Mroczna puszcza
Rano, reszta kompanii wstała, wszyscy zjedli porządne śniadanie, zebrali się i ruszyli dalej. Po dwóch godzinach krasnoludy dotarły do wejścia na drogę elfów. Gandalf podszedł do starego posągu, który w niektórych miejscach był pokryty mchem. Przejechał po nim ręką i ukazał mu się czerwony znak przedstawiający oko, a to nie mogło oznaczać niczego dobrego. Bofur i Nori mieli już odwiązywać konia Czarodzieja, ale ten powiedział, żeby jego koń został. Krasnoludy i dziewczyna byli zdziwieni, że Gandalf chce ich opuścić przy Mrocznej Puszczy.
-Uwierzcie mi, że nie chce was opuszczać, ale niestety muszę. Victorio, podejdź do mnie na słowo.
Dziewczyna podbiegła do Gandalfa.
-Słucham? O co chodzi?
-Victorio posłuchaj, musisz ich pilnować, żeby nie zeszli ze ścieżki, ten las toczy choroba, że trudno wyobrazić, jakie tam mogą czaić się niebezpieczeństwa, za żadne skarby nie dotykajcie wody znajdującej się tam, a za żadne skarby nie pijcie jej. Ja już muszę jechać, żegnaj.
-Do widzenia Gandalfie.
Mithrandir podszedł do swojego konia, wsiadł na niego, wyprostował się i zwrócił się teraz do całej kampanii.
-Nie opuszczajcie ścieżki, za żadne bogactwa świata, bo jeśli ją zgubicie to już nigdy jej nie odnajdziecie. Do zobaczenia, synowie Durina i Victorio.
Czarodziej zwrócił wierzchowca w stronę polany i pojechał.
Krasnoludy były zdziwione nagłym zwrotem akcji, ale nie mając na co czekać kompania weszła do Mrocznej Puszczy...
Każdy był skupiony na tym, by nie zgubić ścieżki. Po kilku godzinnym spacerze natrafili na kamienny most, a tak w sumie to na jego szczątki, przez który nie dało się przejść. Krasnoludy powoli zaczynały się źle czuć z powodu na ciężkie powietrze tam panujące. Jedynie Victoria trzymała się dobrze, albowiem Elfy mogły spokojnie chodzić po tym lesie z powodu na inną budowę ciała i układu oddechowego, przez co inne rasy takie jak ludzie, hobbity czy krasnoludy odczuwali zawroty głowy, halucynacje i tym podobne. Z tego powodu, że dziewczyna miała w sobie cząstkę elfa nie odczuwała żadnych skutków ubocznych.
-No i jak przejdziemy dalej?
Odezwał się jeden z krasnoludów.
-Przepłyńmy.
Tym razem odezwał się Ori, ale Thorin wybił mu ten głupi pomysł z głowy.
-Słyszałeś Gandalfa, czarna magia opanowała ten las. Woda jest zaczarowana. Trzeba znaleźć inną drogę.
Kili poszedł kawałek na bok gdzie zwisały dosyć grube pnącza, po których chyba dało się przejść, Victoria podeszła do niego.
-Pnącza są dosyć grube więc powinny wytrzymać.
Odezwał się krasnolud.
-Dlatego najpierw najlżejszy, czyli ja.
Odezwała się kobieta, podchodząc do pnączy chciała już wchodzić, gdy poczuła uścisk na nadgarstku. Odwróciła się i zobaczyła Thorina. Patrzał jaj prosto w zielone oczy.
-Proszę, nie zrób nic sobie.
Powiedział Dębowa Tarcza, pół szeptem. Dziewczyna tylko lekko się uśmiechnęła, wręcz prawie nie widocznie, ale zabrała swoją dłoń z uścisku mężczyzny i weszła na pierwszą zwisające pnącze. Lekko i powoli stąpała na drugą stronę, poszło jej to w miarę bez problemu. Gdy zeskoczyła na drugą stronę, odwróciła się i zobaczyła, że reszta kompani już weszła na liany i próbowała się przedostać na drugą stronę. Chwile po tym obok Victorii stał już lekko zmęczony Thorin, patrzał w jeden punkt, w oddali, gdy kobieta skierowała swój wzrok w to samo miejsce ujrzała. Białego jak śnieg jelenia. Krasnolud wyciągnął powoli łuk, ze strzałą napiętą na cięciwę, wycelował w zwierzę, chwila skupienia i strzała poleciała, Trafiłaby zwierze prosto w głowę, ale coś jej przeszkodziło, otóż inna strzała zbiła tą jego strzałę, przez co obie poleciały w innym kierunku.
-Nie powinieneś tego robić.
Odezwała się dziewczyna, chowając swój łuk, którym trafiła strzałę Thorina, czuła, że coś w tym lesie jest nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro