Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nic mi nie mówisz

— Śpisz?

— Nie.

— To chodź zapalić. — mruknął, leniwie podnosząc się z łóżka.

Nie miałam ochoty na nic. Nawet na papierosa. Nie mogłam też zasnąć, więc od godziny wpatrywałam się beznamiętnie w lampę i smugi światła na suficie, które rzucały pojedyncze miejskie latarnie. Kątem oka obserwowałam Josha, który wyciągnął czarną bluzę ze sterty innych brudnych ubrań, po czym założył ją, chwycił paczkę papierosów i zniknął w ciemnościach przedpokoju. Po kilkunastu sekundach sama wygrzebałam się spod pierzyny, po czym ubrałam się i podreptałam cicho w stronę wyjścia. Przez jakąś chwilę szukałam jeszcze kluczy do mieszkania, ale dzięki Bogu znalazłam je tam, gdzie być powinny. Josh czekał już na zewnątrz, usiłując odpalić jednego z papierosów. Wiatr był tak niemiłosierny, że co chwila w moją twarz uderzały drobinki piasku, powodując nieprzyjemne pieczenie. Stanęłam przy nim, osłaniając swymi drobnymi dłońmi przestrzeń przy jego twarzy. Sukces nastąpił dopiero po dwóch minutach. Josh wyciągnął papierosa z ust i podał go mi, od razu wyciągając z paczki kolejnego dla siebie. Tym razem z zapalaniem poszło szybko. Ruszyliśmy przed siebie.

Ulice były puste, od czasu do czasu przejechał jeden samochód. Czego miałam się spodziewać? Jest środek nocy, normalni ludzie śpią w najlepsze.

— Ostatnio nic nie mówisz.

Fakt, ostatnio nic się nie działo, nie miałam siły na nic. Kompletnie. Josh wrócił z trasy dokładnie tydzień temu. Odezwałam się do niego może, nie wiem, 16 razy? Czułam nieprzyjemne mrowienie w brzuchu, dlatego natychmiast zaciągnęłam się papierosem. Josh zrobił to samo, po czym rzucił peta na chodnik i delikatnie przydeptał go nogą.

— Źle się czuję. Może powinnam pójść do lekarza. Albo to przez pogodę. Tak, pewnie przez ciśnienie. — rzuciłam, nerwowo się uśmiechając. W przeciwieństwie do Josha, ja wyrzuciłam papierosa do najbliższego kosza. Mężczyzna złapał mnie za rękę i dosyć mocno ją ścisnął. Już miałam syknąć z bólu, kiedy odwróciłam się i napotkałam jego wzrok. Badał mnie. Nie wierzył w ani jedno moje słowo. Dosyć głośno przełknęłam ślinę, rozglądając się dookoła. "Jesteś dobrą aktorką. Dasz radę."

— Wszystko w porządku. Po prostu... Czasami jest mi smutno, dlatego nie mam siły na nic, nawet na rozmowę. Dopiero wróciłeś, zaraz znowu znikniesz na kilka miesięcy. Jest mi ciężko. To tyle. — Szepnęłam, posyłając mu lekki uśmiech.

Josh objął mnie i tak mocno do siebie przycisnął, że w pewnym momencie zabrakło mi tchu. Wdychałam zapach jego perfum wymieszanych z papierosowym dymem. Czułam gorący oddech Josha na swoich włosach i szyi. Po chwili mężczyzna ucałował mnie w czoło, później cmoknął w nos i delikatnie musnął moje usta.

— Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. — Z każdym słowem "przepraszam" cmokał mnie w inną część twarzy. Raz policzek, następnie drugi policzek, broda, żuchwa, skroń. Chwyciłam go za kark, pozostawiając na nim delikatne ślady zadrapań.

— Już cię nie zostawię. Obiecuję. Pojedziesz ze mną, z nami. Przepraszam cię. Nie wiedziałem, że aż tak silnie będzie to na ciebie działać. — Oczywiście, że nie chodziło tylko i wyłącznie o rozłąkę. Ale nie mogłam mu tego teraz powiedzieć. Nie w tym momencie.

Zmierzwiłam jego kolorowe włosy, śmiejąc się cicho. Przytaknęłam, złapałam go pod rękę i ruszyliśmy w stronę domu. Josh co chwilę szeptał, jak bardzo mnie przeprasza i kocha, że jest mu tak niemiłosiernie przykro. Jedyne co odpowiadałam to "nic nie szkodzi" albo "daj już spokój". Obserwowałam jego twarz otuloną sztucznym światłem latarni i neonowych szyldów sklepowych. Nie mogłam mu tego teraz powiedzieć. Ani jutro, ani pojutrze, ani za tydzień... Nie wiedziałam czy kiedykolwiek przyjdzie odpowiednia pora, aby się dowiedział. Znów poczułam nieprzyjemnie ukłócia w brzuchu, które jak zwykle postanowiłam przemilczeć, mocniej zaciskając zęby i uśmiechając się. Tak bardzo mnie kochał. Chyba rozpadłby się na kawałki, gdybym zniknęła. Przykro mi. Bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro