1. Dlaczego teraz?
Warszawa, 25.06.2017
Wszelkie rozmowy po angielsku będę zapisywać po polsku, ewentualnie nadmieniając, iż rozmowa jest prowadzona w obcym języku. Myślę jednak, że w większości przypadków będzie to oczywiste.
Czerwcowe południe w niczym nie przypomina sceny z amerykańskiego horroru. A jednak to w tym czasie rozgrywa się tragedia wielu dusz: ojców, matek, małżonków, dzieci. Nikt z nich nie może uwierzyć, jednakże każdy musi to zrobić. Bo taka jest okrutna prawda.
– Słucham?! – krzyczy po angielsku Anastazja Walewicz, zatrzymując się w połowie przemierzanej kuchni. – Pani przestanie żartować, do cholery! Nie ma pani co robić? – głos kobiety załamuje się lekko, a ręce zaczynają drżeć. – Nie, to nie może być prawda – myśli rozpaczliwie w duchu. – To nie może być prawda!
– Proszę pani, udzieliłam informacji, bardzo mi przykro, a teraz proszę się rozłączyć, bo zajmuje pani linię – beznamiętny głos urzędniczki powoduje nagłe osłabienie zdenerwowanej Anastazji, która zaczyna dygotać już na całym ciele. Rzuca niedbale telefon na blat stołu, nie siląc się nawet na zakończenie połączenia i opada na twarde krzesło, które chwieje się lekko.
Wciąż oszołomiona podpiera głowę na rękach i wpatruje się w jeden punkt, analizując zasłyszane wiadomości. Nie może w nie uwierzyć. A jednak mimo wielkiego oporu jej świat z sekundy na sekundę wali się coraz bardziej. Do świadomości kobiety zaczyna drobnymi odłamkami przedzierać się poczucie, że to prawda. Marek... Marek nie żyje.
– Nie! – krzyczy na całe mieszkanie, prostując się nagle. W jej gardle rośnie coraz większa gula, która daje w końcu ujście w nagłym spazmie płaczu, zamieniającym się powoli na jednostajne zawodzenie. Kobieta bezradnie przyciska swoje kolana do twarzy i kołysze się na boki, wręcz wyjąc z wewnętrznego bólu.
Puszcza kolana i opiera głowę na blacie, powoli zsuwając się na zimną posadzkę.
Teraz jej zawsze reprezentacyjna postać bardziej przypomina zagubioną, zrozpaczoną dziewczynę, niż odważną kobietę, którą zresztą nigdy nie była. Ciemne, rozpuszczone włosy opadają na twarz, schowaną między kolanami i oplatają drobne ciało Anastazji. Noszona przez kobietę spódnica zahacza się o nogę od krzesła i rozrywa na szwie przy gwałtowniejszym spazmie.
Chociaż wciąż jakiś drobny głosik w głowie podpowiada kobiecie, że to prawdą być nie może, ona sama wątpi już w to coraz mniej. Zbyt wiele potwierdza straszne wiadomości. Nic, poza niewiarą Anastazji i nierealnością zdarzeń im nie zaprzecza. Niestety.
Jej mąż wsiadł do tego pechowego samolotu, który z niewiadomych przyczyn się rozbił, niwecząc życia tak wielu ludzi.
To miały być piękne, polskie wakacje.
Po długich chwilach leżenia na podłodze do wnętrza kobiety zaczyna wkradać się niepokojąca i przyprawiająca o jeszcze większy ból pustka. Przeżera ją od wewnątrz i przepełnia całą duszę.
Kobieta w nagłym akcie rozpaczy chwyta się za głowę i tarmosi swoje długie włosy, które wplątują się w znajdującą się na palcu obrączkę. Widząc to, Anastazja doznaje przypływu tak wielkiej rozpaczy, że podrywa się z ziemi i z całej siły uderza głową w wystający blat. Czując, że ból czysto fizyczny jest czymś lepszym, uderza się po raz drugi, z pełną premedytacją. Następnie wybucha jeszcze większym płaczem, gwałtownie chwytając otwartymi ustami powietrze.
Łzy ciekną i rozmazują zrobiony uprzednio z wielką starannością makijaż, który i tak już przestaje odgrywać swoją rolę. Jednak Anastazja nie zwraca uwagi na czerwoną twarz, która innym razem przyprawiłaby ją o kompleksy. Teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Nic nie ma znaczenia.
Słońce zagląda przez okno i pada na leżący na kuchennym stole porzucony telefon.
Przepełnione bólem godziny powoli mijają, wywierając na Anastazji ogromne piętno. Kiedy kobieta orientuje się, że za niedługo do domu wrócą jej dwie siedemnastoletnie córki, a następnie rodzice, uświadamia sobie, że nie może powitać ich w takim stanie. I chociaż kobieta wciąż nie czuje się na siłach, aby stawić czoła tej potwornej wiadomości, wstaje powoli i udaje się do łazienki.
Z niebywałą rezygnacją patrzy na swoją twarz w odbiciu lustrzanym. Przyglądając się bezmyślnie swoim własnym oczom, powraca raz jeszcze do tego momentu, który wydaje się tak odległy, mimo że miał miejsce stosunkowo niedawno.
Jak przez mgłę pamięta chwilę, w której media podały informację o katastrofie amerykańskiego samolotu. Według ich danych nikt jej nie przeżył.
Po tej wiadomości w domu Walewiczów nastąpiło straszne zamieszanie i panika. Rodziców Anastazji nie było w pobliżu, tak jak jej dzieci, natomiast kobieta porzuciła wyszukiwanie w internecie nowej bluzki i nerwowo dzwoniła do wszystkich możliwych instytucji mogących zaprzeczyć temu, co wydawało się takie nierealne. Ze wszystkich źródeł wynikało jasno – okazało się potwornym faktem.
Najchętniej utopiłaby rozpacz w alkoholu, ale nie może. Rodzicielstwo zobowiązuje, nawet jeśli nie jest, nie była i nie będzie idealną matką. Pieczę nad swoimi dwiema nastoletnimi córkami oddała dziadkom, bo chce, żeby uczyły się w Polsce. W wyniku tego nie spotykają się z nią zbyt często, jednak mimo dzielących ich odległości, matczyna miłość nie jest w stanie wygasnąć.
Dopiero teraz uświadamia sobie jak wszystko, całe ich życie jest podporządkowane pod pracę Marka. On zawsze marzył o zostaniu agentem FBI. Z własnej woli zrzekł się obywatelstwa polskiego, Anastazja również to zrobiła. Przez jego pracę zrezygnowała również z rodzicielstwa i przekazała prawa swoim rodzicom. Dla niego.
A teraz wszystko upadło.
Kolejna, mocna fala bólu powoduje pojawienie się łez w oczach zadręczonej kobiety. Nie ma pojęcia, jak przekaże rodzinie informację o tym, co się stało. Bo dziewczynki, chociaż rzadko się widywały z ojcem, były bardzo do niego przywiązane, a w szczególności Ania...
Oddycha ciężko pod wpływem powracających myśli. Wciąż nie może uwierzyć, że w takim wieku została wdową. Ma przecież trzydzieści siedem lat, Marek niewiele więcej.
Gwałtownie odpycha się od brzegu umywalki i wychodzi z łazienki. Niemal biegnie do salonu i drżącą ręką wyciąga kartkę z biurka swoich rodziców. Nie ma pojęcia, co zrobi z tym listem, ale wie jedno. Musi go napisać.
Mareczku, proszę, daj znak, że żyjesz, że to wszystko nieprawda. Przecież oni mogą się mylić, a Ciebie tam nie było. Prawda? Powiedz, błagam, kochanie. Na pewno żyjesz! Wierzę w to, muszę wierzyć, muszę. Nie umiem trwać bez Ciebie, wiesz? A dziewczynki? Nie rób mi tego, błagam. Nie rób tego nam!
Jak ja mam to powiedzieć reszcie, córeczkom? Przecież one nie dadzą sobie z tym rady. Ja też nie. Cały świat się nam zawalił, wiesz? Według mnie możesz robić wszystko. Bądź uparty, narzekaj, że krzywo parkuję, denerwuj się na polityków, wyzywaj. Błagam, pracuj z ładnymi agentkami i goń po nocach przestępców, ale bądź przy nas! Żyj! Proszę Cię, nie możesz odejść.
PS. Dlaczego? Dlaczego Ty? Dlaczego teraz? DLACZEGO?
Anastazja nie wytrzymuje już dłużej. Połowiczne opanowanie, jakim starała się dysponować, znika bez wieści. Całym jej ciałem zaczynają wstrząsać dreszcze, a tusz od długopisu rozmazuje się pod wpływem słonych kropli skapujących na kartkę. Kobieca głowa opada na zmięty papier.
– Cześć, mamo! – donośny krzyk Ani rozlega się po dziwnie cichym mieszkaniu. – Pospiesz się, drzwi muszę zamknąć – rzuca do podążającej za nią Martyny, omal nie wpychając jej do wnętrza. Dziewczyna potrąca przypadkiem stojący w przedpokoju niewielki wieszak i przeklina pod adresem Anki.
– Uważaj, co robisz – mruczy jej poirytowana siostra i ostentacyjnie wymija bliźniaczkę, wydymając czerwone usta i nerwowym ruchem odrzucając na plecy rozpuszczone, brązowe włosy. – Mamo, powiedz tacie, żeby zajął się Anią, bo ma ona za dużo energii – rzuca cicho w głąb mieszkania, chociaż zdaje sobie sprawę, że istnieje małe prawdopodobieństwo, aby ktokolwiek poza Anką ją usłyszał.
Ania prycha cicho i wpatruje się w oddalającą się siostrę ze złością, szukając w głowie ciętej riposty. Ostatecznie macha tylko ręką i postanawia poszukać matki. – Może już jest i tata? – myśli z nadzieją. Uwielbia wizyty ojca, tak samo jest zafascynowana odwiedzinami w Stanach. Dziadkowie są kochani, jednak to Marek rozumie ją najlepiej.
Wchodzi do kuchni i zastaje pustkę. Wzrusza ramionami, zastanawiając się, czy to możliwe, aby mama pojechała na lotnisko po tatę. Zazwyczaj przyjeżdża sam.
Przechodzi do przedpokoju i lekko drwiącym wzrokiem spogląda w stronę pokoju, w którym zniknęła Martyna. Otwiera drzwi do salonu, by sprawdzić, czy dziadkowie wrócili już do domu. Spogląda w głąb i zamiera.
Jej matka siedzi przy biurku z głową opartą na blacie. Porozrzucane w nieładzie włosy niemal całkowicie uniemożliwiają zobaczenie jej twarzy, jednak cała postać emanuje dziwną rozpaczliwością. Wokół walają się zmięte chusteczki higieniczne, a papiery z biurka dziadków są porozrzucane.
Ania przez chwilę nie ma pojęcia, jak się zachować. Od razu wyczuwa, że coś się stało, ale zdaje sobie sprawę, że nie umie pocieszać ludzi, a co dopiero pytać o przyczynę rozpaczy. Dodatkowe utrudnienie stanowi fakt, że sprawa dotyczy jej własnej matki, przed którą momentami odczuwa dziwny respekt.
Stoi bezradnie w progu i wpatruje się w poruszające się wolno, choć niespokojnie plecy Anastazji. Z sekundy na sekundę ogarnia ją coraz większy strach, który powoduje napięcie mięśni.
Nigdy nie widziała płaczącej matki, a dzisiaj w szczególności nie spodziewała się ujrzeć takiego widoku. Szczególnie że tak się cieszyła na przyjazd taty. Widzieli się co prawda parę tygodni temu, kiedy rodzice przebywali jeszcze w Stanach, jednak dla Anastazji była już to dość długa rozłąka.
Anka od zawsze zastanawia się nad relacjami łączącymi mamę i tatę. Oboje wydają się kochać wzajemnie, jednak Anastazja momentami wyraża wręcz chorobliwe przywiązanie do męża. Nie zyskuje to aprobaty Ani, która podczas wizyt wolałaby widzieć matkę bardziej samodzielną.
Nie oznacza to, że Anastazja nie potrafi sobie sama poradzić. Wbrew pozorom umie załatwiać sprawy urzędowe. Jednak mimo wszystko nie umie oderwać się od Marka i praktycznie każdą decyzję od niego uzależnia, a każdą rozłąkę traktuje jako niebotyczną udrękę.
W końcu dziewczyna kończy rozmyślania, odgarnia znad czoła swoje słomiane włosy i robi parę kroków w przód po miękkim dywanie.
– Mamo? – szepcze niepewnie. Anastazja nie reaguje. – Mamo? – mówi już głośniej.
Anastazja drga i prostuje się powoli dziwnie ociężałym ruchem. Anka aż cofa się z przerażenia, kiedy spogląda na twarz matki. Rozmazany makijaż, wory pod oczami podkreślone spływającym tuszem oraz przekrwione spojówki tworzą widok straszliwy...
– Mamo? – Błękitne oczy Ani się rozszerzają pod wpływem ogromnego przypływu strachu i zdumienia, a w gardle dziewczyny zaczyna się tworzyć niebezpieczna gula.
Anastazja oddycha głęboko, odganiając łzy. Podejmuje próbę przemówienia, jednak na samą myśl o planowanej mowie, oczy zaczynają piec, a żołądek się ściska. W końcu bierze głęboki wdech i szukając w głowie polskich słów, które ze stresu jej się plączą, wydusza z siebie charczącym głosem:
– Gdzie Martyna?
W normalnych warunkach Ania wzruszyłaby ramionami, odpowiadając, że nie pilnuje swojej siostry. Tym jednak razem Anka czuje, że nie jest do tego zdolna, atmosfera panująca w salonie jest przytłaczająca, tym bardziej że dziewczyna nie zna jej przyczyny. Obraca się bez słowa i na miękkich nogach kieruje do pokoju siostry. Wchodzi do niego bez pukania.
– Czego chcesz? – Martyna nie bawi się w uprzejmości i nie odrywa nawet wzroku od trzymanego w dłoni smartfona. Wokół walają się puste puszki po energetykach, a białe niegdyś ściany są dziwne zszarzałe.
– Chodź do salonu. – Nieprzyjemnie suchy i nad wyraz niepokojąco opanowany głos Ani z niewiadomych dla Martyny przyczyn powoduje mrowienie na karku. Dziewczyna odrywa wzrok od ekranu i szybkim ruchem przenosi go na Ankę.
Nie denerwuj się, to tylko twoja siostra. – Uspokaja się w duchu.
– Po co? – Martyna stara się brzmieć naturalnie, by nie pokazać, jakie wrażenie wywiera na niej ton bliźniaczki.
– Po prostu chodź. – Anka obraca się w drzwiach i zostawia siostrę samą, podążając w stronę salonu. Szczupła sylwetka znika za drzwiami.
Wiedziona strasznym niepokojem Martyna wstaje nieporadnie z krzesła i rusza za nią, nerwowo poprawiając opiętą na piersiach koszulkę.
Gdy obie siostry stają w progu salonu i kierują wzrok na matkę, ta czuje, że nie będzie w stanie powiedzieć im o tym, co się wydarzyło.
Martyna, chociaż nie wie, o co chodzi, zaczyna mrugać gwałtownie pomalowanymi rzęsami, próbując się nie rozpłakać. Usiłuje zapytać, co się stało, jednak jej gardło odmawia posłuszeństwa. Brunetka ma ochotę wrócić jak najszybciej do swojego pokoju, a dziwne przeczucie, że nie chce poznawać przyczyn stanu matki, tylko ją w tym utwierdza.
– Mamo, pytam raz jeszcze – zaczyna Anka sztucznie opanowanym głosem. – Co się stało i gdzie, do jasnej cholery, jest tata?! – Zakończenie nie brzmi już tak opanowanie, jakby sobie Ania tego życzyła i jest niemal wykrzyczane. Nastolatka przestępuje nerwowo z nogi na nogę. Kątem oka zauważa, jak Martyna kuli się w sobie, garbiąc plecy i przytulając się do jasnej ściany.
– To nie może być prawda – wydusza w końcu Anastazja i wybucha spazmatycznym płaczem, trzęsąc się na krześle.
– Co się stało?! – drze się Anka, tracąc resztki cierpliwości.
W końcu uzyskuje odpowiedź w języku angielskim.
– Samolot... Katastrofa była... Ojciec – chlipie Anastazja, kołysząc się na boki i chowając głowę w ramionach. – Nie żyje – wydusza i wydaje z siebie głośne, rozpaczliwe wycie.
Cisza, jaka zapada po tym oświadczeniu, jest przeraźliwa w każdym calu.
Nagły przypływ gorąca ogarnia Anię, której mózg wpada w lekki paraliż. Z kamienną twarzą i z popłochem w oczach powtarza w myślach każde słowo, doszukując się błędu w swoim tłumaczeniu słów matki. Odtwarza wszystkie podobnie brzmiące słówka angielskie, jednak nie może znaleźć nic sensownego. Napięte uprzednio mięśnie zaczynają boleć, a w głowie pojawia się przeraźliwy szum, ogłupiający jeszcze bardziej. Dziewczyna opiera się o framugę, usiłując złapać oddech, który przez ten cały czas nieświadomie wstrzymywała. Suchy kaszel roznosi się po pomieszczeniu, a twarz Anki robi się czerwona.
Martyna po chwilowym bezruchu ze strasznym krzykiem, przerywającym ciszę, osuwa się na ziemię, o mało nie uderzając brodą o parkiet.
– Ttt...y sobie kpisz? – pyta w końcu matkę nieswoim i drżącym głosem Ania, jąkając się przy tym. Nie sili się już nawet na uprzejmość, walcząc z zaciskającym się gardłem. – Mogłabyś powtórzyć, co powiedziałaś?
Anastazja kręci tylko głową ukrytą w ramionach, a do Ani dociera, że się nie przesłyszała. Elektryzujący dreszcz przebiega przez ciało siedemnastolatki, która jeszcze przez parę chwil stoi w miejscu z szeroko otwartymi oczami utkwionymi w plecach matki, całkowicie ignorując łkającą jej pod nogami siostrę.
Dopiero straszny ból naprężonych mięśni wyrywa Ankę z otępienia. Z trudem chwyta oddech, który znowu wstrzymała, otwiera zaciśnięte bezwiednie w pięść dłonie i z impetem wybiega z salonu. Potykając się po drodze o własne nogi, wpada do swojego pokoju i trzaskając drzwiami, rzuca się na łóżko. Łzy bezsilności i wściekłej rozpaczy zaczynają płynąć po jej gładkich policzkach.
Siedząca w kącie salonu Martyna, wciąż łkając, staje na nogach. Nie obdarzając matki nawet ukradkowym spojrzeniem, wychodzi z salonu, powłócząc bezwładnie nogami. Wolnym krokiem kieruje się w stronę pokoju, co chwilę przytulając się do mijanych ścian przedpokoju, które są niepokojąco chłodne.
Anastazja czuje, że powinna iść za dziewczynkami, jednak następna fala płaczu ubezwłasnowolnia ją całkowicie. Sama już nie wie, nad czym ubolewa. Śmiercią Marka, własną bezradnością, czy rozpaczą córek. Wszystkie myśli zlewają się w jedno i dają upust w jednostajnym zawodzeniu.
Warszawskie mieszkanie przeobraża się w piekło. Piekło, z którego nie ma ucieczki.
Tym sposobem pojawił się przebudowany rozdział. Dajcie znać o swoich odczuciach! I uprzedzam. Do następnego rozdziału po korekcie jeszcze spora droga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro