Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8∆

*Nie pytajcie co brałam, podczas pisania tego rozdziału, ale przeczuwam, że wprawi w was w totalne osłupienie i będziecie mieć wielkie "Pikachu na mordzie"*

Do mieszkania dotarli dosyć późno. Właściwie to zbliżała się pierwsza w nocy, kiedy zamknęli drzwi wejściowe do bloku. Mackenzie zaliczył bliskie spotkanko ze schodami, a zamiast syczeć z bólu, ten zaczął się śmiać na tyle głośno, że obudził zrzędliwą sąsiadkę spod siódemki. Wyszła w aksamitnym szlafroku i czepku na głowie na korytarz, zapalając światło.

- Och, pan Bickner... - mruknęła, odkrywając tożsamość winnych. - ... i ktoś, kogo widzę drugi raz na oczy. Chciałabym tylko przypomnieć, że istnieje coś takiego jak cisza i nie każdy mieszkaniec bloku siedzi w mieszkaniu, śpiąc do jedenastej rano.

- Przepraszamy, panno Hudley, kolega nie zauważył, że na piętro prowadzą schody - chrząknął Kevin, obrzucając chłopaka oskarżycielskim spojrzeniem. - To może my już nie będziemy przeszkadzać w dalszym odpoczywaniu i każdy pójdzie w swoją stronę, hmm?

Staruszka prychnęła w odpowiedzi i stanęła w progu, jakby czekając, aż tamci wejdą do wnętrza mieszkania.

Bickner włożył rękę do kieszeni kurtki, dokładnie ją sprawdzając. Zmarszczył brwi, bo klucze z a w s z e wkładał do lewej, ale dla pewności druga kieszeń nie została pominięta. Jak się okazało, i tą nie zawierała ważnej rzeczy.

- Co jest? - zapytał Kanadyjczyk, spoglądając na wciąż szukającego rudzielca.

- Nie mogę znaleźć kluczy, pójdę do samochodu. Zaczekaj tutaj - wyjaśnił, zbiegając w kierunku wyjścia.

- Nie no, przecież nie wejdę do mieszkania i nie poczekam na Ciebie z kubkiem herbaty - blondyn odpowiedział sarkastycznie, czym przykuł uwagę siwowłosej kobiety.

- Ty chyba nie jesteś stąd, prawda?

Student odwrócił się w jej stronę, spoglądając na nią lekko zdziwiony.

- Oh, ma pani rację. Jestem z Kanady, a dokładniej z Toronto, ale do tej pory mieszkałem w Albercie.

- Jaka pani, mów mi Audrey - odparła, podając mu rękę.

- Eee... Mackenzie?

- Mój kuzyn od strony brata ciotecznego też ma na imię Mackenzie! - uśmiechnęła się życzliwie. - O, Kevin wraca - dodała z mniejszym entuzjazmem.

- Były w kieszeni drzwi pasażera, szczerze to nawet nie wiem, jak się tam znalazły.

- To chyba wtedy, kiedy zaczęliśmy si...- przerwał blondyn, łapiąc się za kostkę.

- To my nie będziemy już przeszkadzać, dobranoc panno Hudley - odpowiedział Bickner, po czym ukłonił się staruszce i zniknął za drzwiami. Młodszy pożegnał się uśmiechem i zamknął drewnianą konstrukcję.

- Czy ona się uśmiechała? - zdziwił się Kevin, kiwając głową w kierunku wyjścia.

- Tak, nawet ze mną rozmawiała - odparł, niewzruszony szokiem wymalowanym na twarzy współlokatora. - I jej jakiś tam brat stryjeczny też ma tak samo na imię jak ja - dodał ze śmiechem.

- Aha, to ja przez dwa lata zdążyłem zamienić z nią może z dwa zdania, a ty w ciągu minuty się z nią zaznajomiłeś i poznałeś członka rodziny.

- No widzisz, musisz być bardziej otwarty na ludzi. Zresztą, zacznij ćwiczyć już teraz, bo kiedy wrócisz na skocznię, każdy dziennikarz zada Tobie po kilkadziesiąt pytań dotyczących Twojego powrotu.

- Spokojnie, nawet lipiec się jeszcze nie zaczął. Do sezonu sporo czasu - stwierdził Amerykanin, wchodząc do kuchni.

|||

Pomimo zapewnień Kevina, nie zdążyli nawet okiem mrugnąć, a już trwał listopad, a co za tym idzie - sezon zbliżał się wielkimi krokami. Chłopak trenował od początku wakacji, jednak nikt, oprócz trenera, Maca i jego ojca o tym nie wiedział. Skoczek miał wznowić karierę podczas występu w Iron Mountain.

- A dopiero co mówiłeś, że wciąż trwa czerwiec - westchnął Kenzie, leżąc na podłodze, głową stykając się z czupryną starszego.

- Czas ucieka niemiłosiernie szybko, Mac. Dlatego musimy korzystać z chwili i spełniać własne marzenia, dopóki mamy na to...

- Czas.

Rudowłosy podniósł się z podłogi i wyszedł na chwilę z pomieszczenia, by wrócić, trzymając coś za plecami.

- Spełniać marzenia, nawet jeśli są totalnie szalone - kontynuował. - I nawet jeżeli nie możemy być pewni reakcji drugiego człowieka... ważnej dla nas osoby, to trzeba próbować.

- Kev... - zaczął blondyn, podnosząc się do siadu. Spojrzał w zielone oczy chłopaka, które aż błyszczały ze szczęścia.

- Mackenzie, wiesz, że jestem psychicznym szaleńcem, który ma ogromne problemy z nawiązywaniem znajomości? I fakt, że kogoś polubiłem, można uznać za wielki sukces?

- Kev, posł...-

- Ale za największy sukces, należy uznać, że zdołałem pokochać. Pomimo choroby, pomimo tej niechęci do ludzi, udało się.

Kanadyjczyk wstał z podłogi, łapiąc rękę Bicknera. Uśmiechnął się szeroko.

- Kevin, jesteś cudownym człowiekiem, jak każdy inny. Popełniasz błędy, ale je naprawiasz. Kochasz, ale na swój uroczy sposób. Jestem wdzięczny losowi, że spotkałem kogoś takiego jak ty.

- To chyba raczej ja powinienem to powiedzieć - wyszeptał, wyciągając rękę, w której znajdowało się małe, czerwone pudełko. W środku leżał naszyjnik, z wygrawerowanymi literami "KB" na połowie serca.

- Czy chciałbyś spędzić resztę życia z pewnym, zdrowo trzepniętym człowiekiem? - zapytał nieśmiało.

- Niczego bardziej nie pragnę - wyszeptał, mocno się w niego wtulając.

Dnia trzeciego listopada, w jednym z mieszkań w stanie Idaho, dwójka chłopaków podjęła decyzję o wspólnym życiu.

|||

Czekam na szok i niedowierzanie xDD
Kocham Was, Żółwiki
KDP

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro