Rozdział 18
No tylko nie ten frajer-pomyślałem, widząc przed sobą chłopaka, znajomego Niny.
-O co chodzi?-spytałem znudzonym tonem.
-O co chodzi? O co chodzi?! To ja się pytam, o co chodzi! Nie masz pojęcia, jak ja się poczułem, kiedy ty wczoraj tak po prostu mnie od siebie odepchnęłaś! Na początku myślałem, że przesadzam, ale przemyślałem to i uważam, że to wszystko twoja wina. Rozmówiłbym się z tobą w szkole albo gdziekolwiek indziej, tylko że miałem dzisiaj kilka spraw do załatwienia. Ale skoro już na siebie wpadliśmy, to chyba możemy o nas pogadać?-spytał z sarkazmem chłopak. Jego twarz wykrzywiał grymas złości, przez co był jeszcze brzydszy niż normalnie. Cóż, niestety, nie każdy może być taki zajebisty jak ja. Ale jakby mu przynajmniej wyciąć ładny uśmiech, to może chociaż to by coś dało? W trumnie na pewno wyglądałby lepiej-pomyślałem.
-Koleś, o co ci w ogóle chodzi? O jakich "nas" ty chcesz rozmawiać? Weź ty się jebnij swoją głową, najlepiej beton albo o kaloryfer, bo chyba coś ci się pomieszało. I nie zaczepiaj mnie więcej-powiedziałem, po czym chciałem odejść. Liczyłem, że tyle wystarczy i to już koniec tej szopki, ale ie mogło być tak prosto, łatwo i przyjemnie. Poczułem znowu jego rękę na swoim ramieniu.
-Wiesz co? Oni mają rację! Alice i resztą twoich "przyjaciół"! Puszczalska dziwka z ciebie i tyle. Ty po prostu lubisz bawić się innymi, prawda?-powiedział chłopak.
-A ty po prostu nie możesz przeboleć, że nie zaliczyłeś i nadal jesteś prawiczkiem? Ojej, biedny frajer. Jak będę chciał...chciała kiedyś sobie przypomnieć, kto to jest nieudacznik, ostatni debil i niedołęgi, od razu popatrzę na twoje zdjęcie!-zawołałem, po czym wyszarpnąłem się z jego uścisku. Następnie zacząłem się kierować prosto na przystanek.
-Jesteś podłą...-chłopak nie dawał za wygraną, podbiegł do mnie i zmusił mnie, żebym się zatrzymał. Błagam, jeśli Bóg istnieje, to niech da mi cierpliwość, bo jak da siłę, jak go jebnę, to zginie na miejscu! A ja muszę być tymczasowo grzeczny, żeby odzyskać swoje ciało-pomyślałem, po czym westchnąłem i przerwałem mu:
-Zamknij, kurwa, ryj. Dziękuję za uwagę-powiedziałem i odepchnąłem go, dość mocno, przez co chłopak się zachwiał i prawie przewrócił. Wykorzystałem to i ruszyłem przed siebie, zostawiając go, odgrażającego się i przeklinającego mnie, na czym świat stoi, w tyle.
~*~
Naciągnęłam kaptur na głowę, jak tylko mogłam najmocniej, podwinęłam rękawy bluzy, aby nie było widać plam od krwi, i zaczęłam się w duchu modlić. Jeśli istniał jakiś Bóg, bożek, Los czy cokolwiek, to musiał mi teraz pomóc. Musiał! Cieszyłem się niemożliwie, że policja już nie pilnuje naszego domu (kto by pomyślał, że ucieszy mnie coś takiego) i że ojciec tak często zapominał kluczy od bramy. Dzięki temu nasza brama była na kod, który oczywiście znałam. Szybko go wstukałam i znalazłam się w środku, licząc na to, że nikt mnie nie zauważył. Potem jak najszybciej znalazłam się w domu. Całe szczęście, że dzięki temu całemu Eyeless Jack'owi sama nie musiałam męczyć się z zamkiem. Weszłam do domu, jak najciszej jednak, na wypadek, gdyby przypadkiem rodzice wrócili wcześniej, choć nie powinno to mieć miejsca. Sprawdziłam godzinę na zegarze wiszącym w przedpokoju. Jeff, czyli ja, powinien już wrócić ze szkoły. Zakładając, że nikogo tam nie zabił i nie trafił na policję, ale takiego scenariusza wolałam na razie nie rozpatrywać. Skierowałam się do swojego pokoju, ale, o dziwo, tam Jeffa nie zastałam. Łazienka, kuchnia, salon i kilka innych pokoi też było pustych. Zaczęłam odczuwać lekki niepokój. Wyszłam przed dom, ale na tarasie ani w ogrodzie Jeffa też nie było. Wróciłem więc do środka i jeszcze raz zaczęłam przeszukiwać pokój po pokoju, nawołując go. Złe przeczucia nie chciały mnie opuścić, wręcz przeciwnie, z chwili na chwilę rosły. Dlaczego Jeffa nie ma, chociaż dawno już powinien był wrócić?-mimo najszerszych chęci, nie potrafiłam przestać zadawać sobie tego pytania. Tak samo nie potrafiłam powstrzymać niezbyt miłych wizji tego, co mogło się stać.
~*~
-Masz pojęcie, co ja przeszłam?! Co ja sobie myślałam?! Jak ja się bałam?!-krzyczałam, a Jeff tylko przypatrywał mi się ze znudzoną miną.
-Dobra, weź przestań. Żyję? Żyję! Ty żyjesz? Żyjesz! Wszystkie denerwujące osoby z twojego otoczenia żyją? Żyją! Nie moja wina, że najpierw przez jednego debila spóźniłem się na autobus, a kolejny nie przyjechał-powiedział Jeff.
-Jakiego debila? O kim ty mówisz?-spytałam zaskoczona.
-O tym idiocie, z którym się wczoraj wieczorem całowałaś przed domem-wyjaśnił chłopak.
-O Mój Boże, rozmawiałeś z nim?!-zawołałam zrozpaczona.
-Nie ja z nim, tylko on ze mną. A konkretnie, to narzucał mi się, wyzywając mnie, znaczy ciebie, od szmat dziwek czy innych takich, więc odpłaciłem mu pięknym za nadobne. Innymi słowy, stanąłem w obronie twej czci, nadobna damo, zatem możesz okazać mi swoją wdzięczność-powiedział Jeff, po czym uśmiechnął się, najwidoczniej zadowolony z siebie. A ja, załamana, chwyciłam się za włosy.
-Ej, ej, ej, tylko delikatnie! Moje włosy, podobnie jak całe moje ciało, są dziełem sztuki, więc przypadkiem ich nie powyrywaj-powiedział Jeff. Ale mnie średnio obchodziło to, co mówił. Wyobraziłam sobie, jak mogła wyglądać ta rozmowa, i wcale mi się ta wizja nie spodobała.
-Jeff! Co ty dokładnie powiedziałeś?! I co powiedział Isaac?!-spytałam, chwytając chłopaka, to znaczy siebie samą, za rękę. Przyciągnęłam go dzięki temu do siebie i teraz już musiał patrzeć mi prosto w oczy.
-Dokładnie to nie pamiętam, nie zapisywałem tego-odparł chłopak.
-Jestem skończone-jęknęłam.
-Dzięki mnie to ty jesteś uratowana. Jeszcze byś musiała samemu z nim gadać-powiedział Jeff, po czym udał, że się wzdryga. Już chciałam mu odpyskować, zawołać, że wolałabym rozmawiać z Isaaciem osobiście, ale wtedy przypomniałam sobie, z kim mam do czynienia. Może i Jeff był teraz uwięziony w moim ciele, ale nie zmieniało to faktu, iż był on mordercą, znacznie lepiej obeznanym w walce niż ja, więc lepiej go było nie wkurzać.
-A co ty robiłaś przez ten czas?-spytał chłopak. Opowiedziałam mu więc, jak poznałam kilku jego znajomych. Wspomniałam też o potworze w lesie, przypominającym psa.
-To był Smile Dog. Miły psiak, tylko trzeba mieć do niego odpowiednie podejście-powiedział Jeff. Spojrzałam na niego jak na wariata, którym, bądź co bądź, był.
-No co? Ja je mam-dodał. Westchnęłam tylko i na chwilę zapanowała miedzy nami cisza.
-A właśnie, Jeff. Mam pytanie-odezwałam się w końcu, przypominając sobie pewną rzecz. Chłopak popatrzył na mnie wyczekująco.
-Jak to możliwe, że wszyscy wy jesteście akurat w tym lesie, przy tym miasteczku? Macie tutaj jakiś zjazd? Czy dziwnym trafem akurat tu powstały wszystkie creepypasty?-zapytałam.
-Nie, to akurat sprawka Slendermana...bingo! Mam!-zawołał chłopak, zrywając się z miejsca.
-Co masz? Co znowu wymyśliłeś?-spytałam lekko zaniepokojona.
-Jak rozwiązać nasz problem. Pójdziemy do Slendermana i poprosimy go o pomoc-wyjaśnił Jeff. Popatrzyłam na niego przerażona.
-Ja nigdzie nie idę! A już na pewno nie do tych psycholi!-zawołałam.
-Przypominam ci, że ja też jestem jednym z tych psycholi, więc radzę ci mnie nie denerwować-powiedział chłopak, w jednej chwili poważniejąc. Popatrzyłam na niego wystraszona.
-Ok, a skąd masz w ogóle pewność, że on nam pomoże?-spytałam.
-Bo ja jestem mu potrzebny. A bardziej przydam mu się w swoim własnym ciele, niż, bez obrazy, w tym-powiedział, po czym wskazał swoim palcem wskazującym na siebie.
-Ale, ale...-zaczęłam. Nie wiedziałam właściwie za bardzo, co powiedzieć. Nadal nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu i nie podobało mi się, że miałabym wrócić już nawet nie w okolice, ale do samej Willi. I spotkać się twarzą w twarz ze Slendermanem...
-Nie ma żadnego "ale". Idziemy! Nie chcę spędzić więcej ani jednego dnia w twoim ciele!-zawołał Jeff, po czym ruszył w stronę drzwi.
-Ale już? Tak natychmiast?-zdziwiłam się.
-Masz rację. Najpierw coś zjedzmy, bo jestem głodny jak wilk-powiedział Jeff, zatrzymując się.
~*~
Zrobiłam nam na szybko naleśniki. A właściwie to zrobiłam je dla Jeffa, bo ja zupełnie nie miałam apetytu. Cały czas martwiłam się, jak to się wszystko potoczy, a jeśli akurat się nie zamartwiałam, to ukradkiem przyglądałam się Jeffowi. To znaczy samej sobie, bo normalnie widzi się siebie tylko w lustrze, więc nie można patrzeć na siebie cały czas. A teraz przynajmniej mogłam się sobie przyjrzeć z perspektywy osoby trzeciej, co było interesujące, ale też dziwne. Jednakże z każdą chwilą moje myśli coraz bardziej zajmowała inna, o wiele bardziej prozaiczna myśl.
~*~
Nina coraz bardziej kręciła się na krześle, co jakiś czas mi się przypatrując. Postanowiłem jednak udawać, że tego nie widzę. Zjadłem naleśniki, a potem wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia z kuchni.
-Już idziemy?-zapytała Nina, doganiając mnie.
-Prawie. Jak chcesz, to możesz posprzątać, a ja jeszcze coś załatwię-odparłem.
-Aha, a co takiego?-zapytała dziewczyna.
-Muszę skorzystać z toalety-powiedziałem, po czym wszedłem na schody.
-Wykluczone!-zawołała Nina, ściągając mnie siłą z pierwszego stopnia.
-Co? Dlaczego?-zdziwiłem się.
-Bo jesteś teraz mną!-zawołała dziewczyna. Spojrzałem na nią znudzony.
-No i?-zapytałem.
-No i nie pozwalam ci rozbierać mnie samej! Nawet, żeby się wysikać!-zawołała dziewczyna.
-To co ja mam niby zrobić? Polać się w gacie?!-odparłem.
-Chyba możesz się trochę powstrzymać, co? Przecież nie jesteś dzieckiem, Jeff! Mi też się zachciało siku, ale jakoś daję radę!-zawołała dziewczyna.
-Ale po co? Idź się po prostu wysikaj i ja też pójdę. Nie rób z tego takiej dramy!-odparłem, po czym wróciłem na schody. Nina jednak nie chciała dać łatwo za wygraną. Minęła mnie i stanęła mi na drodze.
-Nie! Nie! Nie! Nie pozwolę ci!-zawołała.
-Dobra, mam już tego dość. Nie chce mi się na razie aż tak bardzo, więc chodźmy lepiej do Slendera, zanim mi się naprawdę zachce-odparłem wkurzony, po czym zawróciłem w stronę drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro