Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

-Ale tak za dnia?-zapytała Nina, kiedy ja już byłem przy furtce.

-Nie gadaj tyle. Jak się przebrałaś, to teraz nawet nie wyglądasz jak ja. Tylko pilnuj lepiej moich rzeczy-odparłem. Żeby nikt nie rozpoznał sławnego, albo raczej niesławnego Jeffa the Killera, Nina zmieniła moją białą bluzę, troszeczkę brudną od krwi, na jakąś starą bluzę swojego ojca, czarną, z kapturem tak dużym, że zasłaniał jej niemal całą twarz. I jeszcze narzekała...

-Ale ja nadal nie jestem przekonana do tego pomysłu-odparła po chwili.

-Ok, możemy ewentualnie zaczekać i wyjść z domu pod osłoną nocy-powiedziałem.

-Tak chyba byłoby lepiej-przyznała Nina.

-Faktycznie do kryjówki psychopatów, którzy w każdej chwili mogą cię zabić, lepiej przyjść nocą, kiedy oni wszyscy widzą i słyszą o wiele lepiej niż ty. Nie żeby niosło to ze sobą jakiekolwiek zagrożenia, co to, to nie-odparłem.

-Przestań-syknęła Nina, gromiąc mnie wzrokiem.

-To ty przestań. Idziemy tam teraz albo nigdy. Chcę się już z ciebie wydostać!-zawołałem. Nie miałem najmniejszej ochoty na kapitulację. Widząc, że nic u mnie nie wskóra, dziewczyna tylko westchnęła. Wyszliśmy więc na zewnątrz, ona zamknęła bramę, i udaliśmy się do lasu. Idąc, rozmawialiśmy nieco, jak to zazwyczaj bywa.

-A jak właściwie poradziłeś sobie w mojej szkole? Nie licząc akcji z Isaac'iem?-zapytała Nina.

-Cóż, jakoś mi poszło. Zdobyłem jedynkę za odpowiedź, trochę powkurzałem się na wszystkich dookoła, pokłóciłem się z jakąś tam Alice, wylądowałem u dyrektorki i poszedłem na wagary-wyjaśniłem.

-Błagam cię, powiedz mi, że żartujesz-jęknęła Nina.

-Nie. Ale na wagary namówiły mnie twoje koleżanki-odparłem.

-Obyśmy już dzisiaj wrócili do swoich ciał...Ale powiedz mi, jak już to się stanie, to zostawicie mnie w końcu wszyscy w spokoju?-zapytała dziewczyna. Wzruszyłem ramionami.

-A ja wiem? To wszystko zależy od...różnych czynników-odparłem.

-Aha...A od jakich czynników zależy to, że przychodzisz do mojego domu pod moją nieobecność?-zapytała Nina.

-W końcu żeby cię obserwować, muszę wiedzieć o tobie wszystko, a żeby wiedzieć o tobie wszystko, muszę znać twoje otoczenie, nie?-spytałem. Przy mówieniu tego nie drgnęła mi nawet powieka. Ale skąd ona to właściwie wie? No parę razy może byłem w jej domu, chociaż nie musiałem, ale to przecież nic złego, prawda? Po prostu się nudziłem i byłem ciekaw, jak mieszka. I z tej ciekawości chciałem się tylko czegoś o niej dowiedzieć, ale to przecież nic wielkiego? Żadna zbrodnia-pomyślałem.

-No w sumie racja. Ale mam szczerą nadzieję, że teraz już ten cyrk dobiegnie końca i będę miała od was święty spokój. Nie chcę już więcej spotykać ani ciebie, ani żadnego innego twojego...znajomego-powiedziała Nina. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się.

-Uwierz mi, mój wygląd uratował ci życie. Gdybyś nadal wyglądała normalnie, to nie przeżyłabyś żadnego z tych spotkań-odparłem.

-A ciebie to najwyraźniej bawi?!-zawołała dziewczyna.

-Tak. Zwłaszcza bawi mnie to, co pomyślą sobie Jack, Candy albo drugi Jack, kiedy się dowiedzą, że mieli do czynienia z tobą, a nie ze mną-powiedziałem.

-Jak to? A dowiedzą się?-zaniepokoiła się Nina.

-A nie? Jak tam pójdziemy, to chyba będziemy musieli co nieco wyjaśnić, zanim dotrzemy do Slendiego. Z ich perspektywy to będzie wyglądało tak, że przyprowadziłem sobie jakąś laskę, albo żeby ją zabić, albo spotkałem jakąś morderczynię, która wyraziła chęć współpracy z nami-odparłem.

-Więc nie możemy im czegoś takiego powiedzieć i odejść?-zapytała Nina.

-Gdyby to jeszcze było takie łatwe...jeśli przyprowadziłbym nową creepypastę, to połowa z nich oszalałaby z ciekawości. A jeśli przyprowadziłbym swoją ofiarę, to miałoby to podobny skutek, bo ja zawsze kończę ze swoimi ofiarami na miejscu i nie zabieram ich do Willi, nie to co niektórzy. Potem w pokoju zalatywałoby mi trupem, już i tak wystarczy, że czasem cała Rezydencja nim śmierdzi, zazwyczaj kiedy Eyeless Jack zrobi sobie większe zapasy jedzenia, Smiley sprowadzi jakąś ofiarę do "leczenia", a Candy albo Laughing Jack zdecydują się ozdobić każdy swój pokój wnętrznościami jakiegoś biedaka...uwierz mi, wtedy to tam zupełnie nie idzie wytrzymać, gorzej niż na wysypisku!-zawołałem.

-Wszystko pięknie, fajnie, ale to my w takim razie zrobimy, jak tam trafimy? To znaczy, do Slendermana-spytała Nina.

~*~

Jeff wzruszył ramionami. Ja tu się martwię, denerwuję, warzy się moje życie i idę prosto do domu psychopatów, w dodatku w towarzystwie psychopaty, żeby odzyskać swoje ciało (o ile to możliwe), a on jak gdyby nigdy nic wzrusza ramionami, jakby to nie było nic wielkiego! Z chwili na chwilę byłam coraz bardziej załamana, coraz bardziej się bałam i coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo nie przemyślałam swojej decyzji, żeby z nim tam iść. A co jak po wszystkim zdecydują, żeby mnie zabić? Uznają, że za dużo wiem? Że jestem zbyt niebezpieczna?-pomyślałam.

-Jakoś to będzie. Po prawdzie to sam wolałbym wszystkiego im nie mówić. Nie chcę potem musieć znosić ich wkurzających żartów, zwłaszcza tych pożal się śmieszków...

-No to się zdecyduj w końcu!-zawołałam. Jeff spojrzał na mnie zaskoczony.

-Raz mówisz, że o wszystkim im powiemy, a potem, że jednak nie chcesz niczego mówić. O nie, ja dalej nie idę! Nie, dopóki nie ustalimy, co dokładnie robimy!-zawołałam, zatrzymując się. Następnie skrzyżowałam ręce i posłałam Jeffowi spojrzenie, które miało dać mu do zrozumienia, że ja nie żartuję.

-A od kiedy to ty tutaj o czymkolwiek decydujesz?-spytał, po czym uśmiechnął się złowieszczo. Jakaś część mnie przeraziła się, że teraz, kiedy odzyskam swoje ciało i będę patrzeć w lustro, za każdym razem zobaczę właśnie ten wyraz twarzy, ale szybko tę myśl odgoniłam. Dlaczego czasem tak łatwo zapominam, że mam do czynienia z mordercą, a potem wystarczy jedno krótkie, wypowiedziane przez niego zdanie, i od razu martwię się o swoje życie? Czy ja jestem jakaś nienormalna, że zamiast drżeć ze strachu cały czas, to tak łatwo się wyluzowuje? A może po prostu mój mózg nie byłby w stanie funkcjonować w ciągłym stresie i strachu, a to jego sposób na poradzenie sobie z tym. Nie myśleć o tym, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi ci w każdej chwili, bo zadajesz się z seryjnym mordercą.

-Chodźmy lepiej, nie mamy całego dnia-dodał Jeff, po czym przestał się uśmiechać i pociągnął mnie za sobą. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.

-Co właściwie zrobisz, jak już odzyskasz ciało?-zapytał nagle chłopak. Spojrzałam na niego zaskoczona.

-Najpierw jak najszybciej pójdę do swojego domu, to chyba oczywiste-odparłam.

-No tak, żeby kochani rodzice nie martwili się zbytnio, co się dzieje z ich jedynym, najukochańszym dzieckiem-powiedział Jeff.

-Nie jestem ich jedynym dzieckiem-odparłam, nim zdążyłam się powstrzymać. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.

-Nie? Takie odniosłem wrażenie-powiedział. Czuć było przy tym, że czeka na jakieś wyjaśnienia. Nie chciałam ciągnąć tego tematu, ale jeśli oczekuje tego od ciebie psychopata, to robisz to czy ci się to podoba czy nie.

-Mam...miałam brata-odparłam.

-Miałaś?-zdziwił się Jeff.

-Tak. Już nie żyje-wyjaśniłam.

-Ktoś go zabił?-spytał chłopak.

-Co? Nie! Nie każda nieżyjąca osoba musiała koniecznie zostać zabita! I mój brat zalicza się, na szczęście, do ludzi, którzy zabici nie zostali. A w każdym razie nie przez człowieka-odparłam.

-A mój brat jak najbardziej został zabity przez człowieka-powiedział Jeff.

-W takim razie współczuję. Wiem, jaki to ból...

-Nie musisz mi współczuć. Ja go zabiłem-przerwał mi Jeff. Mówił takim tonem, jakby właśnie opowiadał mi o pogodzie.

-Co? Jak to?!-zdziwiłam się.

-No normalnie. Przecież ja zabijam ludzi-odparł Jeff, przenosząc na mnie wzrok.

-Ale...jak mogłeś zabić swojego brata?!-zawołałam.

-Chciałem po prostu, żeby poszedł spać-powiedział mój rozmówca, po czym zaśmiał się krótko.

-I ciebie to bawi? Zabijać innych, ok, już tego nie rozumiem, ale własnego brata?!

-I rodziców. Nie zapominaj o moich rodzicach. Ich też zabiłem. I rodziców Jane, która była wtedy moją znajomą. Wyobrażasz sobie zabić rodziców którejś z tych swoich koleżanek?-spytał Jeff. W dodatku cały czas, mówiąc o tych wszystkich morderstwach, uśmiechał się jak niesamowicie zadowolony z siebie człowiek.

-Nie. Nie wyobrażam sobie skrzywdzić kogokolwiek, a zwłaszcza bliską osobę. Gdyby to ode mnie zależało, to zrobiłabym wszystko, żeby mój brat żył. I chodźmy szybciej, faktycznie nie mamy całego dnia-powiedziałam, przyspieszając. Przez chwilę panowała między nami cisza, podczas której zastanawiałam się, jak można być aż tak pozbawionym wszelkich uczuć? Zabić własnych bliskich? Rodzinę? I po co? Dla frajdy? Chociaż nie...nie tyle dla frajdy, ile z powodu choroby psychicznej. Bo Jeff musi mieć jakieś zaburzenia, przecież normalni ludzie tak nie robią!

-Dlaczego twój brat nie żyje?-zapytał nagle Jeff, przerywając ciszą. W mgnieniu oka znalazł się przy tym z powrotem obok mnie.

-A co cię to interesuje?

-Powiedziałaś, że nie zabił go człowiek. I zaciekawiło mnie to-wyjaśnił chłopak.

-Strasznie jesteś ciekawski-zauważyłam.

-To fakt. A więc? Jak było?

Westchnęłam cicho, po czym zebrałam się w sobie, żeby odpowiedzieć na to pytanie.

-Zmarł na raka-odparłam. Jeff spojrzał na mnie zaskoczony.

-Wow, tego się nie spodziewałem-przyznał.

-Lekarze za późno go zdiagnozowali i praktycznie nie było szans na wyleczenie...-dodałam.

~*~

-A co to za panienkę przygruchał sobie nasz Jeff?!-usłyszałam te słowa, po czym przed moimi oczami pojawiło się mnóstwo kolorowego dymu, z przewagą niebieskiego, a następnie wszystko to zniknęło i przede mną stał nie kto inny, tylko ten błazen, Candy Pop. Chwycił mnie (czyli Jeffa) i w ułamku sekundy pchnął na jedno z drzew, po czym obie ręce oparł na pniu po bokach głowy biednego Jeffa, uniemożliwiając mu przy okazji jakikolwiek ruch. Na miejscu chłopaka, widząc uśmiechniętą twarz tego błazna, z ostrymi zębami, kilka centymetrów od własnej twarzy, zeszłabym na zawał. Czułam się niesamowicie przestraszona nawet teraz, kiedy tylko przyglądałam mu się z odległości paru metrów. Czy, do jasnej Anielki, ten błazen ma jakieś superspecjalne zadanie, które polega na patrolowaniu terenu wokół całej tej Willi? Czemu znowu na niego trafiłam!-pomyślałam załamana.

-Odejdź ode mnie albo będę zmuszony cię wykastrować moim nożem!-zawołał Jeff. Bojowniczy wyraz jego twarzy jeszcze bardziej rozbawił błazna, który zaczął się głośno zanosić śmiechem. Cholera, dlaczego nie ustaliliśmy jednak wcześniej, co robimy i jak się zachowujemy? Głupia ja dałam się oczywiście wciągnąć w jakąś bezsensowną dyskusję! A co, jak tamten błazen zabije Jeffa? Dlatego, że wygląda jak normalny człowiek? Jeff zginie, a do tego ja zostanę pewnie na zawsze w tym ciele...zmuszona żyć z tymi mordercami?!-ta wizja jeszcze bardziej mnie przeraziła.

-Candy, odczep się ode mnie! Musimy iść do Slendera!-zawołał Jeff. Po chwili błazen uspokoił się i spojrzał na chłopaka z błyskiem zainteresowanie w oku.

-A ty skąd znasz moje imię? Jeff ci je zdradził? Opowiedział ci o nas? Jesteś nową creepypastą? Dołączysz do nas?-Candy zasypał chłopaka gradem pytań, cały czas przypatrując mu się z zainteresowaniem.

-Tak! Chociaż to i tak nie jest twój interes!-zawołał Jeff, po czym wyrwał się błaznowi (byłam zdziwiona, że ten go nie zatrzymał, ale najwidoczniej nieco się pohamował swoje zapędy, kiedy usłyszał, po co przyszliśmy) i ruszył w moją stronę.

-Idziemy!-zawołał, mijając mnie. Skierował się w stronę Rezydencji, którą stąd było już widać.

-A ty od kiedy dajesz tak sobą rządzić?-spytał błazen, podchodząc do mnie. Ciarki przeszły mu po plecach. Co ja mam mu powiedzieć?

-Eee...

-No chodź!-zawołał Jeff, który wrócił się po mnie i pociągnął mnie za sobą. Byłam mu w tamtej chwili nieskończenie wdzięczna. Na szczęście błazen nie wykazał chęci towarzyszenia nam. Ale co nas czeka właściwie w samej Willi? A co, jeśli Slender jednak postanowi się potem mnie pozbyć? Może to naprawdę nie był zbyt dobry pomysł, aby tutaj przychodzić?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro