Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4∆

Kiedy Amerykanin się obudził, na dworze było już jasno. Miejsce obok niego było puste, można by rzec - jak każdego innego dnia - ale tym razem poduszka była wgnieciona, pościel odgarnięta - czyli ktoś tu niedawno był. Chłopak spojrzał na zegarek i mało nie spadł z materaca. Jedenasta?! Jakim cudem nie wstał dwadzieścia trzy minuty po ósmej, przecież robił to od cholernych pięciu lat!

Szybkim ruchem wygramolił się z łóżka, wsunął bose stopy w puchate kapcie i już zmierzał do toalety, gdy usłyszał mały huk, dochodzący z kuchni. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zamiast złodzieja, zobaczył Mackenziego ubrudzonego ciastem do naleśników, podnoszącego z podłogi szpatułkę.

- Cholera, obudziłem cię - mruknął młodszy, widząc zdziwionego właściciela mieszkania.

- Co? Niee, wstałem kilka minut temu. Powiedz mi, o której wstałeś? - zapytał z założonymi rękami, opierając się o framugę.

- Gdzieś tak po dziesiątej...tak, wiem, nie posłałem łóżka ani nic, ale jak tylko zrobię placki, nawet okiem nie zdążysz mrugnąć! - zapewnił gorąco.

Kevin uśmiechnął się nieśmiało, po czym udał się pod prysznic. Wczoraj niezbyt miał na to czas...właśnie, co on wczoraj takiego robił, że nie zwrócił uwagi ani na godzinę, ani na wykonywanie podstawowych czynności. Miał nadzieję, że Clowes będzie w stanie mu streścić wydarzenia tamtego wieczoru.

- Mac... - zaczął, wchodząc do pomieszczenia, zwabiony zapachem naleśników. Chłopak właśnie nakrywał do stołu.

- Tak? - zapytał, odrywając wzrok od kwadratowych talerzy.

- Mógłbyś... opowiedzieć wczorajszy wieczór? W sensie... bo nie pamiętam nic od momentu gotowania się wody na herbatę... - powiedzial drżącym głosem.

Na te słowa, Mackenzie o mały włos nie upuścił naczyń. Wpatrywał się w niego uważnie, jakby chciał zajrzeć w głąb jego duszy.

- Naprawdę niczego nie pamiętasz? - wyszeptał Kanadyjczyk. - Zapytałeś mnie o bagaż. Ja odpowiedziałem, że jest w aucie Twojego ojca, bo to z nim przyjechałem. Wtedy znowu wpadłeś w szał, myślałem, że mnie pobijesz, ale... ale ty się rozpłakałeś. Tak po prostu. Zasnęliśmy na podłodze w salonie, oboje wykończeni tymi wydarzeniami. Po pierwszej w nocy się przebudziłem i zaniosłem ciebie do łóżka. Jesteś koszmarnie lekki, wiesz? Stosujesz jakąś cholerną dietę? Waciki nasączone sokiem czy jak? Kiedy miałem opuszczać twoją sypialnię, złapałeś mnie za rękę i powiedziałeś: "Obiecałeś ze mną zostać do samego końca, Mac". Więc zostałem. Rano poszedłem po torbę, bo uwierz, ale musiałem skorzystać z prysznica. Twój ojciec powiedział, że musi wracać do New Hampshire, ale wróci to w następnym tygodniu. To tyle - zakończył bezbarwnym tonem, wpatrując się w podłogę.

Cóż, on po prostu bał się na niego spojrzeć. Bał się tych zwężonych źrenic i tego, że kolejny atak może skończyć się o wiele gorzej, niż poprzedni.

Kevin wierzchem dłoni otarł łzy błąkające się w kącikach oczu. Jego źrenice zwęziły się, ale tylko na moment. Bo po tych niecałych trzech sekundach, dopadł go koszmarny ból, rozdzierający go od środka. Urwany krzyk, utrata przytomności i gorączkowe nawoływanie chłopaka z Kanady.

•••

Jasność. Ale do cholery, człowiek aż może oślepnąć od tego światła. Rudzielec uchylił powieki, próbując przyzwyczaić się do ultrabiałej barwy. Trochę czasu minęło, ale cóż. Bickner mógł zaczął rozglądanie się po pomieszczeniu.

- Dobrze, że się wybudziłeś - usłyszał zachrypnięty i zmęczony głos. Nie, to nie mógł być on. To nie mógł być jego ojciec.

Kevin powoli odwrócił głowę. Spojrzał na mężczyznę swoimi kocimi oczami.

- Kiedy zadzwonił do mnie zapłakany Mackenzie, mało co wypadku nie spowodowałem! - dodał po chwili ciszy, a na jego twarz wkradł się nieśmiały uśmiech.

Jankes spoglądał na niego z przerażeniem w oczach. Mac nie uciekł z mieszkania? Zadzwonił po ojca?

- Czy... czy on tu jest? - zapytał, choć nie mógł uwierzyć, że takie słowa wypłynęły z jego ust.

Joseph uśmiechnął się szerzej.

- Czeka przed drzwiami. Zawołać go?

Nie, nie będę umiał spojrzeć mu w oczy. Kevin, nawet nie próbuj.

Kiwnął zamiast tego twierdząco głową, przytakując zawzięcie.

Brawo, cymbale. I co mu powiesz?

Z a m k n i j s i ę.

Kiedy chłopak toczył wewnętrzną walkę z samym sobą, do pomieszczenia wszedł wołany blondyn. Spojrzeli na siebie, uparcie milcząc.

Dopiero po dwóch minutach stania jak cielaki, Mac ocknął się, robiąc krok w przód. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie potknął się o własne stopy. Upadł z niegłośnym hukiem, wprost przed metalowe drzwiczki od szafki, stojącej przy szpitalnym łóżku.

- Nosz jasna cholera.

Amerykanin próbował opanować śmiech, ale dość słabo mu to wychodziło, dlatego już po kilku sekundach, chrumkał niemożliwie. Taa, nienawidził tego.

- Zobaczymy, kto się będzie śmiać ostatni. Zapytałbyś, czy wszystko w porządku, a nie, śmiejesz się jak głupi - prychnął, sadowiąc się na szpitalnym krzesełku z gracją słonia w ciąży.

- No więc wszystko w porządku, biedaku?

Clowes zmierzył go wzrokiem.

- W jak najlepszym. A ty, jak się trzymasz? Jest już lepiej? - odpowiedział łagodniejszym tonem. Kev uśmiechnął się nieśmiało i pokiwał twierdząco głową.

Ach, chemia aż wisi w powietrzu. I nie chodzi tu o te kilogramy leków, bo wiecie...

No ten, żart mi nie wyszedł.

•••

Wracam po długiej przerwie, ale jak już mówiłam - liceum nie daje żyć, czy ja mogę już wrócić do gimnazjum? Proszę?

Za kilkanaście minut planuję wrzucić prolog całkiem nowego opowiadanka, także czekajcie!

Wesołych i spokojnych świąt kochani! Dużo pierogów i barszczu z uszkami❤️

KDP

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro