Przyjaciel i próba
- Unff... Cholera, ale trzasnęło. - powiedziałem do siebie. Chwilę temu zostałem wrzucony do nieokreślonego miejsca. Było około godziny dziewiątej rano. Słońce leniwie wstawało i oświetlało ponure ulice i sypiące się budynki.
Postanowiłem się przejść i sprawdzić teren. Chwilami odnosiłem wrażenie, że ktoś mnie ciągle obserwuje, więc postanowiłem wejść do budynku, by nie dostać pociskiem w potylicę.
Usłyszałem jakiś dźwięk, niby płacz dziecka. Uznałem, że podkradnę się i zobaczę, czy to nie pułapka.
W kącie siedziała młoda dziewczyna, z długimi, rozwichrzonymi, ciemnymi włosami, które niemalże w całości ją zakrywały. Podszedłem do niej ciut bliżej.
- Czego chcesz!? - wrzasnęła.
- Czułem, że coś jest nie tak - zacząłem - postaraj się może też tak nie krzyczeć, dobra?
Dziewczyna ucichła i spuściła głowę. Wydaje mi się, że tuż po tym zrozumiała, że nie zdążyła się przedstawić.
- Nazywam się Portia - wybełkotała - a ty?
- Lee. Czy ty też nie żyjesz? - spytałem wiedząc, że może to zwrócić jej uwagę na sytuację.
- Tak. Charon powiedziała mi że mam zadanie i muszę je wykonać, by wrócić do żywych.
Zastanowiłem się chwilę. Nie byłem pewien, czy powinienem jej mówić, że też przez coś podobnego przeszedłem. Poza tym na pewno przestałaby mi ufać, gdybym powiedział, co musi się stać, by mój kompas zaczął działać.
- Jakie masz zadanie?
- Muszę zabić osobę, której najbardziej ufałam w życiu... A nawet nie wiem kogo mam szukać! I mam na to tylko tydzień....
Dziewczyna sprawiała wrażenie emocjonalnej, ale wydawało mi się, że nie miałaby problemu z zabiciem kogoś. Zauważyłem to po drugim zdaniu jej wypowiedzi. Nie powiedziała czegoś jak "Ale jak mogłabym kogoś zabić!?", tylko dała do zrozumienia, że nie wie kto byłby jej celem.
- Może byśmy stąd wyszli? - zaproponowałem - Zdaje mi się, że ktoś mógłby się tu zakraść.
- To masz rację. - powiedział donośny, męski głos zza moich pleców. Sprawiło to, że aż podskoczyłem i niewyjaśnionym odruchem sięgnąłem w miejsce przy moim pasku, przeznaczone jako pochwa do noży. Moja irytacja kiedy zrozumiałem, że niczego tam nie ma sięgnęła zenitu, lecz szybko się opamiętałem.
- Czego chcesz?
- Dopiero się decyduję, daj mi chwilę! - powiedział śmiejąc się nienaturalnie. Był on niewysoki, lecz umięśniony, jego twarz była pokiereszowana i otaczały ją średniej długości niemalże białe włosy.
To, co mnie jednak zaalarmowało to to, że miał dwa pistolety, po jednym na rękę wycelowane we mnie i Portię.
- No dobrze, a więc przedstawcie się i powiedzcie jakie macie zadania. - powiedział kiwając bronią nadal wycelowaną w nas. - Nie chcecie chyba przecież skończyć z kulami w żołądkach?
- Okej, już już. Ja muszę dotrzeć do specyficznego miejsca. Ten kompas mną kieruje. - powiedziałem pokazując nieznajomemu Kompas Umarłych. Niezbyt chciałem się chwalić tym, co go uruchamia. - A nazywam się Lee.
- Ja zaś nazywam się Portia, a moim zadaniem jest zabicie osoby, której najbardziej ufałam w życiu. - odezwała się dziewczyna. Była teraz bardzo pewna siebie.
- Cóż, pozostaje mi jedynie odwdzięczyć się. Nazywam się Sylvan, ale możecie mi mówić Sylv. O moim zadaniu wam nie powiem. Ruszamy zatem w drogę? - powiedział.
- Emm, gdzie? Mój kompas się kręci i drga. Coś musi się stać, żeby zaczął działać.
- Jest koło godziny czternastej, więc musimy obejrzeć teren. - powiedział kiwając ręką, w której nie znajdowała się już broń. - Lepiej to niż przerąbać pełno czasu.
- Hmph. - chrząknąłem. - Sprawdźmy, czy ktoś oprócz nas tu wylądował.
Podałem Portii rękę, by pomóc jej wstać. Razem z Sylvanem wyszliśmy, by się rozejrzeć.
Cały czas czuwałem, przez co dość szybko się zmęczyłem. Dla mojej koleżanki zaś problemem było nadążanie za mną.
Nagle usłyszałem odgłos wystrzału pistoletu i ciągnąc za sobą Portię ukryłem się za budynkiem. Po chwili wymiany ognia pomiędzy Sylvem, a nieznaną osobą, gdy ucichły trochę pociski wyjrzałem zza rogu. Zamaskowany przeciwnik mojego towarzysza podróży leżał na ziemi. Widząc to dyskretnie sięgnąłem do kieszeni po mój kompas.
- Sylv! Wiem już gdzie idziemy. - ryknąłem, by mnie usłyszał.
- Kompas ci działa?
- Ta.
Chłopak uśmiechnął się do mnie. Odniosłem wrażenie, że zrozumiał, co zatrzymuje to urządzenie.
Po mniej więcej dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce. Był to walący się budynek z pokojami przypominającymi cele. Odgadłem, że miał być to psychiatryk. Na stoliku nocnym w jednym z pokojów leżały dwa pistolety. Leżało przy nich trochę nabojów. Jeden niestety groził wybuchnięciem przy użytku, więc wolałem go nie dotykać. Drugi jednak bez wahania wziąłem.
Jako, że zaczynało się już ściemniać wspólnie uznaliśmy, że warto znaleźć miejsce na nocleg. Udaliśmy się do niedużego baru do którego prowadził wijący się w dół korytarz.
Zanim którekolwiek z nas zauważyło, wszyscy zasnęliśmy. Niestety sny nie należały do przyjemnych.
Poczułem ciężar dużego karabinu w ręce. Klęczałem na wysokim budynku. Rozstawiłem broń i zacząłem ustawiać ją na cel.
Wtem poczułem przeszywający ból w okolicy nerki i zrozumiałem, że ktoś mnie śledził i wpakował we mnie pocisk. Rana bardzo krwawiła, a mnie opuściła cała energia. Wiedziałem, że na ratunek już za późno...
Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Sen był tak realistyczy, że nadal czułem potworny ból. Na szczęście po chwili zdążył on zniknąć.
Po moich towarzyszach było widać, że też mieli niezbyt fajne "przygody". Portia wyglądała jakby zobaczyła ducha, a Sylvan sprawiał wrażenie zupełnie wycieńczonego.
Po chwili na oprzytomnienie wyszliśmy na zewnątrz i zastał nas tam niezbyt optymistyczny widok. Wokół nas zacieśniał się krąg nieumarłych.
Nie mieliśmy szans w walce ze wszystkimi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro