Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

- Nie uważasz, że już dostał nauczkę? - spytałem, rozsiadając się wygodnie na krześle naprzeciwko mojego brata, który siedział jak zwykle przy swoim wielkim biurku w tym ciemnym, dusznym i nudnym pokoju, w którym zawsze wyczuć można było słodkawy zapach krwi, przyćmiony przez smród środków chemicznych.

- Nie do końca. Mam pewien plan - odparł mój brat.

- Jaki plan, jeśli mogę wiedzieć? - spytałem, zmieniając pozycję. - Pewnie kurwa sprytny, co? - dodałem, uśmiechając się przy tym lekko.

- Widzę, że bawi cię to, tak jak właściwie wszystko - stwierdził mój brat. - Dlaczego w ogóle interesujesz się losem Jeffa? - spytał po chwili.

- Po prostu był dość zabawnym idiotą. Wiesz, po tym jak zniknął on i Nina the Killer, nie jest już tutaj tak żywiołowo jak kiedyś. Normalnie zawsze można było popatrzeć i pośmiać się, jak Jeff ucieka przed Niną, Jane próbuje zabić Jeffa, a Nina stara się zabić Jane za to, że ta próbuje zabić jej ukochanego. I można było robić zakłady o wyniki starć. Wiesz, że lubię hazard jak mało kto! Masz pojęcie, jak zabawnie się patrzy na KageKao, gdy ten gość przegrywa zakład o skrzynkę dobrego wina? Normalnie boki zrywać! - zawołałem. - A skoro już przy zrywaniu boków jesteśmy...

- Nina the Killer nie żyje - wypalił nagle mój brat. Nie kryłem swojego zdziwienia.

- Naprawdę? A skąd to wiesz? I jak to się stało? A zresztą, dokończmy najpierw jeden temat. Dlaczego to krzesło jest tak cholernie niewygodne?! - zawołałem wzburzony, kolejny raz zmieniając pozycję.

- Gdy ktoś składa mi wizytę w moim gabinecie, co na szczęście nieczęsto się zdarza, siada właśnie na tym krześle. Brak wygody podkreśla jak bardzo ta osoba jest tutaj niechciana i wywołuje u niej jeszcze większy dyskomfort - odparł mój brat.

- To żart, tak? - spytałem.

- Na taki żart wpadłbyś tylko ty albo ewentualnie nasz najmłodszy brat, Offendermanie - stwierdził mój brat.

- Właściwie racja. Tylko my dwaj wpadlibyśmy na taki żart, ale za to tylko ty albo Trenderman wpadlibyście na to, żeby coś takiego zastosować w rzeczywistości - odparłem. - Tyle mamy wspólnego!- dodałem po chwili.

- Fakt, sporo w nas podobieństw pod niektórymi względami. W końcu niestety jesteśmy rodziną - powiedział Slenderman.

- Właśnie! - przytaknąłem mu z entuzjazmem. Dopiero po chwili dotarło do mnie całe znaczenie jego słów. - Co to znaczy "niestety"? - spytałem.

- Wolę się do was nie przyznawać - odparł mój brat.

- Jesteś jak zwykle okrutny! - zawołałem, choć oczywiście wiedziałem, że te słowa to tylko taki drobny żart z jego strony. Czasami nawet i jemu zbierało się na żarty. - No ale dobra, powiedzmy, że wyjaśniliśmy i zamknęliśmy sprawę niewygodnego krzesła. Została nam jeszcze kwestia Niny. Co się z nią stało? I skąd wiesz, że nie żyje? - spytałem.

- Wiem to wszystko, bo cały czas uważnie śledzę poczynania Jeffa i tej dziewczyny, którą poznał podczas wykonywania jednej ze zleconych mu przeze mnie misji - wyjaśnił Slenderman.

- Mówisz o tej, z którą zamienił się ciałami? - spytałem dla pewności.

- Właściwie to zamienili się umysłami, nie ciałami - odparł mój brat.

- Co za różnica, i tak na jedno wychodzi! - zawołałem.

- Właściwie to nie do końca tak jest, między tymi dwoma rzeczami jest pewna różnica, ale to nie jest teraz ważne. Tak, chodzi mi właśnie o tą dziewczynę - powiedział Slenderman.

- Ona chyba też miała na imię Nina, nie? - zapytałem. Mój brat skinął głową.

- Tak, ona również nosiła to imię. I to ona jest powodem śmierci Niny the Killer - odparł Slenderman. Przysięgam, że gdy usłyszałem te słowa, omal nie zachłysnąłem się powietrzem. Dobrze, że akurat wtedy nic nie piłem.

- Co?! - zawołałem. Nie spodziewałem się aż takich rewelacji. Ostatecznie Nina the Killer była tylko zwykłym człowiekiem, to fakt. Ale już od dłuższego czasu żyła jako morderczyni, umiejętnie wymykała się tym, którzy chcieli ją schwytać, a nawet gdy im się to udawało, zawsze po jakimś czasie uciekała. Irytowała większość z nas, o ile nie wszystkich, ale jedno trzeba było jej przyznać. Potrafiła sobie poradzić. A teraz niby zginęła? Z rąk jakiejś małolaty, która najostrzejszego noża używała co najwyżej w kuchni do posiekania koperku?

- Też byłem tym dość zaskoczony. Ta dziewczyna musiała mieć w sobie coś wyjątkowego, skoro Jeff się nią zainteresował, ale wcześniej byłem pewien, że to tylko jakieś jego widzimisię i mi ona nie jest potrzebna, bo do niczego się nie przyda. Z ukrycia jednak śledziłem wszystko to, co się tam działo, i kiedy Nina the Killer zaatakowała rodzinę tej dziewczyny, zabiła jej rodziców, ale sama zginęła z rąk tej małolaty, sam byłem w niemałym szoku, tak jak ty teraz.

- Ale jak to w ogóle możliwe? - spytałem. Wciąż wiele z tego wszystkiego było dla mnie niejasne.

- Sam byłem w niemałym szoku. To tylko potwierdza, że ta dziewczyna ma potencjał - odparł mój brat.

- I dlatego cię zainteresowała? - spytałem. Slenderman skinął głową. - Jakie masz względem niej plany? - zapytałem.

- To nie oczywiste? - odparł mój brat.

- Chcesz, żeby została proxy? - spytałem dla jasności. Slenderman ponownie skinął głową.

- Tak. Myślę, że mogłaby mi się przydać. Zdążyłem się już zorientować, że ma sporą wiedzę w zakresie medycyny, co samo w sobie jest już dość przydatne - stwierdził mój brat. Uśmiechnąłem się lekko.

- No tak, w końcu najlepszy medyk to zarazem najlepszy morderca - powiedziałem.

- Cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną - zacytował mój brat.

- Paracelsus - odparłem cicho. - Czy, jak kto woli, Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim - dodałem.

- Pamiętasz go? - spytał Slenderman, lekko chyba zdziwiony.

- Oczywiście! Był na swój sposób ciekawą osobistością! To on zainteresował mnie truciznami! Nikt tak jak on nie potrafił z taką radością i miłością mówić o tym, że tą samą substancją można komuś uratować życie, ale jednocześnie i je odebrać. Wszystko zależy od dawki - odparłem.

- Dokładnie. Nie na darmo ostatecznie otrzymał miano "ojca medycyny nowożytnej" - stwierdził Slenderman.

- I co, ta Nina miałaby być takim współczesnym Paracelsusem? - spytałem.

- Aż takim mianem bym jej nie określił. Po prostu ma wiedzę w zakresie medycyny, to się może przydać. Może wiedzieć nie tylko, jak zabijać ludzi, ale też jak ich leczyć - odparł mój brat.

- Leczyć? A kogo chcesz leczyć i po co? Zwłaszcza ty? - spytałem, nie kryjąc swojego zdziwienia.

- Swoich proxy. I ewentualnie innych mieszkańców rezydencji - odparł Slenderman. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, mój brat kontynuował. - Oczywiście mamy doktora Smileya, doktora Philipsa i Nurse Ann, ale wciąż przydałoby się zasilić nasze medyczne zaplecze w nowych członków. Philips, Smiley i Ann mają często pełne ręce roboty, nie mówiąc o tym, że oni też nie chcą całych dni spędzać na leczeniu tej bandy popaprańców. Oni też chcą zabijać, żeby nakarmić swoje mordercze zapędy. Mogę im tego zabraniać, mogę rozkazywać im, aby zostali w rezydencji i leczyli morderców, ale w ostateczności pewnie osiągnąłbym w ten sposób tylko tyle, że każde z nich w końcu by od nas odeszło.

Z kolei bez medyków byłoby ciężko. A zależy mi w pewnym sensie na utrzymaniu rezydencji i większości jej mieszkańców razem. W końcu Rezydencja powstała po to, aby oni wszyscy byli dla siebie nawzajem wsparciem. Aby łatwiej było im zwabiać ofiary, unikać aresztowań, pojmań, ataków ze strony policjantów, żołnierzy, łowców duchów, łowców demonów, i tym podobnych. Ja przy okazji mogę ich wykorzystywać podczas swoich misji. Mam z tego korzyści, więc zależy mi, aby Rezydencja istniała i trwała dalej. Kolejną kwestią są właśnie misje, na które wysyłam swoich proxy i czasami kogoś z pozostałych mieszkańców. Smiley, Philips, Ann, po pierwsze, raczej nie zgodziliby się na wysłanie ich na jakąkolwiek misję. I nie dziwię im się. Są dla nas zbyt cenni, aby ryzykować, biorąc udział w misjach. Potrzebujemy ich jako naszego zaplecza medycznego. Jeśli już któremuś z nich każę iść na misję, to w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Ann była na misjach najwięcej razy z całej tej trójki, bo ją ciężko byłoby zabić - wyjaśnił mój brat.

- No tak, trudno zabić kogoś, kto już nie żyje - stwierdziłem.

- Dokładnie. Smiley był na misji raz, dawno temu. A doktor Philips nie był jeszcze na żadnej ani razu - powiedział Slenderman.

- Jakoś za specjalnie mnie to nie dziwi. Rzadko go tutaj widuję i raczej za wiele dla nas nie robi - odparłem.

- Dokładnie. Philips jest raczej samotną, samospełniającą się jednostką. Ale czasami z nami współpracuje i nam pomaga, stąd możemy go uznać za jednego z mieszkańców Rezydencji. Na razie - powiedział mój brat.

- No to w sumie twój plan nie jest taki głupi. A jak dokładnie zamierzasz zrobić z niej jednego z nas? - spytałem.

- Cóż, mam w planach zrobienie z niej swojej proxy, dzięki czemu jako osoba ze sporą wiedzą medyczną, uczestnicząc w misjach, będzie mogła pomagać rannym już na miejscu. Proxy to tylko proxy, ale niektórzy z nich są bardziej utalentowani niż inni i nie chciałbym ich za szybko stracić. Myślałem trochę nad tym, jak najlepiej to rozegrać, i postanowiłem wykorzystać obecną sytuację - odparł Slenderman.

- W jaki sposób? - spytałem. Byłem szczerze zaciekawiony tym wszystkim.

- Ta dziewczyna jest teraz razem z Jeffem. Nina the Killer zabiła jej rodziców, a ona zabiła Ninę. W dodatku uciekła z miejsca zbrodni z innym mordercą. Nie znalazła się w najlepszy położeniu. Na jej miejscu bałbym się wrócić, bojąc się, czy nie uznają mnie za winnego całej tej sytuacji - powiedział mój brat.

- W sumie ma to sens, różnie mogłoby się to skończyć. No ale jak zamierzasz to wykorzystać? Chcesz, żeby zeszła na złą drogę, bo tylko to jej pozostało? - spytałem.

- Poniekąd taki właśnie mam plan. Chciałbym poczekać, aż stanie się odpowiednią osobą, która będzie mogła mi służyć - wyjaśnił Slenderman.

- A co wtedy zrobisz z Jeffem? - spytał Offenderman.

- Myślę, że kiedy pożyją trochę sami, zdani tylko na siebie, zrozumieją, że łatwiej będzie im żyć w większym gronie. I bezpieczniej. Przyjmę wtedy i ją, i Jeffa z powrotem - stwierdził Slenderman.

- Więc jednak jego też zamierzasz przyjąć z powrotem? - zapytał Offenderman. Jego brat skinął głową.

- Jak najbardziej. Mimo wszystko Jeff jest przydatną osobistością, Jest niezwykły, jak na człowieka - powiedział Slenderman.

- Mimo że szuka go cały kraj, Interpol, a nawet CIA i FBI, on im się wciąż jakoś wymyka - stwierdził Offenderman.

- Dokładnie. Może to dlatego, że, jak to mówią, głupi ma szczęście, ale faktem jest, że Jeff, choć niezwykle głupi pod wszystkimi względami, irytujący i głośny, jest dobrym zabójcą - powiedział Slenderman.

- Ma w sobie "to coś" - stwierdził Offenderman, uśmiechając się lekko. Slenderman ponownie skinął głową. Obaj wiedzieli, o co dokładnie chodziło młodszemu z braci.

Zarówno Slenderman, jak i wszyscy jego bracia, też mieli w sobie "to coś". A "tym czymś" była mordercza natura. Slenderman i jego bracia odczuwali bardzo intensywne żądzę krwi, pragnęli zabijać, choć z różnych powodów. Niektórzy ludzie też to mieli.

Pewne osoby zabijały i stawały się mordercami przez przypadek. Zostały napadnięte, pokłóciły się z kimś, zostały zaatakowane, popełniły błąd, zrobiły coś, co niezamierzenie skończyło się czyjąś śmiercią. Tego nie można było nazwać żądzą krwi. Oni zabijali przez przypadek. Niektórzy ludzie z kolei zabijają, bo są chorzy. Chorzy psychicznie. Są psychopatami, socjopatami, seryjnymi mordercami. Ale i oni nie odczuwali prawdziwej żądzy krwi, nie wszyscy.

Slenderman potrafił rozpoznać, kto odczuwa prawdziwą żądzę krwi, podobną do tej, którą czuł on sam. To było coś zupełnie innego. Ludzie zabijali z różnych powodów, ale ci wyjątkowi, posiadający prawdziwą żądzę krwi, zabijali, bo taka była ich natura. To było ich prawdziwe "ja". Nawet gdyby ktoś próbował ich leczyć, nie udałoby mu się. Nie da się wyleczyć kogoś z niebieskich oczu, tak samo nie da się wyleczyć prawdziwego mordercy z jego żądzy krwi. Nie wszyscy czuli ją naprawdę. Ale jeśli już jakieś osoby naprawdę ją odczuwały, były prawdziwymi potworami. I jedną z takich osób był Jeff. Rzadko trafiało się na takie osoby, ludzie z prawdziwą żądzą krwi, prawdziwi mordercy, byli rzadkością.

Większość morderców nie posiadała "tego czegoś", co upodabniało ich do Slendermana i jego braci. Nie odczuwali rzeczywistej, prawdziwej, tak dzikiej i nieokiełznanej żądzy krwi jak on i jego bracia. Slenderman poszukiwał takich ludzi, bo to z nich byli najlepszi mordercy, również najlepsi proxy. Slenderman nie podejrzewał nawet, że Jeff, który sam jest tym wyjątkowym człowiekiem, sam spotka na swojej drodze i sprowadzi do Rezydencji Slendermana tyle jemu podobnych osób. Jeff sprowadził do Rezydencji Slendermana Jane the Killer i Ninę the Killer, w których również Slenderman rozpoznał prawdziwą "żądzę krwi".

- Dokładnie. Nie sądziłem jednak, że Jeff ponownie sprowadzi do mojej Rezydencji kogoś takiego jak on - odparł Slenderman.

- Masz na myśli tą dziewczynę? - spytał Offenderman, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Slenderman skinął głową.

- Ona też ma w sobie "to coś". Na początku, gdy się tu zjawili, myślałem, że czuję to u niej dlatego, że zmieniła się ciałem z Jeffem. Ale kiedy przyjrzałem się jej w tajemnicy bliżej, przekonałem się, że to nie tak. Ona też ma w sobie prawdziwą żądzę krwi, ale ktoś ją musi pomóc jej wydobyć - powiedział Slenderman.

- I chcesz, żeby to Jeff był tym kimś, kto pomoże jej wydobyć z siebie tą żądzę krwi? - spytał jego brat.

- Dokładnie - odparł Slenderman.

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Offenderman.

- A dlaczego nie miałby być dobrym pomysłem? - spytał Slenderman.

- Jeff nie jest..., jak sam powiedziałeś, nie jest zbyt inteligentny - stwierdził Offenderman.

- Tak, ale, jak sam też wspomniałem, jeśli chodzi o morderstwa, to w tej jednej kwestii potrafi się wykazać inteligencją. Poza tym, jako prawdziwy, żądny krwi zabójca, sprowadził na tę drogę i pomógł odkryć w sobie żądzę krwi Jane i Ninie the Killer. Myślę, że poradzi sobie z tą dziewczyną, a gdy uznam, że dostali już odpowiednią nauczkę, wkroczę do akcji, pomogę im, sprowadzę tutaj z powrotem. Nina zostanie moją proxy, a Jeff...

- Jeff będzie twoim nieoficjalnym proxy, tak jak do tej pory? - spytał Offenderman. Slenderman skinął głową.

- Tak. Jeff nie nadawałby się na "typowego" proxy. Nie potrafiłby zaakceptować faktu, że jest czyimś służącym i że musi mnie słuchać. Mógłbym go do tego zmusić, ale lepsza opcją jest zdecydowanie udawanie, że Jeff nie jest moim proxy. Jeff wierzy, że nie jest moim proxy i tylko czasami wykonuje dla mnie jakieś zadania. To, co myśli Jeff i jak się zapatruje na pracowanie dla mnie nie interesuje mnie. Ważne, że wykonuje zadania, które mu powierzam. A tamtą dziewczyną sam już się odpowiednio zajmę - powiedział Slenderman. Offenderman znów się uśmiechnął.

- Widzę, że czeka cię dużo pracy. Ale jestem ciekaw, co z tego wszystkiego wyjdzie, drogi braciszku - stwierdziłem.

- Ja wiem, co z tego wyjdzie. Skończy się to tak, że Jeff wróci do mnie z podkulonym ogonem i będę miał na swoje posyłki i jego, i tę dziewczynę - odparł Slenderman.

- Jesteś nad wyraz pewny siebie - stwierdziłem.

- A i owszem. Może i wciąż mam wiele do zrobienia i będę musiał jeszcze trochę poczekać, ale naprawdę wszystko dobrze przemyślałem i zaplanowałem - odparł Slenderman. Niedługo później skończył ze mną rozmawiać. Opuściłem jego biuro i udałem się do salonu, głównego pomieszczenia rezydencji. Miałem jeszcze nadzieję na to, że tam też wpadnę na kogoś interesującego, z kim będę mógł miło spędzić czas. Slenderman miał zająć się w tym czasie strategicznym planowaniem misji dla swoich proxy na najbliższy miesiąc.

~*~

- Słyszałaś to? - spytał Jeff, zatrzymując się nagle. Jakby na zawołanie odezwał się mój żołądek. Byłam głodna. Potwornie głodna. Podejrzewałam, że Jeff też umierał z głodu. Spojrzeliśmy na siebie i zmierzyliśmy się wzrokiem.

Trwało to chwilę, po czym Jeff wybuchł śmiechem. Ja tylko stałam i patrzyłam się na niego. Nie mam pojęcia, jak wyglądałam, nie myślałam o tym. Nie byłam zła czy smutna, byłam po prostu... chyba załamana i zmęczona. Nie czułam się na silach, aby dalej to ciągnąć. Chciałam, aby wszystko się skończyło.

To nie było moje prawdziwe życie, to nie byłam prawdziwa ja. Nie byłam w stanie dłużej tak żyć. Nie wiedziałam nawet, ile czasu już tak żyłam. Wydawało się, że całą wieczność, ale być może było to tylko kilka dni. Sama się w tym wszystkim pogubiłam. Mogłam od początku liczyć dni, wtedy wiedziałabym chociaż, czy mamy dziś poniedziałek, czy środę, a może sobotę? Wiosnę, lato, jesień? Ok, to jeszcze byłam w stanie określić po pogodzie. Wiosna przekształcała się w lato, robiło się coraz cieplej. Natura coraz bardziej budziła się do życia, a ja umierałam od środka. Pogubiłam się w tym wszystkim, do niczego nie miałam głowy.

Miałam dość. Jak mogłabym tak dłużej żyć? Jeff po jakimś czasie uspokoił się i spojrzał na mnie ponownie. - Wszystko ok? - spytał. - Jakaś taka cicha się zrobiłaś, zwłaszcza ostatnio - dodał. Powiedział to... normalnie. Zwykłym, spokojnym, obojętnym tonem. Jakby mówił o czymś zwykłym, normalnym. A mówił o naszym życiu, które obecnie wyglądało tak, że chowaliśmy się w lesie przed całym światem. Gorączkowo próbowaliśmy przeżyć, gromadząc zapasy i nie dając się pożreć przez dzikie zwierzęta. Zabijaliśmy ludzi. Ja zabijałam ludzi. Poczułam złość. Dziką, nieokiełznaną, nieopisaną, niezmierzoną. Rzadko się tak czułam. Zalała mnie prawdziwa furia, niczym fala tsunami. Tak jak nic nie może się oprzeć takiej fali tsunami, tak ja nie mogłam się oprzeć własnym emocjom w tamtej chwili.

- Czy wszystko ok? CZY WSZYSTKO OK?! Nie, nic nie jest "ok"! - zawołałam wściekła. Jeff wydawał się być nieco zaskoczony.

- Ale o co ci teraz chodzi? - spytał. Gdybym tylko sama znała wtedy pytanie na to odpowiedź... Ale zdecydowałam się w takim razie na szczerość.

- Nie wiem! Nie wiem, o co mi chodzi! W tym problem! A ty mi nie pomagasz! - odparłam. Jeff chwilę mi się przyglądał, po czym roześmiał się. Wyglądał na zadowolonego, radosnego. Szczęśliwego, w pełni rozluźnionego. Podczas gdy ja przeżywałam katusze i wewnętrzne rozterki.

- To o to chodzi! - zawołał Jeff. Nawet nie starał się kryć swojego rozbawienia.

- Co cię niby tak bawi?! - spytałam zdenerwowana. Nie wiedziałam już nawet, czy denerwuję się przez moje złe samopoczucie, czy przez zachowanie Jeffa. A może wszystko na raz? Sama nie potrafiłam już siebie zrozumieć.

- Czy ty... co ty... O co ci chodzi?! - zawołałam. To chyba trochę podziałało na Jeffa, który nieco się uspokoił i spoważniał. Spojrzał wprost na mnie.

- Przemieniasz się - odparł.

- Przemieniam się?

- To będzie wspaniałe!

- To będzie wspaniałe?

- Tyle na to czekałem! Wreszcie! - Jeff był naprawdę nad wyraz podekscytowany i szczęśliwy. Tym bardziej musiałam się przekonać, o co mu chodzi.

- Tyle na to czekałeś? - spytałam. Wyraz szczęścia zniknął z twarzy Jeffa, zastąpiony nudą i obojętnością.

- Od teraz będziesz wszystko za mną powtarzać? - spytał. Gdy to usłyszałam, trochę się zakłopotałam. Było mi przez chwilę głupio, bo miał rację. Zaczęłam jak robot powtarzać jego słowa. Zmartwiłam się tym, ale zaraz kazałam się sama sobie ogarnąć. Nina! Do cholery jasnej! Dlaczego jesteś tak przejęta i znerwicowana?! W końcu to ty tutaj jesteś wściekłym huraganem emocji! - pomyślałam. Jeff spoglądał na mnie w tym czasie przez cały czas. Może to głupie, ale jakaś część mnie podszepnęła mi w tamtej chwili, że on wie. On rozumie. On zdaje sobie sprawę i doskonale rozumie to, co wtedy czułam. Pomyślałam tak przez chwilę, zaraz jednak wyzbyłam się takich myśli. W końcu on był morderca, a ja... ja...

- Ja nie... - powiedziałam cicho. Spuściłam wzrok.

- Co mówiłaś? - spytał Jeff. Zrobił dwa kroki w moją stronę i pochylił się. Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy i zaczynają wpływać w dół po policzkach. Poczułam, że wszystko we mnie pęka od środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro