Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. 06






ROZDZIAŁ SZÓSTY
Imię

GDY ZOBACZYŁA CHEWBACCĘ, wreszcie odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że Moc mówi jej prawdę, ale nadal nie potrafiła jej zaufać, więc dopiero teraz, gdy Wookie był tuż przed nią, a ona mogła go zobaczyć i dotknąć, naprawdę uwierzyła.

— Wiadomo, że przyszliśmy, Chewie!

Cała trójka zabrała się za uwalnianie go, podczas gdy futrzasty olbrzym zadawał im całe mnóstwo pytań.

— Rey też jest — odpowiedziała mu Zála — Szuka tego sztyletu.

Finn wysunął się naprzód, prowadząc ich z powrotem na statek, a Dameron i Kenobi zostali z tylu, pomagając zmęczonemu Wookiemu iść.

— Tutaj! Mamy ich!

Ciemnoskóry zareagował natychmiast i odpadł atak. Zestrzelił konsolę, otwierającą przejście, które zatrzasnęło się przed nimi, kupując im dodatkowe minuty.

— W drugą stronę!

— Same złe wyjścia, co? — Poe zostawił Chewiego z Zálą i poszedł na drugą stronę, sprawdzić jak wyglada sytuacja. Kenobi chwyciła rękojeść miecza i zakręciła nim w dłoni.

— Na pewno dasz radę? — zapytała, a Chewbacca zaryczał na „tak".

Zapaliła więc miecz, który natychmiast zabrzęczał jej w dłoniach. Niebieskie światło opatuliło jej twarz przyjemnym poczuciem bezpieczeństwa, a Moc na dobre zadomowiła się z powrotem w jej żyłach. Przecięła powietrze w ramach rozgrzewki, a potem wybiegła przed ostrzał wroga.

Odbiła kilka strzałów, a potem zadała cios. Szybki i precyzyjny.

Przyzwyczajenie sprawiło, że przez moment była nieco ospała, ale wkrótce potem lawirowała wśród przeciwników, tak jakby tańczyła.

Nie mogła równać się z Obi-Wanem, Nairé, swoim ojcem, czy choćby Rey, ale nie oczekiwała tego po sobie wcale. Jeśli coś działało to znaczyło, że na ten moment jest wystarczająco dobre. A taka świadomość to w czasie rebelii luksus.

— Całkiem zabawnie, co, Dameron? — Zagadnęła, przecinając szturmowca na pół. Poe zrobił kwaśna minę.

— Bardzo. — Strzelił jednemu prosto między oczy. — Chyba wolałem cię z blasterem. — Wskazał na jedną z jej ofiar.

Reszta zadziała się tak szybko, że trudno było jej stwierdzić, co się stało.

W jednej chwili śmiali się i żartowali, walcząc ramię w ramię, a w kolejnej Dameron leżał na ziemi z raną postrzałową, rozrywającą spory fragment jego ramienia.

— POE! — Zála nie myślała dwa razy. Przyklęknęła przy nim i w panice oceniając stopień jego obrażeń, szukała na jego twarzy jakiejkolwiek rekacji.

Wykrzywił się z bólu i zasyczał kilkukrotnie, gdy dotknęła spalonego miejsca.

— Nie wierć się, próbuje pomóc!

— To przestań, tylko przeszkadzasz.

Szturchnęła go mocno.

— Wszystko okej? — zapytał spanikowany Finn, podbierając do dwójki na ziemi. Zála przewróciła oczami.

— Nic mu nie jest, już narzeka.

— Jednak coś mi jest — zaprzeczył, wpatrując się w coś przed nimi.

— Ręce do góry! Broń na ziemię, szybko!

Byli otoczeni ze wszystkich stron.





SĄDZIŁAM, że skończymy nieco lepiej, niż to — narzekała Zála. Ręce mieli związane za plecami, a za nimi stało czterech uzbrojonych szturmowców, gotowych wykonać rozkaz rozstrzelania. — To żałosne.

— Zála...

— Nawet się nie broniłam, bo jakiś idiota akurat postanowił dostać i odpocząć sobie na ziemi. Moje gratulacje.

— Zála.

— Hej, chłopaki — Odwróciła się przez ramię. — Możecie przekazać rebeliantom, że chciałbym zostać skremowana? Jakoś nie widzi mi się, żeby moje rozkładające ciało jadły robaki, więc...

— ZÁLA.

— Co? — wymamrotała, w kierunku Poe. Stał obok niej i intensywnie wpatrywał w jej oczy. Kilkukrotnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć ale wreszcie zrezygnował.

— Wiesz co? Zepsułaś moment tymi całymi robakami.

— Tak się składa, że to twój ostatni moment, więc nie wybrzydzaj.

Chrząknięcie.

— Czekajcie. — Zarządził Generał Hux. — Chciałbym to zrobić osobiście.

Poe i Zála wrócili do swojej kłótni, ale przerwał ja dźwięk czterech strzałów. Nie poczuli jednak żadnego bólu. Odwrócili się w kierunku swoich napastników, by dostrzec ich leżących na ziemi. Martwych.

— To ja jestem szpiegiem.

— Co?! — wykrzyknął podekscytowany Poe. Finn zrobił kompletnie odwrotną, zdegustowaną minę, a Chewbacca tylko się na niego gapił.

— Mamy mało czasu — powiedział Hux.

— Wiedziałem! Coś czułem! — Ekscytował się dalej Dameron.

— Wcale nie — prychnęła Zála.

— NIE KŁÓCIĆ SIĘ.

Umilkli.    Co jak co, ale z rudymi lepiej utrzymywać dobre kontakty.    Poprowadził ich jakimś korytarzem. Na szczęście z drugiej strony akurat nadeszli C-3PO, BB-8 i ten trzeci, mały robocik przypominający suszarkę.

— Wyłączę blokady, ale tylko na kilka sekund.

Poe wyjrzał przez szybę.

— A więc tu jest. Cały i zdrowy.

— Stary, dobry Sokół! — Ucieszyła się Kenobi i pomknęła w jego kierunku.

Jeszcze nigdy nie działali tak szybko. Sprawnie przełączyli wszystkie ustawienia i wkrótce statek ruszył. Tym razem drugim pilotem był Chewie, a Zála pobiegała na dół, by w razie czego pomóc Finnowi i Rey, która w ostatniej chwili skoczyła na pokład. Gdy zamknęły się drzwi, odetchnęli z ulgą.

Ostatnie kilkanaście godzin było najbardziej pokręconymi godzinami jej życia.





NIE WIEM, dlaczego nas nie śledzą, ale to strasznie dziwne. Nie ufam im.

— A ja nie wiem, czemu się upierasz, że twoja ręka jest w porządku. Dosłownie na podłogę kapie krew! Chewie, powiedz mu coś, to twój statek.

— Uszkodzone podwozie? Co mu jest? — zapytał Poe, w odpowiedzi na słowa Wookiego. Oboje kompletnie ją zignorowali.

Kilka minut później, puściły jej nerwy.

— Dość tego. — Złapała Poe za zdrowe ramię i siłą wyciągnęła z siedzenia. — Dasz radę sam Chewie?

Wyszli na korytarz, gdzie natychmiast posadziła go na podłodze. Światło było wątłe, ledwie widziała jego ranę, szczególnie że całą zabrudzała zaschnięta krew.

— Mówię ze nic mi nie jest...— narzekał, kiedy rozcinała postrzępiony materiał jego koszuli. Nawet nie zaczynała tłumaczyć, jakie mogą być skutki, jeśli nie oczyści rany. Przecież je znał. Po prostu był zarozumiały. Jak zawsze. — Nie możesz mnie... nie wiem, uzdrowić, jak Rey tego węża?

Spiorunowała go wzrokiem i bez ostrzeżenia oblała ranę alkoholem. Jęknął niezadowolony.

— Tak się składa, że nie potrafię. I nie wymądrzaj się, to będę delikatniejsza.

— Wiesz, nie nadawałabyś się na medyczkę. One są zawsze miłe i łagodne, a jak się ładnie poprosi to zawsze dadzą buziaka na dowodzenia. — Uśmiechnął się znacząco, wskazując miejsce na swoim policzku.

— A-ah. Na to nie licz, Poe.

Znów się uśmiechnął, tym razem łagodniej.

— Moje imię... — powiedział.

— Słucham?

— Nazwałaś mnie imieniem. Drugi raz dzisiaj. Powinienem częściej dawać się postrzelić.

Zála zakłopotana podrapała się po skroni i pokręciła głową. Otworzyła apteczkę znalezioną pod pokładem. Była prawie pusta, ale na szczęście został ogryzek względnie czystego bandaża.

— Wszyscy mówią na ciebie Poe, to nic wielkiego.

— Z twoich ust tak. Ostatnio powiedziałaś do mnie po imieniu na pierwszym spotkaniu. Od tamtej pory marzyłem, żeby je usłyszeć. Powiedz to jeszcze raz... proszę.

Utrata krwi chyba uderzyła mu do głowy.

Wyciągnął do niej rękę i delikatnie przeczesał jej gęste włosy. Pachniały świeżym powietrzem. W jednej chwili cały kark pokryła jej gęsia skórka, a serce zaczęło bić nienaturalnie prędko. Przypomniała sobie to, co powiedziała jej dziś Rey, gdy on i Zorii wyszli na dach.

...na ciebie patrzy tak, jak na najjaśniejszą gwiazdę całej galaktyki.

— Poe... — powiedziała cicho, gdy ich twarze zbliżyły się już do siebie wystarczająco, by czuła na policzkach jego miarowy oddech.

— Słuchajcie, czy wyooOch! — Finn stanął jak wryty i z wrażenia całkiem zapomniał, po co przyszedł. Zála odsunęła się gwałtownie, a Poe na migi pokazał mu, że już długo nie pożyje. — Wybaczcie, już nie przeszkadzam. — Parsknął śmiechem i wycofał się.

— Wcale nie przeszkadzasz. Ja tylko go opatruję — zaprzeczyła Kenobi spokojnym tonem i w wyciągnęła bandaż.

— Mhmmm. Jasne. A ja wcale nie byłem szturmowcem.




DO LĄDOWANIA W ENDORZE ZOSTAŁO IM JESZCZE PÓŁ GODZINY. Zála uparła się, że Poe musi trochę odpocząć i pozwolić, by jego ciało skupiło się na leczeniu rany, więc oboje zostali uziemieni w jednym z pokładowych pokoi. On, żeby odpoczywać, a ona, żeby go pilnować.

Ostatecznie role się odwróciły, bo to Zála zasnęła na jego ramieniu, a on obejmował ją delikatnie i w milczeniu wpatrywał się w widok za oknem. Mknęli przez przestrzeń, a Poe myślał. Miał aż nadto czasu, by o wszystkim myśleć.

Zastanawiał się, czy rzeczywiście mają jeszcze szansę w walce z Imperium. Chciał w to wierzyć. Przecież tylu ludzi oddało życie za wolność. Jego obowiązkiem jest doprowadzić to do końca. Ale wątpliwości jak złodziej, zakradały się do mieszkania jego umysłu i jedno po drugim kradły drobne skarby. Nadzieję, ducha walki. Bał się, że zanim dojdzie do ostatecznego starcia, zatraci wszystko, kim kiedykolwiek był.

Zála poruszyła się niespokojnie, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Zastanawiał się przez moment, czy jej nie obudzić, ale ostatecznie zrezygnował. Była taka zmęczona... Zamiast tego odgarnął włosy z jej twarzy i delikatnie pocałował osłonięte materiałem koszuli ramię. Rozluźniła się i przez sen bardziej wtuliła w ciepło jego ciała.

— Szkoda, że nie jesteś taka miła, kiedy nie śpisz — wyszeptał żartobliwie sam do siebie. Potem najdelikatniej jak potrafił, wyswobodził się z jej uścisku. Czuł się już o wiele lepiej, niż przed kilkunastoma minutami, a koniecznie chciał dowiedzieć się od Chewiego i Rey (którzy przejęli ster), jak wyglada sytuacja. Czego Zála nie zobaczy, to jej nie rozzłości, prawda?

Ale już kilka chwil po tym, gdy wyszedł na korytarz, z jej pokoju rozległ się zduszony krzyk.

Natychmiast zawrócił, nawet się nad tym nie zastanawiając. Wbiegł do środka, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Zastał Kenobi klęczącą na ziemi z rękami wokół szyi. Dyszała ciężko i ledwie łapała powietrze, które świszczało jej w płucach.

— Zála, co się dzieje? — Przykucnął obok niej. Złapał za ramiona i zmusił by spojrzała w jego stronę. Oczy miała zeszklone, tak przerażone jak nigdy wcześniej. — Zála, oddychaj, proszę cię.

Nie potrafił do niej dotrzeć. Nie wiedział już, co robić. Coraz bardziej ogarniało go poczucie, że ją traci. Nie mógł do tego dopuścić.

— Spójrz na mnie! Zála, patrz na mnie. — Wreszcie jakaś świadomość pojawiła się w jej źrenicach. Rozluźniła desperacki uścisk i złączyła ich spojrzenia. — Oddychaj ze mną, przecież wiesz jak...

Wciągnął powietrze nosem i uniósł głowę, by łatwiej było jej się na nim skupić. Potem odetchnął, a ona ku jego wielkiej uldze wraz z nim. Powtórzyli to kilka razy, zanim wreszcie potrafiła sama nad sobą zapanować.

Przyciągnął ją do siebie, otaczając ramionami z każdej strony.

— Prze-epraszam.

— Nie, nie przepraszaj. — Położył jedną dłoń, na tyle jej głowy i umiejscowił ją na swoim barku. Zatopił swoją twarz w jej włosach i zaciągnął się dobrze znanym zapachem świeżego lasu.

— Widziałam go — przyznała się. Poe natychmiast zrozumiał, że ma na myśli ojca. A więc koszmary rzeczywiście wróciły i to natychmiast. — Nie wiem, jak dam radę — powiedziała załamana. Poe położył dłonie po obu stronach jej twarzy i delikatnie kreślił koliste ruchy po jej mokrych policzkach.

Patrzyła na niego wzrokiem czystego zranienia i nie mógł tego znieść. Chciał to od niej zabrać, przejąć. Choćby małą cząstkę.

— Nie możesz tak myśleć, Zála... Dasz radę. Damy radę. Wspólnie, w porządku?

Niepewnie pokiwała głową i przysunęła się bliżej. Dotknęła swoim czołem jego i zamknęła oczy. Chciała mu podziękować, powiedzieć, jak wiele dla niej znaczy. Ale nie potrafiła znaleźć słów, więc zamiast tego położyła swoje dłonie na jego. Uśmiechnął się.

Trwali tak jeszcze kilka chwil. Serce przy sercu, dusza przy duszy. Dwoje zranionych ludzi, którzy w ciemności odnaleźli światło w sobie nawzajem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro