Rozdział 36
Następnego dnia, choć niezbyt miałam na to ochotę, poszłam do szkoły. Nie chciałam jednak opuszczać zbyt wielu lekcji. I tak czy inaczej czekała mnie konfrontacja z moimi wrogami. Nie było co tego odwlekać. Miałam już tego wszystkiego naprawdę serdecznie dość. Gdybym tylko mogła w jakiś sposób skończyć z tymi swoimi problemami... Albo z tymi ludźmi - pomyślałam mimochodem. Zaraz jednak zganiłam się w myślach.
Nie, Nina, nie możesz tak myśleć. Gdy znalazłam się na terenie szkoły, natychmiast udałam się do szatni, a potem jak najszybciej do swojej klasy. Chciałam ograniczyć możliwość spotkania tych ludzi. W klasie pogadałam tylko z Grace. Powiedziałam jej, że już czuję się dobrze i że tylko wczoraj źle się czułam. Na szczęście to wystarczyło. W miarę jak mijał czas, schodziło się coraz więcej osób.
Ku mojemu zdziwieniu i uldze nie pojawiły się jeszcze Alice ani Maya. Już myślałam, że tym razem mi się upiekło, ale oczywiście nie mogło być tak pięknie. Kilka minut przed dzwonkiem zjawiła się oczywiście królowa Alice. Gdy tylko weszła do klasy, uważnie przyjrzała się wszystkim i w końcu jej wzrok spoczął na mnie.
- Ojoj, patrzcie państwo, kto tu się zjawił. Tylko się nią nie przejmuj, Nina - powiedziała Grace, po czym również na mnie spojrzała. Posłałam jej lekki uśmiech, żeby wiedziała, że wszystko u mnie w jak najlepszym porządku.
W tym czasie Alice skierowała się w naszą stronę. Maya, z początku nieco zaskoczona, szybko do niej dołączyła. Wyglądały jakby szykowały się do jakiegoś ataku, do tego jeszcze Alice cały czas uśmiechała się tak bardzo sztucznie i jadowicie. Wreszcie zatrzymały się przed moją ławką, obok której stała też Grace. Moja przyjaciółka zmierzyła je nienawistnym spojrzeniem, ale one zdawały się tego w ogóle nie zauważać.
Wzrok obu skupiony był tylko na mnie, co nie mogło wróżyć nic dobrego. Jednak ku mojemu zdziwieniu, nie czułam strachu ani paniki, jak zwykle w takiej sytuacji. Czułam się wręcz przeciwnie. Wypełniał mnie spokój i opanowanie, co było naprawdę dziwne i niecodzienne.
- Proszę, proszę, jednak umknęłaś spod noża psychola i nie skończyłaś podziurawiona jak szwajcarski ser? W przeciwieństwie do swojej przyjaciółki - powiedziała Alice. Obie z Mayą wymieniły rozbawione spojrzenia, po czym dziewczyna kontynuowała. - Oczywiście przyszłam aby wyrazić swoją ulgę. Cieszę się, że nic ci nie jest. Kto zastąpiłby naszą zołzowatą księżniczkę? - dodała. Ona i Maya, nie wiedzieć czemu, chyba uznały to za dobry żart. Zaczęły się śmiać.
- Przestańcie! Jesteście okropne! Serio aż tak wam na mózgi padło?! - zawołała zdenerwowana Grace. To wywołało u nich obu tylko kolejny napad śmiechu.
- Obrończyni uciśnionych! - stwierdziła Maya. Alice, słysząc jej słowa, zaczęła się śmiać jak jakaś pojebana. Doszłam już nawet do wniosku, że znoszenie Jeffa było łatwiejsze niż znoszenie ich, mimo że on mógł mnie w każdej chwili zabić, gdyby tylko coś w moim zachowaniu nie spodobało mu się. Gdy pomyślałam o Jeffie, to dodało mi to trochę odwagi. Ostatecznie dałam radę spędzić dzień z psychopatą i to przeżyłam, a z nimi dwiema nie dam sobie rady? Zwykłymi, niegroźnymi ludźmi? To samo postanowiłam powiedzieć im, tylko stwierdziłam, że jeszcze trochę to ubarwię.
Podniosłam na nie wzrok. Nawet nie zamierzałam wstawać z ławki. Następnie odezwałam się. Starałam się brzmieć jak najbardziej spokojnie, aby nie dać im satysfakcji ze zdenerwowania mnie.
- Jesteście zwykłymi, małoznaczącymi, niezbyt rozgarniętymi, małymi ludzikami, które tak bardzo boją się, że ktoś dostrzeże, jak niewiele znaczą i jak mało są warte, że wolicie zmieszać z gównem innych, aby nikt nie zrobił tego z wami. Innymi słowy, staracie się nie paść ofiarami opinii publicznej i zamiast tego dostarczacie ludziom inne ofiary zamiast was - powiedziałam. Miałam szczerą nadzieję, że powiedziałam to dość prostym dla nich językiem i że mnie zrozumieją. Następnie uśmiechnęłam się lekko, równie sztucznie i ironicznie jak one.
Napawałam się ich zaskoczonymi, wręcz zszokowanymi minami. Doprawdy, mocno musiał nimi wstrząsnąć fakt, że w końcu nie daję robić z siebie dłużej ofiary. Napiętą atmosferę między nami dało się doskonale wyczuć. Zaległa cisza, którą po chwili przerwał dzwonek na lekcję. Przez kolejnych kilka momentów nadal jednak nikt się nie odezwał. Alice i ja mierzyłyśmy się spojrzeniami, a Maya i Grace przyglądały się temu wszystkiemu co najmniej mocno zaskoczone. - To tylko dowodzi tego, jak jesteście żałosne - powiedziałam, po czym spuściłam wzrok i skupiłam się na wypakowywaniu książek. Ledwo wyjęłam je z plecaka na ławkę, a spoczęła na nich czyjaś dłoń. Alice walnęła pięścią w moje książki.
- Ja żałosna?! JA?! I kto to mówi?! Dziwka, która próbowała ukraść mi faceta?! Której jedyną "zasługą" jest to, że urodziła się w dzianej rodzinie? To ty jesteś żałosna, bo nic sobą wartościowego nie reprezentujesz! - wrzasnęła dziewczyna. Popatrzyłam na nią uważnie, ze spokojem.
- Wolę nie reprezentować sobą nic, niż reprezentować to, co ty sobą reprezentujesz. Żal. Politowanie. Chodzącą rozpacz - odparłam. Teraz to chyba nawet Alice była zaskoczona moimi słowami. Przez chwilę wszystkie trzy, łącznie z Grace, przyglądały mi się w ciszy z niemym zaskoczeniem. W końcu jako pierwsza głos odzyskała oczywiście Alice.
- Chodząca rozpacz?! Ty małpo! Po tym tekście nie masz już tutaj życia! Jak z tobą skończę to ty będziesz "chodzącą rozpaczą"! - odparła zdenerwowana dziewczyna.
- Już dawno się postarałaś o to, żebym nie miała życia w tej szkole. Gorzej nie może być. Poza tym, niżej niż ty upaść się nie da, więc nie boję się twojej gadaniny - stwierdziłam. Alice znów była zbyt zszokowana, aby cokolwiek odpowiedzieć.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi klasy i do środka weszła nauczycielka. Podeszła do swojego biurka, położyła na nim dziennik, po czym zmierzyła całą klasę uważnym spojrzeniem. Widząc zbiegowisko wokół mnie, zmarszczyła lekko brwi.
- Dziewczyny, zajmijcie już swoje miejsca. Lekcja się już zaczęła - powiedziała, po czym usiadła na swoim fotelu. Alice posłała mi w tym czasie nienawistne spojrzenie. Nie mogła jednak nic teraz zrobić. Nie była ponad nauczycielami. Jeśli nie chciała sobie samej narobić kłopotu, musiała ich słuchać. Wkrótce więc zawróciła i udała się na swoje miejsce, a za nią poszła Maya. To samo zrobiła Grace.
Czułam na sobie jej spojrzenie. Byłam pewna, że zaskoczyły ją moja reakcja i słowa i pewnie po lekcji będzie chciała wypytać mnie jakim cudem znalazłam w sobie odwagę, żeby to wszystko powiedzieć i jak na to wpadłam. Niezbyt miałam ochotę o tym mówić. Po prostu miałam już tego wszystkiego dość. Dość takiego traktowania, i tyle. Tak jak radził mi Jeff, nie zamierzałam dawać sobą dalej pomiatać. Później skupiłam się na lekcji, a po nie jak gdyby nigdy nic opuściłam klasę. Przez pierwsze pół dnia miałam spokój. Grace, a także Samantha, która widziała całe zajście w sali, ku mojemu zaskoczeniu, nie wypytywały mnie o to zajście w klasie, tylko bardziej chwaliły mnie za to, że znalazłam w sobie dość siły, aby w końcu im się przeciwstawić.
To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że postąpiłam słusznie. Dopiero podczas przerwy obiadowej Alice podeszła do mnie wraz z Mayą. Obie obrzuciły mnie nienawistnymi spojrzeniami.
- Jakiś problem? - spytała Grace, która siedziała przy stoliku obok mnie. Samantha jeszcze nie zdążyła do nas dołączyć.
- Tak. Mam problem - stwierdziła Alice, ani na chwilę nie odrywając ode mnie wzroku.
- W takim razie zależy jaki to problem. Problemy prawne rozwiązuje prawnik. Zdrowotne lekarz, a psychiczne psycholog lub psychiatra - odparłam ze spokojem.
- Ty wredna suko, ty mnie nazywasz wariatką?! - zawołała Alice.
- Sama się tak nazwałaś, ja nic takiego nie powiedziałam. Zasugerowałam jedynie pomoc - odparłam. Alice już chciała coś dodać, ale uprzedziła ją Grace.
- Myślę, że powinnyście już dać sobie spokój i stąd odejść - powiedziała.
- Zamknij się! - zawołała Maya, posyłając jej wkurzone spojrzenie. Spojrzały na siebie, żadna z nich jednak nie odwróciła wzroku od drugiej. Mierzyły się spojrzeniami, tak jak ja i Alice.
- Pamiętasz wiadomość, którą mi wysłałaś? - spytałam. Dziewczyna przez chwilę wyglądała, jakby nie miała pojęcia, o co mi chodzi. Po chwili jednak przypomniała sobie, widziałam to po wyrazie jej twarzy. Nie przyznała się jednak do tego.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła. Mówiła jednak już dużo spokojniej.
- Przestań kłamać - odparłam. Poczułam na sobie spojrzenia Grace i Mai. - Ale skoro wolisz udawać idiotkę i że nie wiesz, o co mi chodzi, twój wybór. Tak czy inaczej - dodałam, po czym pochyliła się lekko w jej stronę, aby lepiej mnie słyszała. - Mam nadzieję, że to ciebie spotka los, jakiego życzyłaś mi - dodałam. Alice przez chwilę przyglądała mi się w milczeniu.
Wyprostowałam się i uniosłam lekko brew. - No już, zjeżdżaj stąd - powiedziałam. W tym czasie dołączyła do nas Samantha.
- Coś mnie ominęło? - spytała, przyglądając się uważnie Alice i Mai.
- Nie, nic - odparłam szybko. Udałam przy tym, że nie zauważyłam ich wkurzonych spojrzeń. W końcu Alice skapitulowała.
- Chodźmy stąd. To towarzystwo ma zbyt niski poziom - powiedziała do Mai, po czym obie odeszły. Odczekałam chwilę i dopiero wtedy podniosłam wzrok, spoglądając na ich oddalające się sylwetki. Nie mogłam wprost pojąć, jak łatwo było mi się w ten sposób ich pozbyć. I że wystarczyło się tylko odrobinę zmienić, aby mieć z nimi spokój.
- Wow, co ty się w ogóle wydarzyło? - zapytała Grace, również spoglądając za dziewczynami. Następnie przeniosła wzrok z powrotem na mnie. - Kiedy ty się tak zmieniłaś? - dodała. W tym czasie Samantha usiadła przy naszym stoliku. Wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Jakoś tak wyszło, przepraszam - odparłam, wracając do jedzenia.
- No coś ty, nie przepraszaj! - zawołała Grace.
- Nie za bardzo wiem, co tu miało miejsce, ale jeśli to była akcja podobna do tej, która miała miejsce dziś rano w klasie, to przyznaję Grace rację. Nie przepraszaj, to świetnie, że w końcu im się stawiasz. Niech zrozumieją, że nie mogą tobą pomiatać - stwierdziła Samantha. Popatrzyłam na nie lekko zdziwiona.
Naprawdę nie spodziewałam się po nich takiej reakcji, ale z drugiej strony byłam im wdzięczna, że nie mają o to do mnie pretensji. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie powinnam właśnie taką zostać...na stałe. Po przerwie obiadowej miały miejsce następne lekcje. Było o tyle dobrze, że nikt z paczki Alice ani też ona sama się mnie nie czepiali. Widocznie miałam spokój, przynajmniej na razie. Po szkole dziewczyny chciały gdzieś się przejść, ale zupełnie nie miałam na to ochoty, więc udałam się prosto do domu. Choć właściwie nie do końca. Chciałam iść do domu, ale zamiast tego zawędrowałam do lasu. Miałam świadomość, że zachowuję się co najmniej dziwnie. Sama dla siebie zaczynałam już chyba stanowić zagrożenie, bo wiedząc, że w okolicy jest co najmniej jeden morderca, zamiast jak najszybciej iść do domu, chciałam włóczyć się po lesie. Jednak mimo świadomości tego wszystkiego, nie zmieniłam swojego zachowania. Wiedziałam, że to wszystko było dziwne, ale jednocześnie starałam się o tym teraz nie myśleć. Sama właściwie nie wiedziałam, co czuję i czego chcę.
~*~
Na szczęście jak na razie ani razu nie wpadłem jeszcze na Ninę, ale obawiałem się, że to tylko kwestia czasu. Jeśli chciałem się jej pozbyć ze swojego życia, powinienem jak najszybciej stąd odejść, ale...nie chciałem, albo bardziej nie potrafiłem tego zrobić.
Coś, a raczej ktoś, trzymał mnie tutaj. Spacerowałem po lesie, szukając sobie jakiegoś zajęcia. Sądziłem, że znajdę coś do jedzenia albo kogoś do zabicia. Po paru godzinach postanowiłem zrobić sobie przerwę nad jakąś rzeką. Spędziłem nad nią jakieś pół godziny. Jakoś tak po tym czasie wydało mi się, że coś usłyszałem.
Gdy wsłuchałem się bardziej, doszedłem do wniosku, że na pewno kogoś słyszałem. Zdecydowałem się sprawdzić kto to i oczywiście zabić przy okazji tą osobę. Udałem się w jej stronę i już po chwili znalazłem tą osobę. Moje mordercze zapędy zmalały, gdyż rozpoznałem w tej osobie Ninę. Normalną, lepszą Ninę. Nie przywiązywałem już więc uwagi do tego, aby pozostać niezauważonym, po chwili więc dziewczyna spostrzegła mnie.
- Jeff? - spytała zdziwiona.
- A spodziewałaś się tutaj innego psychopaty? - odparłem, podchodząc do niej. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, to jej nie rozśmieszyło, tylko wręcz przeciwnie, wyglądała na lekko przestraszoną.
- W sumie to całe szczęście, że trafiłam na ciebie - stwierdziła. Ja zaś zacząłem się zastanawiać, czy to możliwe, że słyszała coś o Ninie the Killer i dlatego moje słowa tak ją zdenerwowały? Postanowiłem na razie jednak o to nie pytać.
- Mogę wiedzieć, co ciebie tutaj sprowadza? - spytałem, podchodząc do niej powoli.
~*~
Dobre pytanie. Gdybym tak jeszcze znała na nie odpowiedź - pomyślałam. Nie powiedziałam jednak tego na głos, zamiast tego uśmiechnęłam się nerwowo.
- Sama nie wiem - odparłam. W tym czasie Jeff podszedł i zatrzymał się jakiś metr ode mnie. Połowa mnie krzyczała, żebym natychmiast zaczęła uciekać. Że jestem idiotką, bo przyszłam tutaj sama, wiedząc, że w okolicy może grasować aż dwóch morderców, a teraz stoję przed jednym z nich i jak gdyby nigdy nic z nim rozmawiam.
Jednak druga część mnie nie pozwalała mi stąd odejść. Chciała tutaj zostać i kontynuować to.
- Możesz przyznać, że po prostu się za mną stęskniłaś - stwierdził Jeff.
- Co? W życiu! - zawołałam od razu, modląc się w duchu, abym tylko przypadkiem się nie zaczerwieniła.
- Akurat, już ja swoje wiem. Mam rację, jak zwykle zresztą - stwierdził Jeff.
- Debil - odparłam cicho. Zaraz jednak pożałowałam tego słowa. Wystraszyłam się, że to mogło go tylko zdenerwować. W myślach już zaczęłam odliczać minuty do swojej śmierci, ale na szczęście nic złego nie miała miejsca. Jeff roześmiał się.
- Debilka - skomentował jedynie.
Odetchnęłam z ulgą. Dopiero teraz dotarło do mnie, co ja robię, gdzie i z kim. Jestem naprawdę idiotką. Jak mogę ot tak chodzić do lasu i spotykać się z mordercą? Powinnam jak najszybciej stąd odejść - pomyślałam. Nic takiego jednak nie zrobiłam, dalej tam stałam.
- Postawiłam się dziś dziewczynom, które zwykle mszczą się na mnie za to, że w ogóle ośmielam się istnieć - wypaliłam nagle.
Sama nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam. Po prostu słowa padły z moich ust zanim zdążyłam nad nimi pomyśleć. Jeff jednak wykazał, chyba szczere, zainteresowanie.
- Naprawdę? - spytał, po czym uśmiechnął się lekko. - To wspaniale! Zrobiłaś krok w dobrą stronę, choć ja już dawno podjąłbym bardziej drastyczne kroki - dodał.
Mimowolnie odwzajemniłam jego uśmiech.
- Niech zgadnę. Zabiłbyś te suki? - spytałam. Jeff nagle spoważniał i popatrzył na mnie z uwagą, po czym pokiwał głową.
- Zgadza się. Wybiłbym wszystkich, którzy cię wkurzają i dręczą, tak jak pozbyłem się swoich własnych wrogów - powiedział. Na początku uznałam jego słowa za żart i zaśmiałam się. Gdy jednak zobaczyłam na twarzy Jeffa zaskoczenie, przypomniałam sobie, z kim mam do czynienia, i natychmiast spoważniałam.
- Dlaczego? - spytałam. Jeff wzruszył ramionami.
- A dlaczego nie? Skoro im się należy? - odparł.
Mimowolnie pomyślałam o wszystkich sytuacjach z dzisiaj, kiedy konfrontowałam się z Alice i resztą. Nadal czułam złość wymieszaną ze smutkiem, nigdy nie chciałam, aby tak się to skończyło, zawsze pragnęłam zgody ze wszystkimi, z nimi także. Tak więc mimo tych wszystkich negatywnych uczuć, które mną targały, nadal nie byłam taka pewna, czy życzyłabym im śmierci. A już na pewno pomyślałabym dwa razy, zanim powiedziałabym coś takiego na głos przy kimś, kto zabił tak wielu ludzi. W tym moją przyjaciółkę.
- Mówisz, że moi "wrogowie" zasługują na śmierć. Ale dlaczego? - spytałam. Jeff ponownie wzruszył ramionami.
- To chyba oczywiste. Są głupi. Wredni. Źli. Zawistni. Poza tym pamiętasz chyba, jak tłumaczyłem ci zasadę zabij albo zgiń? Albo oni zniszczą ciebie, albo ty ich - powiedział.
- Aha. Ale Patricia nie była ani głupia, ani wredna, ani zawistna. I na pewno nie stanowiła zagrożenia dla mnie ani dla ciebie. Czym więc zasłużyła sobie na śmierć? - spytałam.
Czułam, jak od tych wszystkich emocji serce bije mi jak oszalałe. Jeff popatrzył na mnie obojętnie.
- Wypadek przy pracy. Czasem się zdarza - odparł.
- Patricia była dla ciebie tylko wypadkiem przy pracy?! - krzyknęłam, czując jednocześnie, jak narasta we mnie gniew.
- Tak. Albo w sumie nie. Po prostu zabiłem ją, bo tego chciałem. Chyba zasada zabij albo zgiń weszła mi za mocno i zabijam też tych, którzy nie stanowią dla mnie zagrożenia. Ale coś podobnego może chyba powiedzieć każdy morderca - stwierdził Jeff. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, podczas gdy Jeff powoli się do mnie zbliżył.
- Jak możesz coś takiego mówić? - spytałam. Nie doczekałam się jednak odpowiedzi.
Zamiast tego Jeff sprawnie i szybko pokonał kilka ostatnich, dzielących nas centymetrów, chwycił mnie mocno za ramiona i pocałował. Byłam tym tak zaskoczona, że na początku mu uległam i pozwoliłam, aby szybko pogłębił pocałunek. Zrobił to bez zawahania. Dopiero po kilku chwilach przyszło opamiętanie.
Zebrałam wszystkie swoje siły i odepchnęłam go od siebie najdalej jak mogłam. Jeff niemal od razu spojrzał na mnie lekko zdziwiony. - Oszalałeś?! Co ty robisz?! - krzyknęłam. W odpowiedzi chłopak zaczął się śmiać, co tylko upewniło mnie, że mam do czynienia z osobą nienormalną, choć właściwie to było już od początku wiadome.
Najpierw patrzyłam na Jeffa, czując niewyobrażalną złość, po chwili jednak zaczęła ona ustępować, a jej miejsce zajmował strach. Byłam z psychopatą. Byłam z psychopatą w lesie. Byłam z psychopatą w lesie, sama. Czy mogło być jeszcze gorzej? Cóż, mogło, i wiedziałam o tym doskonale. On mógł w każdej chwili po prostu się na mnie rzucić, co już raz zresztą uczynił. Co mi odbiło? Po co tu przylazłam? Jestem idiotką! Jestem głupią debilką, a moja głupota będzie mnie kosztowała życie! Nie byłam jednak w stanie w żaden sposób zareagować, znowu.
Mogłam tylko stać i patrzeć na Jeffa, który wreszcie się uspokoił i popatrzył na mnie, na jego twarzy nadal jednak widać było rozbawienie.
- Oszalałem już dawno temu - stwierdził, po czym wyprostował się i spojrzał na mnie z powagą. - Miałem ochotę cię pocałować - dodał.
- Nie możesz ot tak robić sobie tego, na co masz ochotę! - zawołałam.
- Nie? - spytał Jeff. W jego głosie słychać było szczere zdziwienie, a z nim samym stało się coś dziwnego.
Miałam wrażenie, jakby oczy mu pociemniały. Jednocześnie dojrzałam w nich coś...coś przerażającego. Jeff przekrzywił lekko głowę na bok, po czym na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wyglądał naprawdę strasznie. Tym razem byłam już pewna, że to moje ostatnie chwile. W głowie pomału szykowałam się do ucieczki, choć podświadomie chyba czułam, że nie mam nawet szans.
Nagle jednak stało się coś, czego w tamtej chwili spodziewałabym się chyba najmniej. Jeff...znormalniał. Wyprostował się, jego wzrok na powrót stał się normalny i przestał się tak przerażająco uśmiechać. - Taki już jestem. Robię co chcę i kiedy chcę. Dlatego właśnie cię pocałowałem. I dlatego właśnie zabiłem Patricię. Lubię to, jaki jestem, i nie zamierzam się zmieniać. A ty to zaakceptujesz albo nie - powiedział.
- A jeśli nie? - spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
- Jeśli mnie nie zaakceptujesz, to ja nie zaakceptuję siebie. A ty chyba wiesz, co robię z ludźmi, których nie akceptuję? - powiedział Jeff. Od razu poczułam się niepewnie.
- Grozisz mi? - spytałam.
- A czego innego spodziewałaś się po mordercy? - odparł Jeff. No właśnie, Nina. Czego innego się spodziewałaś po mordercy? MORDERCY! Chyba zapomniałam, z kim tak naprawdę mam do czynienia.
~*~
Nina wyglądała jak ktoś, komu co najmniej jest niedobrze. Albo kto zamierza zaraz umrzeć, i tym razem nie z mojego powodu. Znaczy, z mojego, ale nie bezpośrednio. Uważnie ją obserwowałem i czekałem na jej odpowiedź. Po raz kolejny toczyliśmy ze sobą jedną z najważniejszych rozmów.
- Sama nie wiem - stwierdziła wreszcie Nina.
- Przeszkadza ci, że jestem mordercą? - spytałem wreszcie. Dziewczyna wyglądała nieco niepewnie. - Tylko mów prawdę - dodałem, podchodząc do niej jak najbliżej.
- A komu by to nie przeszkadzało? To nie jest normalne. Jesteś...przerażający - stwierdziła wreszcie. Podziwiałem ją, że zdobyła się na taką szczerość względem mnie.
- Chyba już o tym rozmawialiśmy. Zabij albo zgiń, pamiętasz? Tak jak mówiłem, ja wolę zabijać. I po prostu polubiłem to trochę bardziej niż inni - odparłem.
- I to ma być usprawiedliwienie? - spytała cicho Nina.
- A czy ty naprawdę nie życzyłaś nigdy nikomu śmierci? Nie chciałaś, aby ktoś zginął? Być może nawet z twoich rąk? - spytałem. Nina na chwilę zamyśliła się.
Spoglądała na mnie uważnie, po czym ostrożnie się ode mnie odsunęła.
- Muszę iść - stwierdziła.
- Jak tam chcesz. Ale przemyśl to, co powiedziałem. Ja już się nie zmienię, bo znalazłem idealną dla siebie drogę życia. Może to ty powinnaś zmienić siebie - powiedziałem.
- Pomyślę nad tym - odparła Nina. Chwilę później pożegnaliśmy się i dziewczyna odeszła w swoją stronę. Darowałem sobie przypominanie jej po raz kolejny, żeby nie donosiła na mnie policji, bo inaczej zabiję całą jej rodzinę. To raczej nie wpłynęłoby dobrze na relację między nami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro