Rozdział 7
Odkąd spotkałam tego całego Jeffa minęło już kilka dni. Wszystko jak do tej pory toczyło się tym samym rytmem. Rodzice dali się przekonać, że nie potrzebują psychologa. Czasami są naprawdę nadopiekuńczy, ale rozumiem ich, w końcu po tym, co stało się z Noah...-pomyślałam, wychodząc dziś rano do szkoły. Tam też nic się nie zmieniło. Rachel, Alice i ich paczka nadal mnie nie cierpieli, a reszta na szczęście była po mojej stronie. Przed lekcjami nie wydarzyło się nic niepokojącego, jedynie podczas lunchu Alice spróbowała wylać na mnie sok, ale zrobiłam unik i w konsekwencji wylądował on na jej psiapsiółeczce Rachel, co mogło oznaczać pewne problemy w ich przyjaźni, ale nie obchodziło mnie to zbytnio. Pomyślałam jedynie, że mogłyby w końcu wymyślić coś oryginalniejszego niż oblewanie mnie czymś. Dziś właśnie był piątek, a to oznaczało, że moich rodziców nie ma w domu. Wręcz kazałam im iść rozerwać się trochę na tym przyjęciu. W końcu nasz dom nadal obserwowała policja, bo sprawy dotyczące seryjnych morderców traktowali naprawdę bardzo poważnie. Niestety mimo że był koniec tygodnia, każdy miał już jakieś plany. Jade zaraz po szkole jechała z rodziną do dziadków, Grace była chora, Patricia umówiła się z chłopakiem do kina, a przekładała to już dwa razy, więc nie mogła tego odwołać. A ja nawet nie chciałam, żeby to dla mnie robiła, w końcu nie oczekiwałam, że rzuci wszystkie swoje plany i popędzi na moje zawołanie. Tak oto zostałam tego wieczoru sama, ale stwierdziłam, że jakoś muszę to wykorzystać. Zrobiłam sobie do jedzenia sałatkę i upiekłam czekoladowe muffinki, potem poczytałam książkę. Następnie stwierdziłam, że dobrze byłoby podlać kwiaty. Mieliśmy jedną służącą, ale ona akurat wzięła sobie dłuższe wolne z powodu choroby syna. Uznaliśmy, że jakoś to przetrwamy i dom nie zarośnie nam brudem, ale sama nie pamiętałam, kiedy ostatnio te biedne roślinki dostały trochę wody. Najpierw zajęłam się tymi znajdującymi się w moim zasięgu. Potem poszłam po jakieś krzesło, na które mogłabym wejść, aby podlać ulubioną paproć mojej mamy, zwisającą z donicy zaczepionej na suficie. Akurat kiedy weszłam na krzesło i szykowałam się, aby podlać roślinę, usłyszałam wycie policyjnych syren.
~*~
-O co znowu chodzi?-zapytałem zniecierpliwiony.
-Udało mi się ustalić coś ważnego-odparł Slenderman.
-To mów od razu o co ci chodzi-odparłem.
-Niedaleko stąd, w pewnym mieście, mieszka dwoje ludzi. Proxy ustalili, że aktywnie angażują się oni w działalność przeciwko nam. Mówiąc wprost, to dwójka niebezpiecznych naukowców. Trzeba ich wykończyć-powiedział Slenderman.
-I pewnie ja mam to zrobić? A dlaczego sam? Dlaczego ja, a nie proxy?-zapytałem.
-Toby, Masky i Hoodie mają coś innego do zrobienia. Poza tym możesz wziąć kogoś do pomocy-odparł Slenderman.
-Dobra, już, dobra. Powiedz tylko gdzie mieszkają, to się tam włamię i ich zabiję-powiedziałem. Slenderman wytłumaczył mi więc, gdzie mam się udać. Adres nie za bardzo przypadł mi do gustu, ale nie miałem za wiele do gadania. Zresztą, gdzie indziej mogliby mieszkać tacy ludzi?-pomyślałem, wychodząc z gabinetu. Jak się potem okazało, w Rezydencji przebywali tylko Candy Pop, Laughing Jack, Jane, Nina i Ben. Pozostałych nie było. Smile Dog też gdzieś zniknął, ale ten pies zawsze chodził swoimi ścieżkami, niczym kot. Oczywiście nie uśmiechało mi się udanie się na misję z żadną z tych osób, więc zdecydowałem się działać samemu. Wziąłem ze sobą dwa noże, jeden schowałem do rękawa bluzy, a drugi postanowiłem po prostu trzymać w ręce. Następnie udałem się w stronę miasta. Ściemniło się już, więc nie musiałem się aż tak bardzo obawiać. Szybko dotarłem do miejsca docelowego. Była to sporych rozmiarów willa w nowoczesnym stylu. Zapewne mieli masę zabezpieczeń, ale ja nie byłem pierwszym lepszym mordercą-amatorem. Obszedłem dom dookoła, jedynie od podjazdu trzymałem się z dala. Cały był oświetlony, a ja nie chciałem dać się zauważyć. Na tyłach willi rosło jednak duże drzewo. Wspiąłem się na nie i dzięki temu mogłem przeskoczyć przez ogrodzenie, nie uruchamiając żadnego alarmu. Szybko udało mi się znaleźć dodatkowe wejście do domu, bo z głównym nawet nie chciałem próbować. Nim zdołałem jednak do niego dotrzeć, otworzyło się i na zewnątrz wyszedł mężczyzna. Nie zastanawiając się nawet rzuciłem się na niego. Z łatwością go powaliłem, zadając mu potem kilka pchnięć swoim nożem. Mój puls przyspieszył, tak samo jak oddech. Kochałem to uczucie! Byłem panem życia i śmierci! Byłem wspaniały! A kiedy już nieco się uspokoiłem, spojrzałem na otwarte drzwi. I problem sam się rozwiązał-pomyślałem z radością. Wstałem i powoli wszedłem do środka. W korytarzu znajdowało się troje drzwi. Tylko jedne były lekko uchylone, reszta zamknięta. Właśnie zza tych uchylonych dobiegł mnie kobiecy głos.
-Kochanie, zamknij drzwi, bo zaczyna robić się zimno-powiedziała postać. Powoli otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazał się sporych rozmiarów salon. Naprzeciwko mnie znajdował się ogromny telewizor, obecnie wyłączony. Przed znajdowała się kanapa, na której siedziała kobieta, skierowana do mnie tyłem. Na kolanach miała laptopa, w którym coś pisała, zaś na stoliku przed nim znajdowało się coś na kształt przezroczystej wazy, w której znajdował się jakiś zielony płyn. Zacząłem się do niej powoli zbliżać. Po chwili kobieta uniosła wzrok i ujrzała moje odbicie w ciemnym ekranie telewizora. Wstała szybko i odwróciła się, co spowodowało, że jej laptop wylądował na podłodze i nie skończyło się to dla niego zbyt dobrze.
-T-to ty. Nie wierzę, co ty tutaj robisz?-powiedziała.
-Zwiedzam, nie widać?-odparłem, robiąc kilka kolejnych kroków w jej stronę.
-Stój, bo dzwonię na policję!-zawołała. Roześmiałem się.
-Naprawdę sądzisz, że zdążyłabyś to zrobić?-spytałem, kiedy już się uspokoiłem.
-Może i nie..., ale nie pewno zdążę cię zastrzelić, jeśli zbliżysz się choćby o centymetr-powiedziała, po czym wyjęła pistolet. Musiał być dobrze ukryty, bo wcześniej go nie zauważyłem.
-Henry! Musisz przyjść mi pomóc!-zawołała.
-Obawiam się, że Henry już nie przyjdzie i ci nie pomoże-odparłem, uśmiechając się.
-Ty potworze! Jak może sprawiać ci to przyjemność!-zawołała kobieta.
-Jeśli jakimś cudem uda ci się mnie zabić, to może sama się przekonasz, jakie to fajne-powiedziałem.
-To nie będzie to samo. Ja zabiję cię w samoobronie-odparła.
-Ale ja cię jeszcze nie zaatakowałem. I nie zamierzam-powiedziałem, rzucając w jej stronę mój nóż. Kobieta nie kryła swojego zdziwienia.
-Ty masz pistolet, ja mam tylko to-powiedziałem, wskazując na leżącą przed nią broń.
-Jak niby miałbym cię zabić? Nie zdążyłbym-dodałem.
-Tak by zapewne było. Ale to niczego nie zmienia. Takim jak ty nie można nigdy ufać-powiedziała kobieta, ale mimo to rozluźniła się nieco i opuściła lekko broń, tak że teraz celowała bardziej w moje nogi, niż we mnie.
-Masz rację. Nam nie można ufać-powiedziałem, po czym w dwóch susach pokonałem dzielącą nas odległość. Kobieta chciała mnie trafić, ale złapałem ją mocno za rękę i skierowałem jej broń w dół. W konsekwencji wystrzelony pocisk trafił we wspomnianą wcześniej zieloną wazę. Pękła ona i wylała się z niej ta zielona ciecz, która niemal natychmiast zaczęła parować.
-O nie...-powiedziała kobieta, patrząc na ten bałagan.
-Twoim największym problemem nie jest teraz chyba jakaś plama na dywanie?-zapytałem.
-Nie rozumiesz, co zrobiłeś...Gdybym...-zaczęła kobieta, ale ja jej przerwałem.
-Gdybyś przeżyła, to przynajmniej wiedziałabyś już, że ktoś, kto oddaje swoją bronią, zazwyczaj ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie-powiedziałem, po czym wyjąłem z rękawa bluzy drugi nóż.
-Go to sleep-powiedziałem, pochylając się, aby wyszeptać jej te słowa wprost do ucha. Następnie dźgnąłem ją prosto w serce. Krew zaczęła z niej wypływać jednym wielkim strumienie. Jej spojrzenie w jednej chwili stało się puste, a ja puściłem jej ciało, bo nie miałem ochoty dłużej trzymać trupa.
-Ciociu Emmo, zrobiłam kolację. Zawołasz wujka Henry'ego?-usłyszałem jakiś głos. Po chwili drzwi po lewej stronie otworzyły się i stanęła w nich młoda dziewczyna. Widząc to wszystko, stanęła jak wryta, po czym zaczęła krzyczeć. Podbiegłem do niej, żeby ją uciszyć, ale ona zaczęła uciekać. Biegła przez cały dom, przewracając po drodze jakieś przedmioty, więc ja byłem o wiele wolniejszy. Dopadła do głównych drzwi, otworzyła je i wybiegła na zewnątrz, po czym zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć.
-Morderca! Ratunku! Na pomoc!-nie miałem pojęcia, że można tak głośno krzyczeć. Nie musiałem długo czekać, aż zapaliły się światła w okolicznych domach, z których zaczęli wychodzić ludzie. Całe szczęście wysokie ogrodzenie uniemożliwiało im zobaczenie nas. Dziewczyna dobiegła do bramy, ale była ona zamknięta.
-Już po tobie!-zawołałem, kierując się w jej stronę. W ogrodzie, na otwartej przestrzeni, nie miała jak utrudnić mi pościgu, a ja byłem od niej o wiele szybszy.
-Pomocy, błagam! Niech ktoś wezwie policje! Chce mnie zabić!-zawołała dziewczyna. W tej samej chwili usłyszałem wycie policyjnych syren. Cholera, jakim cudem oni zjawili się tu tak szybko?-pomyślałem. Na szczęście udało mi się już złapać dziewczynę. Zadałem jej kilka ran nożem, a potem zacząłem uciekać. Wbiegłem do domu i od razu zacząłem szukać schodów. Kiedy je znalazłem i wbiegłem po nich na górę, poszukałem pokoju z balkonem. Przeszedłem na drugą stronę barierek, a stamtąd udało mi się doskoczyć do ogrodzenia. Z niego zeskoczyłem na ziemię i zacząłem dalej uciekać. Slender będzie mi musiał dziękować na kolanach za tę próbę umiejętności komandosa-pomyślałem. Oczywiście nic dalej nie mogło już pójść łatwo. Żeby dobiec do lasu, musiałem przebiec niestety przez całą ulicę, pełną teraz ludzi, na której dodatkowo pojawił się policyjny radiowóz. Jak tylko go zobaczyłem, schowałem się w cieniu jakiegoś budynku. Kiedy przejechał, zacząłem biec dalej. Gdy tylko znalazłem się na innej ulicy, zwolniłem nieco. Tutaj nikogo nie było.
~*~
James zatrzymał radiowóz i wyszedł z niego, aby sprawdzić, co tam się właściwie stało. Te krzyki przykuły naszą uwagę. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, należało mu pomóc, a jeśli to były zwykłe żarty to i tak dobrze byłoby uciszyć śmieszka. Zanim jednak James zdążył się oddalić, odezwało się nasze radio.
-807 zgłoś się.
-Tu 807, o co chodzi?-zapytałem.
-Dostaliśmy wezwanie z ulicy Second Street. To niedaleko was, więc sprawdźcie to. Ktoś podobno widział osobę odpowiadającą rysopisowi Jeffa the Killer.
-Jasne, zrozumiałem, już tam jedziemy-odpowiedziałem, po czym zawołałem Jamesa. Skoro wcześniej ktoś krzyczał jakby go właśnie mordowali, a teraz ktoś inny twierdził, że widział tego mordercę, to nie mogło to oznaczać nic dobrego.
~*~
"Prawie" to jednak nie to samo co "na pewno". Chyba jakimś cudem ktoś mnie w tej ciemności zauważył, chociaż omijałem z daleka latarnie i starałem się jak najmniej rzucać w oczy. Mimo to po chwili usłyszałem znowu syreny policyjne, a potem dostrzegłem nawet niebieskie światła. A to oznaczało, że muszę się czym prędzej stąd zmywać. Dobiegłem już do następnej ulicy, w którą skręciłem. Biegłem dalej. Chciałem dobiec do lasu, ale jak na złość, policja zjawiła się po chwili tutaj. Zauważyli mnie? To możliwe, ale jeśli wiedzą, że tutaj skręciłem, muszę się czym prędzej ukryć!-pomyślałem. Mój wzrok padł na jeden z domów, w którym zobaczyłem uchyloną bramę. Idealne!-pomyślałem, kierując się w tamtą stronę.
~*~
Cholera, co tu się dzieje?-pomyślałam, schodząc z krzesła. Wyjrzałam przez okno, ale zdążyłam tylko zauważyć światła odjeżdżającego radiowozu. Wystraszyłam się, ale po chwili spróbowałam się uspokoić. Pewnie dostali jakieś pilne wezwanie. Zaraz potem wróciłam do podlewania kwiatów. Kiedy już z wszystkimi skończyłam, postanowiłam obejrzeć sobie jakiś film. Włączyłam laptopa, podłączyłam go do telewizora, ale ponieważ nie miałam pojęcia, co chcę obejrzeć, stwierdziłam, że przemyślę to w drodze po popcorn. Zeszłam na dół i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie popcorn w mikrofali, po czym wyjęłam nóż, żeby otworzyć paczkę. Kiedy już wszystko było gotowe, usłyszałam na dworze jakieś hałasy. Zaniepokojona podeszłam do okna, ale nic nie mogłam zobaczyć. Postanowiłam więc pójść chociaż sprawdzić, czy drzwi na pewno się dobrze zamknięte. Kiedy znalazłam się w korytarzu i nacisnęłam klamkę, nic się nie stało. Utwierdziłam się w przekonaniu, że je zamknęłam. Wróciłam więc po miskę z popcornem i zaczęłam wracać do swojego pokoju. Żeby jednak tam dojść, musiałam przejść po schodach, które znajdowały się na korytarzu. Kiedy znalazłam się tak gdzieś na piątym stopniu, drzwi z hukiem otworzyły się. Tak się wystraszyłam, że wypuściłam z rąk miskę, która od razu się rozbiła. Odwróciłam się i ujrzałam mój najgorszy koszmar ostatnich dni, czyli Jeffa the Killera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro