Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

2.

🅜🅐🅒🅚🅔🅝🅩🅘🅔

— Daj spokój, Millie. I tak nic nie zmienimy — mruczałam przechodząc przez szkolny dziedziniec.

Co chwilę ktoś machał mi wesoło dłonią na powitanie, a ja odmachiwałam i marszczyłam nos, bo stłuczone kolano wciąż mocno mi dokuczało. Najchętniej wróciłabym do domu i zakopała się w wygodnym łóżku przy seansie ukochanego One Tree Hilla, ale wołały mnie szkolne obowiązki. Sześć godzin zajęć, a potem jeszcze godzina kółka z literatury.

Zmieniłam zdanie, Patsy nie była połączeniem robota i elficy, tylko szatana i wiedźmy. Kto to widział zarządzać trening cheerleaderek z samego rana?

— A właśnie, że nie dam. — Millie zacisnęła gniewnie szczękę. — Ona nie ma prawa wypominać ci ile ważysz i zarządzać jakieś głupiej diety — odniosła się do słów kapitan, która wypomniała mi przy wszystkich, że jest mnie kategorycznie za dużo. — Przysięgam, że pewnego dnia wsadzę jej do gardła ten srebrny gwizdek — odgrażała się.

Zaśmiałam się, psotnie uderzyłam ją ramieniem, a potem zapytałam:

— Co masz w planie?

Millie wyminęła całującą się parę i wyjęła z kieszeni jeansów komórkę. Spojrzała na plan i odpowiedziała:

— Hiszpański, matematykę, geografię i socjologię. A ty?

Zrobiłam nieszczęśliwą minę.

— Mamy razem tylko geografię. — Gdy mój wzrok padł na przedniot odbywający się na czwartej godzinie zamarłam. — Mam dzisiaj chemię — zajęczałam, a potem zaczęłam teatralnie utykać. — Wiesz, to kolano chyba jest spuchnięte. Powinnam iść do domu.

Millie roześmiała się i dała mi pstryczka w czoło.

— Czeka cię jeszcze co najmniej... — Millie przegryzła wargę i zamyśliła się — czterdzieści chemii w tym roku, więc naprawdę Mac, nie ma co tego odwlekać.

Naburmuszyłam się i wydęłam usta.

— Łatwo ci mówić — burknęłam. — To nie twój ojciec wdał się w romans z żoną chemika.

Millie zacmokała współczująco i objęła mnie ramieniem, gdy zaczęłyśmy wspinać się po schodach.

Tak, mój ojciec był doprawdy rodzicielem roku. Nie tylko zdradził moją mamę, rozwiódł się z nią i chwilowo kompletnie o nas zapomniał, ale też uwiódł żonę mojego nauczyciela od chemii. Pan Kindly, co było całkiem zrozumiałe, znienawidził cały ród Pool i sprawił, że niezrozumiała dla mnie tablica Mendelejewa stała się istnym koszmarem.

Nieważne co działo się na lekcji, jedno zawsze było pewne: zostawałam wywoływana do tablicy i robiłam z siebie kompletną idiotkę. Niestety nie byłam jak bohaterki młodzieżowych filmów, nie miałam wszystkiego. Tak, potrafiłam nieźle tańczyć, należałam do dość popularnej grupki osób i wyróżniałam się na lekcjach angielskiego, gdzie dosłownie błyszczałam. Niestety przedmioty ścisłe sprowadzały mnie do parteru i wyraźnie prezentowały mój każdy mankament. Musiałam być niezłym utrapieniem dla moich przodków dowódców.

— Jeszcze tylko ten rok. Na trzecim roku chemię prowadzi pani Scully — pocieszała mnie Millie.

Uśmiechnęłam się krzywo, bo słabo mnie to pocieszało. Czekało mnie jeszcze dziesięć miesięcy z panem Kindly, który bynajmniej nie był dla mnie miły.

— Idę do swojej szafki po rzeczy. Widzimy się na geografii, a potem spadam do groty szatana — powiedziałam i pomachałam powstrzymującej chichot Millie.

Socjologia znajdowała się we wschodnim skrzydle, natomiast chemia, jak na podmiot diabelski przystało, była prowadzona w szkolnej piwnicy, gdzie niezależnie od pory roku panował chłód i nieprzyjemny zapach chemikaliów. Przyciskając mocno do piersi podręcznik i zeszyt zeszłam po wąskich schodach i uśmiechnęłam się blado do Alex i Sary — moje przyjaciółki też nie były orłami z przedmiotów ścisłych, ale ich ojcowie trzymali łapy z dała od żon nauczycieli, więc obie mogły liczyć na względne luzy na lekcjach pana Kindly'ego.

— Hej — szepnęłam do nich, bo jak zwykle bałam się nawet podnieść głos w tych piwnicach.

— Gotowa na ten cyrk? — Czarne oczy Alex wskazały na drzwi od sali chemicznej.

Wzruszyłam ramionami, a potem odetchnęłam głęboko, gdy w trójkę przekroczyłyśmy próg gabinetu. Piwnica bardziej przypominała laboratorium. Pod jedną ze ścian rozciągał się długi stół, gdzie znajdowały się przeróżnego rodzaju fiolki i inne fikuśne w kształtach szklane kolby. Większość była wypełniona kolorowymi cieczami, a pod niektórymi kolbami palił się delikatny ogień. Centrum sali zajmowały trzy rzędy ławek, większość była dwuosobowa, ale mi, Alex i Sarze udało się dorwać tę mieszczącą trzy osoby.

Rząd pod ścianą, trzecia ławka od przodu była moim więzieniem na każdej lekcji chemii. Siedziałam tam przez bite pięćdziesiąt pięć minut i w większości przypadków modliłam się albo o krwotok z nosa albo o ostrą biegunkę. Usiadłam na swoim miejscu, pomiędzy Alex i Sarą i nieśmiało uniosłam wzrok na białą tablicą, a potem na stojące tuż przed nią potężne drewniane biurko.

Tron pana Kindly'ego.

Coś zagulgotało mi w brzuchu, gdy drzwi od małego kantorka, który znajdował się na samym przodzie klasy, uchyliły się i do pomieszczenia wpełznął pan Kindly.

Na widok jego czarnych, lekko przetłuszczonych włosów zaschło mi w ustach. Jeżeli ktoś uważał, że Severus Snape z Harrego Pottera był przerażający, to nigdy nie widział pobladłej twarzy pana Kindly'ego i jego świdrujących upiornie jasnoniebieskich oczu. Można było dostać koszmarów i to na jawie.

— Witam moich drugoroczniaków po wakacjach — przemówił, a cała klasa natychmiast zamilkła.

Kątem oka widziałam jak Danny Rodriguez, jeden z większych rozrabiaków w szkole potulnie prostował się w ławce i spijał każde słowo z warg chemika. Na lekcjach chemii się nie wygłupiano, każdy milczał i wykonywał polecenia nauczyciela. Upiorne oczy pana Kindly'ego spoczęły na mojej twarzy, powodując fale mdłości.

— Mam nadzieję, że nie próżnowaliście całe dwa miesiące. Zróbmy małą rozgrywkę — mruknął, a ja zacisnęła spocone dłonie w pięści. — Może obliczymy... w ilu gramach węgla znajduje się tyle samo atomów, co w 96 gramach siarki?

Dwa tuziny par oczu wpatrywały się w blaty stołów bądź w swoje dłonie. W gabinecie pana Kindly było tak cicho, że bałam się, że moje odbijające się o żebra serce słychać w całej piwnicy.

— Nie ma chętnych do odpowiedzi? — Nauczyciel zacmokał ze smutkiem, a ja modliłam się, by ktoś uniósł dłoń.

Ktokolwiek.

Proszę.

Błagam.

— To może... — Pan Kindly zrobił dramatyczną pauzę, a potem niemal wymruczał: — Panna Pool.

Czułam jak Alex kładzie mi pocieszająco dłoń na kolanie. Przełknęłam i podniosłam się, aby stanąć na niebezpiecznie miękkich nogach. Uniosłam wzrok i spojrzałam lękliwie w upiorne jasnoniebieskie oczy. Skinęłam w końcu głową i ruszyłam się z miejsca, bo co innego mi pozostało? Zawsze mogłam udać omdlenie, ale chowałam tę kartę na naprawdę okropny dzień. Idąc do ogromnej białej tablicy miałam w głowie obraz z filmu Zielona mila. Naprawdę czułam się jak skazaniec, a najgorsze było to, że cierpiałam za niewinność. To mój ojciec uwiódł panią Kindly, a obecnie panią Pool, nie ja. Drżącą dłonią złapałam za mazak i chrząknęłam.

— Czy mógły pan powtórzyć polecenie? — poprosiłam, bo z nerwów miałam w głowie totalną pustkę.

Pan Kindly westchnął, a potem zacmokał.

— Ach, panna Pool, zawsze taka rozkojarzona — sarknął, a ja poczułam jak zapłonęły mi policzki.

Siedzący w pierwszej ławce kujonek Sammy Clarks spojrzał na mnie ze współczuciem. Zacisnęłam szczękę i przełknęłam gorzkie słowa. Dlaczego nikt nie mógł się nigdy zgłosić do rozwiązywania tych cholernych zadań?!

— W ilu gramach węgla znajduje się tyle samo atomów, co w 96 gramach siarki? — powtórzył wspaniałomyślnie pan Kindly, a ja dalej miałam w głowie pustkę.

To wszystko brzmiało dla mnie jak łacina. Chociaż nie, łacinę bardziej ogarniałam. Mój oddech był krótki i ukrywany, co rusz oblizywałam suche usta i starałam się odszukać w sparaliżowanym przez strach umyśle odpowiedź na pytanie pana Kindly'ego.

— Co najpierw musisz zrobić? — Głos nauczyciela brzmiał na znudzony i zirytowany.

Otarłam spoconą dłoń w koszulkę i zamrugałam. Co muszę zrobić najpierw? Co muszę zrobić najpierw? Pytałam się w duchu.

— Muszę... — Mój głos drżał i brzmiał jakbym się miała zaraz rozpłakać. Odkaszlnęłam i przyłożyłam marker do tablicy. — Muszę obliczyć ile atomów... ile atomów znajduje się w tych 96 gramach? — bardziej zapytałam niż stwierdziłam.

— Ile atomów czego? — Pan Kindly uniósł krzaczaste czarne brwi, a ja otworzyłam mało mądrze usta.

Co? Zapytałam samą siebie w myślach. Bałam się poprosić o ponowne powtórzenie zadania, strach tak mnie sparaliżował, że nie miałam pojęcia o jakich gramach mówił pan Kindly. Czy to była siarka czy wapń? A może żelazo?

— Panno Pool?

Rozejrzałam się rozbieganym spojrzeniem po sali. Zauważyłam jak Sara i Alex dawały mi jakieś znaki, ale nic nie rozumiałam z ich dziwnych ruchów dłoni.

— Panno Pool? — Pan Kindly brzmiał na naprawdę rozdrażnionego.

— Żelaza? — odparłam, a potem zadrżałam, bo na ustach nauczyciela rozciągnął się obrzydliwe cyniczny uśmiech.

— Widzę, że te dwa miesiące niewiele zmieniły w pani chemicznych umiejętnościach — sarknął. — Siadaj na miejsce.

Odłożyłam mazak i ze spuszczoną głową poczłapałam do Sary i Alex. Szarawy blat naszego stolika stracił nieco na ostrości. Zamrugałam, by przegonić niechciane łzy, a Aleks syknęła pod nosem:

— Padalec. Nic dziwnego, że żona kopnęła go w tyłek.

— Dobrze, może do tablicy podejdzie ktoś, kto ma lepszą pamięć od panny Pool. — Pan Kindly wciąż ze mną nie skończył. Napięłam się, a potem wyprostowałam i spojrzałam z wyzwaniem w uśmiechniętą twarz nauczyciela. Widziałam, że moje zaczerwienione oczy wyraźnie go bawiły. — Może pan Davies? Wygląda pan na znudzonego.

Siedzący samotnie w ostatniej ławce Darcy Davies odsunął z piskiem krzesło i podszedł do tablicy. Czerń jego stroju ostro odcinała się od jasnych barw chemicznego laboratorium. Jego wełniane beanie leżało w niby niedbały sposób na złotych kosmykach, a oprawione w czarne ramki okulary delikatnie powiększały jasnozielone oczy.

Zacisnęłam szczękę, gdy znudzony głos Daviesa rozszedł się po klasie:

— Najpierw trzeba obliczyć ilość atomów w tych 96 gramach siarki. — Posłał mi wiele mówiące spojrzenie.

Darcy Davies uważał mnie za idiotkę.

Nie wiedziałam o co mu do końca chodziło. Zawsze czułam od niego bardzo silną aurę niechęci. Mieliśmy kilka interakcji w pierwszym roku liceum i każde nasze spotkanie kończyło się niezbyt miło dla mojej osoby. W klubie dyskusyjnym, do którego uczęszczałam w pierwszym semestrze, zawsze negował każdy mój temat i argumenty. W szkolnej gazetce, w której działałam przez kilka miesięcy, złośliwe wypominał każdą literówkę i niespójność. Wytykał mi potknięcia przy tablicy na fizyce i ostentacyjnie przewracał oczami, gdy strach przed panem Kindlym paraliżował moją osobę na chemii. Czułam, że chłopak nie tylko mnie oceniał, ale i mną gardził.

Omiotłam go szybkim spojrzeniem i zmarszczyłam brwi. Denerwowało mnie jego całkowicie rozluźniona postawa, lekkość chodu i olewacki sposób trzymania pisaka. Skoro nie miał problemu z rozwiązaniem zadania, dlaczego nie zgłosił się na tego cholernego ochotnika? Z marsową miną patrzyłam jak cała tablica pokrywała się drobnym i irytująco ładnym charakterem pisma Daviesa.

Zadanie zostało rozwiązane, a ja zaczęłam odliczać minuty do końca lekcji. Na pięć minut przed końcem, pan Kindly postanowił, że zniszczenie mi humoru to dla niego za mało. Postanowił zniszczyć mi cały drugi rok liceum.

— Na koniec naszej pierwszej lekcji mam dla was cudowne wieści — zaczął, a po sali rozszedł się pomruk bolesnych jęków. — Zastanawiałem się jak was rozruszać w tym roku i wpadłem na pomysł. Każdy z semestrów będzie kończony przez was projektem grupowym.

Jęk zawodu zmieni się w szept — grupowy projekt nie brzmiał tak źle. Gdybyśmy zebrały do kupy wiedzę Alex, Sary i moją, może wystarczyłoby na zaliczenie chemii. Pan Kindly widząc nasze uśmiechy, zacmokał i zaraz uciszył całe towarzystwo.

— Grupy jednak będą wybierane przeze mnie — oznajmił, a ja poczułam, że mi słabo. — Dobiorę was w pary i od następnej lekcji będziecie pracować razem — zawiesił dramatycznie głos i zaczął pocierać o siebie dłonie. W moich oczach wyglądał jak Grinch, który szykował się do zrujnowania Gwiazdki w wiosce Ktosiów. — I gdy mówię: razem, mam na myśli nie tylko projekt kończący semestr. Każda praca domowa, praca na lekcji, będzie dzielona pomiędzy wasze umiejętności.

Alex uniosła brwi i mruknęła pod nosem:

— To lekcja chemii czy socjologii?

Pan Kindly zmierzył ją wzrokiem i zazwyczaj wygadana Alex potulnie skuliła się w sobie.

— Jakieś problemy, panno Tanner?

— Nie, proszę pana — zaprzeczyła.

— Doskonale. Pani parą będzie pan Clarks.

Siedzący przy pierwszym stoliku Sammy ożywił się, a potem poczerwieniał niczym piwonia, bo Alex posłała mu pełne zdegustowania spojrzenie.

— Od następnej lekcji chcę panią widzieć przy pierwszym stoliku.

Alex wykrzywiła się i mimo jej ciemnej karnacji mogłam przysiąc, że lekko zbladła. Współczułam jej, oglądania z tak bliska upiornych oczu pana Kindly'ego z całą pewnością zaserwuje jej masę koszmarów.

— Pan Rodriguez trafia do pana Liu. Pani Taylor do pana Willisa. — Pan Kindly zaczął wyczytywał pary, a ja czułam jak serce obijało mi się w klatce piersiowej.

Naiwnie łudziłam się, że może zostanę oszczędzona i przydzielona do Sary, ale ta podzieliła los Alex i też dostała do pary jakiegoś pryszczatego chłopaka, którego imię wyleciało mi z głowy.

Denerwowałam się. Po pierwsze, nie chciałam trafić na jakąś randomową osobę, która jeszcze bardziej utrudni i skomplikuje moje relacje z chemią. Po drugie, wiedziałam, że ktokolwiek będzie ze mną w parze, będzie mnie wyklinać od najgorszych. Wszyscy wiedzieli, że pan Kindly mnie nie znosił. Z dwojga złego wolałam niszczyć życie tylko sobie, a nie jakiemuś biednemu chłopakowi lub dziewczynie.

Przygryzając wnętrze policzka czekałam, aż chemik wyczyta moje imię i gdy ono w końcu padło zachłysnęłam się powietrzem. Moje największe obawy się ziściły — dostałam najgorszego możliwego partnera.

— Panna Pool i pan Davies — zawyrokował pan Kindly, a ja poczułam jak jasnozielone oczy wbijały ostre sztylety w moje plecy.

Miałam przekichane.




Hej kochani!

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie ten tydzień był pełen emocji 😅

Prezentuję nowy rozdział, póki co mamy tylko perspektywę Mackenzie, ale za jakiś czas będzie można spojrzeć na punkt widzenia Darcy'ego.

Jak pierwsze wrażenia?

M.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro