Rozdział 32
~3 tygodnie później~
Widywałem Ninę jeszcze kilka razy. Co prawda trudniej mi teraz było i ani razu już z nią niestety nie porozmawiałem. Wszystko przez zamieszanie, które zrobiło się, kiedy wyszła na jaw śmierć tej jej koleżanki. Jednakże za każdym razem, gdy ją obserwowałem, miałem wrażenie, że już jestem blisko, że już zaraz przypomnę sobie, co dokładnie się wydarzyło, co wymazał mi z pamięci Slenderman. Na razie jednak tak się nie stało.
Przez tych kilka tygodni umilałem sobie czas morderstwami, bo tylko tyle mogłem, cały czas złorzecząc temu staremu dziadowi. Nie wiem, ile osób zabiłem, ale chyba nie więcej niż normalnie, gazety trochę zaczęły o tym znowu pisać, zrobiło się nieco niespokojnie, tym bardziej, że skoro Slender z ekipą dopiero co opuścili to miejsce, to znaczy, że ostatnio właśnie tutaj zabijaliśmy. I nawet jeśli ten beztwarzowiec wymazałby pamięć mieszkańcom miasta, podświadomie mogli czuć teraz, gdy morderstwa znów zaczęły mieć miejsce, że coś jest nie tak.
Żałowałem, że nie zabrałem ze sobą Smile'a, biedny psiak musiał zostać w Rezydencji, skazany między innymi na Jane i bandę tych idiotów, ale wiedziałem, że to twardy zwierzak i jakoś sobie poradzi. Tymczasem ja mogłem się przynajmniej cieszyć spokojem, w końcu Nina the Killer mnie nie niepokoiła, choć dowiedziałem się z gazet, że żyje i jest w szpitalu. Zgadywałem, że tamta grupka ludzi ją odnalazła i że zdążyli, niestety, wezwać pomoc, ale i tak się cieszyłem, bo wiedziałem, że jak tylko wyliże się z tego wszystkiego, trafi prosto do więzienia, albo, co pewniejsze, do odpowiedniego zakładu i nadal będę miał spokój. Teraz zaś postanowiłem ponownie się trochę rozerwać i zapolować. Szczęście się do mnie uśmiechnęło i natknąłem się na trzech nastolatków, którzy, zamiast do szkoły, poszli na wagary. To będą ostatnie wagary w waszym życiu - pomyślałem, zbliżając się do nich. Nie zamierzałem się ukrywać ani skradać, przez co dość szybko mnie zauważyli.
- Coś ty za jeden? - spytał jeden z nich. Na szczęście ślady krwi na mojej bluzie nie były już aż tak widoczne, a dzięki kapturowi nie widzieli całej mojej twarzy. Mimo woli uśmiechnąłem się lekko.
- Wasz nowy nauczyciel. Dziś nauczę was, że nie warto chodzić na wagary, bo możecie trafić na psychopatę, który was pozabija - odparł.
- Co ty pierdolisz? - spytał drugi z nich.
- Masz jakiś problem? O co ci chodzi, koleś? - zapytał kolejny. Wręcz bawiło mnie to, jacy byli pewni siebie. Zaczynałem rozumieć, dlaczego Laughing Jack czy Candy Pop tak często śmiali się, gdy mordowali, zachowanie ofiar potrafiło być naprawdę zabawne.
~*~
- Na jakiej podstawie tak uważasz? - spytał Slenderman obojętnym tonem, siedząc na wprost swojego brata za swoim biurkiem. Offenderman siedział na krześle z drugiej strony w pozycji wyjątkowo niedbałej, wyglądał wręcz, jakby myślał, że znajduje się w jakimś klubie, a nie w gabinecie swojego starszego brata - pedanta, który ledwo potrafił zachować spokój, widząc takie zachowanie u Offendermana, mimo że u niego akurat było to zupełnie normalne.
- Na takiej, że Jeffowi jakoś dziwnie zależy na tej dziewczynie, nie? Co ci szkodzi? I tak już się znają, to znaczy, znaliby się, gdybyś im nie zmienił pamięci, ale bądź co bądź, spotkali się już nie jeden raz, nie? Poza tym, mógłbyś oddać im pamięć i wtedy wszystko by sobie przypomnieli - stwierdził Offenderman, tym swoim beztroskim tonem z serii "przecież to wszystko jest takie łatwe i oczywiste".
- Po co to robisz? Po co o tym mówisz? Jaki masz w tym cel? - spytał podejrzliwie Slenderman. Jego brat prychnął lekceważąco, skrzyżował ręce i poprawił się na oparciu fotela.
- Przecież podobno umiesz czytać w myślach. Sprawdź więc i sam się dowiedz, jaki mam w tym cel - odparł.
- Naprawdę przyszedłeś tutaj rozmawiać o ewentualnym sprowadzeniu tu tej dziewczyny tylko dlatego, że uważasz, że w Rezydencji zaczyna być nudno i nowy morderca by to zmienił? - zapytał z powątpiewaniem Slenderman.
- Tak! Poza tym, ona poznała już mordercę, i to niejednego, i nie oszalała, a nawet poradziła sobie, kiedy była tutaj przez ten krótki czas w ciele Jeffa. Uważam, że można dać jej szansę, bo ma predyspozycje - odparł Offenderman.
- Ta Rezydencja i bez dodatkowych mieszkańców jest domem wariatów, nad którymi nie da się zapanować, a ty stwierdzasz, że jest tutaj nudno i chcesz ściągnąć na siłę kolejną "morderczynię", która prawdopodobnie nie zostanie nawet morderczynią, bo jak zdecydowana większość osób, którym daliśmy szansę, nie wytrzyma psychicznie, załamie się i albo ucieknie i trzeba będzie ją odszukać i zabić, albo sama się zabije! - zawołał zdenerwowany Slenderman, który nie był w stanie już dłużej usiedzieć spokojnie. Następnie odwrócił swoje krzesło tyłem do brata. Przynajmniej przez chwilę nie chciał na niego patrzeć, żeby móc się uspokoić, dość dużym wyzwaniem było już znoszenie jego myśli.
- Mógłbyś z niej zrobić swoją proxy... - zaczął nieśmiało Offenderman po chwili ciszy. Slenderman ponownie odwrócił się w jego stronę.
- A na co mi właśnie ona? Nie posiada żadnych wybitnych umiejętności walki ani mocy, poza tym dziękuję uprzejmie, ale sam jestem sobie w stanie poszukać odpowiednich ludzi do roli sług - powiedział.
- A Toby, kiedy go sobie wybrałeś, to niby był mistrzem karate, a nie osamotnionym i stale płaczącym po kątach dziwadłem? - spytał Offenderman.
- Przynajmniej łatwo się dało nim manipulować - stwierdził Slenderman.
- Nią też się da łatwo manipulować - odparł jego brat. Na chwilę między nimi zapanowała cisza. - Slendy, dobrze wiesz, że potrzebujemy kogoś, kto ogarnie Killerów. Na razie to Jane chce zajebać Jeffa, Nina Jane, bo ta ośmiela się grozić jej mężusiowi, a Jeff najchętniej ukatrupiłby je obie. Na razie jest spokój, bo Nina i Jeff zniknęli, ale Jane nadal życzy śmierci jemu, a i pewnie Ninie też. Wiesz, że stale są z nimi jakieś problemy, a jak już Jeff wróci, to w ogóle zacznie się znowu ta cała jazda. Przydałby ci się ktoś, kogo jedynym zadaniem byłoby pilnowanie Killerów i raportowanie ci o tym, który co robi i co planuje, a tamta Nina, jako osoba w miarę neutralna, chyba dobrze się do tego nadaje, co? Ani Jane, ani Jeff, ani Nina the Killer jak na razie jej nie nienawidzą, więc czemu nie? Widzisz, jako twój ulubiony brat martwię się, troszczę się o ciebie i myślę o tym, jak pomóc ci w problemach - dodał po długiej chwili ciszy Offenderman.
- Wciąż nie jestem co do tego pomysłu przekonany - odparł Slenderman.
- Ale ja jestem! Mówię ci, to doskonały plan! - powiedział z radością jego brat. Slenderman musiał przyznać, że argumenty Offendermana miały jakiś sens. Jednak nigdy nie był zwolennikiem podejmowania decyzji na szybko, zawsze wolał wszystko rozważyć i przekalkulować i tak też zamierzał zrobić i tym razem.
~*~
Tym razem po prostu nie wytrzymałam. Alice i jej najlepsze na świecie przyjaciółki dopadły mnie w łazience chwilę przed lekcją i urządziłyśmy sobie zdecydowanie (nie)miłą pogawędkę. W pewnej chwili, mając po prostu dość tego wszystkiego, wyszłam stamtąd (miałam ochotę wybiec, ale nie chciałam dawać jej tej satysfakcji) i skierowałam się w losowym kierunku. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że kieruję się w stronę szatni. I że nie mam najmniejszej ochoty być w tej szkole choćby sekundy dłużej.
Na szczęście w mojej szkole nie przykładano aż takiej wagi do tego, który uczeń i kiedy wychodzi, a do tego godzina była już taka, że spokojnie można byłoby mnie wziąć za dziewczynę, która po prostu skończyła już lekcje. Tak więc ubrałam się i wyszłam przez nikogo nie niepokojona. Na początku nie miałam zupełnie pomysłu, gdzie chcę iść. Szłam przed siebie i cały czas od nowa przeżywałam całą tą sytuację i to, co powiedziała mi Alice.
Sama nie wiem właściwie kiedy w końcu ocknęłam się z tego dziwnego stanu obojętności na wszystko, w jakim się przez chwilę znalazłam i zauważyłam, że jestem w lesie. Co prawda niezbyt głęboko, nadal mogłam się odwrócić, przejść kawałek i po prostu wyjść z lasu i wrócić do miasta, ale ja zdecydowałam się jednak postąpić zupełnie inaczej. Czułam się jak wariatka. Krótko po wizycie w moim domu prawdziwego psychopaty, od której ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ja idę sama do lasu. Przynajmniej jest dzień - pomyślałam. Choć nie wiedziałam, czy fakt, że mogę zginąć w lesie w dzień, a nie w nocy, był jakoś specjalnie pocieszający. Mimo to przez te ostatnie wydarzenia chyba coś już we mnie pękło, bo miałam to wszystko totalnie gdzieś. Po prostu szłam przed siebie, obserwując z obojętną miną otoczenie, przynajmniej dopóki nie usłyszałam znajomego głosu.
- Nina? - zapytał mężczyzna. A ja aż za dobrze wiedziałam, co to był za mężczyzna. Powoli odwróciłam się w przeciwną stronę, gdzie jeszcze chwilę wcześniej nikogo nie było, a teraz już stał tam Jeff. W swojej białej bluzie. Poplamionej na czerwono. Najprawdopodobniej krwią. O matko, ja chyba zaraz rzygnę, zemdleję, albo to i to naraz - pomyślałam, jednocześnie przerażona i zniesmaczona. A chwilę później chyba faktycznie musiałam zaliczyć zbyt bliski kontakt z ziemią, bo straciłam nagle łączność ze świadomością.
~*~
Nina w jednej chwili stała i przyglądała mi się mocno zaskoczonym, może też trochę wystraszonym wzrokiem (ale odniosłem wrażenie, że nie aż tak bardzo, jak ostatnio) po czym padła na ziemię jak trafiona kulą. Kiedy o tym pomyślałem, od razu odgoniłem od siebie tę myśl, wolałem nie myśleć o martwej Ninie z nabojem w głowie albo w brzuchu, choć właściwie nie wiedziałem, dlaczego tak się tym przejąłem. Trup jak trup, wiele ich widziałem. Kiedy jednak podszedłem, przekonałem się, że nie musiałem się o nic takiego martwić, Nina jak najbardziej żyła i wskazywała na to chociażby unosząca się miarowo klatka piersiowa.
Kiedy miałem jakieś jedenaście lat i jeszcze chodziłem do tej durnej szkoły miałem jakieś zajęcia z pierwszej pomocy, ale nie obchodziły mnie za bardzo i na nich nie uważałem. Nigdy też nie interesowałem się, już po zostaniu mordercą, jak zająć się osobą, która straciła przytomność. Interesowało mnie tylko, jak pomóc samemu sobie w razie niebezpieczeństwa oraz jak mogę jeszcze skuteczniej zabijać. Tak więc ostatecznie postanowiłem po prostu nie ruszać Niny i poczekać, aż sama dojdzie do siebie i się wybudzi, żeby jej przypadkiem nie uszkodzić, gdy będę próbował jakoś pomóc. Jednak po chwili znudziło mi się takie czekanie, wpadłem więc na lepszy pomysł. Musiałem jedynie zostawić ją na chwilę samą i przejść się kawałek w inne miejsce, ale niezbyt daleko, więc postanowiłem zaryzykować.
~*~
To było tak, jakby ktoś nagłym szarpnięciem wybudził mnie z głębokiego snu. Poczułam coś zimnego i mokrego na swojej twarzy, a chwilę później byłam pewna, że tonę. Przez kilka upiornych sekund miałam wrażenie, że ktoś musiał mnie wrzucić do jakiegoś stawu, jeziora albo rzeki. Jak się później okazało, nie myliłam się aż tak bardzo. Przez te wszystkie emocje, które zdążyły się we mnie skumulować, pierwsze, co zrobiłam, to usiadłam natychmiast. Jeff cofnął się, trzymając w ręce coś co wyglądało jak jakiś czarny kubek i przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
- Jesteś idiotą?! Coś ty zrobił?! - wrzasnęłam zła. Dopiero po chwili przypomniało mi się, z kim mam do czynienia. I że lepiej nie wkurzać psychopatycznego mordercy. Miałam jednak więcej szczęścia niż rozumu, mój wybuch złości tylko rozśmieszył Jeffa, który uśmiechnął się jeszcze szerzej niż normalnie.
- Aleś ty dzisiaj miła dla kogoś, kto właśnie ci pomógł - powiedział. Świadomość tego, w jakiej znów znalazłam się sytuacji, do tego na własne życzenie, wróciła do mnie z podwójną siłą.
- P-przepraszam - wyjąkałam, załamana i wystraszona tym wszystkim, co działo się po raz kolejny. Jeff ponownie zaśmiał się krótko.
- Jesteś naprawdę zabawna - stwierdził Jeff. Przez kolejną chwilę przypatrywał mi się badawczo. - Co ty tutaj właściwie robiłaś? - spytał. Moje myśli pomknęły jak szalone. Natychmiast przypomniałam sobie powód, dla którego dosłownie uciekłam ze szkoły do lasu (wprost do Jeffa), a potem wszystko to, co działo się później.
Przestałam wgapiać się w Jeffa i spojrzałam na jego bluzę. Jego białą bluzę, nasiąkniętą krwią. Poczułam silny skurcz w żołądku i przez chwilę miałam wrażenie, że z tego wszystkiego albo znowu zemdleję, albo się porzygam, albo naprawdę w końcu zrobię obie te rzeczy jednocześnie. Ostatecznie jednak tylko przełknęłam ślinę. - No? Odpowiesz mi czy nie? - spytał Jeff. Podniosłam wzrok z powrotem na jego twarz. Podczas naszego pierwszego spotkania uznałam go za potwora, także z wyglądu. Teraz jednak potrafiłam dostrzec w nim w pewien sposób ukryte piękno. Mogłam właściwie stwierdzić, że byłby całkiem przystojny, gdyby nie postanowił się oszpecić i zostać przy tym mordercą. Z takim wyglądem i zachowaniem raczej nie miał szans na bogate życie towarzyskie, zwłaszcza miłosne. Stop, Nina, o czym ty w ogóle myślisz? - zganiłam sama siebie w myślach. Przywołałam się jakoś do porządku i skupiłam na jego pytaniu oraz na tym, co powinnam mu powiedzieć. Nie mogłam dłużej zwlekać, nie chciałam go przecież zdenerwować. Gorączkowo próbowałam podjąć jakąś sensowną decyzję i w końcu postanowiłam powiedzieć przynajmniej częściowo prawdę. Wolałam powiedzieć jak najmniej, ale jednocześnie nie chciałam też za wiele zmyślać. Byłam w totalnej rozsypce i istniała szansa, że szybko pogubię się we własnych kłamstwach. Westchnęłam, spuściłam wzrok i zaczęłam mówić.
- Miałam... Można powiedzieć, że zły dzień w szkole - wyjaśniłam.
- Zły dzień w szkole? Też ich parę miałem - odparł, po czym uśmiechnął się lekko. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - To znaczy kiedy jeszcze chodziłem do szkoły - dodał, widząc zapewne moje zaskoczenie.
- Aha... Kiedy to było? Gdy miałeś jakieś 13 lat, tak? - zapytałam.
- Chyba tak. Nie jestem do końca pewien, nie za dobrze to pamiętam. To nie jest dla mnie jakoś szczególnie ważne - powiedział, poważniejąc przy tym, a ja po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, jaka przepaść dzieli nasze światy. On nawet nie pamiętał, kiedy przestał chodzić do szkoły, a ja prawie żyłam szkołą, żeby uczyć się jak najlepiej i dostać na wymarzone studia. - Dlaczego miałaś zły dzień? Co konkretnie się stało? - dodał Jeff. Bałam się, że o to zapyta. Musiałam jednak jakoś to przetrwać, licząc na to, że szybko się mną znudzi, zostawi mnie i odejdzie. Choć były krótkie i rzadkie chwile, kiedy zapominałam, że rozmawiam z psychopatą i wtedy gadało mi się z nim naprawdę dobrze, nie zmieniało to faktu, że na ogół nadal się go potwornie bałam. Chyba każdy bałby się na moim miejscu.
- Po prostu miałam zły dzień... Z różnych powodów - powiedziałam. Liczyłam na to, że szybko uda mi się go zbyć i zakończyć tą rozmowę.
- Z jakich? - Jeff najwidoczniej nie zamierzał mi tak łatwo odpuszczać. Nie mogłam jedynie zrozumieć, dlaczego to go tak bardzo interesuje.
- Czemu aż tak cię to ciekawi? - spytałam. W jednej chwili stało się coś przerażającego. Jeff spojrzał wprost na mnie. Miałam wrażenie, że oczy lekko mu pociemniały. Przywodził mi trochę na myśl drapieżnika patrzącego na swoją ofiarę, ale szybko tą myśl odgoniłam, zbyt przestraszona wizją, że to ja miałabym być ofiarą.
- To ja tutaj zadaję pytania, a ty masz na nie po prostu odpowiadać. Chcę wiedzieć, dlaczego miałaś zły dzień w szkole. Taki mam kaprys, dziewczynko - powiedział. Nie tyle z powagą, ile z jakąś dziwną groźbą w głosie. Po raz kolejny zdałam sobie jeszcze bardziej sprawę z tego, z kim mam do czynienia. Z nieobliczalnym mordercą, psychopatą i potworem. Zadrżałam lekko.
- Po prostu nie najlepiej dogadywałam się dziś z paroma osobami - wyjaśniłam. Jeff przybrał nagle znudzony wyraz twarzy. Zupełnie nie mogłam go zrozumieć. Najpierw za wszelką cenę chciał dowiedzieć się, dlaczego miałam zły dzień, a teraz wyglądał, jakby wcale go to nie interesowało.
- To byli twoi przyjaciele czy tylko znajomi? A może wrogowie? - spytał, spoglądając z powrotem na mnie. Ponownie lekko zadrżałam ze strachu, zaczynało robić się coraz dziwniej i coraz bardziej się tym wszystkim denerwowałam.
- Nie mam wrogów - odparłam. Z jednej strony czułam się, jakbym kłamała, ale z drugiej... Ja nie uznawałam nikogo za swojego wroga, to raczej tych kilka osób w mojej szkole uznawało mnie za swojego głównego wroga, a przynajmniej takie miałam wrażenie.
- To niemożliwe. Każdy ma jakichś wrogów - stwierdził Jeff, a potem przeniósł swój wzrok i zapatrzył się na coś za mną. - Ale to nie ma znaczenia. W każdej z tych sytuacji najprostsze rozwiązanie jest jedno - dodał. A ja oczywiście, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, spytałam, o jakim rozwiązaniu mówił, czego natychmiast pożałowałam. Jeff spojrzał z powrotem na mnie.
- Zabij ich - powiedział. Potrzebowałam chwili, żeby przetrawić to, co on właśnie powiedział. A gdy to do mnie dotarło, wprost nie mogłam tego pojąć. Byłam wystraszona, co najmniej zaskoczona i zagubiona w tym wszystkim. Jeff chyba musiał coś zauważyć, bo, ku mojej zgrozie, postanowił kontynuować. - Nie zaprzeczysz, że to najłatwiejsza i najskuteczniejsza rzecz, jaką możesz zrobić, aby pozbyć się problemu, prawda? Pozbądź się osób, które tym problemem są. Przy okazji odkryjesz, jakie to przyjemne - powiedział. W jego głosie słyszałam dziwną, przerażającą ekscytację. To już było dla mnie zbyt wiele. Psychopata w poplamionej krwią bluzie namawiał mnie do zabójstwa. Zanim zdążyłam to przemyśleć, zerwałam się na równe nogi i pobiegłam na oślep przed siebie, byle jak najdalej od tego miejsca. Zareagowałam instynktownie, dopiero po chwili biegu zdałam sobie sprawę, że powinnam pobiec w stronę miasta, a nie biegać bez celu po lesie. Tam też się skierowałam.
~*~
Szczerze? Nie miała ze mną żadnych szans. Jasne, zaskoczyła mnie trochę z tym, że tak nagle wystartowała, zupełnie nie byłem na to przygotowany. Ale, na jej nieszczęście, miałem większe doświadczenie od niej. Już kilka chwil później zacząłem ją gonić. Dystans między nami zaczął się zmniejszać, ale wtedy, jak na złość, Nina zaczęła biec jeszcze szybciej, jakby dostała jakiegoś turbo doładowania, a do tego zupełnie nie zwracała uwagi na takie rzeczy jak pajęczyny czy ostre gałęzie. A większość moich ofiar panikowała gdy je goniłem i dzięki temu łatwiej mogłem je złapać. Wyglądało na to, że gonitwa z Niną będzie swego rodzaju wyzwaniem dla mnie. I dobrze, bo ostatnio miałem aż nadto łatwych zabójstw. Gdy spostrzegłem, że zmierza w stronę miasta, postanowiłem nieco ją zaskoczyć. W końcu krótka zabawa w kotka i myszkę nie zaszkodzi - pomyślałem, biegnąc za moją uciekinierką, a być może i przyszłą ofiarą.
~*~
Po jakimś czasie przestałam mieć wrażenie, że ktokolwiek mnie goni, ale bałam się, że to tylko jego sztuczka. W końcu jednak musiałam to sprawdzić. Biegnąc, zaczęłam się rozglądać, uważając jednak przy tym, aby nie wpaść na jakieś drzewo. Wyglądało na to, że Jeff faktycznie mnie nie gonił, ale ja nie chciałam uwierzyć, że miałoby mi pójść tak łatwo. Postanowiłam biec dalej, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się z powrotem w mieście.
Niestety, bieg na 200% swoich możliwości szybko wypompował ze mnie wszystkie siły, tyle było w tym dobrego, że byłam już blisko miasta. Powtarzałam sobie, że nie mogę zwolnić, ani tym bardziej zatrzymać się czy przestać biec. A także, że od dziś ćwiczę na absolutnie każdym w-fie i że zapisuję się na jakieś dodatkowe zajęcia sportowe. I będę biegać. Codziennie. A jeśli akurat będzie padało, to będę biegać w deszczu. Albo pójdę na siłownię. Albo namówię rodziców i zrobimy sobie własną siłownię w domu, ale jedno jest pewne, będę trenować uciekanie przed psychopatą - pomyślałam.
W końcu nie miałam już więcej sił i zwolniłam, aż wreszcie na chwilę się zatrzymałam, ciężko dysząc. Trwało to jednak tylko chwilę, zaraz potem ruszyłam dalej przed siebie, ale tym razem już szłam, na bieg nie miałam siły. Przeszłam tak jakieś kilka metrów, aż usłyszałam niepokojący dźwięk. Odwróciłam się za siebie i... On znowu tam był! Jeff biegł w moją stronę, w dodatku z nożem w dłoni! Odwróciłam się z powrotem przed siebie i znów zaczęłam biec najszybciej jak mogłam, tyle że byłam już zmęczona. Nie zajęło mu wiele czasu dogonienie mnie. Poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramię i szarpie do tyłu, a potem popycha na ziemię. Chwilę później Jeff usiadł na mnie i unieruchomił mi ręce po bokach głowy. Myślałam, że widok psychopaty w bluzie poplamionej krwią jest najgorszym widokiem, ale myliłam się. Zdecydowanie gorszy jest widok psychopaty w bluzie poplamionej krwią, który cię unieruchomił i teraz patrzy na ciebie z góry.
- Ta przebieżka po lesie była zbędna - powiedział Jeff. Nie byłam pewna, jak powinnam zareagować i przez to zrobiłam chyba najgłupszą możliwą rzecz, jaką mogłam zrobić. Uśmiechnęłam się nerwowo. - Bawi cię to? - spytał cicho Jeff. Przeraziłam się nie na żarty i najpierw cała zesztywniałam, a potem jakimś cudem zdołałam pokręcić lekko głową. - Szkoda, bo mnie tak! Dawno nie miałem tyle zabawy! - zawołał nagle Jeff, po czym zaczął się głośno śmiać.
To był śmiech rodem z filmu o psychiatryku, a ja mogłam tam tylko leżeć i modlić się, żeby jego dobry humor poskutkował tym, iż zdecyduje się puścić mnie wolno, w jednym kawałku. Przemknęło mi przez myśl, że mogłabym spróbować mu się wyrwać, ale ostatecznie zrezygnowałam z tej opcji, w końcu to on miał nóż i zapewne większe doświadczenie w walce. Nagle Jeff przestał się śmiać i spojrzał z powrotem z powagą wprost na mnie - Ale ty jesteś przerażona... Szkoda, że nie możesz zobaczyć swojej miny - powiedział. - Wyglądasz naprawdę uroczo - chłopak jak gdyby nigdy nic kontynuował. - Ale moim nieskromnym zdaniem, lepiej wyglądałabyś z uśmiechem na ustach. No, uśmiechnij się dla mnie! - zawołał.
Popatrzyłam na niego niepewnie, podczas gdy w środku nie czułam nic oprócz przerażenia. - Uśmiechnij się! - powtórzył ze złością. Pochylił się nieco nade mną i spojrzał mi prosto w oczy takim wzrokiem, jakim kot patrzy na ptaka ze złamanym skrzydłem, którego zamierza zjeść. Spanikowałam i po raz kolejny uśmiechnęłam się nerwowo. Jeff przyglądał mi się przez chwilę, po czym pokręcił z dezaprobatą głową. - Ładny ten twój uśmiech, ale niezbyt powalający... O, już wiem! Może powinienem ci pomóc! Mogę ci załatwić prawdziwie wieczny uśmiech! - zawołał z ekscytacją.
Puścił jedną z moich rąk i przyłożył mi do policzka ostrze noża, którego trzymał cały czas w dłoni. Było lodowato zimne, pokryte krwią, a do tego cholernie ostre. Jeff przesunął nim od kącika moich ust aż do ucha. Nie użył zbyt wiele siły, ale mimo to po chwili poczułam lekkie pieczenie. Nie ból, jakiego się spodziewałam, tylko pieczenie, dlatego odetchnęłam poniekąd z ulgą. Najprawdopodobniej Jeff jeszcze nie załatwił mi "WIECZNEGO uśmiechu" - pomyślałam. Jednak w każdej chwili chłopak mógł zechcieć mocniej naciąć moją skórę i wtedy nie byłoby już tak kolorowo. Jeff odsunął się ode mnie nieco i przyjrzał mi się, przekrzywiając przy tym lekko głowę w bok. - Więc jak? Chcesz mieć piękny, wieczny uśmiech? Jak Nina, Jane, albo ja? - spytał. Bałam się odezwać, więc tylko pokręciłam przecząco głową. Jeff, widząc moją reakcję, ponownie zaczął się śmiać. Chwilę potem jednak odsunął się ode mnie i wstał. Nagle spoważniał.- Lepiej się pospiesz. Wstań i chodź, nie mamy przecież całej wieczności - powiedział obojętnie. Podniosłam się i usiadłam, próbując zrozumieć, czego właśnie byłam świadkiem. W jednej chwili mi groził, w drugiej śmiał się jak obłąkany, a teraz zachowuje się zupełnie jak gdyby nigdy nic? - Powiedziałem ci chyba, że nie mamy czasu, więc wstawaj albo zaraz ja cię postawię na nogi! - dodał, tym razem ze złością. Następnie podniósł rękę, w której trzymał nóż i zrobił kilka kroków w moją stronę. Natychmiast wstałam z ziemi, a on, na szczęście, się zatrzymał. A potem jeszcze uśmiechnął. Tego wszystkiego było już dla mnie za wiele.
- Na co niby nie mamy czasu? - spytałam.
- Nie mamy czasu do stracenia - odparł obojętnie Jeff.
- Ale dlaczego? Co ty chcesz zrobić? O co ci chodzi? Dlaczego nie mogę po prostu wrócić do domu? Przecież ja nic nikomu o tobie nie powiem, przysięgam! - zawołałam. Jeff przyjrzał mi się uważnie. Wyglądał, jakby rozważał moje słowa i zastanawiał się, czy może mi uwierzyć. W myślach błagałam wszystkich bogów tego świata, aby tak się stało, aby w końcu mnie zostawił, żebym mogła zapomnieć na dobre o całym tym koszmarze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro