Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

- Hm... Ale wiesz... To już jest postanowione - powiedziałem po chwili milczenia. Nina przez ten cały czas przyglądała mi się z rosnącym przerażeniem.

- Ale co jest postanowione?! - spytała.

- Że albo zbierasz się w przeciągu trzech sekund i idziesz ze mną, albo kończysz z nożem w brzuchu. To jak? - zapytałem. Dziewczyna przez chwilę przyglądała mi się, a na jej twarzy zaskoczenie i niedowierzanie mieszały się ze strachem. Już myślałem, że będę musiał wyjąć swój nóż i ponownie ją nastraszyć, ale na szczęście nie było to konieczne.

- A dokąd mielibyśmy iść? - spytała cicho. Wzruszyłem ramionami.

- Może z czasem się dowiesz - odparłem. Następnie ruszyłem i kazałem Ninie iść za mną. Między nami zapanowała cisza, co szybko zaczęło mnie denerwować. Nie tak to sobie zaplanowałem. Myślałem, jakby tu ją przerwać, aż nagle wpadłem na pewien pomysł.

- Nina... Czy jest może w twoim życiu ktoś, kogo chciałabyś zabić? - zapytałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie z przerażeniem w oczach, ale jednocześnie jakby z taką...fascynacją? Tak to chyba można określić. W każdym razie, już ja dobrze wiedziałem, co takie spojrzenie oznacza. - Kto to jest? - zapytałem.

- Nie ma nikogo takiego. Zresztą, nawet jeśli ktoś taki by był, nie powiedziałabym ci, bo jeszcze naprawdę zabiłbyś tę osobę - odparła dziewczyna. Mimowolnie uśmiechnąłem się.

- Czyli życzysz tej osóbce śmierci, ale tak nie do końca? No to musisz się zdecydować, czy chcesz żebyś zdechła, żeby twoje życie stało się lepsze, czy wolisz się dalej męczyć - powiedziałem.

- Moje życie nie stanie się lepsze dzięki czyjejś śmierci! - zawołała Nina.

- Ach tak? - spojrzałem na nią uważnie, przez co dziewczyna aż się wzdrygnęła. - Skąd wiesz, skoro tego nigdy nie sprawdzałaś? A może jednak tak się stanie? Kiedy byłem małym, głupim, nieświadomym niczego dzieckiem, też bym pewnie przysiągł, że zabójstwo kogoś nie przyniesie mi nic dobrego. A tu proszę, właśnie dzięki morderstwom czuję się tak świetnie! - odparłem. Nina popatrzyła na mnie niepewnie.

- Nie - powiedziała krótko.

- Kogo chciałabyś się pozbyć ze swojego życia? - spytałem. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

- Nikogo, przecież mówię - odparła. Prychnąłem lekceważąco.

- Chcesz oszukać siebie czy mnie? Bo jeśli mnie, to pamiętaj, że tego nie lubię - powiedziałem. Moje słowa ponownie sprawiły, że Nina zaczęła wyglądać na szczerze przestraszoną i po prostu zamilkła. - A więc? Kto to taki? Nadopiekuńcza matka? Znęcający się ojciec? - spytałem.

- Nie, moi rodzice są w porządku! - zawołała dziewczyna.

- A więc to ktoś z twoich znajomych, tak? Kto? Były chłopak, która rozpuszcza o tobie nieprawdziwe plotki? Na przykład że jesteś łatwa? Albo puszczalska? Była przyjaciółka, która wyjawiła jakieś twoje sekrety? A może ktoś, kto ci czegoś zazdrości? - spytałem. Postanowiłem nie dawać za wygraną.

~*~

- To kilka osób z mojej szkoły. Nienawidzą mnie...Sama właściwie nie wiem za co. Odkąd tylko pamiętam, są dla mnie wredne i traktują mnie jak gówno - powiedziałam, jakby wbrew sobie. To było wręcz silniejsze ode mnie. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów pożałowałam ich, nie chciałam, aby Jeff cokolwiek wiedział o tych osobach i naprawdę zrobił im krzywdę, bez względu na to, jak bardzo na to zasługiwały... Stop, Nina, nie! Nie możesz tak myśleć, nikt nie zasługuje na śmierć! - zganiłam się w myślach.

- No, to już są jakieś postępy, coś więcej już o tobie wiem - powiedział Jeff.

- Niby co takiego? - spytałam.

- Znam twoje najskrytsze pragnienia - odparł, po czym uśmiechnął się lekko.

- To nie są żadne moje pragnienia! - zawołałam wkurzona.

- Jak to nie? Najskrytszym sekretem wielu ludzi jest między innymi to, że każdy z nich, przynajmniej raz, życzył komuś śmierci. A ja dowiedziałem się choć trochę o osobach, które ty chciałabyś uśmiercić - powiedział chłopak.

- Wcale nie chcę nikogo uśmiercać! - odparłam.

- Przecież to właśnie powiedziałaś - stwierdził Jeff.

- Cofam to!

- Pierwsze słowo do dziennika, drugie do śmietnika - powiedział ze spokojem chłopak. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- Czy ty właśnie "pocisnąłeś mi" tekstem, który wykorzystują w swoich kłótniach dzieciaki? - spytałam ze złością. Natychmiast jednak uspokoiłam się, a nawet przeraziłam, gdy zdałam sobie sprawę, że porównanie do dzieciaka może mu się nie spodobać. Na szczęście jednak Jeff nie wkurzył się o to.

- Może. W Rezydencji większość osób zatrzymało się mentalnie na poziomie dziecka i czasem słyszę tam ten tekst - odparł.

- W Rezydencji? Jakiej Rezydencji? Zresztą, nieważne, nie chcę tego wiedzieć. Ale skoro ten język do ciebie przemawia, to wiedz, że dziennik spalony, śmietnik ocalony! - zawołałam. Liczyłam na to, że może chociaż w ten głupi sposób uda mi się zakończyć tę bezsensowną dyskusję, ujść z tego z życiem. Jeff przez chwilę wyglądał, jakby nie zrozumiał sensu mojej wypowiedzi. W tym czasie do mnie dotarło po raz kolejny co i do kogo powiedziałam. Odbija mi i zapominam, z kim masz do czynienia - pomyślałam przestraszona. Jeff jednak, ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się po chwili i zaczął się śmiać. A ja również uśmiechnęłam się mimowolnie, choć nerwowo, i zaczęłam się zastanawiać, czy ten śmiech to dla mnie dobry czy zły znak.

- Całkiem zabawna jesteś. Podoba mi się to. Tym bardziej się cieszę, że zdecydowałem się spędzić z tobą trochę czasu - powiedział. Popatrzyłam na niego zaskoczona.

- Co takiego?

- To, co słyszałaś - odparł obojętnie.

- Ale jak mam to rozumieć?

- Jak co masz rozumieć? - zdziwił się Jeff, spoglądając na mnie. Na chwilę zamilkłam i zaczęłam analizować całą tą sytuację. W tym czasie Jeff stracił mną zainteresowanie i zaczął się przyglądać lasowi.

- Czy ty chcesz właśnie powiedzieć, że...kazałeś mi z sobą tutaj zostać bez żadnego konkretnego powodu? - zapytałam. Jeff ponownie na mnie spojrzał.

- Czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że wolałabyś, abym kazał ci ze mną zostać na przykład dlatego, że chcę cię zabić? - spytał. Strach zaatakował na nowo, z podwójną siłą.

- No nie... - powiedziałam cicho.

- No to nie interesuj się tyle pewnymi rzeczami. Nie muszę mieć jakiegoś konkretnego powodu, żeby chcieć coś zrobić - powiedział Jeff. Ponownie na jakiś czas między nami zapanowała cisza, którą tym razem przerwał on. - Dlaczego tak nagle ucichłaś? Chyba cię nie przestraszyłem, co? - spytał, po czym spojrzał znów na mnie i uśmiechnął się lekko. Zrobiłam to samo, tyle że mój uśmiech był ironiczni, a przynajmniej chciałam, żeby taki był.

- Nie, spokojnie, ani trochę nie martwię się przebywaniem w towarzystwie mordercy - odparłam, nie kryjąc swojego zdenerwowania. Zaraz jednak przyszła kolejna refleksja. Czy ja się kiedyś w końcu nauczę trzymać język za zębami w towarzystwie tego gościa czy nie? Tylko czekać aż naprawdę go czymś wkurzę i skończę z nożem...gdziekolwiek - pomyślałam, zła i załamana sama sobą. Jeff najwidoczniej uznał moje słowa za bardzo zabawne i znów się zaśmiał.

- Naprawdę fajnie się z tobą gada. Potrafisz mnie rozbawić, a to rzadko się zdarza, zwykle bawi mnie tylko zabijanie albo niektóre żarty Laughing Jack'a. Candy'ego Popa nie bo to debil, tak jak i jego siostra, ale nie ma co o tym mówić. Tej idiotycznej dwójki już się po prostu nie zmieni - powiedział. Mi od tych wszystkich nazwisk aż zrobiło się słabo. Kojarzyłam niektóre z nich, ale teraz, tak naraz, za dużo było tego wszystkiego. I jeszcze o większości powiedziała mi Patricia, której obecnie już nie było. A przez kogo? Przez niego! Na myśl o tym zrobiło mi się niedobrze.

- Znów dziwnie umilkłaś, co ci się stało? - spytał beztrosko Jeff. I ta beztroska w jego głosie ostatecznie wyprowadziła mnie z równowagi. Nie mogłam dłużej wytrzymać.

- Zabiłeś moją przyjaciółkę! - zawołałam, nie kryjąc swojej złości. Popatrzyłam z wściekłością na chłopaka, który z kolei przybrał zaskoczoną minę.

- Naprawdę? - spytał. I brzmiał przy tym jakby naprawdę nie wiedział, o co chodzi. Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Przecież zabił ją dopiero niedawno... To naprawdę nie ma dla niego żadnego znaczenia? - pomyślałam. Zaczęłam przyglądać się mu z niedowierzaniem. - A może i racja... Wiesz, zabiłem sporo bliskich osób wielu ludziom. Nawet sobie zabiłem rodziców - dodał z uśmiechem, jakby naprawdę go to bawiło. Pokręciłam głową.

- Jesteś nienormalny - powiedziałam.

- Wiem to od dawna. Ale czy to moja wina? Nie mam wpływu na to, że gdy zabijam, towarzyszy mi to dziwne uczucie. Najlepsze uczucie na świecie! Powinnaś kiedyś spróbować, to sama się przekonasz, jakie jest fajne - powiedział, po czym spojrzał z powrotem na mnie.

- Dzięki, ale wolę nie. A ty jesteś naprawdę chory, przydałoby ci się jakieś leczenie! - zawołałam zdenerwowana. Właśnie w tej samej chwili Jeff całkowicie spoważniał, a ja, widząc jego wzrok, zamarłam ze strachu. Jeff nagle zatrzymał się, rzucił się na mnie i chwycił mnie za gardło i to dość mocno. Natychmiast spróbowałam jakoś go powstrzymać, zmusić, żeby zabrał dłoń z mojej szyi, ale nic to nie dało.

- Nigdy. Więcej. Tak. Nie. Mów. Nie potrzebuję żadnego leczenia, jasne?! - zawołał. Pokiwałam lekko głową, bo tylko to mogłam w tej chwili zrobić. Jeff spuścił wzrok i zaczął się wpatrywać w podłoże. - Miałem już okazję poznać te wszystkie "metody leczenia" nieraz i nie w jednym miejscu. Wszystkie są tak samo bezskuteczne, tak samo głupie, pozbawione sensu i tylko zabierają frajdę z zabijania - dodał, po czym zamilknął na jakiś czas. Po tym ponownie spojrzał na mnie, a od jego spojrzenia aż przeszedł mnie dreszcz. - Jeśli nie masz nic sensownego do powiedzenia, z łaski swojej, nie gadaj głupot, o których nie masz pojęcia, jasne? - spytał. Ponownie pokiwałam głową. Jeff w kocu puścił mnie i mogłam zacząć normalnie oddychać. Wzięłam głęboki wdech, podczas gdy Jeff nadal przypatrywał mi się wrogo. Nagle jednak uśmiechnął się. - Niedługo przekonasz się, jakie to fajne uczucie - powiedział.

- Zabijanie? - spytałam, pocierając jednocześnie swoją szyję. Jeff pokiwał lekko głową.

- Niby dlaczego tak myślisz? - spytałem. Chłopak wzruszył ramionami.

- To odwieczna zasada rządząca światem. Zabij albo zgiń - powiedział.

- Jakoś ludzie nie mordują siebie nawzajem na co dzień - odparłam.

- Zależy do czego ma się odnosić to morderstwo - stwierdził Jeff.

- To znaczy?

- Ludzie nie zabijają nawzajem bezpośrednio siebie, ale robią coś znacznie gorszego. Niszczą kariery innym, zabierają domy, pieniądze, ukochanych i ukochane, porzucają się, niszcząc sobie przy tym życia, doprowadzają się nawzajem do załamania. Przecież jeśli ktoś sprawia, że inna osoba przechodzi ciężkie załamanie i ląduje na czterdzieści lat w psychiatryku, to tak naprawdę sprawia, że ta osoba nie ma życia. To tak jakby ją zabił, czyż nie? - spytał Jeff. Jego słowa naprawdę mnie zaskoczyły i dały wiele do myślenia. - Nie zaprzeczasz, czy to znaczy, że się ze mną zgadzasz? - zapytał po chwili.

- Co? Nie! Niczego takiego nie powiedziałam! - odparłam.

- No ale nie zaprzeczyłaś od razu, to znaczy, że wzięłaś pod uwagę to, że mogę mieć rację - stwierdził Jeff. A ja wolałam po prostu zamilknąć, zamiast przyznawać mu rację. Cisza między nami przedłużała się, chłopak sprawiał wrażenie, jakby stracił mną zainteresowanie. Odszedł kawałek, oparł się o drzewo, wyjął swój nóż i z zainteresowaniem zaczął mu się przyglądać. Spuściłam wzrok i zaczęłam się wpatrywać w ziemię, jednocześnie nadal analizując jego słowa. Byłam pod wrażeniem tego, jak mądrze brzmiały. I niestety prawdziwie. Bo, chcąc nie chcąc, musiałam przyznać Jeffowi rację, nasz świat naprawdę tak działał. Ludzie potrafili być dla siebie nawzajem naprawdę okropni i choć ja zawsze starałam się być dla wszystkich dobrą i miłą, i tak miałam okazję przekonać się, jak niesprawiedliwi i źli potrafią być ludzie, choćby dziś.

- Alice powiedziała mi dzisiaj, że to bardzo dobrze, że ktoś zabił Patricię, bo to znaczy, że w naszej szkole jest już jeden świr mniej. I że ja powinnam być następna - sama nie wiedziałam, co mnie podkusiło, aby powiedzieć te słowa. Spojrzałam na Jeffa, który stracił zainteresowanie swoim nożem i popatrzył na mnie.

- Alice? - zdziwił się.

- Dziewczyna, która mnie z całego serca nienawidzi. Za nic, tak po prostu - odparłam.

- Więc jakaś tam sobie Alice ma czelność próbować mi rozkazywać, kogo i kiedy mam zabić? Jak zechcę to następna będzie ona, ale na pewno nie ty! - zawołał.

- Nie, nie o to mi chodziło! - odparłam.

- A o co niby? - spytał Jeff. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale zamknęłam je ponownie, kiedy zdałam sobie sprawę, że właściwie nie wiem, co mogłabym teraz jeszcze powiedzieć. - Wredna jest. Typ niebezpośredniej morderczyni. Pewnie będzie zabijać w przyszłości życia innych, ale niebezpośrednio, więc będzie uważała się za lepszą od takich morderców jak ja. Wkurzają mnie tacy ludzie, ktoś powinien zrobić z nią porządek. Najlepiej ją zabić - dodał Jeff.

- Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie możesz zabić nikogo więcej z mojego otoczenia! - zawołałam, jednocześnie zdenerwowana i nieco zrozpaczona.

- Po pierwsze, ty też, podobnie jak Alice, nie będziesz mi rozkazywać, kogo mogę, a kogo nie mogę zabić. A po drugie, pamiętaj o zasadzie zabij albo zgiń. W świecie morderców też obowiązuje. Jedni mordercy zazwyczaj nie lubią innych - powiedział Jeff.

- No ale nie możesz zabić mojej kolejnej...znajomej - powiedziałam. - Proszę - dodałam już dużo ciszej, czując że w oczach zbierają mi się łzy. Za dużo już było tego wszystkiego dla mnie. W duchu ponadto modliłam się, żeby tylko nie rozpłakać się przy Jeffie.

- Kto powiedział, że to ja ją niby zabiję? - spytał chłopak, czym zupełnie mnie zaskoczył. Popatrzyłam na niego zdziwiona, starając się zrozumieć, o co znowu może mu chodzić.

- A kto niby, jeśli nie ty? Jest tutaj więcej morderców?! - zapytałam, przypominając sobie nagle wszystkie historie o postaciach z różnych creepypast, o których mówiła mi kiedykolwiek Patricia.

- Nie, to znaczy, chyba nie. Ale raczej już nie - odparł Jeff. Tym bardziej nie mogłam zrozumieć, po tym jak to powiedział, o co może mu chodzić, więc zapytałam go o to. Jeff uśmiechnął się lekko, sięgając ponownie swój nóż i przyglądając mu się jakby...z zadowoleniem?

- Ty mogłabyś to zrobić - odparł.

- Ja? - zdziwiłam się. Jeff ponownie przeniósł wzrok ze swojego noża na mnie.

- Tak. Widzisz, znów wracamy do kwestii mordowania przez ciebie, ale fakt jest taki, że zabicie kogoś to najprostszy i najskuteczniejszy sposób na uciszenie takiej idiotycznej osoby - powiedział chłopak.

- Że najskuteczniejszy to nie wątpię, ale najprostszy? Trzeba wymyślić sposób, potem to zaplanować i to tak, żeby policja cię nie wykryła i nie złapała...- Stop, Nina, o czym ty mówisz? Brzmisz, jakbyś na serio planowała morderstwo! - zganiłam się w myślach. Ku mojemu zaskoczeniu, Jeff zaśmiał się. Popatrzyłam na niego, ponownie nie mogąc zrozumieć jego zachowania.

- Zamiast zamartwiać się takimi błahostkami, po jednym takim morderstwie możesz zostać seryjnym mordercą i zamieszkać w lesie. Jak ja. Może nawet na początek mogłabyś liczyć na moją pomoc i kilka cennych wskazówek - powiedział, z lekkim uśmiechem na ustach. Mówiąc to, zaczął w dłoni obracać swój nóż.

- Dziękuję, ale wolałabym nie musieć korzystać z takiej formy twojej pomocy - odparłam, obserwując go uważnie i z rosnącym przerażeniem. Jeff przestał się bawić nożem i ponownie spojrzał wprost na mnie. Takie spojrzenia były naprawdę przerażające, tak samo jak jego krwawy uśmiech i oczu z nadpalonymi powiekami.

- Jak tam sobie chcesz - odparł obojętnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro