Rozdział 1
To był genialny pomysł, żeby wyciągnąć Alę na tę imprezę. Naprawdę. Popierałam to z całego serca. Miała prawo wyrwać się trochę z domu i zabawić po tym, jak ten dupek Michał, złamał jej serce, bo uwiodła go jakaś studentka trzeciego roku, która gustowała w młodszych chłopakach. Rozumiem też, że Ala miała potrzebę wypić jeden czy dwa drinki, ale czy do jasnej cholery musiała upijać się w sztok? Do tego wszystkiego, Weronika ulotniła się gdzieś ze swoim chłopakiem i zostawiła mnie zupełnie samą z tym workiem pełnym nieszczęść, który uwiesił się teraz mojego ramienia i ledwie powłóczył nogami.
Do domu Alicji mamy jeszcze około piętnastu minut drogi. Jest środek nocy, a my idziemy przez jakąś szemraną dzielnicę, a raczej to ja idę i ciągnę przyjaciółkę tuż obok. Ogarnia mnie coraz większa panika. Może jednak powinnam wziąć taksówkę? Bałam się jednak, że pijana Alicja zarzyga samochód i będą z tego tylko jedynie problemy.
Dziewczyna bełkocze coś o tym, jaką była idiotką, że zadawała się z takim frajerem, oddała mu wszystko, co miała najlepsze. Nie bardzo mam ochotę słuchać o ich erotycznych przeżyciach. Zwłaszcza, że moje życie erotyczne jest bliskie zeru. Co ja gadam, jest dużo poniżej zera. Minus dwieście? Nie jestem typem imprezowiczki, ani nie jestem totalnym odludkiem. Chłopacy mnie lubią, owszem, ale jako kumpelę, zwłaszcza, jeśli tylko pozwolę im odpisać zadania domowe.
Jest zimno. Połowa stycznia. Może żadnemu potencjalnemu gwałcicielowi nie będzie chciało się szukać ofiary w taką pogodę. Poza tym, jesteśmy poubierane w grube kurtki, komu chciałoby się je zdzierać z nas. Chociaż Alicja ma zdecydowanie za krótką spódniczkę. Przeziębi pęcherz. Dobrze jej tak.
Kątem oka dostrzegam dwóch typków, którzy przechodzą przez środek ulicy i idą w naszym kierunku. Nie podobają mi się ich mordy, do tego są lekko wstawieni.
– Kurwa – klnę pod nosem i przyspieszam kroku, ale Alicja mi tego nie ułatwia, ponieważ ona i jej nogi nie współpracują ze sobą.
– Gdzie takie dwie ładne dziewczynki zmierzają o tej porze? – pyta jeden z nich.
Przełykam głośno ślinę. Od razu wszelkie erotyczne myśli ulatniają się z mojej głowy. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie mam szans z takimi dwoma typkami. Mogłabym zrzucić Alicję z ramienia i zacząć uciekać, sprowadzić pomoc, ale tego nie zrobię. Po pierwsze, nie jestem aż tak złą przyjaciółką, a po drugie, nogi i tak mam z waty.
– Może wam potowarzyszyć, albo pomóc z koleżanką – koleś kontynuuje.
– Dzięki, poradzę sobie – dukam i poprawiam nerwowo okulary.
– Na pewno? Z chęcią pomożemy. Odprowadzimy was, może trochę się zabawimy – odzywa się ten drugi i staje przede mną tarasując tym samym nam drogę. Posyła mi uśmiech, a na widok jego zębów wykrzywiam twarz z obrzydzenia.
Mam ochotę płakać, ale stres mi na to nie pozwala. Wolną ręką zaczynam grzebać w torebce. Szukam telefonu, choć wątpię, że zdążę wybrać numer. Szkoda, że nie załatwiłam sobie gazu pieprzowego. Moje myśli dopływają już na coraz mroczniejsze odmęty, kiedy słyszę za sobą głos. O dziwo, całkiem znajomy głos.
– Wszystko w porządku?
– Jasne gówniarzu. To nie twoja sprawa.
– Myślę, że jednak moja – odpowiada chłopak stojący za moimi plecami. Zerkam znad ramienia, a on chyba widzi moje przerażenie w oczach, bo rysy jego twarzy wyostrzają się. Gdyby nie gruba, wojskowa kurtka, mogłabym przysiąść, że napinają się mu wszystkie mięśnie.
– Spadaj szczylu, bo oberwiesz po tej ślicznej buźce i po co ci to? – mówi jeden z mężczyzn i oboje ruszają w stronę chłopaka.
– To chyba raczej wy chcecie oberwać z kosy. – Na te słowa, odwracam się chwiejnie, podtrzymując cały czas Alicję.
Arek, bo tak się nazywa chłopak, który ratuje nasze życie, a raczej ryzykuje własne, stoi na szeroko rozstawionych nogach. Ręce wyciągnął z kieszeni. W jednej z nich trzyma nóż sprężynowy, którego ostrze błyska w świetle latarni. Wygląda przerażająco, w jego oczach widzę lodowaty gniew. Arek nie należy do przyjemnych typów, ale takim go jeszcze nie widziałam. Z reguły trzyma się na uboczu. Z nikim nie rozmawia. Nie znam go zbyt dobrze. Chodzi do naszej klasy dopiero od tego roku. Jest spadochroniarzem. Wszyscy jego kumple rok temu pozdawali maturę i odeszli z liceum. Wiem o nim tyle, co usłyszałam z plotek. Nigdy nie sądziłam, że taki koleś jak on będzie ratował moją cnotę.
Oprawcy, na widok noża wpadają w mały popłoch.
– Spoko młody, luz – mówi ten pierwszy i rozkłada szeroko ręce. – Już nas nie ma. Przecież nie mieliśmy złych zamiarów. Chcieliśmy tylko pomóc tym miłym paniom. – Klepie kumpla i ruszają przed siebie, na szczęście w przeciwnym kierunku niż ja planuję doholować Alicję.
Zarówno Arek, jak i ja stoimy w bezruchu obserwując oddalających się zbirów, dopóki nie znikają za rogiem. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Sekundy zmieniają się w minuty, a minuty w godziny. To jakiś koszmar, oby dobiegał właśnie końca.
Kiedy zostajemy wreszcie na ulicy sami, wypuszczam głośno powietrze, a Arek zamyka nóż i chowa go do kieszeni wojskowej kurtki. Robi dwa kroki w naszym kierunki. Jego twarz nie wyraża niczego, zupełnie, jakby była wykuta z kamienia. Co za koleś? Jedynie oczy, są takie smutne. Patrzę w nie zdecydowanie zbyt długo.
– Nic wam się nie stało? – odzywa się pierwszy.
– Nie. Dzięki – mówię drżącym głosem.
– Co wy tu robicie o tej porze?
– A wyszłyśmy sobie na spacer i widzisz, tak jakby, koleżanka mi się zepsuła. – Gryzę się w język. No idiotka normalnie. Nawet w takiej chwili nie mogę powstrzymać się przed sarkazmem. Uśmiecham się tylko głupio do Arka, ale jego twarz zostaje niewzruszona.
– Daleko jeszcze macie?
– Jakieś dwie przecznice.
Arek podchodzi i bez słowa obejmuje Alicję. Jednym, sprawnym ruchem przerzuca ją przez ramię, jak worek kartofli. Dość ciężki worek kartofli, bo krzywi się nieco.
– Ile ona waży? – burczy pod nosem.
– Pff czy ja wiem. – Wzruszam ramionami. – Ostatnio trochę obżerała się słodyczami. Wiesz, chłopak z nią zerwał i te sprawy.
Arek odwraca się w moją stronę, a ja muszę zrobić unik, żeby nie oberwać Alicji nogami. Widzę błysk w jego oku. Nie za bardzo wiem, co go wywołuje. Mam nadzieję, że nie ta zbyt krótka spódnica mojej przyjaciółki. Boże, przecież ona prawie że świeci teraz przed nim majtkami. Dobrze, że nie założyła stringów.
Idziemy w stronę domu Alicji. Jest zimno, ale w ogóle tego nie czuję, ba jest mi wręcz gorąco.
– Ty też wracasz z imprezy? – pytam nerwowo, dziwnie tak iść w ciszy.
– Nie. Z roboty.
– Pracujesz tak późno?
Arek przytakuje.
– Jako ochroniarz – tłumaczy.
– Oh – jakby to wszystko wyjaśniało – i zawsze biegasz po ulicy z takim wielkim na wierzchu?
Arek obraca się zaskoczony w moją stronę, a ja znów omal nie obrywam nogami. Robię unik i szybko zmieniam stronę, po której idę obok chłopaka. Teraz powinno być bezpieczniej, bo Alicja leży na jego drugim ramieniu. Dociera do mnie sens moich słów. Robię się czerwona.
– Z wielkim nożem, w sensie. – Klepię się mentalnie w czoło. – Rany przepraszam cię. Z tych nerwów zaczynam gadać głupoty – paplam dalej i patrzę przepraszająco na Arka.
– Często wracam po nocach. Trzeba się jakoś zabezpieczać. Przed napadem, w sensie – przedrzeźnia mnie, ale jego usta ani nie drgną, choć wydawałoby się, że powinien się uśmiechnąć. – Dlaczego wracacie same albo, dlaczego nie autem? Wy, panienki z dobrych domów, każda z was ma teraz swoje auto.
– Ja nie mam. – Przewracam oczami. – Poza tym, byłyśmy na imprezie, wiesz, chciałyśmy się napić, trochę zabawić.
– I co? Udało wam się?
– Miałam wziąć taksówkę. – Ignoruję jego pytanie. – Bałam się, że Alicja zarzyga auto. Zresztą, mam nadzieję, że nie zarzyga twoich pleców. – Zerkam nerwowo do tyłu na przyjaciółkę, ale wygląda jakby drzemała. Jak zwykle omija ją najlepsza zabawa.
– Najwyżej wystawię wam rachunek za pranie.
Dochodzimy wreszcie pod dom Alicji i stajemy przed drzwiami wejściowymi.
– I co teraz? – pyta Arek.
– Czekaj. Tylko wyjmę kluczę. – Zaczynam grzebać w kieszeniach jej kurtki. Stoję bardzo blisko Arka, który uważnie przygląda się mojej twarzy, przez co jeszcze bardziej się denerwuję. Trzęsą się mi ręce, kiedy próbuję trafić kluczykiem w zamek.
– Nie ma nikogo w domu?
– Nie. Alicji tata często pracuje na nocki. Jej mama zmarła, jak była mała.
Wchodzimy do środka. Arek rzuca, dosłownie, Alicję na kanapę w salonie. Rozgląda się po mieszkaniu, pociera dłonie i chowa je w kieszeniach swojej kurtki.
– Dzięki – uśmiecham się delikatnie.
– Co z tobą? Masz jak wrócić do domu?
– Wiesz co, chyba zostanę z nią na noc. Ktoś będzie musiał jej rano trzymać włosy, jak będzie klęczeć przy kiblu.
Wreszcie widzę minimalny uśmiech na ustach chłopaka, przez co rozpiera mnie duma.
– A ty? Poradzisz sobie?
– Jak zwykle.
Odprowadzam Arka do drzwi.
– Jeszcze raz ci dziękuję. Nie wiem, jak mogę się ci odwdzięczyć za pomoc. Gdyby nie ty, to mogłoby się źle skończyć. – Przygryzam wargę.
– Nie ma sprawy.
– To co? Do zobaczenia w szkole? – pytam.
– Ta, cześć Malwa – mówi i zaczyna schodzić ze schodów przed domem.
– Malwina. – Poprawiam go.
– Słucham? – Arek odwraca się z wyrazem zaskoczenia wymalowanym na twarzy.
– Mam na imię Malwina – tłumaczę.
– No, przecież wiem.
Wow. To była najdziwniejsza rozmowa, jaką w życiu odbyłam. Nie. To była najdziwniejsza noc, jaką w życiu przeżyłam. Patrzę jeszcze chwilę za oddalającym się Arkiem. Wydaje mi się, czy lekko utyka na prawą nogę?
W końcu zamykam drzwi i wracam do salonu. Wysyłam mamie smsa, że zostaję na noc u Ali. Często nocujemy u siebie głównie, gdy jej tata ma nocne zmiany.
Alicja śpi w najlepsze. Ściągam z niej kurtkę i buty. Przykrywam ją kocem. Przyglądam się jak z ust ścieka jej stróżka śliny.
– Oh, Alicja, obyś jutro miała kaca giganta, to i tak będzie dla ciebie za mała kara.
***
Media: Stone Sour "Absolute Zero" - w poprzednim opowiadaniu zaczynałam tym samym zespołem, może i tu przyniesie mi szczęście
@mocca62 - powodzenia
No i stało się ruszam z nowym opowiadaniem, choć nie wiem czy dobrze robię, nie do końca jestem pewna co do całości. Trzymajcie kciuki, czekam na pierwsze opinie i mam nadzieje, że będziecie mnie motywować tak, jak przy Jo i Tamarze!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro