Rozdział 25
Nie mogłem odejść. Chciałem wykorzystać całą noc, żeby jej poszukać, bo wtedy przynajmniej mogłem poruszać się swobodniej. Niestety, po godzinie pogodziłem się już z tym, że mi się to nie uda. I nie udało się. Słońce zaczęło pomału wschodzić, a ja nadal nie zrobiłem w swoich poszukiwaniach żadnego postępu. Najlepiej byłoby zostać w mieście, może wpadłbym na nią gdzieś przypadkiem albo znalazł kogoś innego, kto też by się nadawał, ale moje zmęczenie dawało o sobie za bardzo znać. Najbezpieczniej było więc wrócić do Willi i tam trochę odpocząć, co zdecydowałem się uczynić. Bez problemu wróciłem do Rezydencji, a potem udałem się od razu do swojego pokoju. Tu przeszkodziła mi tylko jedna rzecz, a właściwie osoba.
-I co? Jak ci idzie?-spytał Puppeteer, pojawiając się przede mną nie wiadomo skąd.
-A co cię tak to interesuje?-spytałem.
-W końcu to mnie dotyczy-odparł marionetkarz.
-Idzie mi całkiem dobrze. Nawet już znalazłem kogoś, kto by się nadawał-powiedziałem.
-Naprawdę? Kogo?-zainteresowanie Puppeteer'a widocznie wzrosło.
-Dziewczynę. Kiedy ją widziałem, wyglądała na zupełnie załamaną. Tyle że muszę się jeszcze co do tego wszystkiego upewnić-odparłem.
-To co ty tu robisz?!-zapytał wkurzony marionetkarz.
-Mam zamiar odpoczywać, bo nie każdy się zabił, został duchem i teraz ma super zdolności i nie musi na przykład spać! Poza tym nie zapominaj, że ja nie jestem twoim sługą! Możesz sobie krzyczeć na Zacharego, ale nie ma nie!-odparłem.
-A ty nie zapominaj, że sam się na to zgodziłeś i to tobie zależy na tym, żeby się dowiedzieć, co działo się przed naszą przeprowadzką-powiedzieł Puppeteer. Mówił znacznie spokojniejszym głosem, ponadto uśmiechnął się złośliwie. Debil wie, że ma mnie w garść. Ale ja jego poniekąd też. W końcu czy by tak naciskał, gdyby tego nie potrzebował?-pomyślałem. W końcu jednak duszek zniknął, a ja mogłem iść trochę odpocząć. Dopiero po kilku godzinach się obudziłem, a właściwie zostałem obudzony przez okropny smród. Otworzyłem z rozmachem drzwi, zastanawiając się, co może być tego przyczyną i chwilę później potknąłem się, lądując na podłodze.
-No bardzo kurwa, bardzo zabawne!-zawołałem, wyplątując się z jelit. Najpewniej ludzkich jelit, którymi owinięte były moje drzwi, w tym klamka, i o które właśnie się potknąłem.
-Ciekawe który kurwa śmieszek to wymyślił?!-zawołałem, zastanawiając się, czy stoi za tym Candy Pop, Laughing Jack czy może Nathan the Nobody, bo ostatnio zebrało mu się na robienie głupich żartów. Chociaż ten akurat nie był w jego stylu, więc obstawiam jednak któregoś z tych klownów-pomyślałem wkurzony. Niemal natychmiast zbiegłem na dół. Obok schodów stali Eyeless Jack i Toby.
-Wiecie, kto odpowiada za ten durny żart? Może wy?-spytałem. Obaj wydawali się być szczerze zdziwieni, ale ja postanowiłem zachować w tej kwestii ostrożność.
-Powiedzmy, że wam wierzę. Ale jeśli dowiecie się czegoś, macie mi natychmiast powiedzieć!-zawołałem. Oboje pokiwali głowami. Już miałem iść dalej i szukać winowajcy, kiedy usłyszałem za plecami głośny, psychiczny śmiech.
-A więc to wasza sprawka!-zawołałem, odwracając się.
-Moja nie, ja tylko uważam to za świetny żart!-zawołał Candy. Na początku chciałem rzucić się na tą dwójkę błaznów, ale jakoś się powstrzymałem. Wpadłem na inny pomysł. Wbiegłem po schodach do góry i wpadłem do swojego pokoju. Chwyciłem niewielką buteleczkę i wybiegłem. Podbiegłem do schodów, odkręciłem korek i wylałem zawartość butelki, w większości na Candy Cane, ale parę kropel spadło też na Pop'a.
-Co jest?!-zawołała dziewczyna, chwytając się za twarz, która w paru miejscach zaczęła wyglądać, jakby miała bliskie spotkanie z jakimś kwasem.
-Co ty nam zrobiłeś?!-zawołał Candy, patrząc w górę.
-To wasza ulubiona woda święcona-odparłem z uśmiechem. Kiedy zjawił się tutaj, co prawda na krótko, Kasper the Satanist, uznałem, że skoro jest tutaj tyle demonów nieprzepadających za tego typu rzeczami, warto mieć choćby zwykłą wodę święconą. Tak na wszelki wypadek.
-Ty...zapłacisz za to!-zawołała Cane.
-Jak na razie to ty płacisz za swój głupi żart-odparłem.
-A i moglibyście po sobie posprzątać!-dodałem. Candy i Cane nic nie odpowiedzieli, tylko oboje zmienili się w kolorowy dym i gdzieś zniknęli. Czy ja pamiętam, gdzie jest pokój któregoś z nich? Cane ma chyba gdzieś na końcu korytarza... Myślę, że nie obrazi się, jak jej tam zostawię małą niespodziankę-pomyślałem. Planowałem pozbierać te jelita i zanieść jej do pokoju, a w razie gdyby był zamknięty, zrobić to samo, co ta dwójka mi. To nie była moja sprawka, więc nie zamierzałem tego sprzątać.
~*~
Wieczorem wróciłem do miasta, w miejsce, gdzie poprzedniej nocy zgubiłem tą dziewczynę. Na początku trochę się tam pokręciłem. W końcu jednak przypomniałem sobie wczorajszą rozmowę albo raczej kłótnię dziewczyny z tamtym facetem. Mówił coś o jakiejś ruderze, więc w ostateczności postanowiłem poszukać jakiegoś zrujnowanego budynku, który mógłby uchodzić właśnie za taką "ruderę".
Plan może nie najlepszy, ale jednak większość budowli wyglądała dość dobrze, więc po dwóch godzinach chodzenia po mieście, chowania się przed ludźmi i przemykania ciemnymi uliczkami, udało mi się znaleźć jakiś naprawdę zrujnowany budynek. Właściwie były to cztery szare, obdarte, grube ściany, niemal całe czymś porośnięte. Zresztą, nawet w środku nie było już żadnej podłogi, tylko sama trawa i inne rośliny. Tylko dach jako-tako się trzymał. Budynek był niewielki, więc szybko go przeszukałem. Niczego nie niestety nie znalazłem, nie licząc zwykłych śmieci. Chciałem wyjść, żeby w spokoju poczekać na zewnątrz, bo coś mi jednak podpowiadało, że warto jeszcze to miejsce poobserwować. I tym razem miałem szczęście. Po jakiejś godzinie zauważyłem, że ktoś się kieruje w stronę rudery, a potem rozpoznałem nawet tą dziewczynę. Siedzenie w krzakach nie należało do moich ulubionych czynności, ale w ten sposób mogłem na spokojnie wszystkiemu się przyglądać. Dziewczyna podeszła do budynku i przyjrzała mu się. Westchnęła głośno.
-Cóż, tu przynajmniej nikt nie będzie mnie wyzywał, bił i przepędzał. Pewnie bezdomni śpiący na ławkach psują im idealny wizerunek tego miasta, dlatego policja zamiast zająć się czymś pożytecznym, nas przegania. Bo lepiej pastwić się nad bezdomnymi, a taki Erkki niech w spokoju prowadzi swoje lewe interesy, skoro przy okazji daje łapówki połowie miasta. Ludzie to świnie, świat czeka zagłada, a ja oszalałam i gadam sama do siebie-powiedziała smutnym tonem dziewczyna, po czym weszła do środka. Bingo!-pomyślałem, zadowolony, że już mam niemal wszystko za sobą. Biegiem puściłem się przez las z powrotem do Rezydencji, gdzie, jak tylko tam wpadłem, od razu odszukałem Puppeteer'a. Bałem się, że dziewczyna znowu gdzieś zniknie, a i łapać jej na razie nie chciałem, bo, z tego co wiedziałem, ten duszek miał trochę inne zasady postępowania. Marionetkarz kazał mi wskazać to miejsce, gdzie zostawiłem dziewczynę. Wróciliśmy tam jakoś przed świtem, więc ona nadal smacznie spała sobie w tym rozpadającym się budynku.
-Dobra, wywiązałem się ze swojej części umowy, teraz ty wywiąż się ze swojej-powiedziałem, kiedy tylko ten pojebany duch wrócił z tej rudery.
-No... nie do końca-odparł Puppeteer.
-Co? Co chcesz przez to powiedzie?
-Skąd mam wiedzieć, czy ta dziewczyna nadaje się na moją ofiarę? A może wcale nie jest aż tak załamana... albo jest mocno wierząca? Muszę się przekonać, czy będzie dla mnie w jakiś sposób pożyteczna-odparł Puppeteer.
-Nie żartuj sobie ze mnie! Dziewczyna ostro się z kimś pokłóciła, gadała coś o byciu wyzywaną i bitą, nie ma domu, a ty masz wątpliwości, czy ona jest dostatecznie załamana życiowo, żebyś ty mógł z niej uczynić swoją ofiarę? Święci pańscy, ja z nim nie wytrzymam!-zawołałem, chwytając się oburącz za głowę.
-Po pierwsze, bądź łaskaw nie mówić o jakiejkolwiek świętości w mojej obecności. Po drugie, nadal nie wiem, czy ona nie jest na przykład mocno wierząca-odparł duch.
-Tak? To ja mam pomysł. Skoczę do jakiegoś pierwszego-lepszego kościoła, wezmę sobie parę krzyży albo wodę święconą i cię tym załatwię! Że też nie wpadłem na to na początku! Jakieś amatorskie egzorcyzmy i po krzyku, już po tobie, chyba że powiesz mi to, co chcę wiedzieć-odparłem.
-Ty naprawdę jesteś debilem-odparł Puppeteer, przekrzywiając lekko głowę. Posłałem mu wściekłe spojrzenie, a ten tylko uśmiechnął się, zadowolony.
-A ty za to... Nie lubisz zbytnio soli, prawda? Sól akurat mamy nawet w Rezydencji. A skoro jestem debilem, to wiesz, że jestem do tego zdolny-odparłem. Tym razem do ja się uśmiechnąłem, a Puppeteer spoważniał. Westchnął i spojrzał w stronę zrujnowanego budynku.
-Koniec końców to nie wygląda to aż tak źle. Od tej dziewczyny rzeczywiście czuję mnóstwo rozpaczy, więc chyba będę mógł się trochę pożywić jej smutkiem. Mogę ci opowiedzieć to, co wiem-odparł Puppeteer, przenosząc wzrok z powrotem na mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro