Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46. Slenderman działa

Slenderman, jego pan, władca, szef, potrzebował ludzkiego życia i krwi, bo od dawna nikogo nie zamordował. Zlecił więc Toby'emu znalezienie dla niego kilku ofiar. Chłopak poszedł w stronę szosy, licząc na to, że trafi po drodze na jakichś biwakowiczów, albo że uda mu się zatrzymać jakiś przejeżdżający samochód. W miejscu tym byli od niedawna, przez co Toby nie poznał jeszcze w pełni terenu, ale wiedział już, że kilka kilometrów dalej, równolegle do szosy, która znajdowała się kilometr od ich Rezydencji, biegnie autostrada. Większość ludzi to ją wybierała i przejeżdżała tamtędy. Czasami jednak trafiali się jacyś zbłąkani wędrowcy lub ktoś specjalnie wybierał tą trasę, z różnych powodów. Żeby poobserwować krajobraz, wyciszyć się trochę podczas jazdy drogą przez środek lasu, gdzie korony drzew tworzyły nad szosą zielony tunel.

Toby korzystał z tego. Zaczajał się i czekał na jakiś pojedynczy, przejeżdżający samochód. Tak również było i tym razem. Zanim ktokolwiek się pojawił, kiedy jeszcze na drodze nie było nikogo i nic widać, Toby rozwinął na niej kolczatkę. Zaczaił się potem w krzakach nieopodal.

W końcu pojawił się samochód, przejechał po jego pułapce i zatrzymał się kilka metrów dalej, z przebitymi oponami. Zanim cokolwiek więcej się wydarzyło, Toby szybko i bezgłośnie zbliżył się do zarośli, z których miał najbliżej do swoich przyszłych ofiar. Kiedy po chwili z samochodu wyszedł jakiś mężczyzna, który chciał sprawdzić, co się właściwie stało, chłopak postanowił nie tracić już więcej czasu.

Szybko, z przerażającym krzykiem, wybiegł z zarośli, unosząc nad swoją głową swój toporek. Rzucił nim w tamtego mężczyznę. Facet próbował zrobić unik, ale nie udało mu się. Pomimo tego, że się odsunął, toporek po prostu zamiast odciąć mu głowę, wbił się w jego ramię. Rozniósł się wrzask pełen bólu. Toby zaś nie tracił ani chwili. Dopadł do samochodu. Zdecydował się na atak już w tej chwili także dlatego, że mężczyzna wyszedł od strony pasażera, czyli z tej strony drogi, gdzie w zaroślach czaił się Toby. Chłopak mógł zatem zająć się mężczyzną i z łatwością dostać się do samochodu, żeby odpowiednio "zaopiekować" się również kierowcą. Za kierownicą pojazdu siedziała kobieta, drobna blondynka. Toby był jednak bezwzględny. Dla niego liczyły się tylko rozkazy jego pana, nic poza tym. Chłopak uniósł nad głową drugi toporek. Kobieta gorączkowo próbowała przekręcić kluczyk w stacyjce, ale nie mogła, za bardzo trzęsły jej się ręce. Zresztą, nawet gdyby zdołała to zrobić, jak i dokąd odjechałaby z dwoma przebitymi oponami? Toby dość szybko ją załatwił. Pomimo jej krzyków i prób walki, udało mu się wbić jej toporek dość głęboko w głowę, idealnie między oczy. Kobieta bardzo szybko znieruchomiała, a ręce, którymi jeszcze chwilę temu tak gwałtownie machała, chcąc się obronić przed napastnikiem, osunęły się bezwładnie po bokach jej ciała. W tej samej chwili Toby usłyszał z zewnątrz jakieś hałasy. Jęki oraz kroki.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ze jego atak nie wykończył mężczyzny, który znajdował się na zewnątrz. Facet został mocno ranny, ale wciąż był żywy. Stanowił jednocześnie cel, ale i zagrożenie, jeśli Toby szybko by z nim czegoś nie zrobił. Chłopak chwycił więc mocno rękami toporek, który utkwił w głowie martwej już kobiety. Musiał co prawda włożyć w to trochę siły, ale bez większego problemu udało mu się wyciągnąć narzędzie z głowy ofiary. Teraz z powrotem miał już swoją broń i mógł zająć się do końca tamtym facetem. Przy gwałtownym wyciąganiu kawałki mózgu, skóry, kości i krew rozbryzgały się, brudząc wszystko dookoła, w tym jego samego, ale Toby nie zwracał na to większej uwagi. Przywyknął już do takich rzeczy i nie robiło to na nim wrażenia.

Kiedy miał już z powrotem swój toporek, bardzo szybko wydostał się z powrotem z samochodu. Mężczyzna, którego już na początku Toby dość poważnie zranił, padł wcześniej na ziemię, krzycząc z bólu, wzywając pomocy i starając się jakoś zatamować krwawienie. Zdołał się jakoś podnieść i zrobił kilka kroków w stronę samochodu. Właściwie to nie do końca było wiadomo, na co liczył. Że pokona Toby'ego? Albo że chłopak mu pomoże? Jeśli tak, to z pewnością się przeliczył.

Chłopak szybko wydostał się z samochodu, a kiedy znalazł się na zewnątrz, od razu zamachnął się i tym razem trafił w szyję mężczyzny. Toby, doświadczony, szybki morderca na zlecenie Slendermana, z łatwością sobie poradził z kolejną ofiarą. Mężczyzna był już słabszy, był mocno ranny i stracił sporo krwi. Co prawda facet cofnął się, chciał chyba jeszcze zrobić unik, ale Toby pomimo tego zdołał tak wymierzyć cios, że i tak trafił swoją ofiarę w szyję. Toporek przeciął skórę, mięśnie, trysnęła dość mocno krew. Toby wyszarpnął swój toporek, ponownie pojawił się rozbryzg krwi, skóry i mięsa. Wszystko to jak zwykle wylądowało wszędzie dookoła, w tym również na Toby'm.

Mężczyzna upadł, kiedy tylko chłopak wyszarpnął swój toporek. Toby zniszczył mu część szyi, gdzie przechodzą najważniejsze i największe żyły, stąd facet zaczął dosłownie sikać dookoła krwią, jak jakaś fontanna krwi. Przez to Toby był jeszcze bardziej ubrudzony. Mężczyzna wciąż jednak żył. Wił się po ziemi w bolesnych konwulsjach, krzyczał i próbował się podnieść, zaciskając jednocześnie zdrową rękę na swojej ranie na szyi.

W takiej sytuacji mężczyznę czekała niechybna śmierć. Wykrwawiłby się w ciągu kilku minut. Toby jednak nie chciał po prostu czekać. Wziął swój toporek i stanął przed mężczyzną. Ten próbował się jeszcze zasłonić przed chłopakiem, ale morderca nic sobie z tego nie robił.

Zamachnął się kolejny raz i wbił toporek w przedramię mężczyzny. Kolejna rana sprawiła, że ofiara zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć, mocniej się wykrwawiać i przestał tak wymachiwać rękami. Toby wykorzystał to, zamachnął się i zadał kolejny cios. Tym razem trafił w głowę, ale nie trafił do końca tak, jak planował. Ranił mężczyznę, ale ten nie umarł od razu. Chłopak zatem szybko wyszarpnął swój toporek i zamachnął się jeszcze kilka razy. Tym razem nie wkładał w ciosy zbyt wiele siły i nie wymierzał ich jakoś specjalnie. Celował bardziej na oślep, po prostu uznał, że na szybko zrobi facetowi papkę z twarzy i w ten sposób to zakończy. Trafił w czoło, w oko, potem znów w czaszkę. Mężczyzna coraz mniej się ruszał i bronił, aż wreszcie przestał. Leżał bezwładnie, podczas gdy Toby jeszcze przez około minutę okładał jego martwe ciało, tak dla pewności.

Potem zostawił go i wrócił do swojej pierwszej ofiary. Dość szybko wyciągnął ją z samochodu. Oba ciała położył przed samochodem, a potem podszedł do auta i rozbił przednią szybę. Następnie uszkodził auto tak, że udało mu się dostać do baku paliwa i rozlać je po całym miejscu, po samochodzie i ciałach. Na koniec zwinął kolczatkę. Kiedy się odsunął, rzucił po prostu na to wszystko zapaloną zapałkę. Wszystko zajęło się ogniem, a Toby spokojnie się oddalił. Zrobił to wszystko, aby, kiedy ewentualnie ktoś znajdzie ten samochód i jego ofiary, uznał, że miał miejsce wypadek, jechali za szybko, wpadli w poślizg, opony pękły, wylecieli przez przednią szybę i na koniec rozwalił się bak na paliwo i wszystko podpaliło się od jakiejś iskry. Historia dość nieprawdopodobna, ale możliwa. No i na pewno ewentualni odkrywcy tego miejsca, czy nawet poinformowana policja, uznają taki lub jakiś podobny plan wydarzeń.

Toby specjalnie wszystko tak zaaranżował, żeby nikt nie mógł mieć żadnych podejrzeń co do tego, że ktoś mógł tym ludziom pomóc opuścić ten świat i to w tak brutalny sposób. Gdyby on i inni mordercy nie pozbywali się jakoś dowodów zbrodni, nie pozbywali się ciał ofiar, narzędzi, rzeczy osobistych tych ludzi, gdyby ich nie ukrywali albo nie robili z nimi czegoś innego, nie zjadali ich ani nie porywali na przykład, ktoś mógłby zwrócić uwagę i zainteresować się tym, że w tej konkretnej okolicy odnajdywanych jest tyle zamordowanych osób. Dlatego też każdy mieszkaniec Rezydencji musiał pilnować, aby nie polować zbyt często w tym samym miejscu, aby zostawiać po sobie jak najmniej śladów i aby w sposób przemyślany wybierać ofiary. Jasne, każdy z nich mógł od czasu do czasu ustawić sobie wysoko poprzeczkę, i zabić trzy ofiary jednej nocy i nie ukrywać ich ciał. Ważne jednak było, żeby nie postępować zbyt lekkomyślnie i nie dawać sobie takich luzów zbyt często, bo to już by się mogło źle skończyć. A Toby, jako proxy Slenderamana, pomysłodawcy tych zasad i całej Rezydencji, szczególnie musiał przestrzegać tego wszystkiego.

No a kiedy wyjątkowo dużej liczby morderstw w danym miejscu naprawdę nie dało się już w żaden sposób wytłumaczyć, to zwalano wszystko na takich morderców jak Jeff the Killer, Nina czy Jane, Eyeless Jack, czy też inny ze znanych, "ludzkich" morderców. W ten sposób wszyscy kierowali się ku nim, wszystkie zabójstwa przypisywano im, i wszczynano przeciwko nim śledztwa oraz poszukiwania. W ten sposób wszyscy mordercy, cała Rezydencja, mogła jeszcze przynajmniej przez kilka tygodni funkcjonować w danym miejscu. Policja i ludzie mieli co prawda wzmożoną czujność, przez co trudniej było polować, ale oni w końcu byli zawodowcami i jakoś sobie radzili.

Znajdywali ofiary, jednocześnie unikając pościgów, policji, schwytania, a wszystkie te morderstwa nadal przypisywane były konkretnej grupie morderców. Po tym, jak ludzie zwracali uwagę, że w okolicy ginie w podobny sposób wiele osób, zupełnie jakby grasowało tutaj kilku różnych seryjnych morderców, każdy z nich z własnym, niepowtarzalnym modus operandi, za "bezpieczne" uznano pozostanie w okolicy jeszcze przez kilka tygodni. Nie mogli w końcu nawet zbyt często zmieniać swoich miejsc pobytu. W końcu na świecie skończyłyby się miejsca, gdzie Rezydencja mogłaby się przenieść. Wszędzie na świecie ludzie mieliby wzmożoną czujność. A tak Rezydencja była przenoszona na nowe miejsce. Jej mieszkańcy zabijali, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń. Potem ludzie, to jest okoliczni mieszkańcy i policja, w końcu tych podejrzeń nabierali. Wszyscy stawali się bardziej czujni, a policja wszczynała swoje śledztwa i wzmożona poszukiwania ofiar oraz sprawców. Śledczy gromadzili informacje o nich, o seryjnych mordercach, porównywali to z informacjami z innych miejsc, państw, rozumieli, że mają do czynienia z mordercami, którzy najprawdopodobniej wcześniej działali w innych miejscach...

Zanim jednak policja i okoliczni przeszli od samych podejrzeń i wzmożonej czujności do takich konkretnych działań, zwykle mijało jeszcze trochę czasu, około kilku tygodni. W tym czasie Rezydencja mogła pozostać na miejscu, a jej mieszkańcy mogli nadal działać, tylko oni sami także musieli zachowywać wzmożoną czujność. Dzięki temu zyskiwali czas i w miejscach, w których już byli, ludzie po prostu o nich zapominali i za 50, 80, 100 lat mogliby tam znowu wrócić i działać od nowa, nie wzbudzając od razu niczyich podejrzeń.

A obecność takich "ludzkich" morderców również dość mocno pomagała. Kolejną ważną kwestią było bowiem utrzymanie w całkowitej tajemnicy istnienia takich istot, jak Puppeteer, Candy Pop, Jason the toy Maker, i oczywiście Slenderman i cała zgraja jego braci. Poza tym była jeszcze cała zgraja innych postaci, generalnie takich nieludzkich, rodem ze świata fantasy. NIKT nie mógł się dowiedzieć o ich istnieniu. Mordercy z Rezydencji nie byli idiotami i wiedzieli, czemu ludzie się ich boją. Kto by się nie bał zgrai seryjnych morderców, bezwzględnych zabójców, którzy zabijają niewinnych ludzi, ich sąsiadów, bliskich? To logiczne, że ludzie bali się o życie swoje i swoich bliskich. Z tego też względu panikowali, bali się, byli nad wyraz ostrożni i uważni, nienawidzili takich morderców i naciskali na policję, żeby ta czym prędzej ich złapała.

Policja, rząd, czy wszelkie dodatkowe służby jak FBI i inne takie rzeczy w innych państwach, zawsze brali sobie za cel jak najszybsze ukrócenie działalności takich morderców. A co by się stało, gdyby oni wszyscy, opinia publiczna, dowiedziała się o istnieniu takich istot? Istot paranormalnych lub z paranormalnymi mocami? Wybuchłaby być może nawet ogólnoświatowa panika, a im wszystkim, zwłaszcza tym nieludzkim mordercom, tym trudniej byłoby się ukryć.

Schemat działania Rezydencji i wszystkie jej zasady były zatem dość łatwe. Jeśli było ci trudno przetrwać w pojedynkę albo po prostu chciałeś dodatkowej ochrony, będąc osławionym mordercą, mogłeś liczyć na to, że któryś z mieszkańców lub nawet sam Slenderman zaproponuje ci dołączenie, jeśli wzbudzisz zaufanie i spełnisz określone kryteria. Po dołączeniu musisz zgodzić się na kilka zasad. Potem dołączasz i żyjesz sobie szczęśliwie w wielkim domu, Rezydencji pełnej psychopatów. Zabijasz ludzi w okolicy, nadal przestrzegając wszystkich zasad (w innym przypadku groziło ci wywalenie z Rezydencji lub nawet śmierć). Należało zawsze zachowywać szczególną uwagę. Miałeś zapewnione jedzenie, picie, miejsce do spania i żeby się wykąpać. Musiałeś tylko, jak zawsze, zachowywać czujność, żeby cię nie złapano czy nie zabito. Ale w takich sytuacjach, czasami mogłeś liczyć na pomoc innych mieszkańców Rezydencji. Potem, kiedy ludzie, mieszkańcy okolic i policja zaczynali ogarniać, że coś się dzieje, że coś jest na rzeczy, należało mieć się tym bardziej na baczności, uważać na siebie i swoje ofiary, działać tym bardziej "pod przykrywką", dobrze się maskować, ukrywać.

W tym czasie wszyscy musieli wykazać się wzmożoną czujnością, nieludzcy mieszkańcy Rezydencji także. Jednak to ci zwykli, ludzcy, musieli wykazać się dodatkową czujnością i uwagą. To na nich początkowo spadała odpowiedzialność za wszystkie te morderstwa, pilnowano, aby wszyscy byli przekonani, że za te zabójstwa odpowiadają tacy "zwykli" seryjni mordercy, jak Jeff, Eyeless Jack i inni tego typu. Oni zatem tymczasowo stawali się "kozłami ofiarnymi". Po prostu, pilnowano, aby ludzie byli przekonani, że w okolicy polują i nękają wszystkich Jeff czy Nina the killer, a nie mierzący trzy metry, blady stwór bez twarzy, w garniturze i z mackami wyrastającymi z pleców. W ten sposób łatwiej było im utrzymać istnienie nadprzyrodzonych morderców w tajemnicy, ale i również kwestia istnienia Rezydencji morderców była doskonale ukrywana.

Kiedy robiło się zbyt gorąco, Slenderman przenosił całą Rezydencję w nowe miejsce. Powrót do miejsca, gdzie już kiedyś byli, odbywał się dopiero, kiedy wszystkie plotki, domysły i podejrzenia zniknęły, śledztwa pozamykano lub umorzono. Ludzie o wszystkim pozapominali, minęło kilka pokoleń i powrót nie stanowił dla morderców zagrożenia. Generalnie świat był dość duży a oni mieli mnóstwo mniej lub bardziej bezpiecznych kryjówek do ukrycia się. Tych najlepszych było oczywiście niewiele, ale generalnie była całkiem spora ilość takich dość dobrych kryjówek. Nie musieli koniecznie wracać do miejsc, gdzie już byli, ale zachowując się w ten sposób, zostawiali sobie otwartą furtkę na wypadek, gdyby kiedyś tego potrzebowali.

Zanim Slenderman na dobre ruszył z całym tym swoim "projektem" naprawdę wszystko porządnie to przemyślał. Toby był jedną z osób, które były wszystkiego tego, tych wszystkich zasad, których trzeba było przestrzegać, aby wszystko dobrze funkcjonowało, doskonale świadome, najlepiej ze wszystkich mieszkańców Rezydencji. W końcu sam był jednym z mieszkających tam morderców i oczywiście jego również obowiązywały wszystkie te zasady. A dodatkowo Toby był proxy Slendermana, więc tym bardziej znał, rozumiał i przestrzegał wszystkich tych zasad.

I tak to sobie żył i funkcjonował, jako morderca, proxy Slendermana, przestrzegając zasad życia w Rezydencji i służąc swojemu panu, Slendermanowi. Dziś także, jak zazwyczaj, wypełniał kolejny rozkaz Slendermana, polując na ofiary dla niego. Slenderman żywił się energią i życiem mordowanych ofiar. Jednak dzięki swojej mocy, nie musiał zabijać ich osobiście. Był w stanie żywić się także energią i życiami ofiar zabijanych przez jego proxy, co było bardzo przydatną umiejętnością, bo gdy nie chciał, nie mógł albo nie miał ochoty, nie musiał sobie brudzić macek, zamiast tego wysyłał swój oddział przeszkolonych morderców i miał już wszystko, co było mu potrzebne do przeżycia.

Toby, Hoodie, czy Masky nie narzekali. Nie dlatego, że zabijanie dla Slendermana było fajne. Po prostu byli proxy Slendermana, ich pan i władca wyprał im mózgi i praktycznie w ogóle nie poddawali w krytykę wszystkiego tego, czego oczekiwał od nich i do czego zmuszał ich Slenderman. Nie mieli okazji dostrzec, że cokolwiek jest nie tak, a już tym bardziej nie mogli sprzeciwić się woli Slendermana.

Poza tym przez wydarzenia z ich życia, którymi również Slenderman w mniejszej lub większej części umiejętnie pokierował według swojego widzimsię, dodatkowo sprawiały, że w ich oczach świat zewnętrzny był okropny i zepsuty, a Slenderman był ich jedynym i ukochanym wybawcą. Dlatego też właśnie ani Toby, ani nawet żaden inny z pozostałych proxy "beztwarzowca" nie narzekali praktycznie nigdy na swój własny los, bo i nie byli w stanie dostrzec w nim czegokolwiek złego czy jakichkolwiek cierpień, Slenderman miał nad nimi, w tym nad ich umysłami, całkowitą, autorytarną władzę. Kiedy Toby po całej tej makabrycznej zabawie skończył już wreszcie swoje zadanie, wrócił z powrotem przez nikogo nie niepokojony do Rezydencji Slendermana, zgodnie z rozkazem swojego Pana, który po wykonaniu powierzonego mu zlecenia, rozkazał chłopakowi zaraz wracać. Toby nie wnikał w sens zadawanych mu przez Slendermana zadań, tak jak i inni proxy, nie mógł zatem zdawać sobie z tego sprawy, ale Slenderman miał już dla chłopaka kolejne, tym razem dość nietypowe zlecenie.

~*~

Zanim dziewczyna mi cokolwiek wyjaśniła, stwierdziła, że potrzebuje ubrań. Mi się tam podobało, kiedy siedziała obok mnie praktycznie naga, ale jej to chyba niezbyt odpowiadało. No trudno.

- Podaj mi moje ubrania - zażądała dziewczyna. Zmrużyłem lekko oczy, przyglądając się jej. Kiedy tylko Nina to zauważyła, od razu szczelniej okryła się śpiworem, a ja uśmiechnąłem się wrednie. Potem wstałem.

- Mam lepszy pomysł - powiedziałem, po czym podszedłem do samochodu, w którym wciąż spoczywało ciało jednej z ofiar, a wokół było, delikatnie mówiąc, troszeczkę krwi.

- Ta dziewczyna, nastolatka, wyglądała dość podobnie do ciebie z figury, więc jej ubrania powinny na ciebie pasować, a chyba dobrze byłoby ubrać coś nowego, świeższego, co nie? - odparłem. Stanąłem przed bagażnikiem. Na szczęście był już otwarty, dzięki czemu nie musiałem szukać w środku zakrwawionego samochodu guzika do otwierania bagażnika, ujebując się przy tym krwią niepotrzebnie. Nie spodziewałbym się jednak takiej reakcji, jaką moja propozycja wywołała u Niny. Nie pomyślałem zwyczajnie, że do czegoś takiego dojdzie.

- Ja nie założę ubrań dziewczyna, która... którą... która... która... którą... - dziewczyna zacięła się i w kółko powtarzała to samo, jak zdarta, zacięta płyta. Aż normalnie się zapowietrzyła. Sięgnąłem do walizki, uśmiechając się delikatnie pod nosem.

- Nie chcesz ubierać ubrań dziewczyny, którą sama zabiłaś? - spytałem. Otworzyłem w tym czasie walizkę. Wcześniej już przetrząsnąłem ją w poszukiwaniu jedzenia, wiedziałem więc mniej więcej, co tam znajdę. W odpowiedzi na moje słowa usłyszałem. Zaśmiałem się trochę, ale... poczułem, że zrobiłem to trochę na siłę... Sam nie wiem dlaczego. Cała ta sytuacja między nami i wymiana zdań były przecież zabawne, nie wiedziałem jednak, dlaczego przy okazji poczułem się lekko zmartwiony.

Dla pewności wychyliłem się jeszcze na chwilę zza samochodu, żeby przekonać się, czy wszystko dobrze z dziewczyną. Krzyknęła głośno, przerażona, na co poczułem delikatne ukłucie w swoim sercu... A kiedy zdałem sobie sprawę, że to ze współczucia i martwienia się o Ninę, natychmiast skupiłem się z powrotem na przeszukiwaniu bagażu. W końcu... byłem mordercą, a jak ostatni raz żywiłem do kogoś cieplejsze uczucia, to była to Jane the Killer, i, jak powszechnie wiadomo, nie skończyło się to dobrze ani dla mnie, ani też dla niej. Dlatego, jako bezwzględny morderca, nie mogę sobie pozwalać na absolutnie żadne głębsze uczucia względem kogokolwiek, i tyle.

W czasie tych moich rozmyślań dziewczyna trochę pokrzyczała, a potem po prostu się rozpłakała. Ja w tym czasie znalazłem dla niej czarną bluzę z nadrukiem prosto narysowanej, podobnej do pirackiej, czaszki, oraz czarne, dresowe spodnie. Wybrałem jej też jakieś skarpetki, majtki, i stanik, który szybko ukryłem pod naręczem reszty ubrań, bo co prawda poprzedniej nocy szalenie dobrze zabawiałem się z dziewczyną i nie miałem problemów z dotykaniem i zdejmowaniem jej wszystkich ubrań, nie tylko stanika, ale teraz... jakoś tak ta część damskiej garderoby poza seksem była dla mnie tabu.

Podszedłem do dziewczyny z naręczem ubrań i zrzuciłem je przed nią. Nina była pochylona, i zapłakana, i nie zauważyła nawet przy tym, że śpiwór zsunął się z niej trochę i odkrywał nieco więcej niż powinien... Wiedziałem, że teraz nagle bycie przede mną nagą stało się dla niej problemem, a skoro przestała nagle przywiązywać tak wielką wagę do zasłaniania się przede mną, to tym bardziej dowodziło tego, że Nina była teraz w naprawdę złym stanie psychicznym.

Na początku odchrząknąłem cicho, żeby zwrócić jej uwagę, że trochę za bardzo jak na samą siebie sie przede mną "odsłoniła". To znaczy, ja nie miałem z tym problemu, ale ona dziś od samego rana zasłaniała się przede mną, więc chyba miała problem ze swoją nagością przede mną, a teraz nagle nie, więc mi to tam zwisało, ale wskazywało przy tym na to, że dziewczyna była naprawdę w nie najlepszym stanie psychicznym.

Moje odchrząknięcie nic nie dało, zrobiłem to jeszcze raz, nieco głośniej, ale efekt był taki sam, zero reakcji ze strony Niny. W końcu więc westchnąłem i kucnąłem przed dziewczyną. Jedną rękę oparłem jej na ramieniu, a drugą ująłem ją delikatnie za brodę. Ostrożnie podniosłem jej twarz trochę wyżej, żeby spojrzała na mnie. Postarałem się być naprawdę dobry dla niej, żeby jej pomóc i dodać jej otuchy, dlatego też uśmiechnąłem się delikatnie. Mogłem zobaczyć zapłakaną twarz dziewczyny. Zmartwiłem się i przejąłem. Dopiero co obiecywałem sobie, że nie będę więcej skupiał się na uczuciach, nie będę odczuwał do Niny nic więcej poza ewentualnym "lubieniem jej" i tylko tyle, i że zduszę w sobie i zabiję to, co do niej poczułem... A ostatecznie znowu się o nią martwiłem i chciałem jej pomóc. Westchnąłem jeszcze raz.

- Nie ma co narzekać - powiedziałem cicho. To oczywiście nie wystarczyło, żeby pomóc dziewczynie, pocieszyć ją i zażegnać cały problem. Dziewczyna od razu wyrwała mi się i bardziej się rozpłakała i krzyknęła.

- Jak to "nie ma na co narzekać", jak właśnie jest! Morderstwo, zabijanie, ja... ja... ja brałam w tym wszystkim czynny udział! - zawołała dziewczyna.

Przewróciłem oczami, po czym wstałem. Nina wciąż się zapłakiwała i jęczała. Westchnąłem ponownie. Bez słowa więcej odszedłem od dziewczyny. Uznałem, że jednak najlepiej to będzie dać na razie dziewczynie możliwość wypłakania i wykrzyczenia się. Przejdzie przez swoją "żałobę", poradzi sobie ze smutkiem, strachem i wszystkim tym, co ją męczyło, a potem ja będę mógł w końcu być może jakoś normalniej z nią porozmawiać.

Kiedy więc naga Nina, okryta jedynie śpiworem, przeżywała jeszcze bardzo gwałtownie i emocjonalnie wszystkie swoje wewnętrzne rozterki, ja wróciłem do bagażnika. Co jakiś czas zerkałem zza niego, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze z Niną i czy nic złego się nie dzieje, a kiedy przekonywałem się, że z dziewczyną nic się nie dzieje, wracałem do tego, czym obecnie się zajmowałem. Skupiłem się na przeglądaniu wszystkich bagaży i całego samochodu, żeby przekonać się, czy są tutaj jeszcze jakieś przydatne dla mnie i dla Niny rzeczy poza jedzeniem, i ubraniami. No cóż, miałem przestać tyle o niej myśleć, a skończyło się na tym, że pomimo swojej obietnicy zmiany, nadal czułem coś do niej, i czułem się odpowiedzialny za nas oboje, więc starałem się rozkminić, jak najlepiej dla nas wykorzystać by całą tą sytuację i to, co mieliśmy teraz do własnego użytku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro