5
Od wyprawy minął zaledwie tydzień, a ja nadal tonęłam w papierach. Musiałam jeszcze potwierdzić wszystkie zgony, wysyłając listy do rodzin poległych żołnierzy, dokończyć raport dotyczący wyprawy i podpisać mnóstwo oświadczeń do rządu. Moje dni wyglądały tak samo. Budziłam się, szłam na trening i wypełniałam papiery. W międzyczasie jadłam, ale nie rozmawiałam z nikim oprócz Erwina. Siedziałam i wykonywałam swoją pracę, by jak najszybciej skończyć.
Dochodziła północ, gdy w końcu uporałam się z całą robotą. Byłam z siebie dumna, żaden dowódca tak szybko się z tym nie uwinął. Wzięłam ostatnie dokumenty i popędziłam do gabinetu Erwina, by pozbyć się ich z oczu. Stanęłam pod drzwiami, zastanawiając się czy oby nie jest to za późna pora, ale i tak nie miałam nic do stracenia. Zapukałam cicho, ale nie usłyszałam odpowiedzi, dlatego ponowiłam czynność. Cisza. Zaczęłam powoli otwierać drzwi i wślizgnęłam się do środka, by zastać tam śpiącego na biurku Erwina. Zaśmiałam się w duchu, widząc że nasz przyszły generał w najlepsze sobie drzemie.
- Erwin. - Szturchnęłam go delikatnie, a on od razu podniósł się do pionu, przecierając zmęczone oczy.
- [Twoje imię]. Co ty tutaj robisz? - zapytał, po czym zerknął na zegarek - W dodatku o tak późnej porze?
- Skończyłam - powiedziałam dumnie, kładąc na jego biurku stos kartek - Powinieneś się położyć, spanie na biurku może uszkodzić twój kręgosłup.
- Masz rację, dobranoc... - odparł, a ja już odwróciłam się na pięcie gotowa do odejścia, gdy dodał - Levi jest silny, silniejszy niż my wszyscy. Razem z Shadisem doszliśmy do wniosku, że jeśli przeżyje kilka przyszłych wypraw, awansujemy go na kapitana.
- Nie dziwi mnie to. On jest naszym skrzydłem wolności. Widziałam co potrafi i słyszałam o tym jak zabił tytana, który pozbawił życia tak wielu żołnierzy, w tym jego przyjaciół. Jego umiejętności są niezastąpione, a on sam opanował je do perfekcji. Z nim jesteśmy w stanie zwyciężyć. Dobranoc. - Odparłam, czując siłę swoich słów. Powoli oddalałam się.
- To nie wszystko. Przydzielimy mu ludzi do zespołu, który może w przyszłości stać się oddziałem do zadań specjalnych.
- Mam znaleźć odpowiednich ludzi, tak? - zapytałam, zerkając na niego przez ramię.
- Nie. Shadis sam się tym zajął. - Wyszeptał nieco ponuro blondyn.
- W takim razie... - Zaczęłam, gdy nagle Erwin mi przeszkodził.
- Ty także będziesz wchodzić w ten skład.
- Przecież jestem pułkownikiem! Mam swój oddział, swoje zadania. Jest o wiele więcej osób nadających się do tego. - Zaprzeczałam, czując narastającą we mnie złość.
- Byłaś pierwszą sugestią Keitha, a w dodatku Levi od razu to zaakceptował. Resztę odrzucał. Dlaczego? Czy między wami coś jest? - Zapytał, a raczej wręcz wyszeptał niebieskooki. Na jego twarzy malowała się niepewność.
- Nie pozwalam sobie na słabości, jeśli jeszcze nie zauważyłeś - odparłam nieco zbyt ostro - Teraz wybacz, ale mam noc do przespania. Dobranoc.
Szybko opuściłam gabinet blondyna. Szłam prawie biegnąc, myśląc o rozmowie. Pochłonęła ona na tyle moje myśli, że nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam, dopóki nie wylądowałam na ziemi. Spojrzałam w górę i dostrzegłam błyszczące w ciemności oczy.
Kobaltowe tęczówki połyskiwały nieznanym mi dotąd blaskiem, na które padały delikatne promienie księżyca. Spoglądały na mnie, a ja coś w nich dostrzegłam. Troskę.
- A tobie co? Jesteś jeszcze bardziej roztrzepana niż zwykle. - Powiedział oschle, co niezwykle mnie zdziwiło - Nie wiem czy wiesz, ale od jutra dołączysz do mojego oddziału. Środa stanie się dniem porządków. Może żeby wbić w ciebie dyscyplinę i spostrzegawczość będę musiał dać ci więcej do sprzątania niż innym. Pobudka o piątej.
Ruszył przed siebie pewnym krokiem. Co go ugryzło? Poza tym za kogo on się uważał, tylko na niego wpadłam. Skąd ta nagła zmiana nastawienia do mnie? Czyżby przez słowa, które wypowiedziałam na dachu? Zrobiłam coś źle? Dlaczego do cholery obniżali mój stopień?
Po chwili otrząsnęłam się, by spostrzec że dalej siedzę na ziemi. Podniosłam się i pobiegłam do swojego pokoju. Czeka mnie dziś ciężki dzień. Oby Shadisa za to pożarli tytani. Należy mu się.
***
Równo o piątej rano stałam na dziedzińcu, czekając na resztę składu. Ciekawiło mnie kto mógł jeszcze okazać się nieszczęśnikiem takim jak ja, który został zaakceptowany przez wybrednego krasnala. Nie wiem czy cieszyć się, czy płakać z dobroci, którą okazał nam nasz dowódca.
- A ty co? Czekasz na specjalne zaproszenie, [Twoje imię]?! - wrzasnął, stojący za mną Levi.
Niechętnie odwróciłam się w jego stronę i z grymasem na twarzy poszłam w stronę pedanta. Patrzyłam na niego pustym wzrokiem. Chce traktować mnie źle? Proszę bardzo, ja odpłacę się obojętnością, która w moim wykonaniu potrafi być uciążliwa.
- Które piętro? - zapytałam chłodno.
- Całe pierwsze, a gdy skończysz zajmij się stajnią. Nie zapomnij o koniach. - odparł znudzonym tonem głosu.
Odwróciłam się na pięcie, kierując się w stronę składziku. Wyjęłam z niego niezbędne środki czystości i zaczęłam zamiatać korytarze. Wspominałam już, że nienawidzę swojego życia?
Minęło sześć godzin i skończyłam sprzątać pierwsze piętro. Schodziłam po schodach, gdy czyiś głos zatrzymał mnie.
- Gdzie ty idziesz? Najpierw sprawdzę stan pokoi, za szybko ci poszło. - Rozkazał kobaltooki.
Stałam jak kołek, nie wiedząc co powiedzieć. Milczenie jest złotem, nie?
- Zacznij od początku, pominęłaś kilka miejsc. - Powiedział obojętnie.
Zagotowało się we mnie, ale wdrapałam się po schodach, rzucając mu tylko znudzone spojrzenie. Wiedziałam, że nic nie pominęłam, więc ewidentnie krasnal robił mi na złość. Tylko co on chciał tym osiągnąć? Pokazać mi kto ma władzę?
Jeszcze raz porządnie sprzątnęłam pokoje i zanim się obejrzałam dobijała godzina siedemnasta.
- Widzę tu plamę. - Wskazał na idealnie wypolerowaną podłogę.
- Spokojnie to tylko twoja twarz. Nie dziwię się, że pomyliłeś ją z brudem. - Odparłam chłodno. Punkt dla mnie.
Czarnowłosy w niebywałym tempie odwrócił się w moją stronę i jednym ruchem powalił mnie na ziemię.
- Odszczekaj to. - Powiedział ostro, a w jego oczach dostrzegłam narastającą furię.
- A co jeśli nie? Każesz mi sprzątać jeszcze raz coś co jest już czyste po pierwszym razie? - odgryzłam się, nie czując strachu - Może inni się ciebie boją, ale nie ja. Nie zamierzam okazywać szacunku komuś, kto nie okazuje go mnie.
Jego spojrzenie delikatnie złagodniało. Widziałam targające nim sprzeczności. Walczył ze sobą, tylko w jakim celu? Co było przedmiotem bitwy rozgrywającej się w środku Levi'a? Co takiego mu zrobiłam, że zasłużyłam sobie na takie traktowanie?
Kobaltooki podniósł się z ziemi i zaczął odchodzić. Zerknął na mnie przez ramię, myśląc chwilę.
- Zacznij od początku, potem posprzątaj stajnię. Jutro staw się o czwartej na dziedzińcu. To rozkaz. - Usłyszałam władczy ton w jego głosie.
Świetnie. O czwartej to ja skończę to wszystko. No cóż, musiałam zrobić to co kazał. Kto wie do czego zdolna była ta ciemna część Levi'a.
***
Wyszłam ze stajni i pobiegłam do mojego pokoju. Odetchnęłam z ulgą, widząc że miałam chociaż pięć godzin snu dla siebie. Najbardziej zastanawiał mnie fakt, że nie dostrzegłam reszty oddziału czarnowłosego. Czy był tam ktoś kogo znałam? Kto spełnił oczekiwania rozkapryszonego krasnala?
Obudziłam się i niechętnie przeciągnęłam. Spojrzałam na zegarek i poczułam zastrzyk adrenaliny. Zostało mi tylko dwadzieścia minut, by zdążyć na czas. Pognałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic i wrzuciłam na siebie mundur w rekordowym tempie. Pędziłam, ile sił w nogach, by tylko znaleźć się na dziedzińcu wcześniej niż krasnal.
- Minuta spóźnienia! - Usłyszałam przeraźliwy krzyk dobiegający zza mnie.
- Będziesz się czepiał o taki szczegół? - Rzuciłam obojętnie.
- Dwadzieścia okrążeń, raz dwa.
Niemal niezauważalnie westchnęłam, po czym zaczęłam biec. Musiałam przyznać, że ten "nowy" Levi zaczął działać mi na nerwy. Co on sobie wyobrażał?
- Oh, spójrzcie na mnie! Jestem Levi i zostanę kapitanem, dlatego od teraz spełniajcie moje zachcianki! Debil. - Szepnęłam pod nosem, kontynuując bieg.
- Słyszałem! - Odkrzyknął. Niewiarygodne, że zdołał to usłyszeć. Może faktycznie nie był człowiekiem.
Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam, że krasnal jest niebezpiecznie blisko mnie i zaczął zmniejszać dzielącą na odległość. Pędził w moim kierunku, a sama zaczęłam momentalnie przyspieszać. Miałam nadzieję, że czarnowłosy zaraz potknie się na tych swoich krótkich nóżkach. Aczkolwiek nadzieja matką głupich, tak też się nie stało. Po kilku minutach, zaczęłam odczuwać niewiarygodne zmęczenie i mimowolnie upadłam na ziemię. Ktoś chwycił moją koszulę i zaczął mną potrząsać. Czułam tylko jak staję się coraz słabsza. Zemdlałam.
***
Obudziłam się w pokoju, którego ściany były nieskazitelnie białe. Podniosłam niewiarygodnie ciężkie powieki i rozejrzałam się wokół, zauważając jak ktoś siedzi tuż obok mnie. Wysilałam się i rozpoznałam kobaltookiego. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że czarnowłosy kurczowo trzyma moją dłoń.
- [Twoje imię]! - wykrzyknął z ulgą wymalowaną na twarzy, po czym znowu przyjął obojętną minę - Powinnaś odpocząć, padłaś jak mucha po dziewiętnastym okrążeniu. Nie wiem czy nadajesz się do mojego składu. Jesteś słaba.
Zignorowałam jego komentarz i wyrwałam swoją rękę. Odwróciłam się do niego plecami i próbowałam powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. Słaba? Taka więc byłam w jego oczach? Może nawet w oczach wszystkich? Tak bardzo nie chciałam, by ktokolwiek myślał o mnie jako o nic nie wartym człowieku, który nie potrafi sobie poradzić z czymkolwiek. Marzyłam o byciu silną osobą, która nie będzie więcej wpatrywać się w to jak umierają jej najbliżsi, a uratuje je. Bardzo zabolały mnie jego słowa.
- Wyjdź. - powiedziałam oschle, nie zważając na to, że słychać było smutek w moim głosie.
On jednak dalej siedział na swoim miejscu i wiercił mi dziurę w plecach. Czułam się niezręcznie, nie chciałam by widział mnie w takim stanie. Bałam się, że nawrzuca mi bardziej, ale on tylko wyciągnął dłoń i poczochrał moje włosy.
- Każdy jest słaby. Nie ma ludzi silnych, są tylko tacy którzy do tego dążą, jak ty i ja. Nie dręcz się tym co mogłabyś zrobić, a czego nie. Nie wiemy, które decyzje będą właściwe. Możemy ufać sobie lub ludziom, którzy są tego warci. Nikt nie potrafi przewidzieć tego, co niesie za sobą podjęcie danej decyzji. - Wyszeptał czarnowłosy.
- Levi... Ja nie chcę być słaba. Nie chcę by ich śmierć poszła na marne. - Mruknęłam cicho.
- Nie myśl o tym. Walcz o siebie i przyszłość. Nie chcę byś wymagała od siebie nazbyt wiele. To właśnie chciałem ci pokazać. W pojedynkę nic nie osiągniesz. Potrzebujesz innych, więc przestań odpychać tych, na których ci zależy, [Twoje imię].
Odwróciłam się w jego stronę i zaskoczona spojrzałam w jego kobaltowe oczy. Czyżby mówił o sobie? Może powinnam przestać odsuwać od siebie fakt, że jestem w nim szalenie zakochana. Jednak, gdyby coś między nami się wydarzyło, mogłoby to doprowadzić do tego, że oboje zginiemy. Bałam się tego. Aczkolwiek w tym momencie tak bardzo chciałam go pocałować. Odległość między naszymi twarzami niebezpiecznie się zmniejszała, a w jego oczach widziałam ogień, pożądanie.
- Pieprzyć to. - powiedział schrypniętym głosem i przyciągnął mnie do siebie.
Zamknęłam oczy, oczekując aż nasze wargi złączą się w namiętnym pocałunku. Wtedy otrzeźwiałam i wyrwałam się czarnowłosemu.
- Levi... Ja... Nie chcę tego czuć. Jeśli między nami do czegoś dojdzie, nie poradzę sobie z tym. Nie chcę się przywiązywać do kogoś, nie chcę kochać. Nie chcę nikogo więcej stracić, rozumiesz? - Zapytałam, czując zbierające się w moich oczach łzy.
- Rozumiem. - Wyszeptał prawie niesłyszalnie.
W jego oczach dostrzegłam smutek. Po chwili wstał i skierował się w stronę drzwi. Zniknął.
***
Hejka! Udało mi się napisać i dodać dziś, niestety tylko 1814 słów, ale coś zaczyna się dziać. Mogę zdradzić, że w następnym rozdziale przeskoczymy o parę lat.
Podoba się?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro