Ucieczka
- Syl! Musimy spierniczać! - ryknąłem. Nie było czasu na zastanawianie. Chwyciłem za broń rozejrzałem się którędy możemy uciec. Niestety takiej możliwości nie było. Wraz z moim towarzyszem ustawiliśmy się koło drzwi, by być w lepszej pozycji niż Portia.
Wtedy drzwi zostały roztrzaskane. Ku naszemu zdziwieniu dziewczyna nie wpadła do środka wyjąc przez żądzę odwetu, tylko ostrożnie się odsunęła. Niestety my zdążyliśmy wystrzelić z naszej broni.
- Wiem, że tam jesteście, skurwysyny. - powiedziała przerażająco spokojnym tonem. Ja wtedy zauważyłem idealne miejsce, by się schować. Skoczyłem na belki stropowe, zostawiając Sylvana samego.
Wtedy do środka wkroczyła pewnie Portia. Sylvan rzucił broń na podłogę i podniósł ręce w geście poddania. Ja zaś wycelowałem mój pistolet w taki sposób, by wytrącić dziewczynie broń z ręki. Nie było to proste z dwóch powodów. Między mną, a moim celem był Syl, a poza tym dziewczyna ciągle pozostawała w ruchu.
- A teraz powiedz mi, gdzie jest twój kolega i towarzysz? - dziewczyna spytała się Sylvana jadowitym tonem.
- Ck, ck. Nie powinnaś tak źle nas oceniać. Nie jesteśmy idiotami. - powiedziałem strzelając w jej broń, gdy zastygła z zaskoczenia. - Aczkolwiek o mojej rozmówczyni powiedzieć tego chyba nie mogę, hm? - kontynuowałem świdrując ją wzrokiem. Sprawiło to, że błyskawicznie podniosła swój pistolet i uciekła.
- Nieźle, nieźle. Nie spodziewałem się tak fajnej reakcji po tobie - powiedział Syl - mogłeś jednak mnie ostrzec, że odstawisz szopkę.
- Nie, nie mogłem. Improwizowałem.
- Aa, dobra. Wypadałoby iść za twoim kompasem, co nie?
- Mhm. - przytaknąłem. Wyszliśmy z budynku, w którym byliśmy i naszym oczom ukazał się nieprzyjemny widok. Nieumarli.
- Znowu!? - zirytowałem się.
- Ta. Przebijamy się jak wcześniej.
Tym razem chodzących trupów było o wiele więcej i zdawały się pchać do nas, by zakończyć ich mizerne żywota. Puściliśmy się biegiem i zaczęliśmy przedzierać się przez tłum przypominający psychofanki Justina Biebera pchające się za nim.
Po około godzinie przepychanek zauważyliśmy, że nieumarli się rozstępują. W oddali zaś pojawiła się filigranowa postać. Podeszliśmy do niej bardzo ostrożnie. Była to dziewczynka w wieku lat bodajże dziewięciu.
- Kim jesteście? - spytała się nas.
- Nazywam się Lee, a on Sylvan. - powiedziałem wskazując na mojego towarzysza. - A ty?
- Nadine! - uśmiechnęła się.
- No to, Nadine, możesz powiedzieć nam czemu te trupy nie ciągną do ciebie? - zapytałem delikatnym szczebiotem, by wydać się bardziej przyjaznym względem dziewczynki.
- A oni do was w ogóle przychodzą? - zdziwiła się robiąc wielkie oczy.
- Niestety. - mruknął Syl.
- A mogę podróżować z wami? Samej mi się nudzi...
- Uzgodnimy to, okej? - powiedziałem ciągnąc mojego kolegę na bok.
- Syl. - syknąłem. - Musimy "przygarnąć" dzieciaka.
- Po kiego grzyba? Czyżbyś miał dług wdzięczności? - zaszydził.
- Nie, idioto. Nie chcę żeby później wbiła nam nóż w plecy. I jakoś odpycha te trupy.
- Eh... No dobra. - westchnął. Z powrotem podeszliśmy do Nadine.
- Możesz z nami podróżować! - powiedziałem głosem przepełnionym fałszywym entuzjazmem.
- Jupiii! - ucieszyła się mała. - Gdzie idziemy?
- Tam. - powiedziałem wskazując ręką.
Przez długi czas szliśmy w kierunku pokazywanym przez Kompas Umarłych.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić schroniliśmy się w budynku, z którego można było uciec na kilka sposobów. Był to sposób na przeżycie kolejnej próby zabicia nas przez Portię. Ale nic nie może iść zbyt gładko, czyż nie?
Zdezelowany budynek miał bardzo dużo pułapek rodem z "Kevin sam w domu". Tylko, że z większą ilością noży.
Szybko się z niego wycofaliśmy, lecz podczas ucieczki uruchomiła się pułapka, która mocno raniła mnie w nogę.
Zdarłem pośpiesznie kawałek mojej koszuli i na szybko zrobiłem z niego opaskę uciskową oraz bandaż.
- Niech to szlag. - mruknąłem pod nosem słowa poprzedzające soczystą wiązankę przekleństw.
- Co tobie się stało!? - krzyknęła dziewczynka.
- Syl, mam "nieduży" problem. - syknąłem. On na to pomógł mi się podnieść.
- Możesz chodzić?
- Tak... - stęknąłem z bólu. - Trzeba teraz dojść do przyzwoitego schronienia.
Podeszliśmy do budynku naprzeciw. Tam na szczęście nie było niczego, co chciałoby nas ukatrupić.
Spokojnie się rozłożyliśmy, a potem nadeszły kolejne sny.
Prowadziłem rozmowę z postacią, której nie mogłem rozpoznać. Panowała bardzo przyjacielska atmosfera. Mile spędzałem czas na pogaduszkach. Zostały one jednak niespodziewanie przerwane.
Do pokoju ktoś wszedł a mnie natychmiast ogarnął strach. Ta osoba złapała mnie tak, że nie mogłem się ruszyć. Byłem wręcz przerażony. Zastygłem ze strachu. Wtedy przypomniałem sobie, że mam przywieszony przy pasku nóż. Błyskawicznie go wyciągnąłem i poderżnąłem gardło osobie, która mnie trzymała. Upadłem na podłogę, a po chwili delikatnie rozmasowałem żebra.
Znów się obudziłem. Zdawało mi się, że ten sen był wspomnieniem o moim pierwszym zabójstwie. Sylvan oraz Nadine zdawali się jednak mieć o wiele gorsze sny.
Jednak to, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej to fakt, że dzień zapowiadał się spokojnie. Ale, czy wszystko może iść tak gładko?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro