Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Miałam zapewnioną stałą ochronę policji, podobnie jak moja rodzina. Na szczęście rozmowa z Jade nie okazała się konieczna. Następnego dnia po przesłuchaniu jak zwykle poszłam do szkoły. Tym razem rodzice jednak zaoferowali się mnie podwieźć. U wejścia, ku mojemu zdziwieniu, natknęłam się na Isaac'a.

-O, hej Nina-podszedł do mnie i uśmiechnął się.

-Hej Isaac, co tu robisz? Czemu nie jesteś jeszcze w klasie? W końcu za chwilę dzwonek-zdziwiłam się.

-Przed lekcjami chciałem jak najdłużej pobyć na świeżym powietrzu zanim dam się zamknąć na kilka godzin w tym więzieniu-powiedział, wskazując na budynek szkoły. Uśmiechnęłam się.

-A tak właściwie to czemu nie jechałaś dzisiaj autobusem?-zapytał.

-Eee...rodzice mieli akurat dziś czas i postanowili mnie podrzucić-odparłam.

-Aha. To wszystko wyjaśnia-powiedział Isaac, po czym znowu się uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech i w tym samym momencie usłyszałam dzwonek na lekcje. Razem weszliśmy do szkoły i poszliśmy po schodach. Chłopak pożegnał się ze mną na pierwszym piętrze, a ja poszłam na drugie, gdzie miałam lekcje. Przywitałam się ze wszystkimi, bo, na szczęście, nauczyciela jeszcze nie było. Grace była zdziwiona, że nie przyszłam wcześniej, ale powiedziałam jej to samo kłamstwo co Isaaac'owi. Ona była jednak nastawiona bardziej sceptycznie, bo wiedziała, że grafik moich rodziców nie za bardzo pozwala im na zawożenie mnie do szkoły.

-Po prostu dzisiaj ktoś nie wyrobił się z jakąś tam swoją robotą, którą potem ocenić mieli właśnie moi rodzice. A że nie mieli dziś robić nic innego, pozwolono im przyjechać trochę później, więc postanowili to wykorzystać i mnie podwieźć-powiedziałam. Grace nie miała podstaw, by mi nie wierzyć, bo doskonale wiedziała, że zawsze mówię prawdę. Dlatego też teraz uwierzyła mi już bez problemu.

~*~

Obudziłem się z okropnym bólem w nodze. Jakimś cudem zdołałem się podnieść i sięgnąć po środki przeciwbólowe, które znajdowały się na nocnej szafce obok mojego łóżka. Potem z powrotem opadłem na łóżku, co nie było dobrym pomysłem, bo ból na chwilę znowu się nasilił. Na szczęście ustał po jakichś dwudziestu minutach. Sam nie pamiętam, skąd miałem tak silne leki, ale mogę jedynie powiedzieć, że nietrudno jest coś takiego załatwić. Można iść do któregoś doktorka, Slendera, a nawet do tego śmieszka, Laughing Jack'a. Tylko w tym ostatnim przypadku musisz się mieć szczególnie na baczności, bo możesz dostać od niego cukierki z takim środkiem przeciwbólowym, że nic nie poczujesz przez następny tydzień, ale możesz też dostać z czymś, przez co po prostu wykorkujesz. W każdym razie, ja zażyłem swoje tableteczki, zmieniłem sobie opatrunek i teraz już mogłem zejść na dół w poszukiwaniu czegoś nadającego się do zjedzenia. O dziwo w drodze do kuchni nie wpadłem na absolutnie nikogo. W lodówce znalazłem zaś tylko jakieś podejrzane mięso (nie jadłbym tutaj żadnego jedzenia, którego pochodzenia nie jest się pewnym, a zwłaszcza mięsa) oraz jajka. Nie pozostało mi więc nic innego jak zrobić sobie jajecznicą. Jak już wszystko było gotowe, oczywiście wszyscy zaczęli się po kolei zlatywać. Najpierw Toby, który posmutniał na widok jajecznicy, bo myślał, że zje sobie na śniadanie gofry.

-Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś je sobie zrobił-odparłem.

-Nie chce mi się. To już wolę jajecznicę-powiedział.

-Jak to? Czyli chcesz mi powiedzieć, że twoja miłość do gofrów nie jest tak wielka, że miałbyś ochotę je zrobić zbudzony nawet w środku nocy?-zażartowałem.

-Jeff, przenigdy nie pozwól, żeby ktokolwiek dowiedział się, że lubisz fast foody, inaczej zrobią z ciebie maniaka mordującego właścicieli i pracowników wszelkich barów tylko po to, żeby móc im bezczelnie wszystko wyjadać. Ja się nie pilnowałem i teraz popatrz, wszyscy myślą, że mam obsesję na punkcie gofrów, a ja po prostu je lubię!-zdenerwowany chłopak rozpoczął swój wywód.

-A może Hoodie i Masky mają ochotę na sernik?-spytałem, po czym zaśmiałem się.

-Czy ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi?

-Rzadko-odparłem, biorąc do ust kolejny kęs mojego super wyrafinowanego dania.

-Że też nie to nie dziwi-powiedział Toby, szykując sobie śniadanie. Chwilę później w kuchni pojawił się Eyeless Jack, który sięgnął po tajemnicze mięso z lodówki i zaczął się nim zajadać. Innymi słowy to był dobry pomysł, żeby go nie tykać. Ok, zdarzało mi się czasem skosztować krwi moich ofiar (po prostu lubiłem jej smak), ale nie ciągnęło mnie jeszcze do kanibalizmu. Po śniadaniu poszedłem na krótki spacer, ale nie sam, tylko w towarzystwie Smile Dog'a. Pies zdawał się mieć nadmiar energii, więc zdecydowałem się pobawić z nim w aportowanie. Zamiast kija jednak użyłem swojego noża. Psu jednak to nie przeszkadzało. Kilka razy nawet złapał go w locie. Jednakże za którymś razem, kiedy posłałem swój nóż w gęstwinę drzew, usłyszałem głośny jęk. Po chwili z zarośli wyłoniła się Jane. Świetnie! No po prostu świetnie!-pomyślałem wkurzony. W jednej ręce trzymała mój nóż, a drugą miała całą zabrudzoną krwią. Za nią z podwiniętym ogonem szedł Smile.

-Oszalałeś?! Chcesz mnie zabić?!-zawołała dziewczyna.

-Nie, nie, nie, ja tylko rzucałem nóż psu, żeby aportował-zacząłem się tłumaczyć.

-Tylko taki idiota jak ty mógłby wymyślić coś takiego. Tylko nie licz, że go teraz odzyskasz!-odparła Jane, po czym odeszła w stronę Rezydencji. Niesamowicie mnie to zdziwiło. Co prawda od jakiegoś czasu mam wrażenie, że ona już nie chce mnie tak bardzo zabić, ale myślałem, że to chwilowe. I że teraz już na pewno się na mnie rzuci, jak często w takich sytuacjach robiła. Ona jednak nic takiego nie zrobiła. Postanowiłem jednak nie kusić losu i nie wracać na razie do Willi.

~*~

Już myślałam, że nie wytrzymam tego dnia. Zaczął się dość miło, ale w trakcie lunchu Alice wylała na mnie gorącą czekoladę, za co dostała naganę od widzącej to wszystko nauczycielki. Na szczęście pobrudziły moją bluzkę w taki sposób, że plamę zakrywała bluza. Ona wyszła z tego bez szwanku, bo akurat nie miałam jej na sobie. To nie był jednak koniec przygód, które przyszykował dla mnie ten dzień. Dzisiaj mieliśmy mieć też ćwiczenia przeciwpożarowe, o których zawsze wiedzieliśmy. Na kolejną lekcję poszliśmy więc w kurtkach. Jakoś tak w połowie Alice chciała pójść do toalety. Jęczała, że na pewno nie wytrzyma, więc nauczycielka w końcu zdecydowała się ją wypuścić, pod warunkiem, że jak najszybciej wróci. Oczywiście alarm przeciwpożarowy zabrzmiał zanim Alice wróciła. Rachel zaoferowała się, że po nią pójdzie. Nauczycielka zgodziła się, w końcu to tylko ćwiczenia. Miały potem obie stawić się na miejscu zbiórki przed szkołą. I tak też się stało. Po jakichś dziesięciu minutach, jak już wszyscy się policzyliśmy, mogliśmy wrócić do klas. Weszłam do swojej jako jedna w pierwszych osób. Praktycznie w tym samym momencie zabrzmiał dzwonek oznaczający koniec lekcji. Zaczęłam się więc pakować. Wkładając książki do torby poczułam, że na dnie coś się znajduje. Najprawdopodobniej był to mój telefon, więc wyjęłam go, żeby potem nie musieć szukać. Jednak ku mojemu zdziwieniu, to nie był mój telefon. Od razu zapytałam, czy ktoś przypadkiem nie zgubił swojego. Okazało się, że należał on do James'a, chłopaka z mojej klasy. Oddałam mu go, tłumacząc, że znalazłam go na swojej ławce (nie chciałam się tłumaczyć z tego, że miałam go w swojej torbie). Na przerwie zaś opowiedziałam wszystko Grace, a ta stwierdziła, że telefon na pewno podrzuciły mi Alice i Rachel. Nie chciałam w to wierzyć, ale na to właśnie wszystko wskazywało.

-Co one jeszcze wymyślą?-zapytałam.

-Nie mam pojęcia, ale na moje powinnaś to już komuś zgłosić. Tym razem udało ci się wyjść z tego cało, ale nie zawsze może tak być. Chociaż nie, interwencja nauczycieli co najwyżej wszystko pogorszy-odparła Grace.

-Zawsze mnie nie lubili, ale nigdy nie wycinali mi takich numerów. Co oni wszyscy do mnie mają?-zapytałam.

-ZAZDROŚĆ. Tyle ci powiem. Ale mam już pewien pomysł-powiedziała Grace.

-Jaki?-zainteresowałam się.

-Zabij ich!-zawołała Patricia, która pojawiła się nagle obok nas.

-Tak właśnie robi większość postaci z creepypast-dodała, po czym zaśmiała się.

-Jasne, już pędzę po swój pistolet, który na wszelki wypadek zawsze trzymam w szafce szkolnej-odparłam.

-Może znajdziesz sobie chłopaka?-zapytała Grace.

-Co? I to ma być ten twój plan?-zapytałam.

-To już nawet zabijanie ma więcej sensu-powiedziała Patricia.

-I tu akurat, choć niechętnie, muszę się z tobą zgodzić. Jak ma mi to niby pomóc?-zapytałam.

-Może jak sobie kogoś znajdziesz, to Alice da sobie spokój z tym gadaniem, że próbowałaś jej ukraść chłopaka?-zasugerowała Grace.

-Przecież dobrze wiesz, że to nic nie zmieni. Oni mnie tak po prostu nienawidzą za nic, a to tylko taki tymczasowy powód. Jak stanie się nieaktualny, to znajdą sobie inny. Poza tym kto miałby zostać moim chłopakiem?-odparłam, po czym popukałam się w głowię, sugerując tym samym Grace, że chyba coś się jej pomieszało.

-Na przykład ten Isaac wydaje się miły-odparła.

-Może i tak, ale mało go znam. I raczej nie mam ochoty chodzić z kimś, o kim nic nie wiem, tylko po to, żeby moi szkolni wrogowie dali mi spokój, co i tak się nie uda-odparłam.

-Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś go poznała-powiedziała z uśmiechem Patricia. Właśnie wtedy zabrzmiał dzwonek, więc chcąc nie chcąc musiałyśmy przerwać naszą dyskusje i iść do klasy. Potem jeszcze miałam okazję zostać zwyzywaną przez całą świętą trójcę, czyli Rachel, Alice i Maię w obecności połowy szkoły, ale ktoś zwrócił im uwagę, że zachowują się jak wariatki i się uspokoiły. Po szkole rodzice nie mogli mnie niestety odebrać. Poszłam więc tym razem do Grace, u której razem uczyłyśmy się do jutrzejszego sprawdzianu. Potem postanowiłyśmy się trochę przejść po lesie. Chodziłyśmy sobie tu i tam rozmawiając o różnych rzeczach. Doszłyśmy dość daleko. W pewnym momencie usiadłyśmy na jakimś starym pniu, żeby trochę odpocząć. Po jakichś dziesięciu minutach rozmowy usłyszałyśmy, że ktoś się zbliża. Jak się okazało, byli to dwaj chłopacy z naszej szkoły, Andrew i Mike, koledzy Justina.

-O, proszę, proszę, zobacz na jakie ładne sarenki trafiliśmy-powiedział Andrew.

-Co, syrenki?-Mike specjalnie przekręcił słowo, po czym obaj zaśmiali się.

-Ale super-hiper-megaśmieczne-odparła Grace, po czym obie wstałyśmy, gotowe stąd odejść.

-No weźcie nie bądźcie takie. Nie chcecie się trochę z nami powłóczyć po tym lesie?-zapytał Mike.

-Ani trochę-odparłam.

-A nie boicie się, że zabije was jakiś morderca?-zaśmiał się Andrew.

-Nie. Chodźmy stąd, Nina-powiedziała Grace, po czym ruszyła i pociągnęła mnie za sobą.

-Ej, no weźcie!-zawołał za nami Mike.

-Nina, ty podobno zawsze jesteś chętna na buzi-buzi!-dodał Andrew, po czym dało się słyszeć ich rechot.

-Spadajcie obaj na drzewo!-zawołałam. Nawet się na nich nie oglądając, jak najszybciej się oddaliłyśmy.

~*~

-Nie ma Jane?-zapytałem, wchodząc do Willi.

-Nie. Zrobiła sobie opatrunek, bo była ranna, a potem poszła gdzieś z Judge-odparł Ben, nawet nie odrywając wzroku od ekranu swojego monitora.

-Ale dobrze się składa, że wróciłeś, Jeff. Masz ochotę na trochę zabijania?-zapytał Eyeless Jack.

-Zawsze i wszędzie, tylko daj mi chwilę. Muszę wziąć nóż i tabletki, bo rana znowu zaczyna mnie boleć-odparłem, po czym poszedłem do swojego pokoju. Po powrocie razem z Jack'iem wyszliśmy z domu w poszukiwaniu nowych ofiar. Co prawda było jeszcze dość wcześnie jak na zabijanie, bo nie zapadł nawet jeszcze wieczór, ale jakoś nam to nie przeszkadzało. Po prostu musieliśmy być bardziej ostrożni. Włóczyliśmy się przez jakiś czas po lesie, aż usłyszeliśmy fragmenty jakiejś rozmowy.

-Szczerze to Nina jest naprawdę niezłą laską. Szkoda, że na serio nie jest taka łatwa, jak mówi o niej Alice-powiedział jakiś chłopak. Razem z Jack'iem zbliżyliśmy się do miejsca, skąd dochodziły głosy i schowaliśmy się w krzakach. Po chwili udało nam się dostrzec dwójkę chłopaków w mniej więcej licealnym wieku.

-No. Ty byś mógł mieć Ninę, a ja Grace-odpowiedział drugi chłopak.

-Ok, ja biorę tego z czarnymi włosami. Wygląda smaczniej-powiedział Jack.

-Ok, jak tam chcesz. To na trzy?-zapytałem. Chłopak zgodził się ze mną, kiwając głową. Nasze ofiary dalej między sobą rozmawiały, podczas gdy my wyskoczyliśmy ze swojej kryjówki i rzuciliśmy się na nich. Nim mój cel zdołał jakoś zareagować, już przy nim byłem i wbijałem mu w brzuch i klatkę piersiową raz za razem swój nóż. Chłopak zaczął pluć krwią, a co za tym idzie, raczej nie był w stanie krzyczeć. Nie interesowało mnie, co robi Jack. Dopiero jak skończyłem ze swoją ofiarą i spojrzałem na niego, ujrzałem go siedzącego okrakiem na ciele chłopaka. Właśnie starał się z jak największą precyzją wyciąć mu nerkę, co nie było łatwe dla kogoś bez oczu, ale w końcu Jack nie był pierwszym lepszym amatorem.

~*~

-Słyszałaś to?-zapytałam lekko zdziwiona, po czym obejrzałam się za siebie.

-Mianowicie co takiego?-spytała Grace, także się odwracając.

-Wydawało mi się, że coś słyszałam. Nie wiem, jakieś takie...niepokojące dźwięki-odparłam.

-Niepokojąca to jesteś ty jak mówisz takie rzeczy. Chodź, lepiej wracajmy do mnie do domu-powiedziała moja przyjaciółka. Tak też zrobiłyśmy. Po powrocie pośpiewałyśmy sobie jeszcze razem (kocham karaoke!), a potem rodzice Grace zaoferowali się, że odwiozą mnie do domu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro