Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

B i e l

Białe ściany.
Biała podłoga.
Biały korytarz.
Białe fartuchy.
Białe, ułomne nadzieje.

Sam nie wiedział ile razy był w tym miejscu. Napewno dużo. Po dwunastu razach przestał liczyć. Przestał też liczyć na poprawę.

W poczekalni zawsze siadał na tym samym krzesełku. Tuż obok rejestracji.
Obserwował ból, żal i smutek pacjentów przychodzących do tego miejsca.
Obserwował radość, ulgę i spokój pacjentów wychodzących z tego miejsca.
Niekiedy obserwował również ogromną rozpacz ludzi, którzy przychodzili z pacjentami, którzy nigdy nie wyszli.
Nigdy się nie wypisali.
Nigdy nie zaczęli spowrotem oddychać.

Zdążył przyzwyczaić się do tego dziwnego zapachu, min, przyrządów.
Kiedy nie siedział przy łóżku mamy (co zdarzało się rzadko) czekał w poczekalni lub kafejce. Pisał wiersze, czytał książki lub modlił się o cud.
O więcej pieniędzy na leczenie.
O prawdziwy uśmiech, bez bólu, jego mamy.

Niegdyś nie rozumiał tego wszystkiego. Był na nią zły.
Był zły za to, że nigdy nie przychodziła na szkolne przedstawienia.
Za to, że nie przychodziła gasić mu światła i przytulać na dobranoc.
Za to, że nie grała z nim w piłkę.

Jak dorósł trochę i pojął w jakim ciężkim stanie się znajduje również był zły.
Za to, że nie wytłumaczyła mu tego wszystkiego.
Za to, że nie prosiła go o pomoc i opiekę.

Jeszcze na początku przychodziła taka miła pani, która pomagała im we wszystkim. Później nie było już na to pieniędzy.

Czasami wszystkiego było za dużo. Krzyki w jego głowie nasilały się. Rany pogłębiały. Nadzieje zmniejszały. Mimo to ciągle starał się być przy niej. Starał się być jej oparciem, w tych najgorszych czasach, które zdawały się nie mieć końca. Pomagała mu w tym wszystkim wiara, która w między czasie nasiliła się. Miał odniesienie do, którego wracał i wyżalał się.
Nie dbał o opinię ludzi, którzy go wtedy wyśmiewali. Pomagało mu to i było to dla niego najważniejsze.
Każda modlitwa nadawało koloru jego sercu.

Po godzinie siedzenia na twardym krzesełku wstał i postanowił poprzechadzać się. Mijając osoby na wózkach, łóżkach, płaczących ludzi jego serce krwawiło. Widok osób, którzy stracili wszystko rozcinał kawałek po kawałku jego serce.

Sącząc spokojnie kawę ujrzał kilku lekarzy biegnących korytarzem.
" Och kolejny" pomyślał smutno. Nagle świat zatrzymał się na chwilę. Kawa w papierowym kubeczku upadła na białą podłogę. Łzy stanęły w jego oczach. Zaczął jak w transie biec w kierunku sali. Sali jego matki.

Wpadł zrozpaczony i nie widział, nie słyszał nic oprócz jej. Upadł na kolana przy jej łózku i dał upust łzom. Patrząc w jej gasnące iskierki w oczach zaczął powtarzać.

- Mamo proszę. Proszę. Dasz radę. Błagam.
- Proszę wyjść!- krzyczał jeden z lekarzy. Lecz Sam słyszał go jak przez wodę.
- Sam proszę.- powiedziała słabo jego mama- kochanie będzie dobrze. Kocham cię. - uścisnęła jeszcze raz jego rękę i uśmiechnęła się słabo.
Nagle szarpającego się chłopca wyniósł lekarz. Wyprowadził zrozpaczonego Sam'a przed sale. Strumień łez stworzył potok na idealnie czystej podłodze.

Czekał skulony, mokry od łez pod salą z godzinę. Wyszedł lekarz. Po krótkiej rozmowie biała ściana, od uderzenia, stała się czerwona. Szum w głowie stał się nie do zniesienia.

Wbiegł on do idealnie białej łazienki i zaczął krzyczeć. Jak bardzo nienawidzi tej ciszy.
Tej bieli.
Tej idealnej czystości.
Tego zapachu.
Tego życia.
Tego boga, którego nie ma.
Tego całego gówna.

W jednej chwili jego serce straciło wszystkie barwy. Całą maleńką nadzieję. Stracił wszystko.

Kilka chwil później te cholerne białe ściany i podłoga stały się brudne. Brudne od krwi z jego ręki.
Jego serce straciło nawet żałosny, czerwony kolor.
Straciło wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro