9
- Widziałeś mój skok? Sto dwadzieścia osiem i pół metra! - krzyknął uradowany Kevin, wieszając się swojemu narzeczonemu na szyi.
- Widziałem. Prawie na zawał zszedłem, jak zobaczyłem Ciebie w powietrzu. Nie wiem jakim cudem wpadłeś na bycie skoczkiem.
- Takim samym, jak ty na zostanie studentem polonistyki - odpowiedział kpiąco.
Mackenzie prychnął, udając obrazę. Nie trwała ona jednak zbyt długo, gdyż po kilku minutach dołączył do nich trener Amerykanina.
- Clint Jones - przedstawił się mężczyzna, ścigając rękawiczkę.
- Mackenzie Boyd-Clowes - odparł blondyn, odwzajemniając uścisk. - Co pan sądzi o wynikach?
- Powiem szczerze, że nie spodziewałem się ich tak dobrych. Kevin nie trenował w zasadzie od... od 2014 roku. A tu proszę, taka niespodzianka. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Konwersacja zajęła im dobrą godzinę. Po tym czasie, mężczyźni pożegnali się z trenerem i udali się w stronę pobliskiej kawiarni, by napić się dla odmiany gorącej czekolady.
Pogrążeni w rozmowie, nie zauważyli idącej w ich stronę kobiety, niosącej ogromną siatkę z zakupami.
- Ał! - krzyknęła jednocześnie cała trójka.
- Ojej, przepraszamy! - Kevin wyglądał na przejętego. - Chodź, Mac, trzeba to pozbierać - dodał, wskazując na część rzeczy poza torbą.
- Spokojnie, przynajmniej nie miałam tutaj jakiejś cennej wazy - parsknęła czarnowłosa. - Jestem wykończona zakupami i tak się rozglądałam za jakąś kawiarnią.
- My do takowej właśnie zmierzamy! Może w ramach przeprosin dasz się zaprosić na czekoladę?
- Czemu nie. Tylko płacę za siebie! - uprzedziła.
- Ale...
- Albo po połowie, bo już widzę niezadowolonego Maca, a to źle wróży - zaśmiał się rudowłosy.
- Nie jestem niezadowolony!
- Niech będzie - przyznała szatynka. - Prowadźcie
***
- Naprawdę jesteście narzeczeństwem?
- Od trzeciego listopada - oznajmił radośnie Kanadyjczyk, całując Bicknera w skroń.
Możesz pakować walizki, Larson - pomyślała dziewczyna. - Nie przyłożę ręki do ich nieszczęścia.
- To naprawdę cudownie. W sumie jesteście pierwszą parą chłopaków - narzeczonych, których znam. I to miłe uczucie. A co na to Wasi rodzice?
- Mój ojciec to się nawet ucieszył i nie był przesadnie zdziwiony... chyba coś przeczuwał - odparł Amerykanin, dopijając napój. - A rodzice Maca...
- Nie żyją od pięciu lat.
- Oh... - zmieszała się. - Przepraszam, nie powinnam pytać.
- Przecież nie wiedziałaś - uśmiechnął się blondyn.
- Ja mieszkam tylko z matką, ojca nigdy nie poznałam.
- To przykre.
- Wiecie co, proponuję zmienić temat, bo jeszcze chwila i ze spotkania zrobi się stypa - parsknął Kevin.
- Racja - odparł jego narzeczony. - A ty, Blanche? Studiujesz?
- Moim marzeniem jest nauka norweskiego, ale mam chorą matkę na utrzymaniu i zwyczajnie nie mam na to ani czasu, ani pieniędzy - wyjaśniła.
Mężczyźni pokiwali głowami ze zrozumieniem, uśmiechając się smutno.
- A wy?
- Cóż, Kenzie studiuje polonistykę, a ja, o ile to tak można nazwać - skoki narciarskie.
- Poważnie, jesteś skoczkiem narciarskim? Mogę autograf? - ożywiła się.
Dalsza część rozmowy toczyła się w bardzo przyjemnej atmosferze. Blanche opowiadała im różne anegdotki ze swojego życia, a Kevin zdecydował się powiedzieć o chorobie.
Słuchała w skupieniu, a na końcu wyraziła swoją pomoc w razie jakichkolwiek trudności. Nie zdawała sobie sprawy, że śmierć stoi tuż za rogiem.
- O kurczę, już po siedemnastej! - Mac złapał się za głowę, zakładając w pośpiechu kurtkę. - Miło było Cię poznać, kochaniutka, ale musimy wracać do domu! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy!
- W zasadzie to i ja muszę się zbierać, obiecałam mamie, że będę o szesnastej. Jeżeli nie macie nic przeciwko, to wyjdę z Wami.
Uiścili rachunek i opuścili przytulną kawiarenkę. Już mieli się rozejść, każdy w swoją stronę, ale przeszkodziła im dość krótka, aczkolwiek głośna rzecz.
Strzał.
///
Jakiś taki nudny ten rozdział XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro