Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kobieta zna tylko jedno szczęście na ziemi: kochać i być kochaną

– Dostałem informacje, że wybiegłaś ze sali jak opętana. Zwróciłaś na siebie uwagę i nie dokończyłaś swojego zadania, a na dodatek działałaś poza określony schemat. – Pan Garniak patrzy się na mnie ze złością i zrezygnowaniem, a ja mam wrażenie, że się z nim utożsamiam. Jestem wściekła na siebie za to, że potrafię być taka naiwna.

– Co ja z tobą mam – mężczyzna wzdycha, przecierając oczy ze zmęczenia. Mam ochotę mu przypomnieć, że jestem zwykłą kelnerką, uwielbiającą gierki, a nie wytrenowanym agentem.

– Lena po prostu źle się poczuła. Duszno było na tym bankiecie no i te wszystkie emocje związane z tą licytacją. Udało jej się wygrać naszyjnik! Co było niesamowitym obrotem zdarzeń. To daje nam więcej czasu – Sylwia mnie broni, a ja mam wrażenie, że się przesłyszałam. Myślałam, że po ostatniej naszej konfrontacji będzie mnie nienawidzić, a nie chronić przed zwolnieniem. Czyżby, aż tak się bała mojej groźby?

Patrzę się na nią z niedowierzaniem, a ona unika mojego wzorku, jakby wstydziła się tego, że mi pomaga.

– Masz rację, Sylwio. Nie wiem, jak ci się to udało, Lena. Pomimo twojego małego wybryku spisałaś się na medal. Zapewne Rojenko będzie chciał, żebyś ubrała ten naszyjnik na bankiet, skoro akurat ciebie poprosił o wylicytowanie jego, a to już nam daje małe pole do popisu. – Patrzy się na mnie, a jego surowy wyraz twarzy zmienia się w bardziej przyjazny. Najlepsze jest to, że ja tak naprawdę nic nie zrobiłam. Byłam tylko pionkiem w grze Rosjanina. – Potrzebuje twój raport i rozeznanie z wczorajszego wieczoru. – Odpowiadam mu kiwnięciem głowy.

Wychodząc z pomieszczenia, nie dziękuje Rudzielcowi za pomoc. Nadal pozostaje we mnie niesmak, który rodzi się w momencie przypomnienia wszystkich niemiłych sytuacji z nią związanych.

Emanuel mnie woła, gdy już jestem za drzwiami. Słyszę za sobą jego kroki i odwracam się, co sprawia, że nie mogę uciec spojrzeniem od jego zmartwionych oczu.

– Wszystko w porządku? – pyta.

– Jasne. – Silę się na uśmiech, który ma odwrócić uwagę od mojego nieładu na głowie i worków pod oczami. Próbuje oszukać jego i siebie, że nie wyglądam tak źle.

– Weź sobie wolne. Nie będziemy potrzebować przez najbliższy czas twojej pomocy. – Uśmiecha się do mnie słabo, a ja nie mogę opanować drżenie rąk, przypominając sobie manipulacje Siergieja. – Spotkamy się na balu charytatywnym – mówi i stoi przede mną, jakby czekał na coś, ale ja jak zombie, odwracam się na pięcie i idę przed siebie, chcąc zniknąć.

Do balu zostały cztery dni, a ja nie mam siły się ruszyć i myśleć o nim. Nie interesuje mnie już, kto ukradł ten cholerny naszyjnik. Staram się nie myśleć o Siergieju i Apolonii, ale robi mi się nie dobrze, wiedząc, że całował się ze mną, a kilka godzin później wsadzał jej rękę w majtki.

Zastanawiam się, czy nie lepiej będzie zrezygnować z tego zlecenia i wrócić do pracy barmanki, czy kelnerki, przynajmniej nie miałam wtedy problemów na taką skalę.

Telefon już dawno wyciszyłam, bo miałam dość nowych SMS-ów i połączeń od Siergieja. Gdy wyświetlało mi się na ekranie jego imię, wyobrażałam sobie, że odbieram i niespodziewanie mówię mu, jak z niego jest wielki kutas. Jednak, gdy chcę to zrobić, to jakoś brakuje mi odwagi, gdy przypomina mi się, jak ciepły ma ton głosu.

Słyszę głośne i nerwowe pukanie w drzwi. Podnoszę się z łóżka, prostując odrętwiałe kości. Na początku myślę, że to Rosjanin i chcę się ukryć, ale gdy uświadamiam sobie, że on nie wie, gdzie mieszkam, naciskam na klamkę.

– Monika? – pytam, choć niepotrzebnie, bo od razu ją rozpoznaje. – Co tu robisz? – Owijam się szczelniej szlafrokiem, chcąc ukryć plamę po ketchupie na piżamie.

– Mogę? – Widzę, że jest zakłopotana. Z całego serca mam ochotę jej powiedzieć, żeby sobie poszła, ale nie robię tego. Otwieram szerzej drzwi, co zachęca ją do wejścia do mojego salonu. – Nie chciałam cię nachodzić, ale Emanuel mówił, że źle się czujesz. No to dzwoniłam do ciebie tego samego dnia, spytać się jak się masz... – urywa, nie wiedząc, gdzie ma się podziać. Przysuwam krzesło w jej stronę, a ona z wyraźną ulgą siada na nim. Opieram się o ścianę, głośno ziewając. Pomimo tego, że od kilku dni nie ruszyłam się z łóżka, które jest moją opoką, nie śpię prawie wcale. Nie mam energii, ale stres i negatywne uczucia mnie napędzają i sprawiają, że muszę funkcjonować, choć nie chcę. – No i dzwonie do ciebie od trzech dni. Zmartwiłaś mnie brakiem odzewu, więc tu jestem. – Patrzy się na mnie pierwszy raz odkąd tu przyszła, jakby szybciej bała się skonfrontować z wrakiem człowieka, który przed nią stoi. – Lena, co się dzieje? – pyta, a ja nie chcę jej okłamywać. Potrzebuję, żeby ktoś mnie wysłuchał.

Przez chwilę milczę. Zamykam oczy, a gdy je ponownie otwieram, dostrzegam ciepły uśmiech na twarzy kobiety, który mnie zachęca do otworzenia się. Mówię jej o Sylwii, która rzucała mi kłody pod nogi, o błędzie ze Stefanem i o Siergieju, który zranił mnie najmocniej z nich wszystkich.

Gdy kończę, kobieta nic nie mówi, tylko patrzy się na mnie zmartwionym wzrokiem. Robi mi się lżej na sercu i przez pierwszy moment cieszę się, że mogłam się z kimś podzielić moimi uczuciami. Jednak, gdy uświadamiam sobie, że złamałam wszystkie zasady, które panowały w naszej agencji i przyznałam się do tego otwarcie Monice, żałuje, że nie potrafię ugryźć się w język.

– Nie do końca powiedziałam ci prawdę, dlaczego zrezygnowałam z pracy w terenie. – Patrzy się w moją stronę, ale jej wzrok jest nieobecny, jakby przeniosła się w inne miejsce. – Nie była to praca idealna dla mnie, bo nie potrafiłam poradzić sobie ze stresem. Jednak strach mnie nie paraliżował, a napędzał jak maleńki motorek – urywa, żeby napić się wody, którą jej nalałam. – Czwartkowego wieczoru, udałam się do galerii sztuki w celu śledzenia pewnej osoby. Pamiętam to, jakby działo się to wczoraj! Dyskretnie podążałam za moim obiektem, gdy nagle zniknął mi z punktu widzenia. Gorączkowo go szukałam. Nie znalazłam go, to on odnalazł mnie, twierdząc, że go śledzę. Oczywiście, że to była prawda. Choć zaprzeczałam, a on niedokońca mi uwierzył. Na szczęście sądził, że wpadł mi w oko, a nie, że był podejrzany o kradzież obrazu! Emanuel chciał, żebym wykorzystała tę sytuację i kazał go w sobie rozkochać. – W jej oczach dostrzegam małą łzę, która chcę spaść na policzek, ale jednak coś ją powstrzymuje. – Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu i okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Udało mi się sprawić, że jego serce biło znacznie szybciej na mój widok. Jednak misja nie skończyła się dobrze. Odkryłam, że naprawdę ukradł ten obraz i to nie była pierwsza rzecz, która nie należała do niego. Złapałam go na gorącym uczynku, jednak nic nie zrobiłam. Pozwoliłam mu uciec z dziełem sztuki i moim sercem. Uciekł daleko stąd i już nigdy go nie zobaczyłam. – Dolna warga jej drży, a oczy ma zaszklone. Obejmuje ją, chcąc dodać trochę otuchy, a ona uśmiecha się, dziękując.

– Tak mi przykro – mówię. Nie spodziewałabym się, że Monika przeżyła w swoim życiu coś tak tragicznego. Zaznała prawdziwą miłość, ale też przez nią cierpiała, a może nadal cierpi.

Przez dwadzieścia pięć lat, które przeżyłam, myślałam, że nie jestem pewna niczego, ale teraz wiem, że tak naprawdę od początku wiedziałam, że nie wolno ufać mężczyzną, bo powodują tylko zawód.

– Nie chcę, żeby było ci mnie żal, Lena. Chcę, żebyś wyciągnęła z tego coś dla siebie – urywa, patrząc się na mnie znacząco. – Popełniłam wtedy błąd, który żałuje – mówi, a ja zastanawiam się, co ma na myśli. Czy żałuje tego, że się w nim zakochała, czy tego, że pozwoliła mu odejść bez niej? – Teraz jestem szczęśliwa. Mam męża i córkę, którą bardzo kocham. – Zjeżdżam wzrokiem na jej palce i jestem w szoku, że nie zauważyłam szybciej obrączki. – Każda historia kończy się szczęśliwie i twoja też będzie taka. Nie mam zamiaru cię pouczać i mówić, co masz robić. Pamiętaj tylko, że lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że nie miało odwagi się zrobić. – Ściska mnie mocno, a ja uświadamiam sobie, że Monika to prawdziwa przyjaciółka i mądra kobieta. Nigdy bym się nie spodziewała, że może dodać mi tyle otuchy i stać się dla mnie kimś ważnym, a ona otworzyła mi oczy i pozwoliła spojrzeć na świat z innej perspektywy. – Chrzanić wszystkie te nadęte twarze. Za parę lat zapomnisz o bólu, który czujesz. Dlatego wyjdź z tej sytuacji z uniesioną głową. –Motywuje mnie, a ja czuję, że jej słowa docierają głęboko do mojego serca. Ta kobieta jest ogromną niespodzianką w moim życiu. Na początku oceniłam ją jako niepoukładane bezguście, ale teraz, gdy poznałam jej dobroć, mogę stwierdzić, że nadal nie ma za grosz gustu, a roztrzepana jest po dzisiejszy dzień. Jednak cudowna jest z niej kobieta.

W salonie rozbrzmiewa pukanie, ale ten ktoś nie czeka, aż otworze drzwi, tylko wkracza do mojego mieszkanka.

– Ty małpo jedna! Dzwonie do ciebie od kilku dni, a Siergiej obsypuje mnie listami i kwiatami! – Amelia krzyczy na mnie z korytarza. – Och, mamy gościa. Ty pewnie jesteś ... – instruuje ją przez chwilę. – Monika?

– Jestem sławna? – Śmieję się i podaje dłoń mojej przyjaciółce, która ją ściska. – Boże, Lena. Jak ty wyglądasz. Śmierdzielu – karci mnie, a ja z Moniką wymieniamy się spojrzeniem i parskamy śmiechem.

– Co tu robisz? – pytam, uświadamiając sobie, że naprawdę śmierdzę. Zauważam, że Amelia zaciska wargi, a jej wzrok robi się nieobecny. Ta reakcja trwa może sekundę, ale ja wiem, że coś jest nie tak.

– Jak to co? Przyniosłam tequile! – Stawia głośno butelkę na stół, że aż rozlega się huk, a ja mam wrażenie, że szkło zaraz nie wytrzyma. – Wzięłam wolne do piątku i chcę, żebyś też to uczyniła – mówi, a ja jestem w szoku, bo znam Amelię od pięciu lat, a ona nigdy nie brała urlopu. – Muszę odpocząć – wzdycha, a ja wiem, że nie chcę na razie kontynuować tego tematu. Przyjaciółka robi każdej z nas po drinku, ale Monika odmawia, więc Amelia wypija jej porcję.

– Gdzie ty chcesz mnie wywieźć? – Unoszę brew do góry. I choć przez pierwszy moment nie chcę opuszczać mojego azylu, to wiem, że tego potrzebuję. Pora, żeby Lena Koso wróciła do gry!

– Do lepszej przeszłości. – Całuje mnie w czoło i macha ręką, żebym się ruszyła. Wiem, że nic tu nie da mój opór, więc robię, jak królowa karzę. – A teraz powiedz mi, dlaczego wyglądasz i pachniesz jak bezdomny?

Byliście kiedyś w raju, albo w miejscu, które choć trochę go przypomina? Dom rodzinny Amelii nim był. I nawet nie chodzi mi o stary, drewniany budynek, który swoim swojskim klimatem sprawiał, że człowiek czuł się na swoim miejscu. Ani o ogród, którego majestatyczna wielkość zapierał dech w piersiach, a obfite plony, zachęcały do obcowania z nim. Najważniejszym dla mnie aspektem w tym miejscu był klimat, który tworzyła pani Teresa z panem Julianem. Dla nich powiedzenia "Bóg w domu, Gość w domu" było niczym motto rodzinne i zawsze potrafili niesamowicie ugościć zbłąkane dusze. Mama Amelii była niczym anioł wcielony, rozgrzewała nawet najchłodniejsze serca. Natomiast tata mojej przyjaciółki nieco surowszy, zawsze potrafił doradzić dobrze, a co najważniejsze był najznakomitszym kucharzem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Gdy opuszczałam małą wioseczkę spod Warszawy, zawsze miałam o parę kilo więcej, co było wręcz ciężkie do osiągnięcia, bo nieważne ile jadłam, to nie mogłam przytyć!

Wysiadamy z taksówki i od razu zostajemy przywitane przez Filemonkę, kotka państwa Dunaj. Przymila się do nóg Amelii, prosząc o pieszczoty i gdy zmierza w moim kierunku, od razu odskakuję.

– Ale z ciebie miejscowa! – krzyczy na mnie przyjaciółka, a ja udaje obrażoną.

– Wiesz, że mam uczulenie! – wzdycham, popychając ją lekko, a ona wywraca oczami.

Chwytamy swoje walizki i zmierzamy w kierunku drewnianego płotu, który otacza z zewnątrz wydającą się niewielką posiadłość. Jednak, gdy przekraczamy furtkę, obrośniętą bluszczem, nie możemy wyjść z podziwu, że to miejsce nadal wygląda tak samo potężnie.

– Nic się tu nie zmieniło. – Amelia zachwycona błądzi wzrokiem po ogrodzie różanym, który miło pieści nasze nozdrza. Kicham kilkukrotnie i wywracam oczami, przypominając sobie, że zapomniałam rano wziąć tabletki na alergię.

– Tak rzadko nas odwiedzacie, że zapomniałam już, jak piękne jesteście! – W drzwiach domu stoi pani Teresa ze swoim mężem, uroczo się obejmując. Ostatni raz widziałam ich rok temu, gdy odwiedzili Amelię w jej urodziny. Dostrzegam czas, który przeminął, gdy ostatnio mogłam oglądać ich twarze, na których pokazało się bardzo dużo zmarszczek, a włosy zostały pokryte białym kolorem jak śnieg.

Zawsze czerpałam z nich inspirację i po dziś dzień, gdy widzę, jak patrzą się na siebie z miłością, zazdroszczę im tego. Nie wiele związków trwa ze sobą po grób, a słowa przysięgi małżeńskiej mają sens. Jednak nie to jest najpiękniejsze w tym wszystkim, a to jak ich uczucia, które darzą do siebie, widać w oczach.

Przytulamy się serdecznie na powitanie, a ja w końcu czuję, jak stres i nerwy mnie opuszczają. Już zapomniałam, jak to jest mieć tak bliskie osoby przy sobie, choć na chwilę.

– Opowiadajcie, jak tam w wielkim mieście? – Tata Amelii uśmiecha się do nas serdecznie, poprawiając swoje okulary.

– Julku, poczekaj. Pewnie są głodne. Niech zjedzą najpierw coś. – Staruszka piorunuje mężczyznę wzrokiem, a on wytyka jej język, na co wszyscy się śmiejemy.

– Niech ci będzie, kobieto. – Bierze głęboki wdech. – Chodźcie. Upiekłem chleb i zrobiłem żurek - mówi dumny, a my nie mamy odwagi powiedzieć, że jadłyśmy godzinę temu. Sprawiłybyśmy tym przykrość panu Julkowi, więc tylko się uśmiechamy i podążamy ich krokiem.

– Jak ty mogłaś stąd uciec. – Patrzę się na zachód słońca i mam wrażenie, że nigdy nie widziałam piękniejszego. Niebo pokolorowane jest różnymi, ciepłymi barwami, które koją umysł. Słucham śpiew ptaków, zajadając się malinami, które uprzednio zerwałyśmy i chcę zostać tu na zawsze.

– Super jest tu wrócić i się zatrzymać. – Układa się wygodnie na hamaku obok mnie. – Ale będąc tu, stałam w miejscu, rozumiesz? – pyta, a ja kiwam głową. Amelia nie pasuje tutaj. Jest osobą dynamiczną i ciągłą w ruchu. Lubi nowe wyzwania i jak co chwilę coś się dzieje. Zanudziłaby się tutaj na śmierć. Rozumiem, dlaczego wyjechała do tak wielkiego miasta jak Warszawa. To jest jej prawdziwy dom, ale tam dopiero czuję się jak u siebie. – Co zrobisz, gdy wrócimy do Warszawy? – patrzy się na mnie niepewnie, a ja wzdycham. – To może ja powiem ci, co bym zrobiła. – Czeka na moje pozwolenie, które wykonuje gestem dłoni. – Poszłabym na ten bal charytatywny, prezentowałabym z dumą ten naszyjnik i odnalazłabym tego złodzieja. Potem spotkałabym się na osobności z tym Siergiejem i bym pogadała o całej tej sytuacji. Niech chłop coś powie na swoją obronę, a jeśli okaże się ona mało skuteczna, musisz dać upust swojej złości. Przywal mu butem czy czymkolwiek, a na pożegnanie napluj mu na twarz czy coś, wiesz, żeby pokazać mu, że gardzisz wielkim panem, za jakiego się uważa. A na koniec bym triumfowała i odeszłabym z tego chłamu. Może bym wyjechała na małe wakacje? – Śmieje się, a ja razem z nią, choć nie jest mi do końca do śmiechu. Przyjaciółka ma rację, mogę się zaszyć tutaj kilka dni, ale nie ucieknę od tego wszystkiego. Pora stawić czoła swoim problemom, a nie chować się przed nimi jak tchórz.

Nie wiem, czy Siergiej swoim chamskim zagraniem sprawił, że czuję złość czy żal, bo najmocniej przepełnia mnie rozczarowanie sobą, że mogłam tak głupio się zakochać. Na początku jego każdy ruch brałam jak zabawę i rozrywkę, na jaką zasłużyłam, ale potem zauważyłam, jak wspaniałym jest człowiekiem. Najwidoczniej on od początku do końca naszą znajomość brał za grę. I dlatego on popełnił błąd, bo skoro grał ze mną to nadeszła pora, żebym i ja dołączyła do tej rozgrywki.

Wsłuchujemy się w odgłosy zwierząt i zastanawiamy się, jaki film obejrzymy dziś wieczorem. Rodzice Amelii zostawiali nas same, bo wybierali się na wesele kilka wiosek dalej. Chcieli zrezygnować z tego wyjazdu, ale zapewniłyśmy ich, że sobie poradzimy. Na szczęście odpuścili sobie, ale w oczach pani Teresy dostrzegłam niepotrzebne poczucie winy.

– Może Gambit królowej? Wiem, że to serial, ale ma dobre opinie. – Przeglądam forum internetowe.

– O matko! Mam! – mówi Amelia, a ja nie do końca wiem, o co jej chodzi. – Nie będziemy oglądać nic, Lena. – Będziemy robić coś fajnego! – Chichocze i o mały włos nie spada z hamaka. – Chodź – mówi, kierując się w stronę domu.

– Co wymyślił, twój chory umysł? – pytam, ale nie dostaję odpowiedzi.

– Mamy chatę wolną, co nie? – Unosi brew do góry, a ja parskam śmiechem.

– No i co, nie mamy już po naście lat. – Przewracam oczami, na myśl imprezy w domu rodziców Amelii.

– Nie rób z nas staruchy. Miałyśmy się bawić, to bawmy się. – Prawie krzyczy z ekscytacji, a gdy dostrzega, że się nie zgadzam, dodaje: – Tak mi ciężko ostatnio. Tyle pracy mam. Muszę się oderwać...

– Dobra, dobra. Niech ci będzie, ale kogo ty chcesz zaprosić? Masz jeszcze z kimś kontakt? – pytam, wiedząc parę godzin później, że to był zły pomysł.

Amelia zaprasza starych znajomych. Dzwoni tylko do siedmiu osób, myśląc o małym grillu. Przychodzi około trzydziestu nieznanych mi dusz. Mieliśmy puszczać muzykę ze starych głośników od komputera przyjaciółki, a ktoś przynosi kolumnę, sprawiając, że piosenki rozchodzą się po całej wsi.

Postanawiam zrobić poncz, żeby rozrzedzić trochę alkohol, a resztę procentów, które zostały, dolewam sobie do kubka i wypijam duszkiem. Krzywię się przez moment i przecieram dłonią zwilżone usta.

Ludzie jedzą kiełbaski z grilla, rozmawiają i tańczą. Obserwuję Amelię, która musi porozmawiać z każdym i dostrzegam jej radość. Nie widziała tych ludzi szmat czasu, a najwidoczniej tęskniła za nimi. Kręcę się chwilę po ogrodzie i dolewam sobie ponczu, który wydaje mi się mocniejszy niż poprzednio. Przez pierwszy moment mam odruch wymiotny, czując niesamowitą gorycz, ale gdy zagryzam ogórkiem kiszonym, jest lepiej.
Siedzę sama na ławce, obserwując żaby w sadzawce, gdy dostrzegam, że przy stole ktoś wyjął karty. Od razu wstaje i kieruję się do miejsca gry.

– Potraficie grać w pokera? – pytam i dosiadam się do trzech mężczyzn. Przyglądam im się przez moment, chcąc ich rozpracować. Brunet nosi okulary i ma obrączkę, a jego zarost i zmiętolona koszula świadczy o tym, że rzadko wychodzi. Szatyn z włosami postawionymi na żel, z zadziornym uśmiechem jest już totalnie pijany, co tylko uświadamia mnie, że nieczęsto ktoś go zaprasza. I ostatni. Facet o kasztanowych włosach z obojętnym wyrazem twarzy, która jest zdobiona piegami. Jego powolne gesty i znudzone spojrzenie, sprawiają, że czuję, iż ktoś go zmusił do przyjścia na tę imprezę.

– Jasne – odzywa się Żeluś i tasuje nieumiejętnie karty. – Zagrajmy o picie – mówi, a ja wiem, że to jest dla niego zły pomysł. Jednak nikt się nie sprzeciwia. Przynoszę dzban ponczu i wlewam każdemu po szocie.
– Obstawiamy szotami – mówi Piegus, a wszyscy porozumiewawczo kiwamy głowami.

Gdy gram, czuję się, jakbym wróciła do siebie. Tak długo tego nie robiłam, że dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo mi tego brakowało.

Obserwuje ich, analizuje i wykorzystuje wszystko przeciwko nim. Żeluś odpada po pierwszej turze, a żonaty po trzeciej. Jestem trochę wstawiona, a Piegus już pijany. Jednak gramy dalej, robiąc sobie przerwy na dyskusje o Amelii. Dowiaduję się całkiem ciekawych rzeczy. Nigdy bym się od niej nie dowiedziała, że biegała pijana po ogrodzie nago, albo że miała kiedyś trzech chłopaków jednocześnie. A to mała ździra.

– I żaden się nie skapnął? – pytam, nie mogąc przestać się śmiać.

– Nawet się nie domyślali – odpowiada i gramy dalej, a ja mnie już zaczyna wszystko śmieszyć.

– Cholera. Jednym z nich byłeś ty? – pytam, znając już odpowiedź, bo zmieszanym wyrazie jego twarzy.

Ten poncz jest cholernie mocny, bo wypiłam może cztery kieliszki, a gdy wstaje, nie mogę utrzymać równowagi. Rozglądam się po ogrodzie, który spowija ciemność i widzę tylko kołyszących się, a może nawet toczących się ludzi.

– Matko Lena, ten poncz jest kurewski – mówi ktoś do mnie, ale dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jest to Amelia. – Widzisz go? – macha głową za swoimi plecami, a ja dostrzegam jakiegoś faceta. – Niezła z niego dupa, co nie? – Śmieje się, a ja razem z nią. Mężczyzna nagle zjawia się koło mojej przyjaciółki i ją obejmuje, a ja się wzdrygam. – To moja siostra, Lena – mówi, a mi na jej słowa robi się miło i mam ochotę powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham.

– Cześć, jestem Adam – podaje mi dłoń i mocno ją ściska. Brunet proponuje, żebyśmy się w czwórkę napili po szocie. Muzyka nagle robi się fajniejsza, a ludzie tańczą niesamowicie. Ciągne za rękę Piegusa w stronę tańczącego tłumu. Najpierw poruszamy nasze ciała w rytm muzyki, a potem swoje usta. Jednak, gdy przypominam sobie o Siergieju, cofam się od Piergusa. Uśmiecham się do niego szeroko, żeby nie zauważył, że coś jest nie tak, ale w środku czuję złość. Na Rojenke, na siebie, na Stefana, na Sylwię i na świat. 

Skaczę, krzyczę i kołyszę się, chcąc dać upust emocją. Robi mi się niedobrze i postanawiam odpocząć, ale nie mogę się zatrzymać. Nadal kręcę się wokół własnej osi. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to nie ja się poruszam, tylko świat wiruje.

Budzę się ze strasznym bólem głowy. Na początku nie wiem, co się dzieje, ale po chwili uświadamiam sobie, że mnie odcięło po alkoholu. Słońce razi mnie po oczach i coś ugniata w prawy bok pleców. W buzi czuję suchość i piasek? Gdy wzrok przyzwyczaja się do jasności, dostrzegam, że leże na trawię, a obok mnie ku rozczarowaniu nie spoczywa przystojny Piegus, tylko uszkodzony krasnal ogrodowy. Nie wiem, jak mam to interpretować. 

– Jezu, Lena. Tu jesteś! Szukałam cię wszędzie. – Moja przyjaciółka mówi zbyt głośno, a ja mam ochotę, zbesztać ją za to.

– Co się tutaj stało wczoraj? – pytam, widząc ludzi, podnoszących się z ziemi. W ogrodzie leżą wszędzie papierki i części ubrań, jakby przed chwilą działa się tutaj wielka orgia.

– Okazało się, że Aleksander do twojego ponczu dolał kilka butelek bimbru.  – Rozgląda się po podwórku i patrzy się na mojego towarzysza dzisiejszej nocy. – Lena, cholera. Matka mnie zabije za tego krasnala! – krzyczy na mnie, a ja zastanawiam się, co ja robiłam z nim zeszłej nocy, że nie ma ręki ani ucha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro