Cześć 10
-Słucham? Haha chyba sobie żartujesz. -Prychnąłem patrząc na chłopaka za chwilę ściągając brwi.
-Ty serio mówisz? Nie, nie zamienię Cię. Nie ma nawet takiej opcji. Nie jestem jakiś dawcą jadu.
Popatrzyłem na niego. Zsunąłem się w dół łapkami i nogami obejmujac jego nogę. Mocno ją przytuliłem, tak by mi jej nie za brał. Zamykając oczy.
-Hej nie zachowuj się jak dziecko. Puszczaj mnie. -Bez problemu uniosłem nogę wokół, której był zawieszony. Potrząsłem nią trochę jednak chłopak nie spadł.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej nadal miejąc zamknięte oczy.
-Moja...
-Twoja? To co może mam ją sobie odciąć, żebyś miał do czego się przytulić jak będziesz szedł spać? -Spytałem opierając stopę na parapecie i nachyliłem się żeby móc spojrzeć na buńczucznie wtulonego w moje udo dzieciaka.
-Co Ci tym razem rypło na czerep, hm?
Popatrzyłem na niego z uśmiechem.
- Jak stałeś się wampirem...? A może się taki urodziłeś? Chce wiedzieć..- powiedziałem cicho i spokojnie.
-Nie, zostałem przemieniony podczas wojny ery Onin w 1477r. w Kioto Wystarczy? Czy teraz mógłbyś puścić MOJĄ nogę? -Zapytałem opierając się łokciem o swoje wyprostowane kolano.
Popatrzyłem na niego i pokiwałem głową na boki.
-Moja noga...- powiedziałem cicho.
-Naprawdę mogę Ci ją oddać. Jedna kończyna w tą czy we wtą. Co za różnica. Komfort życia się przez to wcale nie zmieni, nie? -Zrobiłem kwaśną minę wzruszając ramionami za chwilę z powrotem patrząc na chłopaka.
-Podpisałeś ją, że uważasz za swoją? Nie przypominam sobie.
Popatrzyłem na niego i wziąłem czekoladę. Podwinąłem mu nogawkę i podpisałem mu nogę czekoladą.
Przesunąłem dłonią po twarzy śmiejąc się cicho.
-Boże... Żyję już tyle lat, a po raz piewszy ktoś mnie sobie przywłaszczył. Ale muszę Cię zasmucić. -Stwierdziłem i śliniąc swój palec zmazałem czekoladowy podpis.
-Znowu jestem bezpański.
Popatrzyłem na jego palec a potem na niego.
-Znowu? - puściłem jego nogę i walnąłem się w głowę.. to wampir.. wam-pir... nie będzie ze mną... ma tylko ze mnie ubaw... przeszedłem obok niego i schowałem się pod kołdrą.
Przechyliłem głowę w bok unosząc ze zdziwienia brwi.
-Powiesz mi wreszcie o co Ci chodzi? Źle się czujesz przez to, że Cię wczoraj ugryzłem?
-Nie.. to było cudowne, ale.... - po prostu nie umiałem mu powiedzieć.. Wziąłem pamietnik i rzuciłem go na podłogę.
Zmarszczyłem brwi kładąc dłonie na biodrach.
-Czy mógłbyś mi powiedzieć o co Ci chodzi zamiast rzucać we mnie zeszytem? Nie bede wiedzial dopoki mi nie powiesz. -Westchnąłem podnoszac zeszyt i podałem mu go.
-Otwórz na dzisiejszej dacie i czytaj... -powiedziałem cicho spod kołdry. Nie umiał bym mu powiedzieć..
-Nie chce czytać, po prostu mi powiedź. -Westchnalem odkładając zeszyt na szafkę.
- Nie... - Popatrzyłem na niego i podałem mu zeszyt.
-Proszę... przeczytaj...- powiedziałem cicho.
-Ale kiedy ja wolę, żebyś mi sam o tym powiedział. -Powiedzialem oddając mu z powrotem zeszyt.
Popatrzyłem na niego smutno. Wziąłem zeszyt i spuściłem głowę.
-Bo.. ja.. ja.. ja się w tobie zakochałem...
Westchnąłem opierając rękę na biodrze za chwile jednak kucając przed nim zaplotłem ręce na własnych kolanach i wypuściłem powietrze w rękaw bluzy.
-Mowilem Ci, żebyś tego nie robił.
-Nad tym się nie panuje... - powiedziałem cicho i smutno będąc blisko łez. Zacząłem cytować mu to co napisałem w pamiętniku..
-Naprawdę mam aż taki fajny brzuch? -Zaśmiałem się patrząc na jego trzęsące się dłonie.
-Zgaduje, że to poniekąd moja wina. Nie zrobiłem nic żeby Cię do siebie zniechęcić.
Przygryzłem dolną wargę i wytarłem łzy płynące mi po policzkach.
-Zapomnij... - powiedziałem cicho.
-Przestań mi mówić co mam robić, to ja tutaj mam taka władze rozumiemy się? -Stwierdziłem grożąc mu lekko palcem.
-Nie chce zapomnieć. Usłyszeć takie słowa nawet pomimo tych przeżytych... a z reszta nie ważne, to w każdym bądź razie i tak bardzo miłe. Nie płacz, czy widzisz jakiś powód? Krzyczę, albo się z Ciebie śmieję?
Popatrzyłem na niego przecierając łzy i pokiwałem głową na boki po woli się uspakajając.
-No właśnie. Nie wiem czy mogę dać Ci to czego chcesz. Ba... ja wiem, że Ci tego nie dam. Jestem wampirem. Ja będę żył wiecznie, za to ty pozostaniesz. Przeżyłem to już wiele razy, zdążyłem się przyzwyczaić do utraty ludzi których kocham. Ale czy ty byłbyś w stanie się z tym pogodzić? Zresztą chciałeś mnie zabić. Co się zmieniło? -Zapytałem gryząc lekko kciuk.
Popatrzyłem na niego przygryzając dolną wargę.
- Z Tobą jest inaczej... ja.. chciałem... ale nie mogę...
-Zatem oczekujesz, że będę z Tobą patrzeć jak zabijasz takich jak ja? Niby nic mnie z nimi nie łączy, ale to jednak ten sam gatunek... a nie daj Boże zabił byś kogoś z moich bliskich. Na naszym terenie nikt nie zabija. Robimy to co ja tobie. Tylko wedrowni tak jak tamci trzej pozostawiaja po sobie bałagan. -Powiedziałem wplątując palce we wlosy.
Popatrzyłem na niego.
-Dla ciebie nie będę....- powiedziałem cicho . Położyłem rękę na jego policzku a z oczu leciały mi łzy. Zamknąłem oczy i lekko pocałowałem go w usta.
Unioslem lekko brwi kiedy chłopak odsunal sie ode mnie na kilka centymetrow niepewny tego co zrobił. Przesunąłem spojrzeniem po jego twarzy od samych ust, których właśnie pozmakowałem, po oczy wyrazające nadzieje i smutek. -Zaprosiłeś mnie do swojego życia... Możesz tego pożałować... -Mruknąłem i kladąc jedna dłon na jego biodrze sam się przysunąłem wpijajac się w malinowe wargi przesiakniete słodyczą.
Popatrzyłem na niego i objąłem jego szyje oddając pocałunek. Z oczu nadal leciały mi łzy. Kochałem go ale mimo wszystko było to trudne.
-Juz nie płacz... -Wyszeptałem owijając go jedna ręką w pasie i przytuliłem do siebie, drugą kładąc na jego poliku. Z cichym cmoknięciem oderwalem sie od niego kciukiem zbierając przyklejone przez łzy włosy do jego policzków.
-Straszna z Ciebie beksa, co? -Zasmialem sie wycierajac kolejno to splywajace łzy
Popatrzyłem na niego. Pogłaskałem go po policzku pociągając nosem.
-Sam jesteś beksa... - powiedziałem cicho i znów go pocałowałem.
-Przecież nie uroniłem ani jednej łzy. W przeciwieństwie do Ciebie bekso. -Zaśmiałem się odrywając od niego na kilka sekund. Nie wiem na ile z nim zostanę... Nie wiem czy w ogóle z nim zostanę. Jestem wampirem. Z reguły nie osiedlam się na długo, żeby ludzie nie zaczęli niczego podejrzewać.
Popatrzyłem na niego. Uszczypnąłem go w rękę.
- Nie zależy ci na mnie, prawda?
-Gdyby tak nie było nie dotykałbym Cię teraz. Nie całowałbym Cię, ani nie rozmawiał z Tobą. Z reszta szukałem Cię od zawsze, więc jak mógłbyś nic dla mnie nie znaczyć? -Zapytałem zakladając mu kosmyk włosów za ucho.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro