Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nowe twarze

    Jak zobaczyłem tych nieumarłych to prawie na zawał zszedłem. Miałem broń, ale mimo tego nie czułem się bezpiecznie.
    - Syl, masz pojęcie co tu się odwala!?
    - Ta. Charon mówiła, że jeśli nie damy rady zrobić zadań, to zmienimy się w to. - powiedział z obrzydzeniem wskazując na ledwie chodzące istoty.
    Zakląłem pod nosem. Mój kompas nic nie pokazywał. Wtedy odezwała się Portia:
    - Ludzie, ogarnijcie się, musimy przedrzeć się przez ten okrąg. I to szybko, bo jak tu dotrą, to możemy pożegnać się z życiem. - powiedziała chwytając kawałek rynny do obrony.
    - Okej, w którą stronę? - spytał Sylvan.
    - Tam! - krzyknąłem, pokazując na miejsce z najmniejszą ilością chodzących trupów.
    Puściliśmy się biegpiem. Ja chwyciłem za mój pistolet i wycelowałem nim w najbliższego nieumarłego, który za nami podążał, a Sylvan wraz z Portią torowali drogę. Nie było to proste, lecz po paru minutach udało nam się uciec.
    Po chwili nasza koleżanka zaczęła rozmowę:
    - Wydaje mi się, że muszę się od was odłączyć... Nie chciałabym wam zawadzać, bo wy też macie swoje zadania. A ja muszę kogoś znaleźć i odnoszę wrażenie, że nie chodzi o żadnego z was.
    - Ale... - zacząłem, lecz Syl gestem mi przerwał.
    - To twój wybór. - powiedział. - Nie zamierzamy ci przeszkadzać.
    - Okej. - powiedziała dziewczyna z błyskiem w oczach. - Żegnam was.
    - Oby do zobaczenia! - krzyknąłem na pożegnanie machając ręką.
    Razem z Sylvanem poszliśmy dalej. Około godziny dziesiątej postanowiliśmy zrobić nieduży postój. Musiałem się go o zapytać o coś.
    - Syl, jakie jest twoje zadanie?
    - Muszę ci mówić? - skrzywił się.
    - Tak!
    - Ughh... Muszę w kopertach dać ludziom kartki, na których napisane jest ci do nich czułem. - powiedział tonem pełnym pogardy i lekceważenia. Odniosłem wrażenie, że nie przyjdzie mu to tak prosto, jak powinno.
    - To może zaczniesz ode mnie? - uśmiechnąłem się. W odpowiedzi na to wyjął z kieszeni kopertę, a z niej kawałek  papieru i nabazgrał na nim: "Jesteś fajnym człowiekiem.", a następnie mi go wręczył.
    Odczytałem ten "list" i powiedziałem:
    - I co, było to takie trudne?
    - Nie. - odburknął. - Idziemy dalej.
    Po jakimś czasie marszu razem zauważyliśmy w oddali ledwie widoczną postać. Zgodnie w jej kierunku poszliśmy, a ostatnią część drogi się skradaliśmy.
    Ku naszemu zdziwieniu przed nami była Portia z inną dziewczyną ubraną w mundur wojskowy. Nagle ujrzałem świdrujący wzrok skierowany w moją stronę. Czym prędzej schowałem się za róg, a Syl już wspinał się po cichu na dach, by mieć nieznajomą na celowniku. Zrozumieliśmy się bez słów.
     - Wyjdź zza rogu! - ryknęła dziewczyna do mnie. Ja na to rzuciłem mój pistolet do mojego towarzysza i wyszedłem na spotkanie z rękami w górze. Chcąc, nie chcąc, miałem sporego stracha.
    - Lee? - zdziwiła się Portia.
    - No tak, ja. A kim jest twoja koleżanka? - spytałem patrząc na nią.
    - Adelaide, w skrócie Ad. - odpowiedziała dziewczyna uprzedzając Portię. - Jesteś tu sam?
    - Ta.
    - A co się stało z Sylvanem? - zaciekawiła się Portia.
    - Zwiał niedługo po tobie.
    Wtem usłyszeliśmy wystrzał. Mój towarzysz podróży trafił Ad prosto w skroń. Nie byłem pewien, czy celowo, ale cieszyłem się, że mu się to udało. Portia w mig rzuciła się do swej koleżanki, a ja instynktownie się odsunąłem. Spierniczyłem w uliczkę, z której wcześniej wyszedłem, po czym wspiąłem się do Sylvana. Spojrzeliśmy jeszcze na trupa dziewczyny, a ja wyciągnąłem kompas.
    - Czy zrobiłeś to, by mój kompas się uruchomił? - zapytałem będąc niemalże pewien, że mój kolega wie, co uruchamia to urządzenie.
    - No raczej! - powiedział, a na jego twarzy wykwitł szelmowski uśmiech.
    - Dzięki. Teraz stąd musimy uciekać. Portia raczej weźmie broń, którą miała Adelaide.
    - Jasne.
    Zaczęliśmy przeskakiwać nad uliczkami, by dotrzeć do celu wskazywanego przez Kompas Umarłych. Niestety po jakimś czasie zaczęło robić się ciemno. Uznaliśmy wtedy, że musimy znaleźć schronienie i je zabarykadować, żeby uchronić się przed przebudzeniem poprzez kule w czaszkach.
     Wtedy zobaczyliśmy dom w jeszcze gorszym stanie niż reszta budynków e okolicy. Zadecydowaliśmy, że musimy się tam schronić. Zeszliśmy do piwnic i zgodnie z tym, co wcześniej zostało przez nas postanowione zabarykadowaliśmy drzwi szafkami i porozrzucanymi belkami.
    Niedługo później obaj zasnęliśmy. Tej nocy sny też nie zapowiadały się dobrze.

    Zobaczyłem i poczułem, że leżę na wysokim budynku, a koło mnie stała osoba, której nie widziałem. Miałem w ręku karabin, a moim celem było zastrzelić człowieka, którego nienawidziłem. Jedynym, co sprawiało mi trudność było to, że po raz pierwszy robiłem coś takiego.
    - No, no, dajesz. Po prostu go zastrzel. - dobiegł mnie głos zza pleców.
    Wtedy pociągnąłem za spust.
    Następnie wstałem i podniosłem moją broń. Przybiłem piątkę z osobą, która wcześniej się do mnie odezwała. Niestety nie mogłem zobaczyć kim on, lub ona jest.
    Widziałem tylko czarny jak smoła cień.

    Po raz kolejny się przepudziłem. Chwilę zajęło mi ułożenie swej świadomości do poziomu sprzed snu, ale jedno zdarzenie znacznie to przyspieszyło. Spojrzałem porozumiewawczo na Sylvana, który też właśnie się obudził.
    Portia starała się sforsować drzwi. Najprawdopodobniej miała też broń od swojej zmarłej koleżanki. Musieliśmy uciekać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro