~20~
(Park, popołudnie, New York)
Na ławce siedzi Pastor Maximilian. Spostrzega idącego w stronę sklepów Jeana i Nicolasa.
P.M.: Czekajcie! Czekajcie, muszę z wami porozmawiać!
Jean i Nicolas obracają się w jego stronę. Pastor podchodzi do nich w pośpiechu.
P.M.: W końcu was znalazłem! Szukam was już kilka dni.
N.: Po co nasz szukasz, Ojcze?
P.M.: Musicie być wysłannikami od Boga! Tak bardzo mi przykro, że w pierwszym momencie podważałem wasze istnienie. Powiedzcie mi, co Bóg ma mi do przekazania?
J.P.: Nicolas, co się tu dzieje?!
Nicolas szepcze coś do ucha Jeana.
N.: Jean, daj mi to załatwić. I spróbuj wczuć się w rolę Bożego wysłannika. I to szybko.
P.M.: Więc co macie mi do przekazania?
N.: Mamy dla ciebie ważną wiadomość! Bóg chce, abyś wyruszył w pielgrzymkę i głosił słowo Boże. Masz wyruszyć jak najprędzej!
P.M.: Och, oczywiście! W takim razie wyruszam już dzisiaj!
Pastor szybko opuszcza park. Jean i Nicolas nadal stoją w tym samym miejscu.
J.P.: Myślałem, że powiesz mu o jakiejś apokalipsie albo o budowaniu arki, która będzie dla ludzi i zwierząt jedynym sposobem na przeżycie, gdy naszą Ziemię ogarnie wielka powódź.
N.: Nie pierdol. Ale popatrz na to z innej strony. Teraz wyjedzie z Nowego Yorku i więcej nie będzie nas męczyć. Zwłaszcza, że nie mam ochoty słuchać o Bogu i podobnych rzeczach.
J.P.: Może i masz rację.
N.: To w takim razie możemy ruszać dalej. Dziewczyny się zdenerwują, jak znowu się spóźnimy.
J.P.: W takim razie powinniśmy już iść.
N.: Dokładnie. Tak na marginesie, co sądzisz o Katianie?
J.P.: To zwykła walnięta wiedźma. Boję się jej.
N.: Chodziło mi o jej wygląd.
J.P.: Aaaaaa, o to ci chodziło. Jest ładna, ale to nie mój typ. Czemu pytasz?
N.: Nieważne.
J.P.: Nieważne? Nick, chcę wiedzieć wszystko! Podoba ci się Katiana?
N.: Może mi się podoba. Idziemy?
J.P: Tak, oczywiście.
Mężczyźni odchodzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro