Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3: Kawiarnia

Cole:

Położyłem walizkę w moim nowym pokoju. Był on nieco mniejszy niż poprzedni, ale i tak miał swój urok. Do tego teraz dom był jednopiętrowy, a nie dwu, więc kiedy Rocky wybłagał mnie, uderzaniem pazurkami o szybę, o to żebym go wypuścił na zewnątrz, zrobiłem to i zasłoniłem okno, żeby nikt niepowołany na mnie nie patrzył. Może miałem idealny widok na las, ale tacy grzybiarze, dla przykładu, też mogą być wścibscy. (Dop. Aut. Albo takie Hyde'y dla przykładu xD)

Wyszedłem ze swojego pokoju. Ojciec właśnie rozpakowywał swoje walizki i nucił coś pod nosem.

- Idę do Jericho - oznajmiłem. - Pozwiedzam sobie trochę.

- Rozpakowałeś się już? - zapytał, prostując się.

- Zrobię to jutro... - machnąłem niedbale ręką.

- No dobra. - Ojciec wzruszył ramionami. - Trzymam cię za słowo.

- To... Mogę już iść? - Wskazałem kciukiem drzwi.

- Tak, tylko nie wracaj za późno - powiedział, wyjmując z walizki kilka koszulek.

- Jasne...

Wziąłem klucze, portfel, ubrałem się i wyszedłem z naszego domu. Z zewnątrz wygląda całkiem ładnie. W środku niby też, ale czuję, że zacznie mi brakować starego mieszkanka...

Ruszyłem ścieżką, rozglądając się dookoła. Całkiem fajnie, że ojciec znalazł dom blisko lasu, ale też trochę strasznie... Szczerze mówiąc wolałbym nie mieszkać w sąsiedztwie z jakimiś dzikimi zwierzętami... Może grasują tu niedźwiedzie?! Oby nie...

Po plecach przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie przyspieszyłem, czując, że coś może mnie teraz obserwować (chociaż stawiam, że to była tylko moja wyobraźnia). Nie podobało mi się to uczucie, więc chciałem dotrzeć do miasta jak najszybciej mimo, że nie było ono wcale tak daleko.

Kiedy dzieliło mnie kilka metrów od wejścia do miasta, przystanąłem. Uderzyłem się w czoło, uświadamiając sobie jakim to jestem idiotą.

"BRAWO, COLE! Zapomniałeś o Rocky'm! A jak ten zechce wrócić?! Mogłeś mu chociaż zostawić uchylone okno!" - pomyślałem, po czym zacząłem rozważać opcję zawrócenia. Przecież ten maluch też jest dla mnie bardzo ważny! Nie mogę... A może inaczej... Nie chcę go zostawiać na pastwę losu, który, swoją drogą, potrafi być okropny.

Po chwili namysłu stwierdziłem, że jakby Rocky'emu bardzo zależało, to poczeka sobie przed oknem. Przecież teraz jest już ciepło i nie wyziębi się przez kilka godzin... A świeże powietrze dobrze mu zrobi. Mnie zresztą też.

Włożyłem ręce do kieszeni, udając, że mnie to już nie interesuje, jednak gdzieś w środku czułem, że nie powinienem się tak zachować... Rocky to jednak Rocky... Mój mały smoczek i muszę się nim opiekować.

Wszedłem do Jericho. Nie było tu tłoczno. No bo czego można się spodziewać po takim malutkim miasteczku..? Jericho to nie Ninjago.

Przyspieszyłem, próbując zapamiętać ulice, którymi szedłem.

Zerknąłem na starodawne sklepy i sklepiki. Nie było w nich nic ciekawego... Jednak kiedy szedłem chodnikiem, zauważyłem kawiarnię. Od zewnątrz wyglądała na całkiem przytulną, więc postanowiłem, że skoro mam zamieszkać w tym miasteczku, dobrze by było sprawdzić gdzie chodzić, a gdzie lepiej nie, bo niektóre miejsca (a szczególnie te blisko lasu) serio wyglądały jak żywcem wyjęte z horroru. Może to tutaj właśnie jakiś kręcili? Nie zdziwiłbym się.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Momentalnie poczułem przyjemny zapach świeżej kawy. Usiadłem przy stoliku i zerknąłem na inne osoby w kawiarni. Moją uwagę przykuł chłopak siedzący kilka stolików przede mną. Na pewno był niski, a przynajmniej niższy ode mnie (tak jak prawie każdy, bo jestem przerośniętym wielkoludem). Miał rudawe włosy. Wyglądał całkiem uroczo.

"Cole, ogarnij się" - skarciłem się w myślach. Po chwili jednak zauważyłem, że gdy tylko tu wszedłem, chłopak zerkał co jakiś czas w moją stronę. - "Serio? Aż tak emowato wyglądam...?"

Nie zważając na to, że prawie cały czas czułem na sobie wzrok rudego, wyciągnąłem telefon.

Nagle podszedł do mnie drugi chłopak. Widziałem, że wcześniej rozmawiał z tym rudym.

- Co podać? - zapytał, sięgając po długopis oraz notes. Najwyraźniej z jego pamięcią jest trochę słabo... Po tym co zrobiłem Rocky'emu stwierdziłem, że też mam coś z tą pustą głową.

- Mocha - odpowiedziałem natychmiast, zerkając na spis wszystkich kaw, których nawet nie kojarzyłem, nad ladą, przy której stał kolejny, chyba najstarszy, mężczyzna. To on właśnie przygotowywał kawy dla innych osób w kawiarni.

Spojrzałem się chłopakowi, który stał przy moim stoliku, prosto w skupione były na notesie oczy. "Tyler", jak wskazywała plakietka przyczepiona do jego bluzki, był trochę niższy ode mnie. Miał krótkie, kręcone, jasnobrązowe włosy. Był przystojny, nie powiem, że nie.

- To wszystko? - zapytał Tyler, uśmiechając się lekko.

"Uroczo" - pomyślałem, jednak momentalnie zorientowałem się, że powinienem przestać. - "Ogranij się, Cole" - skarciłem się w myślach.

- Tak, tak... - odpowiedziałem, orientując się, że chłopak czeka na moją odpowiedź, a ja patrzę się na niego jak pojeb.

Odwróciłem wzrok, kiedy chłopak podszedł do lady. Skupiłem się na tym co działo się za oknem. Mimo, że przechodzący obok ludzie i przejeżdżające samochody to nic ciekawego, ja nie mogłem oderwać wzroku od szyby. Fakt, czułem na sobie to, że ktoś się na mnie patrzy, jednak nie mogłem zebrać się w sobie, żeby znaleźć ową osobę.

Po długiej chwili Tyler ponownie pojawił się obok mojego stolika.

- Proszę bardzo - powiedział, podając mi moją kawę.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo chłopak szybko odszedł i usiadł naprzeciwko rudzielca. Zaczęli o czymś rozmawiać.

Odwróciłem wzrok i ponownie zacząłem gapić się na szybę. Wziąłem łyk kawy i westchnąłem cicho. Muszę przyznać, że trochę zdziwiły mnie ceny kaw. Bardzo tanie, a smakowały wspaniale. Może to znak, że muszę tutaj przychodzić częściej...?

*Godzinę później*

Z rękoma w kieszeni szedłem przed siebie ulicami Jericho.

- Dziwoląg... - usłyszałem za sobą czyiś szept.

Odwróciłem się, chcąc wygarnąć tej osobie, że powinna zająć się sobą, a nie komentować czyiś wygląd. Jednak nikogo za mną nie było. Już miałem się odwrócić, kiedy coś, a raczej ktoś, dosyć mocno, uderzył w mój tors. Momentalnie usłyszałem, a później zobaczyłem, jak chłopak upada na ziemię. Książka, którą trzymał, również wylądowała na chodniku.

Ukucnąłem, żeby ją podnieść i później pomóc wstać chłopakowi.

- Wybacz, powinienem patrzeć jak chodz... - zaczęliśmy niemal jednocześnie, na co ja, nieco zdezorientowany, podniosłem głowę do góry.

Jego niebieskie, piękne oczy, wyglądające jak nieskończony ocean, spotkały się z moimi - brązowymi. Chłopak był niski (co według mnie dodawało mu uroku), miał rudawe włosy i masę piegów rozsypanych po nosie i policzkach. Zrozumiałem, że już go widziałem. Tak... To był ten chłopak z kawiarni. Wcześniej nie mogłem zobaczyć jego twarzy, ponieważ siedział tyłem do mnie.

Pomogłem mu wstać, jednak starałem się nie patrzeć wprost w te cudowne, niebieskie tęczówki...

Wyjąkałem szybkie "przepraszam". Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem przed siebie nerwowym krokiem. Nagle jednak stało się coś niespodziewanego...

- Hej, jesteś tutaj nowy? Nie widziałem cię wcześniej - zagadał mały Rudzielec, podbiegając do mnie.

Zerknąłem na niego lekko zdziwiony i zdezorientowany.

- Tak...? Dopiero co tu przyjechałem... - mruknąłem chcąc zniechęcić chłopaka do dalszej rozmowy. W sumie sam nie wiem dlaczego. Taki już jestem... Po prostu czuję, że mógłbym się do niego w jakiś sposób przywiązać... A tego chyba wolę uniknąć...

- Widziałem cię dzisiaj w kawiarni - uśmiechnął się, stając przede mną, przez co musiałem się zatrzymać, żeby go przypadkiem nie zdeptać. - Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić po Jericho.

Rudzielec uśmiechnął się jeszcze szerzej. Ehh... Uroczo...

- Jestem Jay - wyciągnął przed siebie rękę.

Przez chwilę stałem nieco zdezorientowany, nie wiedząc co zrobić. Z jednej strony mógłbym po prostu odejść. Jednak z drugiej...  Jay wygląda całkiem słodko, więc co mi szkodzi...?

- Cole - uścisnąłem jego drobną, delikatną dłoń.

- Fajnie! - zawołał. - Kiedy tutaj przyjechałeś? - zapytał nagle.

- Ee... Wczoraj wieczorem - odpowiedziałem, ruszając przed siebie.

"Jay jest uroczym maluchem... Nie. Chwila. Stop. Cole, Ogranij się" - skarciłem się w myślach, potrząsając lekko głową.

- Co? Jak to nie? - zdziwił się Jay.

- Co? - dopiero teraz zorientowałem się, że Jay o coś mnie pytał. - Wybacz, ale trochę się zamyśliłem... Często mi się to zdarza...

- Oł... Spoko... Pytałem się, czy podoba ci się w Jericho?

- Może być. - Wzruszyłem ramionami.

Kiedy Jay zaczął mi coś opowiadać, ja mało co go słuchałem... Przez cały czas się na niego gapiłem, jednak on chyba tego nie zauważył.

- Słyszałem, że jest tutaj jakaś dobra szkoła... - przerwałem mu w połowie zdania, kiedy wiedziałem, że zaraz pęknie mi głowa od tego gadania.

- Chodzi ci o Nevermore? - zdziwił się Jay.

- Chyba? Chyba tak?

- Ah... Czyli nie wiesz?

- Czego? - zapytałem, unosząc jedną brew do góry. 

- Nevermore to akademia dla dziwolągów... - szepnął, jakby nie chciał wymawiać tego głośno.

- Co? Jak to "dziwolągów"?! - zdziwiłem się, nie do końca wiedząc o co mu chodzi.

- No wiesz... - zaczął Jay, odwracając wzrok. - Wampiry, wilkołaki... Mistrzowie Żywiołów...

- Słucham..?! To jakiś żart, tak?

Jay pokręcił głową.

- Nie wierzę ci... - mruknąłem, krzyżując ręce na piersi. Zatrzymałem się. - Przecież wampiry nie istnieją... - stwierdziłem, jednak po głębszym zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że skoro przez kilka lat mieszkałem pod jednym dachem ze smokiem, to chyba wszystko jest możliwe.

Nagle Jay wystawił rękę przed siebie, a przy niej pojawiły się błyskawice. Tak po prostu. Zdezorientowany odskoczyłem do tyłu.

- J-jak?! - zawołałem, zaskoczony i przestraszony. Jakim cudem ten rudy maluch może przywoływać sobie błyskawice ot tak? W żadnych legendach o tym nie słyszałem, a czytałem ich wiele od pojawienia się Rocky'ego w moim życiu.

- No mówiłem ci... Szkoła dla dziwolągów... - powiedział smutnym głosem i opuścił lekko głowę. - Nie wyglądasz na "dziwoląga". Masz jakieś ukryte moce?

- Co? Nie! - Mimowolnie odsunąłem się lekko od Jay'a. - A... Są tu jakieś inne szkoły...? - zapytałem.

Jay pokręcił głową. Dalej wyglądał na smutnego, a jeśli mam być szczery, to wolę kiedy się uśmiecha. Wygląda wtedy strasznie uroczo...

"Cole, przestań myśleć, bo zgłupiejesz" - po raz już kolejny skarciłem się w myślach. - "Może i słodki maluch, ALE WŁAŚNIE POWIEDZIAŁ CI, ŻE W JERICHO MIESZKAJĄ WILKOŁAKI, WAMPIRY I INNE DZIWDŁA, których chyba należy się bać..."

Zerknąłem na stojącego z opuszczoną głową przede mną Jay'a.

- Nie boisz się mnie? - zapytał w końcu po krótkiej chwili milczenia.

- Jeśli nie trzymasz za plecami jakiegoś noża, czy coś, żeby mnie zadźgać, to chyba... nie ma problemu - szepnąłem, nie wiedząc co odpowiedzieć na to, co przed chwilą mi powiedział.

Jay chyba zdziwił się, że nie przejąłem się za bardzo tym, że właśnie pokazał mi jak przywołać błyskawice na zawołanie. Jednak po tym, że mieszkam z małym smokiem, już chyba nic mnie nie zaskoczy.

Jay, mimo niepewności, uśmiechnął się uroczo.

- A czy... - zacząłem - ...mieszkańcy Jericho wiedzą o... no wiesz... yyyy... - zacząłem się plątać. - O... was - dokończyłem w końcu.

- Tak... - odpowiedział tak cicho, że ledwo co go usłyszałem.

Dalej rozmowa szła gładko, a atmosfera trochę się rozluźniła. W jakimś stopniu mnie to cieszyło (Jay'a chyba też).

- Chwila! - zawołał nagle - Która godzina?!

Chłopak wziął telefon do ręki.

- Wybacz, ale muszę lecieć... Zaraz się spóźnię...

- No dobra. - Wzruszyłem ramionami, udając, że mnie to nie interesuje. Jednak było zupełnie inaczej... Jeśli mam być szczery, to wolałbym aby Jay nie musiał już iść. Nawet fajnie się z nim siedziało czas.

Nagle chłopak wcisnął mi do ręki jakiś papierek.

- Do zobaczenia! - zawołał, odchodząc. - Jakbyś czegoś potrzebował, to zadzwoń.

Jay zniknął za zakrętem, a ja zerknąłem na papierek w mojej dłoni.

"Nie wierzę..." - pomyślałem, wciągając głośno powietrze.

On serio dał mi swój numer...

Otworzyłem szeroko oczy i rozejrzałem się dookoła. Jay już zniknął i nie było go w pobliżu.

*Pół godziny później*

Wszedłem do domu. Zdziwiłem się, że we wszystkich pokojach panował mrok... Muszę przyznać, że trochę się przestaszyłem.

Wszedłem do pokoju ojca. Pusto.

Lekko zdezorientowany wszedłem do kuchni. Od razu w oczy rzuciła mi się karteczka, której wcześniej tutaj nie było. Ojciec napisał mi, że musi pozałatwiać jeszcze kilka spraw, mam na niego nie czekać i się nie martwić.

No dobra...

Westchnąłem cicho i wszedłem do swojego pokoju. Zauważyłem, że Rocky siedzi przed szybą i cierpliwie na mnie czeka. Szybko otworzyłem okno, a smok wskoczył na moje ręce.

- Cześć, maluchu - powiedziałem, gładząc go po głowie.

Zamknąłem okno i usiadłem na łóżku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro