Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8


-O, to ty!-zawołał ten morderca. Przez chwilę stałam w miejscu, podczas gdy chłopak wszedł do mojego domu i zamknął za sobą drzwi. Otworzyłam usta, ale nie zdołałam nic powiedzieć.

-Tylko nie krzycz, bo będę musiał użyć tego-powiedział, pokazując mi zakrwawiony nóż. W ogóle cały był w krwi, ale, jak się domyślałam, nie swojej.

-Ok. Ok, nie zamierzam krzyczeć-powiedziałam.

-Naprawdę?-zdziwił się chłopak.

-Jeśli to zrobię, zabijesz mnie-odparłam.

-A nie boisz się, że i tak to zrobię?-spytał.

-Jeśli krzyknę, zabijesz mnie na pewno. A jeśli nie, to mam przynajmniej jakieś nadzieje-wyjaśniłam.

-Czasami nadzieja to za mało-powiedział chłopak, po czym zaczął się do mnie zbliżać. Dopiero teraz zganiłam sobie w myślach za to, że nie uciekłam od razu do łazienki albo do swojego pokoju i nie wiem, chociażby przez okno! Jednak przez strach nie myślałam do końca trzeźwo, a teraz już było trochę za późno na ucieczkę.

-Słuchaj, powiem wprost. Nie mogę dać się złapać policji. Jak mnie znajdą, to zabiję ciebie, ich i całą twoją rodzinkę, a zapewne jakąś masz, bo sama chyba takiej chaty nie utrzymujesz, co?-powiedział. Na szczęście zatrzymał się przy schodach i nie podchodził bliżej. Wiedziałam, że nawet on ma marne szansę na dokonanie czegoś takiego, ale z drugiej strony nie miałam pojęcia, ile właściwie potrafi. A nawet jeśli nie zabiłby policjantów, moich rodziców i mnie, to zanim policja by go złapała, zamordowałby przynajmniej część z wymienionych przez siebie osób. Dlatego nie miałam innego wyboru jak mu pomóc, tyle że policjanci wiedzieli o moim wcześniejszym spotkaniu z nim i byli tu głównie po to, żeby obserwować nasz dom i okolice. A to mogło znaczyć, że zechcą sprawdzić nasze mieszkanie.

-O-ok. Tylko...nie wiem, gdzie mógłbyś się schować, gdyby policja tutaj dotarła-odparłam.

-A czemu mieliby mnie szukać akurat tutaj?-zapytał zdziwiony.

-No bo, no bo...bo policja pilnuje mojego domu-zdecydowałam się powiedzieć część prawdy.

-Dlaczego?-morderca zdziwił się jeszcze bardziej.

-A zresztą, to nie ma teraz znaczenie. Chociaż pewnie ma to trochę wspólnego z naszym ostatnim spotkaniem. Napędziłem ci niezłego stracha, co?-powiedział psychopata, uśmiechając się z zadowoleniem.

-No, można tak powiedzieć-odparłam.

-Ok, to co teraz robimy?-zapytał.

-Idziemy na górę. W każdym razie ja idę. Stamtąd najlepiej widać, czy ktoś idzie w stronę domu. Albo jedzie. Wozem policyjnym-odparłam.

-No to ja idę z tobą-odparł morderca, po czym zrobił kilka kroków i znalazł się obok mnie. Nie odpowiedziałam nic, tylko ruszyłam w górę, a on za mną. Cały czas miałam przed oczami wizję, jak rzuca się na mnie z nożem, ale starałam się nie dawać oznak zdenerwowania. Dotarliśmy w końcu na górę. Skierowałam się do swojego pokoju, bo z jego balkonu miałam widok na całą okolicę. Jeff oczywiście podążył za mną. Przez cały ten czas oboje milczeliśmy. Poszłam od razu w stronę swojego balkonu, żeby sprawdzić, czy cokolwiek widać. Jak na razie wszędzie wokół domu panowały ciemności, z którymi starały się walczyć jedynie uliczne latarnie. Nie widać żywej duszy-pomyślałam, a potem wzdrygnęłam się na myśl o grze słów. Żywej nie widać, ale może ujrzę jakąś martwą duszę-tę myśl, choć bardzo tego nie chciałam, podsunął mi mój umysł. Chcąc nie chcąc musiałam też wrócić do swojego pokoju. Niestety był w nim nadal morderca, który teraz siedział na krześle obok biurka i rozglądał się wszędzie z zainteresowaniem.

-Ładny pokój-powiedział, kiedy mnie zauważył.

-Czy ja wiem? Zwyczajny-odparłam.

-W porównaniu z pokojem Niny, pełnym oczojebnego różowe i czarnego, wygląda pięknie-odparł Jeff.

-Jakiej Niny?-spytałam odruchowo, choć po chwili domyśliłam się, o kogo mu chodzi. Zapewne o Ninę the Killer. Taką właśnie uzyskałam od niego odpowiedź.

-A jak ty się właściwie nazywasz? Bo mnie chyba znasz-dodał chłopak.

-Jestem Nina-odparłam.

-Naprawdę? Czyli nazywasz się dokładnie tak jak osoba, której nienawidzę najbardziej na świecie-powiedział z uśmiechem Jeff. Oczywiście mój strach wzrósł. Kto wie, co siedzi w głowie tego psychopaty i czy nie postanowi nagle zabić mnie tylko dlatego, że mam na imię tak samo jak ta Nina z creepypasty.

-Aż tak jej nie trawisz?-zapytałam, siadając niepewnie na swoim łóżku. Niemal cały czas obserwowałam z uwagą poczynania Jeffa. Na szczęście na razie nie wyglądał, jakby miał zamiar próbować mnie zabić. Cały czas liczyłam na to, że za chwilę stąd zniknie i będę miała spokój.

-"Nie trawisz" to mało powiedziane. Nienawidzę jej z całego serca-odparł Jeff.

-Dlaczego?

-Dlaczego? No może dlatego, że cały czas za mną łazi, nadskakuje mi, mówi na mnie "Jeffuś", "Jeffy", "Misiu", "Skarbeńku" albo wymyśla jeszcze inne przezwiska, a do tego chce być moją dziewczyną i nie przyjmuje do wiadomości tego, jak bardzo jej nie cierpię!-zawołał chłopak.

-Nie denerwuj się tak. Może po prostu ona tego nie rozumie, bo nie powiedziałeś jej tego wprost?-zasugerowałam.

-Wiele razy powiedziałem jej to wprost-odparł Jeff. Na chwilę znowu zapadła miedzy nami cisza, a mnie zaczęło nurtować pewne pytanie. Nagle chłopak wstał i podszedł do okna.

-Mam nadzieję, że nie będę musiał tutaj długo tkwić-powiedział, po czym odwrócił się w moją stronę.

-Gdzie właściwie nauczyłaś się tak dobrze robić opatrunki? Niewiele osób przykłada wagę do takich spraw-odezwał się nagle. Na początku nie pojęłam, o co mu chodzi, ale zaraz wszystko zrozumiałam.

-Dla mnie akurat to jest ważne, bo chcę zostać w przyszłości lekarzem-odparłam.

-Lekarzem?-zdziwił się Jeff.

-Tak.

-Więc będziesz na przykład leczyć ludzi, którym cudem udało się przeżyć mój atak?-zapytał, po czym ponownie się uśmiechnął. Musiałam przyznać, że jak na razie zachowywał się dość przyjaźnie i nie przypominał bezwzględnego mordercy, nie licząc tego, że już na samym początku naszej rozmowy mi zagroził.

-Raczej nie, jeśli mi się powiedzie-powiedziałam. Jeff spojrzał na mnie zdziwiony.

-W sensie?-spytał.

-Chciałabym zostać onkologiem. Więc raczej nie będę miała za wiele wspólnego z osobami zaatakowanymi przez kogoś nożem-wyjaśniłam.

-Aha. A onkolog zajmuje się...?-zapytał chłopak.

-Profilaktyką i leczeniem chorób nowotworowych-odparłam.

-Dlaczego chcesz być akurat onkologiem?-zapytał Jeff. Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, gdyż ciszę przerwały dźwięki policyjnych syren.

-Co się dzieje?-spytałam zaskoczona.

-Pewnie wezwali posiłki po tym, jak trafili na pewne odkrycie-powiedział Jeff, po czym zaśmiał się krótko.

-To znaczy?-zaniepokoiłam się.

-To znaczy, że zaroi się tu od policjantów. Myślisz, że przyjdą tutaj z tobą porozmawiać?-zapytał Jeff.

-Możliwe, ale sama nie wiem-odparłam zgodnie z prawdą.

-No to trzeba coś wymyślić na wszelki wypadek-powiedział Jeff, odwracając się ponownie w stronę okna. Ja też do niego podeszłam i mogłam zauważyć, jak przez ulicę przejeżdża kilka radiowozów.

~*~

Faktycznie do mojego domu przyszło łącznie czterech policjantów, którzy chcieli się upewnić, czy nie wiem nic o Jeffie. Odparłam im, że go nie widziałam. Mężczyźni rozejrzeli się trochę wokół domu i wrócili do swoich poszukiwań. Podobno ktoś poinformował policję, że widział kogoś przypominającego właśnie tego mordercę, toteż chcieli jak najszybciej przeszukać jak największy teren. Powiedziałam, że szczerze wierzę w to, że w końcu uda im się złapać tego psychopatę. Policjanci wkrótce odeszli, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie chcieli wejść do środka. Zamknęłam za nimi drzwi i odwróciłam się w stronę Jeffa, który do tej pory za nimi się chował.

-Dobrze się spisałaś. Przynajmniej ciebie na razie nie będę musiał zabijać. To dobrze, bo nawet mi się z tobą fajnie rozmawiało-powiedział chłopak, chowając swój nóż.

-Chyba miło mi to słyszeć-odparłam.

-Chyba?-zdziwił się Jeff.

-Miło mi słyszeć, że dobrze się ze mną rozmawiało, ale już nieco mniej miło słucha mi się o tym, że na razie nie będziesz musiał mnie zabijać-odparłam. Chłopak popatrzył na mnie przez chwilę, a ja wystraszyłam się, czy aby go tym nie uraziłam. Nagle jednak Jeff zaczął się śmiać, więc i ja się uśmiechnęłam.

-A więc, skoro na razie jeszcze żyjesz, to może zrobiłabyś coś do jedzenia? Umieram z głodu-odezwał się, gdy już przestał się śmiać.

-Chyba nie mam innego wyboru-odparłam, zastanawiając się jednocześnie, czy kiedykolwiek znajdę się w bardziej absurdalnej sytuacji. Poszłam prosto do kuchni i zajrzałam do lodówki.

-Mogę zrobić kanapki albo gotową pizzę, co wolisz? No i mam jeszcze muffinki-powiedziałam do Jeffa, który oczywiście nie odstępował mnie na krok. Gdybym tylko mogła, już dawno wezwałabym jakąś pomoc, ale problem był taki, że nie mogłam.

-Pizza brzmi ok-odparł chłopak. Włączyłam więc piekarnik, aby się nagrzewał, po czym zajęłam się odpakowywaniem pizzy.

-Po co ci piekarnik?-zapytał Jeff.

-Pizza z piekarnika jest lepsza niż z mikrofali-odparłam.

-Naprawdę? Nie miałem pojęcia-powiedział.

-Pewnie nie poświęcasz wiele czasu na naukę gotowania i wszelkich dotyczących tego spraw.

-Niezbyt mnie to interesuje-odparł Jeff. Przez następnych kilkanaście minut pizza piekła się w piekarniku, podczas gdy ja uszykowałam dla nas talerze (na początku tylko dla Jeffa, ale on zasugerował mi, że też powinnam coś zjeść, więc wolałam mu nie odmawiać) i gadałam trochę ze swoim gościem.

-Tak właściwie ciekawi mnie jedna rzecz-odparłam, kiedy już jedliśmy.

-Co takiego?-zapytał Jeff.

-Skoro tak nienawidzisz Niny, to dlaczego jej...

-Nie zabiję?-spytał chłopak, spoglądając na mnie.

-Nie mogę. W Rezydencji panuje zakaz zabijania siebie nawzajem, a poza nią albo na tą dziewczynę nie trafiam, albo jakimś cudem udaje się jej wyjść z tego żywo-wyjaśnił Jeff.

-Miłość dodaje jej sił-odparłam, po czym uśmiechnęłam się nieco złośliwie.

-Tak, ale chyba tylko po to, żeby mnie mogła bardziej i dłużej denerwować-odparł chłopak.

-Jak długo zamierzasz tutaj zostać?-zmieniłam nieco temat.

-Już masz mnie dojść?-zapytał.

-Przychodzisz do mnie do domu i mi grozisz, zmuszasz mnie do niewolniczej pracy w postaci robienia ci pizzy i pytasz, czy mam cię dojść?-zapytałam. Właściwie nie wiedziałam jak, czemu i kiedy to się stało, że poczułam się w jego towarzystwie na tyle pewnie, aby pozwolić sobie na żarty.

-Że niby ja jestem taki zły?-odparł Jeff, siląc się na niewinnie brzmiący ton.

-A kto? Ja?-zapytałam.

-Ja jestem kochany, dobry i uczynny-powiedział chłopak.

-Mówimy o tej samej osobie? Bo ja mówię o tobie, a ty chyba o kimś innym-odparłam. Jeff spojrzał na mnie i ponownie zaczął się śmiać. Rozmawialiśmy w ten sposób, jedząc pizzę, a potem posprzątałam talerze i poszliśmy z powrotem do mojego pokoju.

-Serio Jeff, kiedy się stąd wyniesiesz? Moi rodzice w końcu kiedyś wrócą-powiedziałam, siadając z powrotem na łóżku.

-Więc ich też przekonam o swojej zajebistości-odparł chłopak. To zdanie z powrotem sprowadziło mnie na ziemię. Zdałam sobie sprawę, że od półgodziny, a pewnie nawet dłużej, zachowuje się w jego towarzystwie, jakby wcale nie był mordercą. I co miał niby na myśli mówiąc "więc ich też przekonam o swojej zajebistości"? Mógł być to żart, ale równie dobrze informacja, że i im jest gotów zagrozić-pomyślałam wystraszona.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro