super szybkość, no tak.
-Będziesz go usprawiedliwiać?- spytał, jakby z niedowierzaniem a cała zbroja z niego zeszła, zmieniając się w niewielkiej wielkości, czerwoną walizkę.
-Daj spokój, Natasha. Z ego Starka nikt nie jest w stanie wygrać.- uśmiechnąłel się lekko.
-Muszę przyznać, że to była niezwykła walka.- Thor ścisnął moją dłoń a ja lekjo syknąłem z bólu.
-Wszystko w porządku?
-Tak, tylko... trochę boli mnie ręka. Ale szybko mi przejdzie
-To wygląda na zwichnięty nadgarstek. Chodź, trzeba to usztywnić.
-Nie, naprawdę, Bruce. To nic takiego...- w ciągu następnych pięciu minut znalazłem się na piętrze szpitalnym. Nawet nie wiedziałem, że takie było. Bruce nie słuchał moich prób wyswobodzenia się a wolałem nie ryzykować pojawienia się Hulka.
Po drodze nasłuchałem się uwag Starka ale wszystko wpadało jednym uchem a wypadało drugim. Bruce stwierdził, że to nie było nic poważnego i założył mi ortezę na nadgarstek. Dostałem kategoryczny zakaz ruszania ręką. Na szczęście byłem prawo ręczny. Do końca dnia nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Tylko Stark trochę pysznił się wygraną a co drugie jego zdanie to było, że ze mną wygrał.
Na wieczór, po kolacji i krótkiwj rozmowie telefonicznej z Furym, rozeszliśmy się do swoich pokoi, każdy na innym piętrze. To chyba był pomysł Antonego by każdy miał swoje piętro i coś czuję, że zrobił to ze względu na mnie. Przynajmniej nie będę go często widywać.
Wziąłem długi prysznic kojącą, zimną wodą, umyłem zęby, załatwiłem inne sprawy w łazience i wróciłem do pokoju. Łóżko było wygodne ale jak dla mnie, za miękkie. Chyba od zawsze wolałem mniej luksusowe warunki. Może to miało coś wspólnego z tym, że gdy byłem mały, ojciec prawie całą wypłatę mamy przepijał, a sam nie pracował.
Położyłem się w wygodnej pozycji i zanim zasnąłem, prawie odruchowo, spojrzałem na tą dziwną tarczę, którą zrobił dla mnie Howard. Powinna się rozpaść lub chociaż zniekształcić po walce z Iron-manem, a tak naprawdę nic jej się nie stało. Nawet farba nie została zdrapana.
Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Położyłem się na boku i zerkając jeszcze na zegarek, pokazujący godzinę dwudziestą pierwszą, zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro