Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. 02






ROZDZIAŁ DRUGI
Pasaana

POSTAWIŁAŚ GO NA NOGI?

— Masz szczęście, że jestem wszechstronnie utalentowana. — Na chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. Jak zawsze po kłótni.

Nigdy nie przepraszali. Po prostu czekali kilka dni, aż staną w obliczu jakiegoś problemu i będą zmuszeni go razem rozwiązać.

Odchrzaknęła. Na szczęście miała pod ręką doskonały problem.

— Rey chce pociągnąć dalej poszukiwania Luke'a. Lecę z nią i myślę, że ty... to znaczy wy. Wiesz, Finn, Chewie. — Zaplątała się na moment, ale szybko odzyskała opanowanie. — Też powinniście.

— Nie ma mowy — wtrąciła Rey, schodząc z pokładu Sokoła. — To niebezpieczne. To jedna z tych misji, z których można nie wrócić.

— Świetnie. Więc w końcu coś ciekawego.

W jej słowach było trochę żartu, to jasne, ale także mnóstwo prawdy. Jakiś czas temu została „uziemiona" przez Leię na Ajan Kloss i zmuszona do codziennego opiekowania się sprzętem. A to wszystko z powodu kilku drobnych komplikacji na poprzedniej misji. Drobnych zdaniem Záli, bo reszta niechętnie nazywała jej połamane zebra, wybity bark i awaryjne lądowanie drobną komplikacją.

— To nie jest śmieszne, Zála. Nikt nie leci, ty też nie. Muszę to zrobić sama.

— Sama z nami — uparł sie Finn.





SŁOŃCE JASNO ŚWIECIŁO NAD DŻUNGLĄ, a Zála zastanawiała się, dlaczego świat jest dla niej tak złośliwy. Akurat w dzień wyjazdu zrobiło się wreszcie sucho. Nie znosiła dżungli, a dżungla najwyraźniej nie znosiła Záli.

— Wiem, R2, ja też. Uważaj na siebie. — Objęła go rękoma, łagodnie głaszcząc jego metalowy pancerz. — Do zobaczenia.

Podniosła się z ziemi. Tym razem nie była cała umazana smarem ze statków, a włosy miała upięte do tylu w grubym warkoczu. Na ramionach jasnobeżowa koszula, wciśnięta czarne spodnie. Na pasku przypięte dwa sztylety, blaster i jedno puste miejsce na...

— Och, Pani Generał! — przestraszyła się nieco. Leia uśmiechnęła się. Wkrótce potem bez słowa wyciągnęła do niej czarną rękojeść miecza świetlnego. Dobrze pamietała jego ciężar w dłoni, jak się z nim poruszać, a także jego znajomy syk i niebieskie światło. Przez moment się mu przypatrywała, ale wreszcie pokręciła przecząco głową. — Leia, nie mogę go wziąć. Wiesz przecież.

— A więc teraz nazywasz mnie Leią? — zapytała przebiegle. Zála spuściła wzrok. — Wiem, że cię to boli. Ale nie wyrzekaj się światła teraz. Nie możemy sobie na to pozwolić. Weź go. — Cisza. Twarz Organy opuścił dobroduszny uśmieszek, a jego miejsce zstąpiła srogość, jaką obdarzała zawsze nieposłusznych żołnierzy. — Chciałam po dobroci, ale w porządku. Jako twój Generał rozkazuję ci wziąć miecz. W przeciwnym razie zamiast lecieć z nimi, zostaniesz w bazie.

Kenobi jęknęła zirytowana, ale przyjęła broń i wsunęła ją w puste miejsce na pasku.

— Niech moc będzie z tobą — powiedziała Leia, a potem objęła ciasno. Zála była dla niej jedną z najbliższych osób. Tak niewiele członków jej rodziny przetrwało.

— Uważaj na siebie.

Ich moment przerwał krzyk dochodzący z zarośli.

— Hej! Kenobi, ile będziemy na ciebie czekać?

Widząc w oddali zarys startującego statku i słysząc dobrze znany głos Poe, wymamrotała pod nosem kilka nieprzyjemnych epitetów, zebrała rzeczy i ruszyła truchtem przed siebie.

Leia zaśmiała się na ten widok. Za każdym razem, gdy na nich patrzyła, widziała siebie i Hana Solo sprzed wielu lat. Zawsze się sprzeczali i zbyt długo byli zbyt głupi, by pozwolić się kochać. Teraz, gdy Hana już nie było, Leia wściekała się na siebie za każdy stracony moment.

Gdy Zála dotarła do Sokoła, Poe stał na otwartej platformie, oparty o ścianę. Trochę się z nią podroczył (wprost nie mógł się powstrzymać), ale wreszcie wyciągnął do niej rękę. Zamiast ją przyjąć, rzuciła w niego ciężkim plecakiem (wprost nie mogła się powstrzymać!), a potem sama wspięła na pokład. Wejście zaczęło się zamykać. Wkrótce samotnie stali we wnętrzu Sokoła.

Wzięła od niego torbę mimo protestów i ruszyła przed siebie. Przewrócił oczami.

— Wiesz, gdybyś była nieco mniej dumna i przyjęła czasem pomoc, zdziwiłabyś się, o ile łatwiejsze robi się życie.

— Nie mów mi nic o dumie, Dameron. Sam nic tylko puszysz się jak paw.

Zaśmiał się, kręcąc głową i zaczął podążać za nią w stronę kokpitu. Jego oczy mimowolnie wędrowały w górę i w dół, obserwując każdy jej ruch, a serce biło znacznie szybciej niż powinno.

Od wielu lat była dla niego nieustannie uszczypliwa, a on odpłacał się tym samym. Oboje przeczuwali, że te sprzeczki i rywalizacja dawno zamieniło się w coś całkiem innego, ale rzadko kiedy byli zdolni to przyjąć. Na palcach jednej ręki mógł policzyć dni, które wytrzymali bez kłótni, ale choć zazwyczaj właśnie zrozumienie stanowiło sedno jego wymarzonej relacji, to w kwestii Záli wcale tego nie chciał.

Bardziej doceniał te chwile, gdy udawała wściekłość z powodu jego decyzji, a naprawdę była zła, że coś sobie zrobił, a ona nie może pomóc. Gdy na zebraniach posyłali sobie wyzywające, długie spojrzenia, które sprawiały, że czuł się jak jedyna osoba w zasięgu jej wzroku. Gdy po udanej misji szli świętować do pobliskiego baru i na kilka momentów całkiem zapominali, że mają się nie znosić i zwierzali z największych sekretów.

Zála i Poe byli trudni, szczególnie razem, ale oboje uwielbiali wyzwania. Przecież byli rebeliantami.





DOŚĆ SZYBKO ZNALEŹLI SIĘ NAD PUSTYNNĄ PLANETĄ PASAANA, ale mimo że wylądowali dokładnie w miejscu, na które wskazywały współrzędne zostawione przez Luke'a, nie mieli pojęcia, gdzie zacząć szukać.

— A to co ma być?

— Aki-Aki, czyli Święto Przodków. Obchodzi się je raz na czterdzieści dwa lata.

— To mamy farta — stwierdził Finn, z niezadowoleniem wpatrując się w morze kolorów.

— W rzeczy samej — kontynuował C-3PO, którego twórca na ich nieszczęście nie zechciał wgrać mu programu rozpoznającego sarkazm. — Święto słynie z kolorowych latawców i wybornych karmelków.

Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w jego stronę, mierząc oceniającym spojrzeniem, a on, całkowicie nierozumny w kwestii ludzkich emocji, odwrócił się do nich plecami i sądząc, że zobaczyli na horyzoncie coś niepokojącego, powtórzył ich ruch. Finn parsknął pod nosem.

— Na pewno kręcą się tu patrole Najwyższego Porządku. Nie wychylajcie się. Finn, Rey, Zála, BB-8 wy idźcie razem. C-3PO, Chewie... — Wookie zacharczał w sprzeciwie.

— O czym ty mówisz. Ja i Dameron już dawno się pogodziliśmy. Wszystko gra — usiłowała go przekonać Zála. Znów warknięcie. — W porządku! Okej! — Uniosła dłonie w geście kapitulacji. — Pójdę z nim.

Tym razem Chewbacca był zadowolony, więc tak jak chciał, rozdzielili się. Jedna grupa w lewo, druga w prawo.

Zála wraz z Poe szli w wyjątkowo nieprzyjemnym milczeniu. Rozglądali się bardziej w poszukiwaniu sposobu ucieczki, niż wskazówek. Raz po raz posyłali sobie spojrzenia, gdy tylko drugie nie patrzyło, a ich dłonie kilkukrotnie przypadkiem się dotknęły. Nic poza tym. Żadne nie chciało pierwsze wyciągać ręki na zgodę.

— Wyczuwam nieprzyjemne napięcie — powiedział C-3PO, ale zanim zdołał rozpocząć analizę, przerwała mu jedna z lokalnych Aki-Aki.

Zwróciła się do nich w jej własnym języku, którego w ogóle (oczywiście z wyjątkiem droida) nie rozumieli. Ku zdziwieniu Poe i Záli, złapała ich oboje za ręce.

— Co ona mówi? — zapytał nieco zirytowany Dameron, który w naprawdę komiczny sposób musiał schylać się, by zrównać się z lokalną kobietą.

— Że zakochani nie powinni się na siebie złościć w tak piękny dzień, jak ten — przetłumaczył C-3PO bez cienia zawahania. Zála natychmiast wybałuszyła oczy, a Poe prawie połknął swój własny język i może właśnie z powodu tego szoku, a może także ze strachu przed rozzłoszczeniem miejscowych, wcale nie zaprotestowali, gdy Aki-Aki złączyła ich dłonie ze sobą i oplotła je jakimś koralikowym łańcuszkiem.

Zála uniosła wzrok, by spojrzeć na Poe i natychmiast napotkała jego oczy, już wpatrzone w nią. Miała wrażenie, że jej serce przeskoczyło kilka uderzeń, a potem ze zdwojoną siłą zaczęło pompować jej krew. Głupia. Głupia. Głupia, powtórzyła w myślach, jak zawsze, gdy to się działo.

Czymkolwiek było to dziwne uczucie oślepiające jej zmysły, była przekonana, że jest ono nieodwzajemnione. Nienawidziła siebie za to, że daje mu się tak łatwo mamić. Tym jego orzechowym oczom, które w słońcu wydawały się jakby muśnięte złotym pędzlem. Temu uśmiechowi. Nie była jedyną dziewczyną, na którą tak patrzył, na pewno nie. Poe flirtował praktycznie ze wszystkim, co się rusza. Ale mimo to jego wzrok sprawiał, że całkiem o tym zapominała. Gdy wracała trzeźwość umysłu, znów była na siebie wściekła, potem na niego, a potem wreszcie koło się zamykało i tak od kilku dobrych lat.

— Zwijamy się. Wracamy na Sokoła, już. — Rey i reszta grupy zjawili się znikąd. Finn uniósł brwi na widok splecionych dłoni Poe i Záli, ale nie miał czasu, by cokolwiek o tym wspomnieć.

— Czemu? — zapytał Dameron.

— Ren.

Natychmiast rzucili się do ucieczki. Jeden za drugim przepychając się przez tłum kolorowych płaszczy. Szturchnięcia. Piach. Gwar. A ręce Poe i Záli wciąż oplatał ten głupi koralikowy sznurek.

Poe biegł pierwszy, ona tuż za nim. Każdy ruch zaburzał ich równowagę. Wreszcie potknęli się o własne nogi i wylądowali w piasku. Zála już otwierała usta, żeby na niego nawrzeszczeć, ale wyczuł ją i zanim zdołała obwinić go za całe zło tego świata, sam zabrał głos.

— Musimy biec równo, bo inaczej nas złapią, jasne? — Mimo wszystko nie mógł się oprzeć, więc mało delikatnie szarpnął ją do góry. Kosmyk włosów wyswobodził się z warkocza i spadł na jej czoło. Prychnęła niezadowolona, a on uśmiechnął się dumnie.

— EJ, Gołąbeczki! Musimy wiać! — krzyknął w ich kierunku Finn.

Pobiegli naprzód, tym razem bacznie pilnując, by ruchy ich ciał idealnie się synchronizowały.
Najpierw Zála musiała powtarzać sobie w głowie szereg czynności (Prawa noga. Lewa ręka. Prawa ręka. Lewa noga), ale już po chwili wszystko stało się proste. I może gdyby właśnie nie uciekali przed patrolem szturmowców i przed samym Kylo Renem, ironia ich sytuacji zdałaby się jej całkiem zabawna.

— Stać! Ani kroku dalej! Mam poszukiwanych. Wszystkie jed... — Strzała pojawiła się całkiem niespodziewanie i wbiła idealnie w jedno z oczodołów żołnierza Najwyższego Porządku.

Właściwie instynktownie wszyscy odwrócili się w kierunku, z którego przyfrunęła. Na ich szczęście tajemniczy zamachowiec nie wydawał się być zagrożeniem.

— Chodźcie za mną. Szybko.

Nie było czasu do namysłu, więc jeden za drugim podążyli za tajemniczym strzelcem, mając nadzieję, że nagle nie zmieni zdania i nie postanowi ich zamordować. Twarz miał ukrytą za maską, z resztą całe ciało przykrywał taki czy inny materiał. Nie było widać ani skrawka skóry. W jednej ręce dzierżył kuszę, a druga podpierał się o laskę.

Tym razem Poe i Záli zabrakło zgrania, więc gdy dziewczyna szarpnęła na przód, Dameron uderzył głową w przewieszony przez jej ramię blaster.

— Au!

— Nie bądź dzieckiem.

— To dziwny sposób, żeby powiedzieć „przepraszam".

— Tak się składa, że wcale nie przepraszam. — Uśmiechnęła się niemiło.

— Musimy to ściągnąć, jak najszybciej się da, bo... nie wytrzymam z tobą, kobieto! — zirytował się, a Rey odwróciła się w jego kierunku z wzrokiem mówiącym jasno i wyraźnie „nie teraz".

Wsiedli do jakiegoś pojazdu. Wszędzie wisiały puszki na sznurkach i inne bibeloty, a bałaganu dopełniały wiszące wszędzie brudne od pyłu szmaty.

— Leia wysłała mi wiadomość.

— Jak nas znalazłeś? — zapytał Finn. Nieznajomy spojrzał w stronę Chewbacci i chodź nie było widać wyrazu jego twarzy, chyba sie uśmiechnął. Wreszcie ściągnął maskę.

— Wookie rzuca się w oczy..

Kilka przytuleń i uwag C-3PO poźniej cała grupa wraz z (jak się okazało) generałem Lando Calrissanem wreszcie mogli przejść do rzeczy.

— Są tylko dwa takie — powiedział, wyświetlając nad swoim nadgarstkiem niebieski hologram przypominający piramidę.

— Tellurium Sithów... Luke Skywalker go szukał — wyjaśniła Rey. Lando zaśmiał się pod nosem.

— Wiem, szukałem razem z nim. Wpadł nam wtedy w oko stary łowca Jedi. Ochi z Bestoon. Miał przy sobie coś, co pozwala znaleźć tellurium. Tropiliśmy go przez pół galaktyki, ale znaleźliśmy tylko pusty statek. Porzucony. Żadnych poszlak, nici z tellurium.

— Ten statek... nadal tu jest?

— Na pustyni.

— Musimy się na niego dosta... co wy robicie? — zapytała zmęczonym tonem, zerkając na Poe i Zálę, którzy nieudolnie usiłowali odplątać koraliki.

— Ta stara wariatka chciała nam odciąć dopływ krwi, czy co? — zapytała pod nosem Kenobi, nadal się nie poddając.

— Tak właściwie, to ciasne zawiązanie koralików jest kluczowe — zaczął wymądrzać się starym zwyczajem C-3PO — Dla Aki-Aki jest to obrządek typowy dla ceremonii ślubnych¹. Im ciaśniej związane sznurki, tym silniejsze więzy złączą małżonków. Trzeba nosić je w ten sposób przez trzy dni, aby uhonorować duchy przodków.

Zála wysiliła się na zdegustowaną minę, a Poé wykrzywił usta jak dziecko, które matka podstępem zmusiła do zjedzenia brokułów. Cała reszta (nie wyłączając BB-8) wprost zwijała się ze śmiechu.

Wreszcie Poe odzyskał mowę.

— Co ty na to, pani Dameron? — Nonszalancko oparł się o ścianę ręką wolną od zabójczych koralików ślubnych, a drugą chwycił dłoń Záli i uniósł ją ku górze, by pocałować jej wierzch.

Kenobi była szybsza i jednym płynnym ruchem pociągnęła swoją dłoń w dół. Przy takiej sile, sznurek wreszcie puścił, a koraliki wystrzeliły na wszystkie strony. Oczywiście przede wszystkim prosto w twarz Poe.

— Wybacz bałagan, generale Lando — powiedziała, całkowicie ignorując nienawistne spojrzenie pilota z czerwonym od uderzenia policzkiem. — Koniecznie chciałam wziąć rozwód. To chyba całkiem zrozumiałe.

— Nie musiałaś strzelać mi w twarz — warknął, pocierając bolące miejsce. — Poza tym co masz na myśli przez całkiem zrozumiałe?

— Ej, ludzie...

— A właśnie, że musiałam, bo mnie ubezwłasnowolniłeś! — odparła ignorując jego pytanie.

— Ludzie...

— Nie ja tylko ta stara Aki-Aki!

— LUDZIE! — wrzasnęła Rey. — Myśliwce Najwyższego Porządku. — Wskazała ku oknu, zza którego rzeczywiście docierał dźwięk samolotów.

— Statek Ochiego jest u wylotu kanionu. Lećcie.

— Dziękujemy, generale — powiedział Poe, ukłonił się lekko, a potem niezbyt delikatnie popchnął Zálę w stronę wyjścia. Słońce grzało tak mocno, że powietrze dookoła zdawało się falować, a parzący piasek jedynie potęgował to uczucie. — Patrzcie! Śmigacze! Weź się za ten drugi, Zála.

— Tak się składa, że nie umiem kraść! — krzyknęła spanikowana.

— Daj spokój, to prawie to samo, co naprawianie.

Mimo wszystko rzuciła się pod drugi śmigacz i choć nieco wolniej niż Dameron, to wreszcie zdołała rozbroić jego zabezpieczenia. Akurat wtedy, gdy już miał iść jej pomóc. Uśmiechnęła się dumnie, zanim klapka uderzyła ją w głowę, a kable wypadły jej przed twarz.

Wszędzie przeklęte plątaniny kabli.

Niedbale wepchnęła je z powrotem i wskoczyła za ster.

— Kraść? — zapytał Finn skonfundowany — Gdzie nauczyłeś się kraść, Poe?

Zála zaśmiała się. Nie, wróć. Zarechotała donośnie.

— Upij go, a wszystko ci wyśpiewa. Okazuje się, że całkiem łatwo go upić.

— Ani słowa — warknął złodziejaszek. Uniosła ręce do góry.

Odpalili silniki i ruszyli do przodu. Czuła w żyłach ukochany przepływ adrenaliny, cała aż buzowała. I choć na ogonie siedzieli im szturmowcy, a nad głowami przelatywały błyszczące nieprzyjemnie zielonym światłem pociski, czuła się całkowicie wolna.

— Zaczęli latać!

— Nie bądź głupi C-3PO szturmowcy nie lataaAaaachhh!

Symfonia strzałów rozgrywała się za plecami sterującej Záli i pozostawało mieć nadzieję, że Rey odbije ataki. Skręcała gwałtownie raz w jedną raz w drugą stronę, starając się, by nie zostać łatwym celem. Wszystko trwało tylko chwilę, ale intensywność ponownego bycia w akcji przyprawiała ją o dreszcz ekscytacji. Och, jak bardzo jej tego brakowało!

— Nie teraz BB-8! — poprosiła Rey, mierząc z blastera do szturmowca. Droid nie posłuchał jej prośby i wyrzucił z pokładu coś, co wybuchnęło na wszystkie strony żółtym pyłem.

— Nigdy nie lekceważ droidów, co? — Uśmiechnęła się Zála, przypominając słowa Lei. Chwila nieuwagi i prawie wpadła na wystający z piachu kawał kamienia. — ANI SKAŁ!

Rey uniosła brwi, ale wkrótce coś innego przykuło jej uwagę.

— Hej! To statek Ochiego! — Wskazała na wzniesienie po prawej stronie. Tym razem Zála nie odwróciła wzroku. Może Organa nie uziemiła jej na długo, ale jednak na dość długo, by potrzebowała kilku chwil na przyzwyczajenie się do tego pędu i na uzyskanie pełnej koncentracji. — Już go gdzieś widziałam.

— Rey! — krzyknął Finn z drugiego śmigacza, który w międzyczasie już się z nimi zrównał. — Dorwałaś ich wszystkich?

I właśnie w tym momencie jeszcze jeden szturmowiec zestrzelił z powietrza najpierw śmigacz Záli i Rey, a potem także ten drugi.

Pięknie. Po prostu pięknie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro