Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. 09





ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Demony przeszłości



BĘDZIE TROCHĘ RZUCAĆ! — usłyszała ostrzegawczy ton Poe w głośnikach, ale nie przeraziła się ani odrobinę, tylko mocniej złapała ster. Czerwone światło wpadało przez szyby X-Winga, powodując nieprzyjemne, złowrogie przeświadczenie w jej umyśle. — Ale zostańcie na kursie.

Zála wyminęła kilka skał, trzymając się idealnie linii wytyczonej przez R2D2, który leciał na statku Damerona. To Zála chciała lecieć pierwsza, ale on uparł się, że nie ma takiej możliwości. Skoro był zarówno jej współ-generałem, jak i nie-chłopakiem, postanowiła nie protestować. Szczególnie, że oprócz głównej misji, wspólnej misji, miała także własną, o której wiedział tylko Finn. Ich rozmowa tuż po ogólnym zebraniu nie należała do przyjemnych.

— ŻE CO ZROBISZ?!

— Uspokój się, Finn, bo usłyszy — zirytowała się, ciągnąc przyjaciela w kierunku ustronnego miejsca. Skrzyżowała ręce na piersi i wbiła w niego oceniający wzrok.

— Musisz mu powiedzieć, to szaleństwo.

— Nie powiem. Myślisz, że by mi pozwolił?

— Myślę, że nie. I myślę, że miałby rację! — Cisza. — Świetnie, więc ja mu powiem! — Chwyciła jego ramię tak mocno, że sama się tym zdziwiła. Syknął na nią.

— Finn. — Tym razem jej głos brzmiał wręcz rozpaczliwie. Złagodniał natychmiast. — Powiedziałam ci o tym, bo jesteś moim przyjacielem i myślałam, że zrozumiesz. Przecież chcę pomóc Rey.

Westchnął, milknąć na kilka sekund. Musiał się zastanowić. Zála była jednym z najlepszych pilotów i potrzebowali jej na linii frontu. Ona także o tym wiedziała. Ale wiedziała też, że gdy przybędzie już pomoc, nie będzie robiła wielkiej różnicy, a jeśli nie przybędzie, nawet dziesięć Záli nie załatwi sprawy. Rey także jej potrzebowała. Tam, gdzieś daleko, walcząc z siłami ciemności. Czuła, że jako przyjaciółka, musi spróbować jej pomóc.

Ale jako generał powinna zostać.

— Po prostu nie wierzę, że robisz to dla Rey. Myślę, że sama tak sądzisz, ale to nieprawda.

Prychnęła.

— W porządku. W takim razie powiedziałam ci to jako twój Generał. A moim kolejnym rozkazem jest, że nie możesz pisnąć na ten temat ani słowa. Nikomu, a w szczególności Poe.

Wytrzeszczył oczy oburzony.

— Nie, Zála, nie będziesz wyciągać przeciw mnie karty „jestem taka ważna i masz mnie słuchać"!

— Nie chciałam! Wcale nie chciałam. — Uniosła ręce do góry. Znów była smutna, a Finn miał już całkowitą pewność, że toczy w głębi duszy jakąś okropnie trudną walkę. — Po prostu dopilnuj proszę, żeby to, co zrobię, nie zaszkodziło misji, dobrze? — poprosiła — Spróbuję pomóc Rey, ale nie zmieniajcie planów, żeby mnie ratować, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie, nawet nie zaprzeczaj!

Chwila ciszy.

— A jeśli pójdzie źle, daj Poe to. — Ściągnęła z szyi złoty łańcuszek z gwiazdą i wcisnęła mu go w dłonie. Potem przytulili się, z wielką nadzieją, że nie jest to ich ostatnie spotkanie, ale też z okrutnym ciężarem, że taka możliwość jest niezwykle realna.

Wkrótce dotarli do końca strasznej trasy, a czerwony półmrok zastąpiła niebieska poświata i całe mnóstwo ogromnych niszczycieli. Zála nie zdołała powstrzymać zszokowanego westchnienia.

Gdy tylko Imperium zaczęło atakować statki rebelii, niepostrzeżenie zerwała szyk i pozwoliła Mocy wytyczyć dla niej ścieżkę.

Naprawdę wierzyła, że robi coś dobrego.






INSTYNKT ZAPROWADZIŁ JĄ DO MIEJSCA MROCZNIEJSZEGO NIŻ WSZYSTKO, co dotąd oglądała. Znalazła się w ogromnym pomieszczeniu, wysokim conajmniej na sto metrów i prawie kompletnie ciemnym. Tylko pod sufitem wciąż błyskało blade światło, pochodzące jakby znikąd.

Wszystko dookoła było zrobione z kamienia. Posadzka, po której stąpała była pęknięta na pół i jak szlak narysowany na powierzchni mapy, zdawała się prowadzić Zálę naprzód. Ogromne posągi dawnych lordów Sithów pięły się ku górze, ich twarze na wieki zastygnięte w jednym, złowrogim wyrazie.

Nawet powietrze, ciężkie i wilgotne, w niezrozumiały sposób, pachniało nienawiścią. Pozwalała się prowadzić, dalej i dalej, a z każdym krokiem, który niósł się echem wśród korytarzy, czuła się trochę tak, jakby traciła część siebie. Mrok powoli wkradał się do jej serca, a nieznajome głosy, szeptały jej do ucha niezrozumiałe słowa. Przerażajace słowa.

Zabij.

Wtedy właśnie go ujrzała. Stał w odległości nie większej niż dwadzieścia metrów. Zmierzał w tym samym kierunku, co ona, ale wyczuł jej obecność i odwrócił się niepewnie.

Zabij! Zabij go.

Nie miał maski, ani miecza, ale Zála była zbyt przejęta nienawiścią, by to zauważyć. Powoli szła w jego kierunku i pozwalała, by te okropne głosy szumiały jej w głowie. Zacisnęła dłonie na rękojeści miecza świetlnego, a Ben chwycił mocniej swój blaster. Czekał na jej ruch.

— Kylo Ren... — powiedziała zimnym głosem, który w ogóle nie przypominał jej normalnego. Ciepłego i zadziornego. Kilkukrotnie odkręciła miecz w dłoni, zanim wreszcie pozwoliła mu zabłysnąć białym światłem. Był to miecz jej babki, Nairé. Miecz nie należący ani do Jedi, ani do Sithów.

— Zála, zaczekaj...

Zanim zdążył dokończyć zdanie natarła na niego gwałtownie. Była milcząca, ale siła wibrująca wokół, mówiła więcej o jej uczuciach, niż by chciała. Odczytywał je wszystkie, jedno po drugim, a każde coraz mocniej go raniło i uświadamiało, jak bardzo ucierpiała na tym, co zrobił.

Strzelił do niej kilkukrotnie z blastera, ale odbiła ciosy i zaatakowała ponownie. Tym razem się nie pomyliła, ale Kylo tylko dzięki swojej ogromnej sile zdołała zatrzymać miecz na kilka centymetrów przed twarzą. W jasnym świetle jej emocje były całkiem wyraźnie na twarzy.

Rozpacz. Przerażenie. Bezsilność.

Podstępem wywróciła go na ziemię i zamachnęła się gotowa zadać ostateczny cios. Przez kilka sekund miecz wisiał nad jego szyją i przez jedną straszną sekundę była całkiem pewna, że pozwoli mu zadać smierć.

Nie zdołała jednak tego zrobić.

Światło w jej sercu wciąż się paliło, a myśl, że miałaby go zabić, rozdzierała ją na strzępy. Nawet po tym wszystkim, co zrobił galaktyce, co zrobił jej.

Z oczu popłynęły łzy.

— Nienawidzę cię — wyszeptała, dławiąc się własnym głosem. Brzmiało go żałośniej niż by chciała, ale prawdziwiej niż można sobie to wyobrazić.

Ostrze wciąż miała skierowane w jego kierunku. Ben Solo patrzył na nią błagalnie, ale nie targował się o własne życie, lecz o Rey.

— Zabij mnie, jeśli chcesz. Po tym wszystkim, właściwie powinnaś. Ale pozwól mi najpierw uratować Rey.

— Uratować Rey? — prychnęła — Jak mam ci w to uwierzyć? Tylu ludzi pokładało w tobie zaufanie, a ty...

— Przepraszam... — powiedział, zanim zdążyła dokończyć myśl. Jej wargi drżały, a głosy w głowie przybrały na sile, przekrzykując siebie nawzajem.

Krzyknęła, odrzucając miecz na bok. Upadła na kolana i płakała tak mocno, że ledwie była w stanie oddycha.

Nagle zdała sobie sprawę, że Finn miał rację. Mrok zakradł się do jej serca tak niepostrzeżenie, że nawet sama nie zdała sobie z tego sprawy aż do momentu, gdy trzymała w dłoniach miecz. Myślała, że pozbyła się nienawiści do człowieka, który zamordował jej ojca, ale nie miała racji. By mu wybaczyć, musiała usłyszeć od niego prawdę.

— Dlaczego?

— Nie potrafię ci odpowiedzieć i nie mogę tego naprawić, ale mogę pomóc Rey.

Przełknęła ślinę i spojrzała mu w oczy. Po raz pierwszy od siedmiu lat spojrzała na człowieka, którego znała jako mała dziewczynka i znów zobaczyła w nim syna Lei i Hana. Nie Kylo Rena. Miała nadzieję, że nie popełnia błędu, pozwalając mu zachować życie, ale podjęła decyzję.

Ona nie miała dość Mocy, by stawić czoła temu z czym walczy Rey, a ich dwoje łączyła jakieś wyjątkowa więź. Na zagadkowym poziomie świadomości, wiedziała, że oni tylko wspólnie dadzą radę ciemnej stronie.

Głosy w jej głowie zdawały się cichnąć, tak jakby jakaś siła oddzieliła ją od ich wpływu. I choć wciąż była zdruzgotana, to gdy Solo wyciągnął do niej dłoń, przemogła się, by ją przyjąć. Tą samą dłoń, która zabiła jej ojca. Patrzyła w jego mądre, ciemne oczy. Te same które z nienawiścią mierzyły kiedyś oczy Qui-Gona i których wyraz prześladował ją w koszmarach.

— Rey ma kłopoty, czuję to...

Ledwie skończyła zdanie, a z obu stron zostali otoczeni po trzech rycerzy Rena. Zála wzięła głęboki oddech i przypomniała sobie lekcję ojca. O tym by trwać w chwili obecnej, ufać swoim instynktom. Opierała się plecami o plecy Solo, gdy jego dawny zakon okrążał ich jak stado wygłodniałych sępów.

— Idź — powiedziała stanowczo. Na moment popatrzył jeszcze w jej kierunku, wyraz jego twarzy niepewny, proszący wręcz by nie zostawała tu sama. Przeciwko sześciu rycerzom. Czuł się tak jakby zostawiał ją na smierć. Jak mógłby na to pozwolić, po tym co jej odebrał? — Zakończ to wszystko. Tego chciałby mój ojciec.

Wreszcie posłuchał.

Puścił się pędem w stronę Rey. Była już całkiem blisko. Oboje to czuli, a Ben widział ją w swym umyśle wyraźnie i jasno, podobnie jak Rey jego.

Rycerze prawie kompletnie zignorowali Zálę i chcieli rozpocząć pościg za Benem, ale stanęła im na drodze. Serce załomotało jej w piersi, gdy jej miecz zablokował drogę broni jednego z napastników. Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się przebiegle.

— Cześć chłopcy. Może się bliżej poznamy?

Pierwszy uderzył ją twardą częścią swojej klingi prosto w brzuch, aż zgięła się w pół. Zamachnęła się mieczem i odcięła mu ramię. Wtedy natarli na nią drugi i trzeci. Jednego kopnęła. Drugi skończył z dziurą wypaloną na wylot tam, gdzie jest serce. Kilkukrotnie odbiła ciosy pierwszego i trzeciego, ale znów dostała, tym razem odpowiednią stroną broni, a bok zapiekl ją niemiłosiernie.

Krzyknęła z bólu i zatoczyła się do tyłu. Miecz wypadł jej z dłoni.

Leżał teraz kilka metrów dalej. Za mało czasu, by do niego dobiec, zbyt mało pewności, czy zdoła go przywołać. Chwyciła więc między palce dwa małe sztylety, które przez cały czas nosiła przy pasku. Nie była wprawiona w rzucaniu nimi. Pierwszego przypadkiem trafiła między oczy, choć celowała w klatkę (ale tego przecież nikt nie musi wiedzieć!), ale Trzeciego tylko drasnęła.

Wyciągnęła dłoń do miecza, ale ten ani drgnął.

Spróbowała więc zadać cios samą ręką. Nawet nie dosięgnęła. Zatrzymał ją siłą Mocy i zacisnął rękę na jej gardle. Uniosła się do góry, szarpiąc nogami na lewo i prawo. Zaczynało brakować jej tchu.

Dasz radę, Zála.

Coś kazało jej znów sięgnąć w stronę miecza. Tymi razem odpowiedział na wezwanie i w locie przeciął na pół dwóch przeciwników. Złapała go i zwinnie przekręciła nim w dłoni.

Został ostatni. Tylko jeden.

Czuła jak kręci jej się w głowie. Uniosła miecz, a cały świat nagle zwolnił. Czuła każde uderzenie swojego serca, ale także i jego. Moc drżała wokół, szeptała do niej przez głosy mistrzów Jedi. Słyszała kojący głos ojca, który tak dobrze znała, głos mistrza Luke'a, ale także nowe, równie ciepłe. Po tym, co zrobiła, wcale nie uznawała się godną ich obecności, ale z jakiegoś powodu przyszli. Właśnie teraz.

Stopy same poniosły ją na spotkanie wroga. Cios za ciosem, zwinnie poruszali się wśród ruin. Rana w jej boku pulsowała uporczywie, a metaliczny smak w ustach sprawiał, że oczy zachodziły jej mgłą. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Nie mogła ufać własnemu wzrokowi. Zwodził ją.

Zamknęła więc oczy i odcięła się od zawodnych zmysłów. Przewidywała każdy ruch rycerza Ren, każdy dzielnie odbierała, ale zdawało się, że on także znał każde jej poczynanie. Zaciekle wymieniali się ciosami, ale wreszcie zmęczenie zwyciężyło i Zála upadła na kolana. Odebrał jej miecz.

Była zmęczona. Zrozumiała, że nie ma siły już dłużej walczyć. Ale gdy uniósł ostrze jej własnej broni, gotowy zadać ostateczny cios, podjęła się na szaleńczej próby.

Nigdy wcześniej tego nie robiła. Widziała dziś jednak jak Ben, zatrzymał miecz wolą umysłu. Uniosła dłoń, pozwalając by Moc przeniknęła przez komórki jej wyczerpanego ciała. Przeturlała się na bok i chwyciwszy nadgarstek przeciwnika, wykręciła go tak, że zawył z bólu, a miecz przeszył jego na pół. Jego zbolały syk, był ostatnim, co pamietała, zanim całkiem zawirowało jej w głowie i pociemniało przed oczami. Upadła na zimny kamień, niezdolna kiwnąć nawet palcem.

— Wybaczam ci, Ben...

Były to jej ostatnie słowa.


















koniec
























nie no tak tylko się z wami droczę.
jeszcze dwa rozdziały 🤩

PS przepraszam za brak
gifa, ale miałam dzisiaj
straszne zamieszanie w
życiu prywatnym :((
dodam niedługo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro