Rozdział 8
-O, to ty!-zawołał ten morderca. Przez chwilę stałam w miejscu, podczas gdy chłopak wszedł do mojego domu i zamknął za sobą drzwi. Otworzyłam usta, ale nie zdołałam nic powiedzieć.
-Tylko nie krzycz, bo będę musiał użyć tego-powiedział, pokazując mi zakrwawiony nóż. W ogóle cały był w krwi, ale, jak się domyślałam, nie swojej.
-Ok. Ok, nie zamierzam krzyczeć-powiedziałam.
-Naprawdę?-zdziwił się chłopak.
-Jeśli to zrobię, zabijesz mnie-odparłam.
-A nie boisz się, że i tak to zrobię?-spytał.
-Jeśli krzyknę, zabijesz mnie na pewno. A jeśli nie, to mam przynajmniej jakieś nadzieje-wyjaśniłam.
-Czasami nadzieja to za mało-powiedział chłopak, po czym zaczął się do mnie zbliżać. Dopiero teraz zganiłam sobie w myślach za to, że nie uciekłam od razu do łazienki albo do swojego pokoju i nie wiem, chociażby przez okno! Jednak przez strach nie myślałam do końca trzeźwo, a teraz już było trochę za późno na ucieczkę.
-Słuchaj, powiem wprost. Nie mogę dać się złapać policji. Jak mnie znajdą, to zabiję ciebie, ich i całą twoją rodzinkę, a zapewne jakąś masz, bo sama chyba takiej chaty nie utrzymujesz, co?-powiedział. Na szczęście zatrzymał się przy schodach i nie podchodził bliżej. Wiedziałam, że nawet on ma marne szansę na dokonanie czegoś takiego, ale z drugiej strony nie miałam pojęcia, ile właściwie potrafi. A nawet jeśli nie zabiłby policjantów, moich rodziców i mnie, to zanim policja by go złapała, zamordowałby przynajmniej część z wymienionych przez siebie osób. Dlatego nie miałam innego wyboru jak mu pomóc, tyle że policjanci wiedzieli o moim wcześniejszym spotkaniu z nim i byli tu głównie po to, żeby obserwować nasz dom i okolice. A to mogło znaczyć, że zechcą sprawdzić nasze mieszkanie.
-O-ok. Tylko...nie wiem, gdzie mógłbyś się schować, gdyby policja tutaj dotarła-odparłam.
-A czemu mieliby mnie szukać akurat tutaj?-zapytał zdziwiony.
-No bo, no bo...bo policja pilnuje mojego domu-zdecydowałam się powiedzieć część prawdy.
-Dlaczego?-morderca zdziwił się jeszcze bardziej.
-A zresztą, to nie ma teraz znaczenie. Chociaż pewnie ma to trochę wspólnego z naszym ostatnim spotkaniem. Napędziłem ci niezłego stracha, co?-powiedział psychopata, uśmiechając się z zadowoleniem.
-No, można tak powiedzieć-odparłam.
-Ok, to co teraz robimy?-zapytał.
-Idziemy na górę. W każdym razie ja idę. Stamtąd najlepiej widać, czy ktoś idzie w stronę domu. Albo jedzie. Wozem policyjnym-odparłam.
-No to ja idę z tobą-odparł morderca, po czym zrobił kilka kroków i znalazł się obok mnie. Nie odpowiedziałam nic, tylko ruszyłam w górę, a on za mną. Cały czas miałam przed oczami wizję, jak rzuca się na mnie z nożem, ale starałam się nie dawać oznak zdenerwowania. Dotarliśmy w końcu na górę. Skierowałam się do swojego pokoju, bo z jego balkonu miałam widok na całą okolicę. Jeff oczywiście podążył za mną. Przez cały ten czas oboje milczeliśmy. Poszłam od razu w stronę swojego balkonu, żeby sprawdzić, czy cokolwiek widać. Jak na razie wszędzie wokół domu panowały ciemności, z którymi starały się walczyć jedynie uliczne latarnie. Nie widać żywej duszy-pomyślałam, a potem wzdrygnęłam się na myśl o grze słów. Żywej nie widać, ale może ujrzę jakąś martwą duszę-tę myśl, choć bardzo tego nie chciałam, podsunął mi mój umysł. Chcąc nie chcąc musiałam też wrócić do swojego pokoju. Niestety był w nim nadal morderca, który teraz siedział na krześle obok biurka i rozglądał się wszędzie z zainteresowaniem.
-Ładny pokój-powiedział, kiedy mnie zauważył.
-Czy ja wiem? Zwyczajny-odparłam.
-W porównaniu z pokojem Niny, pełnym oczojebnego różowe i czarnego, wygląda pięknie-odparł Jeff.
-Jakiej Niny?-spytałam odruchowo, choć po chwili domyśliłam się, o kogo mu chodzi. Zapewne o Ninę the Killer. Taką właśnie uzyskałam od niego odpowiedź.
-A jak ty się właściwie nazywasz? Bo mnie chyba znasz-dodał chłopak.
-Jestem Nina-odparłam.
-Naprawdę? Czyli nazywasz się dokładnie tak jak osoba, której nienawidzę najbardziej na świecie-powiedział z uśmiechem Jeff. Oczywiście mój strach wzrósł. Kto wie, co siedzi w głowie tego psychopaty i czy nie postanowi nagle zabić mnie tylko dlatego, że mam na imię tak samo jak ta Nina z creepypasty.
-Aż tak jej nie trawisz?-zapytałam, siadając niepewnie na swoim łóżku. Niemal cały czas obserwowałam z uwagą poczynania Jeffa. Na szczęście na razie nie wyglądał, jakby miał zamiar próbować mnie zabić. Cały czas liczyłam na to, że za chwilę stąd zniknie i będę miała spokój.
-"Nie trawisz" to mało powiedziane. Nienawidzę jej z całego serca-odparł Jeff.
-Dlaczego?
-Dlaczego? No może dlatego, że cały czas za mną łazi, nadskakuje mi, mówi na mnie "Jeffuś", "Jeffy", "Misiu", "Skarbeńku" albo wymyśla jeszcze inne przezwiska, a do tego chce być moją dziewczyną i nie przyjmuje do wiadomości tego, jak bardzo jej nie cierpię!-zawołał chłopak.
-Nie denerwuj się tak. Może po prostu ona tego nie rozumie, bo nie powiedziałeś jej tego wprost?-zasugerowałam.
-Wiele razy powiedziałem jej to wprost-odparł Jeff. Na chwilę znowu zapadła miedzy nami cisza, a mnie zaczęło nurtować pewne pytanie. Nagle chłopak wstał i podszedł do okna.
-Mam nadzieję, że nie będę musiał tutaj długo tkwić-powiedział, po czym odwrócił się w moją stronę.
-Gdzie właściwie nauczyłaś się tak dobrze robić opatrunki? Niewiele osób przykłada wagę do takich spraw-odezwał się nagle. Na początku nie pojęłam, o co mu chodzi, ale zaraz wszystko zrozumiałam.
-Dla mnie akurat to jest ważne, bo chcę zostać w przyszłości lekarzem-odparłam.
-Lekarzem?-zdziwił się Jeff.
-Tak.
-Więc będziesz na przykład leczyć ludzi, którym cudem udało się przeżyć mój atak?-zapytał, po czym ponownie się uśmiechnął. Musiałam przyznać, że jak na razie zachowywał się dość przyjaźnie i nie przypominał bezwzględnego mordercy, nie licząc tego, że już na samym początku naszej rozmowy mi zagroził.
-Raczej nie, jeśli mi się powiedzie-powiedziałam. Jeff spojrzał na mnie zdziwiony.
-W sensie?-spytał.
-Chciałabym zostać onkologiem. Więc raczej nie będę miała za wiele wspólnego z osobami zaatakowanymi przez kogoś nożem-wyjaśniłam.
-Aha. A onkolog zajmuje się...?-zapytał chłopak.
-Profilaktyką i leczeniem chorób nowotworowych-odparłam.
-Dlaczego chcesz być akurat onkologiem?-zapytał Jeff. Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, gdyż ciszę przerwały dźwięki policyjnych syren.
-Co się dzieje?-spytałam zaskoczona.
-Pewnie wezwali posiłki po tym, jak trafili na pewne odkrycie-powiedział Jeff, po czym zaśmiał się krótko.
-To znaczy?-zaniepokoiłam się.
-To znaczy, że zaroi się tu od policjantów. Myślisz, że przyjdą tutaj z tobą porozmawiać?-zapytał Jeff.
-Możliwe, ale sama nie wiem-odparłam zgodnie z prawdą.
-No to trzeba coś wymyślić na wszelki wypadek-powiedział Jeff, odwracając się ponownie w stronę okna. Ja też do niego podeszłam i mogłam zauważyć, jak przez ulicę przejeżdża kilka radiowozów.
~*~
Faktycznie do mojego domu przyszło łącznie czterech policjantów, którzy chcieli się upewnić, czy nie wiem nic o Jeffie. Odparłam im, że go nie widziałam. Mężczyźni rozejrzeli się trochę wokół domu i wrócili do swoich poszukiwań. Podobno ktoś poinformował policję, że widział kogoś przypominającego właśnie tego mordercę, toteż chcieli jak najszybciej przeszukać jak największy teren. Powiedziałam, że szczerze wierzę w to, że w końcu uda im się złapać tego psychopatę. Policjanci wkrótce odeszli, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie chcieli wejść do środka. Zamknęłam za nimi drzwi i odwróciłam się w stronę Jeffa, który do tej pory za nimi się chował.
-Dobrze się spisałaś. Przynajmniej ciebie na razie nie będę musiał zabijać. To dobrze, bo nawet mi się z tobą fajnie rozmawiało-powiedział chłopak, chowając swój nóż.
-Chyba miło mi to słyszeć-odparłam.
-Chyba?-zdziwił się Jeff.
-Miło mi słyszeć, że dobrze się ze mną rozmawiało, ale już nieco mniej miło słucha mi się o tym, że na razie nie będziesz musiał mnie zabijać-odparłam. Chłopak popatrzył na mnie przez chwilę, a ja wystraszyłam się, czy aby go tym nie uraziłam. Nagle jednak Jeff zaczął się śmiać, więc i ja się uśmiechnęłam.
-A więc, skoro na razie jeszcze żyjesz, to może zrobiłabyś coś do jedzenia? Umieram z głodu-odezwał się, gdy już przestał się śmiać.
-Chyba nie mam innego wyboru-odparłam, zastanawiając się jednocześnie, czy kiedykolwiek znajdę się w bardziej absurdalnej sytuacji. Poszłam prosto do kuchni i zajrzałam do lodówki.
-Mogę zrobić kanapki albo gotową pizzę, co wolisz? No i mam jeszcze muffinki-powiedziałam do Jeffa, który oczywiście nie odstępował mnie na krok. Gdybym tylko mogła, już dawno wezwałabym jakąś pomoc, ale problem był taki, że nie mogłam.
-Pizza brzmi ok-odparł chłopak. Włączyłam więc piekarnik, aby się nagrzewał, po czym zajęłam się odpakowywaniem pizzy.
-Po co ci piekarnik?-zapytał Jeff.
-Pizza z piekarnika jest lepsza niż z mikrofali-odparłam.
-Naprawdę? Nie miałem pojęcia-powiedział.
-Pewnie nie poświęcasz wiele czasu na naukę gotowania i wszelkich dotyczących tego spraw.
-Niezbyt mnie to interesuje-odparł Jeff. Przez następnych kilkanaście minut pizza piekła się w piekarniku, podczas gdy ja uszykowałam dla nas talerze (na początku tylko dla Jeffa, ale on zasugerował mi, że też powinnam coś zjeść, więc wolałam mu nie odmawiać) i gadałam trochę ze swoim gościem.
-Tak właściwie ciekawi mnie jedna rzecz-odparłam, kiedy już jedliśmy.
-Co takiego?-zapytał Jeff.
-Skoro tak nienawidzisz Niny, to dlaczego jej...
-Nie zabiję?-spytał chłopak, spoglądając na mnie.
-Nie mogę. W Rezydencji panuje zakaz zabijania siebie nawzajem, a poza nią albo na tą dziewczynę nie trafiam, albo jakimś cudem udaje się jej wyjść z tego żywo-wyjaśnił Jeff.
-Miłość dodaje jej sił-odparłam, po czym uśmiechnęłam się nieco złośliwie.
-Tak, ale chyba tylko po to, żeby mnie mogła bardziej i dłużej denerwować-odparł chłopak.
-Jak długo zamierzasz tutaj zostać?-zmieniłam nieco temat.
-Już masz mnie dojść?-zapytał.
-Przychodzisz do mnie do domu i mi grozisz, zmuszasz mnie do niewolniczej pracy w postaci robienia ci pizzy i pytasz, czy mam cię dojść?-zapytałam. Właściwie nie wiedziałam jak, czemu i kiedy to się stało, że poczułam się w jego towarzystwie na tyle pewnie, aby pozwolić sobie na żarty.
-Że niby ja jestem taki zły?-odparł Jeff, siląc się na niewinnie brzmiący ton.
-A kto? Ja?-zapytałam.
-Ja jestem kochany, dobry i uczynny-powiedział chłopak.
-Mówimy o tej samej osobie? Bo ja mówię o tobie, a ty chyba o kimś innym-odparłam. Jeff spojrzał na mnie i ponownie zaczął się śmiać. Rozmawialiśmy w ten sposób, jedząc pizzę, a potem posprzątałam talerze i poszliśmy z powrotem do mojego pokoju.
-Serio Jeff, kiedy się stąd wyniesiesz? Moi rodzice w końcu kiedyś wrócą-powiedziałam, siadając z powrotem na łóżku.
-Więc ich też przekonam o swojej zajebistości-odparł chłopak. To zdanie z powrotem sprowadziło mnie na ziemię. Zdałam sobie sprawę, że od półgodziny, a pewnie nawet dłużej, zachowuje się w jego towarzystwie, jakby wcale nie był mordercą. I co miał niby na myśli mówiąc "więc ich też przekonam o swojej zajebistości"? Mógł być to żart, ale równie dobrze informacja, że i im jest gotów zagrozić-pomyślałam wystraszona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro